Miał być spektakularny powrót Roberta Lewandowskiego i wygrana zapewniająca Bayernowi mistrzostwo Niemiec. Taki był chytry plan. I co? Ano nic. Wszystko by się udało, gdyby nie te wścibskie dzieciaki z Mainz i Bo Svensson, który przechytrzył Hansiego Flicka. Humoru bawarskiemu gigantowi nie poprawia nawet zdobyta psim swędem bramka Lewego w ostatnich sekundach meczu. Mainz najzwyczajniej w świecie zasłużyło na wygraną.
Słaby mecz Lewandowskiego
Zacznijmy od rzeczy prymarnych i nie owijajmy w bawełnę: to był bardzo słaby mecz Roberta Lewandowskiego. Pewnie jeden z jego najsłabszych w tym sezonie. A może nawet najsłabszy. Lewy wyraźnie nie mógł odnaleźć swojego rytmu. Przez większość czasu bezlitośnie w kleszcze brali go Alexander Hack, Moussa Niakhate, Jeremiah St. Juste, Danny Latza i Leandro Barreiro. Zaliczył zaledwie dwadzieścia pięć kontaktów z piłką. Z siedmiu pojedynków na ziemi wygrał raptem dwa. W powietrzu ani jednego z pięciu. Dołożył do tego aż dziewięć strat i dwa łokcie wbite w twarz Barreiro, szczególnie w drugim uderzeniu dużo było złośliwości i złej woli, nieprzypadkowo Polak dostał żółtą kartkę.
Lewandowski na swoich nogach miał dwie najlepsze okazje Bayernu. W pierwszej połowie absolutną setkę posłał kosmos, w drugiej, po błędzie Hacka w doliczonym czasie gry, wykorzystał sam na sam, ale chwilę później sędzia odgwizdał koniec spotkania i na nic właściwie ten gol się nie zdał. No dobra, 36. trafienie w Bundeslidze zawsze wygląda ładnie w statystykach. Ot, gol do kolekcji. I tyle.
Bardzo słaby mecz Bayernu i bardzo dobry mecz Mainz
Oczywiście nikt się nie będzie Lewandowskiego czepiał, bo dopiero wrócił po rehabilitacji, a jedna porażka z Mainz niewiele znaczy w kontekście wieczności. A zresztą cały Bayern zaprezentował się fatalnie. Przy bramce Jonathana Burkardta w siatkarza niskiej klasy zabawił się Manuel Neuer, przy golu Robina Quaisona, niczym juniorzy, na radar kryli Mueller z Alabą. Goretzka kipiał negatywną energią i raz po raz ostro wjeżdżał w nogi lepiej dysponowanych piłkarzy Mainz, więc Flick zdjął go już w przerwie.
Kimmich kompletnie nie mógł się odnaleźć. Po próbach (ni to dośrodkowania, ni to strzały) Sane nie wiadomo było, czy śmiać się, czy płakać, czy wyłączać telewizor. Boateng kręcił się wokół własnej osi, jak dobre kilka lat temu w półfinale Ligi Mistrzów po kiwkach Messiego. laba chyba, a nawet na pewno, lepiej czuje się w środku pomocy niż na stoperze. Coman kilka razy przyjął piłkę tak, że potem sam łapał się za głowę. A Mueller dostał w czerep po wolnym St. Juste i już się po tym nie odkręcił, mimo że ból naturalny minął stosunkowo szybko. I niby ożywcze zmiany dali Choupo-Moting i Musiala, ale niewiele z tego wyniknęło.
Również dlatego, że wyśmienity mecz, przynajmniej do przerwy, rozegrało Mainz. Walcząca o utrzymanie ekipa Bo Svenssona wyszła w wysokim pressingu, odważnie, bez bojaźni, na dużej fantazji. Równa jazda.
- – Alaba źle wybija piłkę spod własnej bramki? Burkardt przejmuje ją na szesnastym metrze i ładuje bramkę.
- – Quaison główką trafia w słupek.
- – Quaison próbuje swoich sił z ostrego kąta, ale jego strzał ładnie broni Neuer.
- – Da Costa, po rykoszecie, obija słupek z prawego skrzydła.
- – Neuer w ostaniej chwili wybija piłkę wślizgiem spod nóg Quaisona.
- – Mwene dośrodkowuje, Quaison urywa się Alabie i Muellerowi, pakuje gola.
Rozbój w biały dzień. Quaison, Burkardt i spółka tak wozili sobie piłkarzy Bayernu, że w wielu sytuacjach pozostawało im tylko faulować. Myśleli szybciej, dryblowali szybciej, grali szybciej. Laik nigdy nie powiedziałby, że to właśnie mierzy się przyszły mistrz kraju z drużyną, którą od pozycji lidera dzieli trzydzieści pięć punktów. A jednak. Tak właśnie było.
I dobrze, bo może Bayernowi przyda się otrzeźwiający policzek. Jeszcze nie mogą piłkarze Flicka osiadać na laurach.
Mainz 2:1 Bayern Monachium
Burkardt 3′, Quaison 37′ – Lewandowski 90+4
Fot. Newspix