Dawid Kownacki był gościem programu Kanału Sportowego “Bundestalk”. Zawodnik Fortuny Dusseldorf opowiedział, dlaczego ograniczył kontakty z mediami. Poruszył także kwestie swoich pechowych urazów oraz wyjaśnił przyczyny tak częstych absencji. Czy wreszcie znalazł się w odpowiedniej dyspozycji? Na jakiej pozycji czuje się najlepiej? Czy wierzy jeszcze w awans do Bundesligi? Jak idzie mu nauka języka niemieckiego? Z jakiego powodu musiał pracować z psychologiem? Co czuł po otrzymaniu informacji o powołaniu do szerokiej kadry przez Paulo Sousę? Zapraszamy!
Dlaczego ostatnio tak rzadko pojawiałeś się w mediach?
Było to moje celowe działanie. Z premedytacją nie chciałem się ujawniać w mediach. Za mną trudny czas. Wolałem przemówić na boisku, wrócić do swojej dobrej dyspozycji. Myślę, że jestem na dobrej drodze do tego. O to mi głównie chodziło. Będę to kontynuował. Media nie są mi aż tak potrzebne, a do tej pory każdy mój wywiad odbijał się szerokim echem. Chcę, żeby ludzie oceniali mnie na podstawie mojej formy, moich liczb. Jednak dziś zdecydowałem pierwszy raz od dawna pojawić się w programie medialnym.
Dawid, ale u ciebie to nastąpiły drastyczne cięcia. Z tego, co widzę, to nawet skasowałeś konto na Twitterze.
To już dawno. Na Twitterze było dużo jadu. Uznałem, że nie chcę tego czytać, nie chcę się tym interesować, bo tak naprawdę nic mi to nie daje. Wiadomo, że w dzisiejszych czasach nie jesteśmy się w stanie całkowicie odizolować od mediów, ale na pewne rzeczy mamy wpływ. Po prostu stwierdziłem, że nie jest mi to potrzebne do szczęścia i nie ma sensu siedzieć i czytać na nim opinii na swój temat od ludzi, którzy często nie mają pojęcia, co się u mnie dzieje. I dobrze mi z tym.
Zanim przejdziemy do tematów piłkarskich, to chciałbym się ciebie spytać, o tajemnicę twojego wąsa?
Cóż, zarost się pojawia. Mam już 24 lata i nie jestem już tym młodym Dawidkiem. Do niedawna każdy mówił o mnie: młody, młody. A tak naprawdę to lata lecą i mój wiek robi się poważny. Pewnych rzeczy już nie oszukam.
Obserwuję twoją przygodę z futbolem, potem już karierę od samego początku i muszę stwierdzić, że jest to sinusoida. Wielki wpływ mają na to problemy zdrowotne. Natomiast paradoksalnie im bardziej prowadzisz się profesjonalnie, tym ten pech częściej pojawia. Mylę się?
Patrząc na przeszłość, można dojść do takich wniosków, że miałem więcej szczęścia, gdy nie przykładałem aż tak wielkiej wagi do profesjonalnego podejścia. Być może moje ciało wariowało, gdy pojawiało się coś innego i nagle prowadziłem się zdrowo. A może to tylko zbieg okoliczności i tak po prostu się działo. Jednak zrozumiałem swoje błędy z przeszłości i staram się ich nie powielać. Ale to prawda – w ostatnim czasie kontuzje mocno przyhamowały mój rozwój. Na tę chwilę mogę powiedzieć, że znalazłem z ludźmi, z którymi współpracuje, taki główny powód moich urazów. Miałem bardzo dużo kłopot z plecami, o którym wcześniej nie wiedziałem. Większość moich kontuzji mięśniowych brały się z pleców. Byłem bardzo pokrzywiony i te mięśnie nie pracowały równomiernie. Po kilku meczach na maksymalnych obrotach moje ciało nie funkcjonowało równo. Jedna strona była bardziej obciążona, a to przechodziło na mięśnie i finalnie nie wytrzymywały.
