Ceniony pisarz Wojciech Kuczok powiedział kiedyś na łamach Magazynu Futbolu, że Ekstraklasa smakuje jak gówno z cebulą. Było to co prawda ładnych kilka lat temu, ale nie oszukujmy się – trafił w środek tarczy. Jeśli więc śledzenie rozgrywek najwyższej klasy rozgrywkowej ociera się o masochizm/sport ekstremalny, to co w takim razie powiedzieć można o jej zapleczu? Zdecydowanie gorzej opakowanym, jeszcze bardziej przaśnym i – przede wszystkim – jeszcze gorszym pod względem piłkarskim.
Widzowie mówią wprost: styl życia. Samo zainteresowanie piłką nie wystarczy. Jeśli tego nie czujesz, nie wytrzymasz 45 minut transmisji, w pośpiechu zmienisz kanał nie zważając na to, co do zaoferowania ma kolejna stacja. I właśnie do tych z was, którzy nie czują tego pierwszoligowego folkloru, adresowany jest ten tekst. Kilka faktów, przemyśleń i ciekawostek, o których wiedziałbyś, gdybyś I ligę śledził tak jak my, czyli na bieżąco.
1. Tu NAPRAWDĘ każdy może wygrać z każdym…
Często słyszymy ten frazes w kontekście Ekstraklasy, w której rozstrzygnięcia przypominają czasami rezultat pracy maszyny losującej, ale – uwierzcie – I liga to jeszcze wyższy poziom. Weźmy na początek przypadek z poprzedniego sezonu, bo to kwintesencja nieprzewidywalności i wyrównanego poziomu w I lidze. Energetyk ROW Rybnik, drużyna która aktualnie walczy o powrót na zaplecze Ekstraklasy.
Otóż wyobraźcie sobie, że ekipa ze Śląska w zeszłym sezonie:
a) nie przegrała żadnego spośród ośmiu spotkań z najlepszą czwórką ligi. Łącznie w meczach z Bełchatowem, Górnikiem Łęczna, Dolcanem i Arką jeden z najgorszych zespołów w lidze ugrał 18 punktów (bramki 15-7).
b) jednocześnie w spotkaniach z czterema najgorszymi drużynami na zapleczu (Okocimski, Puszcza, Stomil, Chojniczanka), czyli równymi sobie, ten sam zespół podniósł z boiska tylko 7 oczek (bramki 7-10).
Oj, długo moglibyśmy was przekonywać, że w tym sezonie jest podobnie. Zapewne wspomnielibyśmy o nagłej metamorfozie Chojniczanki, wyliczyli wszystkie dziwne przypadki Sandecji, ale wystarczyć powinno tylko jedno zdanie:
W I lidze nawet Widzew mógł wygrać na wyjeździe.
2. To nie są leszcze…
Zaskakująco wielu panów piłkarzy przejechało się na myśleniu, że pierwszoligowców będą rozstawiać po kątach. Że skoro mają doświadczenie z boisk Ekstraklasy i w miarę rozpoznawalne w środowisku piłkarskim twarze, to z marszu staną się gwiazdami ligi. Ta runda jest chyba rekordowa, jeśli chodzi o brutalne weryfikacje. Zjazd za zjazdem.
Najbardziej odczuwalne jest to w Bytowie. Na Kaszubach w letnim oknie transferowym poszaleli tak bardzo, że niektórzy typowali ekipę beniaminka na czarnego konia całych rozgrywek. Krzysztof Bąk, Marcin Kikut, Karol Piątek, Marko Bajić, Piotr Kuklis, Daniel Gołębiewski, Daniel Mąka. Razem to ponad 700 meczów i 55 goli w Ekstraklasie! Efekty? Ekipa Pawła Janasa kręci się w okolicach strefy spadkowej (15. miejsce), a z wyżej wymienionych zawodników regularnie występują tylko Bąk, Piątek i Mąka. Pozostali błyszczą co najwyżej w rezerwach.
