75% posiadania piłki Pogoni Szczecin, 25% posiadania piłki Warty Poznań. 604 podania Pogoni Szczecin, 216 podań Warty Poznań. 16 strzałów Pogoni Szczecin, 6 strzałów Warty Poznań. Gdyby chodziło o totalnie przypadkowe ekstraklasowe kluby, powiedzielibyśmy, że wynik 1:1 krzywdzi jedną ze stroną. Ale to był mecz Pogoni Szczecin z Wartą Poznań i takie proporcje doskonale oddają tegoroczne poczynania jednych i drugich. Gospodarze kilku meczów, mimo gniotącej przewagi, już w tym sezonie nie wygrali, a goście kilku meczów, mimo wyraźnej dominacji rywala, nie przegrali. I tak też było tym razem.
Pogoń Szczecin – Warta Poznań. Pudła, pudła, pudła
Musisz mocno się postarać, żeby wygrać mecz, jeśli marnujesz taką setkę.
Adrian Benedyczak wykonał całą robotę. Zrobił wszystko perfekcyjnie. Osamotniony i osaczony przedarł się w pole karne Warty, dograł piłkę na czwarty metr do Rafała Kurzawy, który miał hektar pustej bramki i nic z tego nie wyszło. Kurzawa fatalnie spudłował. Nie będziemy wieszać psów na siedmiokrotnym reprezentancie Polski, bo był aktywny, bo widział więcej niż inni, bo robił wszystko, żeby zmazać z siebie winę, w końcu strzelił nawet gola, ale Pogoń serio sama zapracowała sobie na to, żeby tego meczu nie wygrać. No bo, jak ująć to inaczej, skoro Kurzawa miał w składzie Portowców dwóch wiernych naśladowców.
- Kurzawa podał między liniami do Kucharczyka przed pole karne. Kuchy idealnie wypuścił prostopadłym podaniem Zahovicia, a ten miał wszystko, żeby się przełamać, ale spróbował lobować Lisa i przerzucił piłkę nad bramką Warty.
- W jednej z ostatnich akcji zakotłowało się w polu karym Warty tak, że piłka trafiła pod nogi niepilnowanego na szóstym metrze Kamila Drygasa, który zamiast dopełnić formalności, sprawdził, czy jeśli kopnie wystarczająco wysoko, to futbolówka wyląduje na najbliższej autostradzie. Czy wylądowała? Kto to wie. Ważne, że gola nie było.
Pogoń była lepsza od Warty. Podobał nam się niezwykle aktywny Michał Kucharczyk, podobał nam się Rafał Kurzawa, podobał nam się też Adrian Benedyczak. Ten ostatni idealnie pasuje do tak grającej Pogoni. Umie się zastawić, obrócić, zrobić przewagę, wygrać pojedynek powietrzny, komfortowo czuje się z piłką. Ze dwa razy próbował swoich sił strzałami głową, nic z tego nie wyszło, ale zapachniało grozą, a przecież nie strzelał z łatwych pozycji.
Pogoń Szczecin – Warta Poznań. Warta jak to Warta
Pogoni gra się kleiła. Nawet, kiedy partaczyć zaczął Sebastian Kowalczyk (co chłopak sobie przy linii pograł w siatkówkę, to nawet rezerwowi Pogoni mieli ubaw), kiedy z tonów spuścił Kacper Kozłowski, całkiem przyjemnie się na to patrzyło. Za to Warta wielkich ambicji estetycznych nie przejawiała. Za każdym razem, kiedy Adrian Lis wybijał piłkę z własnej piątki, to jak najdalej przed siebie, hen daleko, byle w jak największej odległości od własnej bramki. W tego typu grze nie mógł odnaleźć się ani fatalny Adam Zrelak, ani Mateusz Kuzimski. Druga linia funkcjonowała marnie i topornie. Niby utrzymywał się remis, ale kwestią czasu wydawała się bramka dla Pogoni.
Aż w końcu przyszła 54. minuta.
Akcja z niczego. Jakub Kuzdra dośrodkował nieco na chaos w pole karne Dante Stipicy. Tam piłkę, raczej w ślepo, zgrał Maciej Żurawski. W normalnej sytuacji niewiele by z tego wyszło, ale – na nieszczęście gospodarzy – zbita futbolówka spadła pod nogi Makany Baku. Niemiec pod presją przyjął piłkę i wspaniale uderzył z półobrotu. Stipica nawet nie drgnął. Cały Baku. Facet takimi akcjami podbił Ekstraklasę. Może być nieaktywny, może się miotać, może tracić, ale gol na wagę punktu zdobędzie. I tym razem nie było inaczej.
No i co jasne ten remis bardziej urządza Wartę, która jest w swoim stylu niezwykle konsekwentna i niezwykle skuteczna. Pogoń niby przybliża się za to do tytułu wicemistrza, ale Raków ma jeden rozegrany mecz mniej i w kwestii walki o drugie miejsce wszystko leży w jego rękach. Sama jest sobie winna. Dopiero, mimo miażdżącej przewagi, przegrała ze Stalą, teraz, mimo widocznej dominacji, traci punkty w Wartą.
Fot. Newspix