Ale od dłuższego czasu pracuje w Niemczech w lekarzem-osteopatą. Jestem u niego na wizycie raz w tygodniu. Bardzo mi pomógł. Przede wszystkim ustabilizował mnie. Teraz mam taką serię, jakiej dawno nie miałem – bodajże osiem meczów z rzędu zagrałem od początku i praktycznie każdy w pełnym wymiarze czasowym. To mnie bardzo cieszy. Widzę efekty swojej pracy z lekarzem. Jest w końcu u mnie regularność. Już nie mam tak, że zagram dwa, trzy spotkania i wypadam na miesiąc. Nie trapią mnie żadne urazy. Będę dbał, żeby tak było dalej.
Fortuna Düsseldorf znajduje się na szóstym miejscu w 2. Bundeslidze ze stratą czterech “oczek” do strefy barażowej. Czy na sześć kolejek przed końcem pogodziliście się z tym, że to nie ten sezon i nie walczycie o 1. Bundesligę? A może wciąż jest wśród was presja i mobilizacja, że uda się wyszarpać ten awans na samym finiszu rozgrywek?
Ten sezon to dla nas wielka sinusoida. Tak, jak cała moja przygoda z piłką. Jednak cały czas jest w nas ta wiara. Zwłaszcza że w ostatnich dwóch/trzech kolejkach drużyny z samej czołówki pogubiły trochę punktów. Wlało to w nas nadzieję, że jest jeszcze o co grać. Nie będę ukrywał, że po domowym meczu z Bochum, który przegraliśmy 0:3, trochę powietrze z nas zeszło i w klubie można było zauważyć, że większość jest już pogodzona z losem. Ale zostało sześć kolejek do końca, z czego aż cztery spotkania gramy u siebie, tak więc będziemy walczyć do końca. Ta liga też ma tę przypadłość, że każdy może wygrać z każdym. I to nie tylko w tym sezonie. Dalej uważam, że wszystko zależy od nas i możemy to zrobić. Złapaliśmy fajny rytm, jesteśmy pewni siebie. Teraz mamy angielski tydzień: graliśmy w niedzielę, jutro i w sobotę. Wiele się wyjaśni w najbliższych dniach.
W tym sezonie masz na koncie 5 bramek i 4 asysty w 22 spotkaniach ligowych. Wiemy doskonale, że nie zawsze występowałeś w pierwszym składzie. To jest solidny bilans. Jednak chyba nie na miarę twojego talentu i możliwości?
No nie. Nie powiem, że jestem z tego zadowolony. Powtórzę to: ten sezon jest dla mnie sinusoidalny. Po niezłym początku dopadł mnie koronawirus i nie przygotowywałem się z drużyną. Potem musiałem dojść do dobrej formy fizycznej, a jak złapałem już formę, to przytrafił mi się uraz. Tak naprawdę pierwsza nie była może stracona, ale trudna. Wchodziłem wówczas z ławki. Nawet udało mi się w końcówkach meczów strzelić bramki na wagę zwycięstwa. A tak naprawdę od tej rundy rewanżowej jestem dopiero ważnym zawodnikiem zespołu. Wychodzę w pierwszej jedenastce i to na różnych pozycjach: lewe i prawe skrzydło, drugi napastnik, klasyczna “dziewiątka”. W niedzielnym meczu powinienem spokojnie zaliczyć hat-tricka. W samej pierwszej odsłonie mogłem strzelić dwa bramki. Miałem ku temu dobre szanse, lecz nie wykorzystałem ich. Przytrafił się rzut karny i skutecznie go wykonałem.
Obecny bilans nie jest szczytem moich możliwości. Nie jestem z niego zadowolony. Niemniej cieszę się, że powoli wraca to wszystko na tę drogę, na której już dawno powinienem być. Moim zdaniem jest teraz nie schodzić z niej, bo tak jak już mówiłem – raz wchodziłem na nią, za chwilę opuszczałem przez różne urazu i nie tylko. Mam jeden cel. Staram się i walczę o to, by ustabilizować formę. Mnie to już bardzo męczyło i siedziało mocno w głowie. Był nawet taki moment, że było ze mną kiepsko pod względem mentalnym. Byłem podłamany, ale pomogła mi praca z psychologiem.
Wciąż jest ci obojętne, na której pozycji grasz? Czy masz ulubiony sektor boiska? Potrafisz określić optymalną dla ciebie pozycję?
