Po jednej stronie były selekcjoner, po drugiej były selekcjoner. Po obu stronach nieźli napastnicy i niepewni bramkarze. Recepta na udany mecz? W przypadku Ruchu z Wisłą – jak najbardziej. Rzadko zdarzają się w naszej lidze spotkania o tak wysokiej kulturze piłkarskiej, jakości i liczbie składnych akcji. Coraz częściej natomiast oglądamy też mecze, w których jedną z głównych ról odgrywa sędzia. Dziś niestety znów do tego doszło. Arbiter Mariusz Złotek, bądź co bądź sprawiający wrażenie fachowca, ewidentnie nie trafił z formą na koniec sezonu. Nie trafili też asystenci, którym zalecamy kompleksowe badanie wzroku, bo dzisiaj – mówiąc kolokwialnie – raczej nie ogarniali tematu.
Pierwsza pomyłka? Już na starcie. Guzmics odprowadza piłkarza Ruchu za linię końcową, ten już zza niej wygarnia piłkę do Kuświka i – gdyby nie fatalna skuteczność – byłoby 1:0. Mógł arbiter wpłynąć na wynik? Mógł. Jak najbardziej. Druga sytuacja, już mniej ewidentna. Zieńczuk łapie w polu karnym Burligę, nie daje mu się wyrwać, wiślak upada, a gwizdek milczy. Były podstawy, by podyktować jedenastkę? Niby nie było to wyjątkowo ostre przewinienie, ale gdyby Złotek gwizdnął, nikt nie mógłby mieć pretensji. I wreszcie trzecia sytuacja – jeśli Burliga za brutalny atak na nogę Efira nie dostaje czerwonej kartki, to znaczy, że pan Mariusz po prostu nie uznaje takich kar. Czerwona, trzy mecze pauzy – taki nasz werdykt za atak prawego obrońcy Wisły.
Rozpisaliśmy się o sędziach, bo tym razem wyjątkowo na to zasłużyli, ale na słowa pochwały zasługuje przede wszystkim Wisła i – tak, tak, czytacie Weszło – Franciszek Smuda. „Franz” w końcu bowiem zrezygnował z bezproduktywnego haitańskiego duetu o najniższym piłkarskim IQ w historii. Postawił na wariant bez typowych skrzydeł i to się opłaciło. Wisła znów zagrała tak, jak nas do tego przyzwyczaiła. Czyli tę swoją krakowską piłkę. Klepka, pach, pach, na koniec Brożek i nie ma czego zbierać. W takiej grze odnaleźli się dziś niemal wszyscy wiślacy. Brożek zawsze posiadał dryg do piłki kombinacyjnej, ale bardzo przyzwoicie wypadli też Boguski czy nawet Garguła, który przez pół meczu przeszedł niezauważony, ale w kluczowym momencie popisał się precyzyjną wrzutką przy bramce na 2:1.
„Guła” – co ciekawe – dziesięć minut wcześniej miał zostać zmieniony przez Stępińskiego, ale kontuzji doznał Uryga i Smuda musiał zmienić decyzję.
Co można napisać o grze Ruchu? W zasadzie to, co zwykle. Groźne wrzutki Zieńczuka, harówka chorzowskiego Benjamina Buttona, czyli Surmy, spora determinacja Kuświka, kilka ciekawych zagrań Starzyńskiego i… tradycyjna bryndza w obronie. Najniższą możliwą notę zapisaliśmy Stawarczykowi, który przy bramce Brożka chciał zaliczyć najbardziej efektowną asystę w karierze, ale ostatecznie „zabrał” mu ją Boguski. Fatalnie zachował się też bramkarz Kamiński, który wspomnianego Stawarczyka posadził na konia. W tamtej sytuacji powinien podać do każdego z piłkarzy Ruchu, ale nie do „Stawara”. Postąpił jednak inaczej, co w pewnym sensie ustawiło mecz.
Ruch kończy więc jesień w strefie spadkowej i trudno tak naprawdę szukać jakichś optymistycznych scenariuszy w kontekście walki o utrzymanie.
Fot. FotoPyK