Poza tym, największy zjazd zaliczył oczywiście Darvydas Sernas. Jeszcze niedawno grał w porządnej lidze, potem przybijał piątki Williamem Gallasem w Australii, a dziś – uwaga! – kibice piszą, że nigdy nie będzie jak Tomasz Tuttas. Czy może być większe upokorzenie?
3. Karny to jeszcze nie gol…
Oczywista oczywistość, ale w I lidze zdobycie bramki z punktu oddalonego jedenaście metrów od bramki przychodzi piłkarzom jakby jeszcze z większym trudem. Przynajmniej w tej rundzie tak to wygląda. No dobra, statystyki. Sędziowie wskazywali na wapno 62 razy. Aż 16 razy zawodnicy nie potrafili zamienić tych okazji na bramkę! Skuteczność na poziomie 74%. Dla porównania w Ekstraklasie wynosi ona 87%.
Największy problem z tym elementem gry mają w Nowym Sączu (4 pudła) i w Tychach (3). W ramach ciekawostki – zagadka. W bezpośrednim meczu pomiędzy tymi drużynami podyktowano cztery jedenastki. Ile z nich zostało wykorzystanych?
4. Termalica to już inna drużyna…
W poprzednich latach kwestią problematyczną nie było wcale to, czy Termalica po niezłej jesieni odpuści walkę o awans. Pytanie, jakie sobie zadawaliśmy dotyczyło raczej tego, kiedy i w jakich okolicznościach się to stanie. Ciężko się więc dziwić, że powraca ono i w tym sezonie, gdy drużyna z Niecieczy okazała się najlepszą ekipą jesieni. Jednak mimo wszystko teraz przestrzegamy przed takim myśleniem.
Dlaczego? Nie, nie przekonało nas wcale dwuzdaniowe oświadczenie zarządu. Po prostu to już inna, lepiej zbudowana drużyna. W szatni nie dominują dziś piłkarscy emeryci, dla których to już ostatni przystanek w karierze i miejsce, w którym można przytulić jeszcze przyzwoitą kasę. Mniej jest też po prostu miernych piłkarzy, którzy mogli obawiać się, że w przypadku awansu do Ekstraklasy, będą musieli zmienić adres zameldowania. W ciągu trzech sezonów średni wiek piłkarza z kadry Termaliki spadł o prawie 2.5 roku.
Dziś to naprawdę fajna mieszanka doświadczenia z młodością. Kilku graczy, którzy mają jeszcze coś do udowodnienia szerszej publiczności (tzw. casus Bonina) i tacy, którzy dopiero zaczynają poważną karierę. Ambitni ludzie na dorobku, którym w szatni raczej nie przyjdzie do głowy głosowanie na tym, czy awans się opłaca.
5. Piłkarski diament błysnął ledwie raz…
Wiktor Płaneta, pamiętacie jeszcze gościa? Do drużyny lidera pierwszej ligi dostał się w nietypowy sposób, bo poprzez telewizyjne show. Na kolana na razie nie rzucił nikogo, ale też nie miał ku temu prawie żadnych okazji. Zadebiutował dopiero w 16. kolejce (od razu zdobył bramkę), później trener Mandrysz jeszcze dwa razy wpuścił go na boisko. Łącznie zaliczył tylko 28 minut.
To jak to z nim jest? Niewypał? No, nie do końca. Na pewno w Niecieczy zameldował się będąc fizycznie nieprzygotowany do pierwszoligowej orki. Duże braki w tym zakresie – to było kluczowe, musiał je nadrobić. Coś jeszcze? Jeśli mamy zdradzić wam jakieś kulisy, to wypada wspomnieć, że szatnia nie przyjęła Piłkarskiego Diamentu zbyt ciepło.
6. Dynamo Olsztyn
Szczerze mówiąc, przed sezonem typowaliśmy, że Stomil Olszyn poleci z ligi. Ostatnio utrzymali się dzięki decyzjom, które zapadły przy zielonym stoliku i niewiele wskazywało na to, że coś może tam drgnąć do przodu. Kilku ważnych piłkarzy opuściło latem klub, organizacyjne – dalej średniawo. A potem rozpoczął się sezon i w pewnym momencie drużyna z Warmii była rewelacją rozgrywek.