Wiem to od zawsze i tak naprawdę grając na innych pozycjach, przekonałem się, że na “dziesiątce” czuję się najlepiej. Nawet za czasów gry w Lechu, gdy grałem za Łukaszem Teodorczykiem, moje liczby były lepsze. Też nie jestem typem napastnika, który będzie tylko czekał w polu karnym, aż mu piłka spadnie pod nogi i strzelał 30 goli w jednym sezonie. Jestem zawodnikiem, który lubi mieć piłkę przy nodze, który lubi czasem zejść do środka pola. Nawet wziąć się za rozegranie. Tak więc myślę, że na pozycji numer “dziesięć”, gdzie mogę zejść do boku, zbiegać z drugiej linii, występuje mi się najlepiej. Wówczas gra sprawia mi najwięcej radości. Ale nie jestem wybredny i nie mogę mieć takiej postawy. Tym bardziej że wróciłem po problemach z kontuzjami i trener widział mnie w roli skrzydłowego. A ja nie jestem zawodnikiem, który powie: nie, sorry trenerze, ja nie będę tam grał, bo to nie jest moja pozycja i nie będę na niej efektywny.
Teraz dla mnie najważniejsze jest, by łapać minuty, pomóc drużynie. Czasami sam fakt, że mogę zagrać na czterech pozycjach, bywa pomocny i pozytywny. Mogę dać zespołowi i szkoleniowcowi wiele opcji. W tym sezonie tak właśnie jest – były cztery meczu z rzędu, podczas których biegałem na skrzydle, potem znowu w ataku. Zdarzyło się też, że zaczynałem w bocznych sektorach, a w 60. minucie przechodziłem na pozycję numer “dziewięć” i na odwrót.
Bodajże w “Foot Trucku” powiedziałeś, że myślisz o tym, że byłbyś świetnym ofensywnym prawym lub lewym obrońcą. To była myśl dnia na potrzeby programu? Czy gdzieś głęboko masz zakodowane takie wizje?
Staram się mówić to, co myślę i to, co czuję. W tamtym momencie akurat tak to odczuwałem. Może przez pryzmat tego, że moje liczby ofensywne nie były dobre, a gdzieś cały czas byłem pod presją.
Przyznaj się, że po prostu myślałeś o tym, że będzie ci łatwiej rywalizować w kadrze z Rybusem i Recą (śmiech).
Nie będę ukrywał, że z przodu jest ogromna rywalizacja, ale nie boję się jej. Sportowiec musi być na nią przygotowany, a dzięki niej można stać się tylko lepszym. Tylko że jestem zawodnikiem ofensywnym. Zawsze mnie najbardziej cieszył udział w akcjach bramkowych. Będę się starał, by moje liczby były lepsze. Wprawdzie ostatnio nie wykorzystałem szansy na hat-tricka, ale zawsze powtarzam: dla mnie jest najważniejsze to, że potrafię się znaleźć w tych sytuacjach. A to, że nie potrafię ich wykorzystać, jest problem w danym momencie. Skuteczność można wypracować na treningach. Tego “czucia” odnajdywania się w sytuacjach z kolei nie da rady już wytrenować. Skuteczność przyjdzie bazie rozegranej odpowiedniej liczby minut, automatyzmu. Tak że to nie mnie martwi. Gorzej, jakbym przez 90 minut nie oddał strzału na bramkę. Wtedy mógłbym pomyśleć, że mam jakiś kłopot. Jednak często też brakuje mi zimnej krwi podczas wykorzystywania tych sytuacji.
Z Kubą Piotrowskim rozmawiasz po polsku. A z Adamem Bodzkiem po niemiecku?
Jestem już na takim etapie, że mój niemiecki jest na poziomie komunikatywnym. Nawet powiedziałem chłopakom z szatni, by rozmawiali ze mną po niemiecku. Najwyżej, jak czegoś nie zrozumiem, to zapytam. Z trenerem praktycznie tylko w języku niemieckim się komunikuje. Tak więc te bariery przełamałem. Mamy super nauczycielkę, która bardzo szybko nas uczy. Nawet wywiadów na stronie klubowej przed kamerą udzielam po niemiecku. Jestem z tego bardzo zadowolony. Poprzez to też jestem już inaczej postrzegany. Ludzie zaczynają nabierać większego szacunku.
Czy przytłoczyła cię ta presja, że Friedhelm Funkel zdecydował się przeznaczyć na twój transfer tak duże pieniądze? Ciążyły na tobie te wydane przez klub miliony euro?
Tak. Na pewno czułem to. Zwłaszcza na początku sezonu, gdy tych liczb z mojej strony nie było. Z każdym kolejny meczem ta presja rosła. Ja też nie potrzebnie sobie narzucałem ją. No i ten sezon skończył się tak, a nie inaczej – bez gola i bez asysty. W dodatku zaliczyliśmy spadek. Miałem też duży żal do siebie o to, że zwolniono trenera Funkela, bo gdybym był w swojej najlepszej dyspozycji i dołożył coś od siebie, mógłby dalej z nami pracować. A to był szkoleniowiec, którego darzyłem dużą sympatią. Bardzo dużo mi pomógł. Przede wszystkim jako człowiek. Czułem się współwinny jego zwolnieniu.
Pamiętam twojego obecnego trenera, Uwe Roslera, jeszcze z występów na boisku. To człowiek, który powinien rozumieć napastników.
Tak. Bardzo często rozmawiamy. Cały czas mówi, że był bardziej charakternym napastnikiem od dzisiejszych “dziewiątek”. Nierzadko zostajemy po treningach na różne formy zajęć pod kątem poprawy skuteczności i wykończenia akcji. Dla mnie to, że trener grał w ataku, jest plusem.
Musi teraz paść pytanie o reprezentacje Polski. Na początku znalazłeś się w szerokiej kadrze Paulo Sousy. Ostatecznie w ścisłym gronie powołanych zawodników już nie. Co czujesz względem takiej decyzji selekcjonera? Masz wrażenie, że twój powrót do kadry się oddalił, bo nie miałeś szansy ekspozycji swojej formy na treningach pod okiem nowego trenera?
Wiadomo, że zawsze, gdy jest ta lista i potem finalnie się w niej nie udaje znaleźć, pozostaje niedosyt. Ale dla mnie moment, gdy dowiedziałem się, że jestem w szerokiej kadrze, był bardzo pozytywnym impulsem. Po tych wszystkich perturbacjach z występami z urazami zobaczyłem, że zmierzam w dobrym kierunku. Trener dał mi sygnał, że wie, kto to jest Dawid Kownacki. Pokazał, że się mną interesuje i śledzi moje poczynania. Pewnie dla większości osób zostałem powołany do szerokiej kadry na wyrost, jednak mogę powiedzieć tylko tyle, że sam sobie nominacji nie wysyłam. To była decyzja trenera.
Natomiast wciąż muszę kontynuować swoją dobrą pracę w klubie. Do Euro pozostało kilka meczów. Jest jeszcze szansa się pokazać selekcjonerowi i to on ostatecznie zadecyduje o ewentualnych następnych powołaniach. Też mam zamiar przypomnieć o sobie kibicom. Wysłać sygnał, że jest ktoś taki jak Dawid Kownacki, który potrafi w tę piłkę grać. Mam nadzieję, że wielu ludzi jeszcze pozytywnie zaskoczę.
Na sam koniec powiedz mi – czy uważasz, że Robert Lewandowski pobije rekord Gerda Mullera?
Myślę, że tak. “Lewy” jest w takim gazie, że nawet ta kontuzja nie wybije go z rytmu. Poza tym ma obok siebie takich zawodników, którzy rozumieją się z nim bez słów. Miałem okazję dwa razy zagrać przeciwko Bayernowi i urzekła mnie współpraca Roberta z Thomasem Muellerem. Pamiętam, że w poprzednim sezonie, gdy mówiło też o możliwości pobicia tego rekordu, a z kolei Mueller walczył o historyczną liczbę asyst, przegraliśmy z nimi 0:3. To, jak oni siebie szukali, było wspaniałym widokiem. Sądzę, że jak “Lewy” wróci, to nie będzie potrzebował dwóch, trzech meczów na rozkręcenie się, tylko od razu, już w pierwszym spotkaniu, zacznie strzelać gole. Życzę mu z całego serca, by prześcignął Gerda Mullera, to byłoby coś wspaniałego, gdyby Polakowi udało się pobić ten rekord Bundesligi. Robert już zapisał się w historii futbolu, ale to osiągnięcie, byłoby piękny zwieńczeniem całej jego kariery.
fot. Newspix