Sprytni działacze klubu z Olsztyna wykombinowali sobie, że przy uzupełnianiu ubytków wykorzystać można niestabilną sytuację u naszych wschodnich sąsiadów. Stosunkowo niewielkim nakładem kosztów, kadrę można wypełnić piłkarzami z Ukrainy, którzy – jak doskonale wiadomo – dość chętnie uciekali z tamtejszej ligi.
Gwoli ścisłości: nie mówimy tu wcale o ludziach z przysłowiowej dupy, a raczej o całkiem przyzwoitych – jak na olsztyńskie warunki – piłkarzach. W kadrze klubu na początku było ich czterech: doświadczony obrońca Witalij Berezowskyj (absolutna ligowa czołówka), pomocnicy: Roman Maczułenko i Irakli Meschia oraz niestary, perspektywiczny napastnik Wołodymyr Kowal (6 goli w 14 meczach). W trakcie sezonu dołączył jeszcze kolejny i zrobiła się z tego niezła kolejna. Ihor Skoba, który CV ma naprawdę przyzwoite. Jest to były gracz m.in. Wołynia Łuck, Zorii Ługańsk, który łącznie zaliczył 128 występów w najwyższej klasie rozgrywkowej w swoim kraju.
Wypaliło. Ostatnio bramki dla Stomilu strzelają prawie wyłącznie Ukraińcy (6 z 7 bramek) i w dużej mierze właśnie dzięki ich dobrej postawie, drużyna jest na piątym miejscu w tabeli. Szkoda tylko, że wraz z nowym sezonem i limitem dla graczy spoza UE, ta recepta na sukces stanie się nieaktualna.
Od lewej: Irakli Meschia, Witalij Berezowskyj i Tomasz Wełna
7. W Lubinie dalej giną ludzie…
Jeśli chodzi o Zagłębie Lubin, dla którego degradacja do I ligi miała być czyśćcem, to nie ma co ukrywać – trochę się pozmieniało.
Po pierwsze: szrot się zawinął i rozjechał po świecie. Nie ma już Dziniciów, Bertilssonów i Bilków. Zostali tylko Godal, Guldan, Cotra, Papadopulos, więc proporcje w drużynie są dość zdrowe.
Po drugie: słynna już lubińska młodzież w końcu dostała swoje szanse. Regularnie broni Konrad Forenc, w obronie gra Jarosław Jach, zawodnikami podstawowego składu są też Jarosław Kubicki i Sebastian Bonecki, a sporo czasu od Stokowca dostaje również napastnik Krzysztof Piątek (cztery bramki w tej rundzie). Może szału nie ma, ale widać poprawę.
Nie zmieniło się natomiast to, że specyficzne, lubińskie powietrze dalej służy kilku „gwiazdom”. Duet skrzydłowych, który jeszcze niedawno robiłby wrażenie nawet w Ekstraklasie, a więc Przybecki-Janoszka, miewa spore problemy, by załapać się do podstawowego składu. Podobnie jak Paweł Oleksy. Zresztą gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to ligową gwiazdą z tej ekipy jest tylko Aleksander Kwiek.
Sporo pracy przed Stokowcem.
8. A w Widzewie…
…nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu patologia. Cała drużyna jesienią strzeliła ledwie 12 bramek, czyli o 2 mniej niż Grzegorz Goncerz. Szkoda na nich czasu.
9. Napastnik trenerem?
Daniel Purzycki wrócił, by zwyciężać, lecz ta sztuka udała mu się tylko trzy razy. Lokalny magazyn „Prestiż” musi sobie poszukać nowej gwiazdy. Działacze do Purzyckiego stracili cierpliwość dopiero w końcówce listopada – zostawił Pogoń Siedlce w strefie spadkowej – a na jego miejsce wskoczył… Bartosz Tarachulski. Ciekawe rozwiązanie, bo wcześniej Tarachulski odpowiadał w Siedlcach za strzelanie bramek (udało się dwa razy).
Grający trener, tego dawno u nas nie było. Jak na razie – w swoim debiucie – Tarachulski nie wystawił się w pierwszym składzie.
10. Młodzieżowcy dają radę…
Trenerzy mogą sobie narzekać, przeciwnicy „sztucznych rozwiązań” mogą kręcić nosem, ale nam bardzo podoba się przepis o obowiązkowym młodzieżowcu na boisku. Pojawiło się za jego sprawą w I lidze kilku ciekawych chłopaków. Nawet na oddziale piłkarskiej geriatrii w Grudziądzu musieli znaleźć miejsce dla młodego piłkarza i – wyciągnięty z niższych lig – Bartosz Jaroch to w tej chwili najlepszy prawy obrońca na zapleczu Ekstraklasy.
Bartłomiej Smuczyński, Michał Nalepa, Marcin Kozłowski, Przemysław Czerwiński, Alan Fialho, Arkadiusz Reca, Dawid Szymonowicz – oni również zaliczają się do wyróżniających piłkarzy na swoich pozycjach. W ramach ciekawostek – Oskar Trzepacz z Olimpii Grudziądz pierwszą bramkę na zapleczu Ekstraklasy zdobył mając 16 lat i 85 dni.
11. Szamotanina
Gdybyście oglądali pierwszą ligę, to wiedlibyście, że na boisku czasami sprawy wymykają się spod kontroli…
12. Talent z Barcelony może okazać się kozakiem…
Transfer od początku wyglądał na podejrzany, chłopak wydawał się być wykolejeńcem bez perspektyw (w innym przypadku nie trafiłby raczej do Sandecji), ale Armand Ella Ken ma szansę zostać gwiazdą tej ligi. Praktycznie z marszu zaczął ośmieszać pierwszoligowców, czym naprawdę rozbudził apetyty. 3 mecze, 3 gole. Koniecznie trzeba będzie mieć go na oku.
13. Wyjazd to przeprawa
Nie wszędzie, wiadomo. Ale w Świnoujściu na pewno. Jeśli ktoś nie ogląda pierwszej ligi być może nie wie, że piłkarze Floty jak tabor cygański w trakcie sezonu potrafią zrobić 20 tysięcy kilometrów. Katowice – 1300 km (w dwie strony). Tychy – tyle samo. Ale jeżdżą. Rozsiadają się na tylnych siedzeniach, wyjmują karty i.. jadą. Oczywiście prędzej czy później musi się to odbić na funkcjonowaniu klubu. Pierwszoligowym standardem jest to, że piłkarze ze Świnoujścia nie mają pieniędzy, a o tym, czy jadą czy nie jadą, dowiadują się za pięć dwunasta.
14. Obiad to rarytas
Nie zdradzimy nazwy klubu. Nie powiemy, jaka to restauracja i ile osób napełniło brzuchy, po czym zwiało bez płacenia. Niestety, są w pierwszej lidze kluby, których na obiad zwyczajnie… nie stać. Tak, ta sytuacja naprawdę miała miejsce. Ale czego można spodziewać się po zespole, który na mecze jeździ tak rozklekotanym autokarem, że kiedyś… wypadły z niego wszystkie torby? Kierowca niby się zorientował, piłkarze wybiegli, żeby dobytek ratować. Ale nie wszystkim się udało. Jedna torba była już wtedy daleko w polu…
15. Niemożliwe nie istnieje
Tylko w pierwszej lidze w tamtym sezonie mieliśmy stadion, gdzie do budki komentatorskiej wchodziło się po drabinie (Brzesko). Tylko tutaj zdarzają się sytuacje, że zawodnik w jednej rundzie strzela prawie tyle samo goli, co w całej w karierze (Antonii Łukasiewicz). Spotkamy tu piłkarza, który w kapeluszu ma 154 centymetry (Marcin Garuch z Miedzi). Albo zobaczymy drużynę, gdzie w ciemno można zakładać, że zremisuje (Dolcan na 19 meczów 11 remisów). Pod warunkiem, że ich murawa nie zamieni się w lodowisko jak ostatnio przed meczem z Widzewem.