Za nami cztery tygodnie piłkarskiego lockdownu, który dotknął futbol amatorski oraz młodzieżowy. Zaostrzenie restrykcji ogłoszone przez ministra Adama Niedzielskiego w połowie marca zostało wydłużone do 18 kwietnia, łącznie więc piłkarze z niższych i juniorskich lig utracą przynajmniej miesiąc grania. Przynajmniej takie są ogólne założenia – po pierwsze, że 18 kwietnia faktycznie piłka wróci do normalności i po drugie, że… w tej chwili amatorzy siedzą w domach.
Sami nie wiemy właściwie, w co jest trudniej uwierzyć – w to, że obostrzenia nie zostaną dodatkowo wydłużone, czy jednak w to, że amatorzy zastosowali się grzecznie do zaleceń Ministerstwa Zdrowia. Nie trzeba być socjologiem, wystarczy spacer po mieście, by zobaczyć, że orliki normalnie funkcjonują. Gdzieniegdzie bardziej zapobiegliwe władze placówek edukacyjnych założyły kłódki na bramach wejściowych, ale w wielu miejscach osiedlowe życie dalej toczy się między dwiema bramkami ustawionymi na sztucznej murawie.
Amatorzy też albo oficjalnie grają i trenują, albo… nieoficjalnie grają i trenują. Paradoksalnie najmocniej obostrzeniami dostali ci, którzy posiadali najbardziej odpowiednie środki, by zachować reżim sanitarny – a więc akademie i szkółki piłkarskie, które nie mogą prowadzić treningów dla grupy “najniższego ryzyka”. Obserwując reakcje środowiska piłkarskiego, od samego szczytu, czyli Zbigniewa Bońka, aż po sam dół, czyli działaczy klubów B-klasy – 18 kwietnia jest datą graniczną.
Albo piłka od 19 kwietnia będzie legalna za zgodą władz, albo od 19 kwietnia “lockdown” pozostanie już tylko na papierze.
FIKCJA
Nie chcemy tutaj rozpatrywać słuszności samej decyzji o lockdownie – spory kawałek zagadnieniu poświęciliśmy choćby w środowym tekście Jakuba Olkiewicza. Wcześniej mieliśmy całą serię artykułów o absurdach koronawirusowych w niższych ligach od Piotra Stolarczyka.
Chcemy skupić się na tym, że tak naprawdę obostrzenia już teraz są w dużej mierze fikcją. Przyjęło się sądzić – ba, chyba też taki był zamysł wśród polityków odpowiedzialnych za tę decyzję – że poziom profesjonalny kończy się na czwartym szczeblu rozgrywkowym, czyli czterech grupach III ligi. Było to o tyle uzasadnione, że faktycznie III liga jest ostatnim ze szczebli, gdzie właściwie każdy klub opłaca swoich piłkarzy, wielu w takim wymiarze, że ci zwyczajnie żyją z piłki. Nie mówimy oczywiście o jakichś anomaliach – mamy tu na myśli na przykład Widzew czy ŁKS w czasach odbudowy, gdy łódzkie kluby występowały w IV lidze, choć nijak do tego szczebla nie przystawały. Chodzi o “ogół”. Ogół trzecioligowców płaci i to nieźle. Ogół czwartej ligi płaci, ale raczej w charakterze zwrotu za benzynę i poświęcony wolny czas po etatowej pracy. Piąta liga, czyli okręgówka, to już totalne amatorstwo, podobnie jak najniższe szczeble w postaci A-klasy, B-klasy i lokalnych C-klas.
Przejdziemy jeszcze do tego, że nie każda IV liga czuje się profesjonalna i nie każda okręgówka czuje się amatorska. Skupmy się jednak na czystych amatorach. Czy oni faktycznie nie trenują? Wystarczy rzut oka na facebookowe grupy, by odnaleźć nie tylko zaproszenia na wspólną grę orlikową, ale i poszukiwania sparingpartnerów. Tak naprawdę jedynym rzeczywistym ograniczeniem są zarządcy obiektów – i tak na przykład w niektórych miasteczkach lokalną murawę zamyka na klucz gospodarz boiska. Głucho zamknięte są też te bardziej medialne miejsca, jak choćby ośrodki treningowe klubów ze szczebla centralnego.
Ale tam, gdzie ekspozycja jest nieco gorsza? Tak, każdy by zauważył, gdyby w Legia Training Center nagle wynajęto murawę dwóm zespołom z A-klasy. Ale gdzieś na leśnym boisku, otoczonym prowizorycznymi trybunami? Treningi prowadzą wszyscy, albo bez mała wszyscy. Niektórzy krygują się co najwyżej przed graniem. Czasem władze klubu same organizują zajęcia. Czasem po prostu przymykają oko na to, że przypadkowo w okolicy boiska spotykają się samochody kilkunastu zawodników oraz trenera. Bywa, że piłkarze przeskakują przez siatkę, bywa, że na tajną halę wpuszcza ich prezes, zamykając od razu wszystkie drzwi od wewnątrz.
To, co się nie zmienia, to co jest punktem wspólnym: wszyscy są pewni – jeśli lockdown zostanie przedłużony, będzie trzeba pójść wydeptanymi śladami kolegów z niektórych IV lig i… przejść na zawodowstwo.
SPRYT
Zacznijmy od tego, że w Polsce na piątym szczeblu rozgrywkowym mamy 22 klasy, przynajmniej jedną w każdym województwie, w niektórych dwie, na Mazowszu trzy. Czy wszystkie zgodnie uznały, że lockdown dotyczy lig od IV w dół? No nie wszystkie.
Nieprzypadkowo odwołaliśmy się do Łodzi, bo tutaj IV liga nie stanęła nawet na chwilę. Decyzja o zamknięciu amatorskiego grania zastała łódzkich IV-ligowców po pierwszej wiosennej kolejce, tuż przed drugą. Szybko ustalono, że na tym szczeblu i tak większość klubów albo płaci zawodnikom, albo może w łatwy sposób zawiązać projekty stypendialne – czyli innymi słowy stworzyć na potrzeby chwili właściwie fikcyjne umowy, zakładające, że chłopak w dole ligi otrzymujący 20 złotych miesięcznie jest już zawodowcem. Bez przeszkód rozegrano 21., 22. i 23. kolejkę, dzisiaj znów cała liga wybiegnie na boiska.
Gra też Wielkopolska – tutaj na razie rozegrano dwie pełne kolejki, jeden mecz był początkowo przełożony z uwagi na “zagrożenie epidemiczne”. Warmia i Mazury – a więc teren, który jako pierwszy został objęty zamknięciem, jeszcze w czasach, gdy obowiązywała regionalizacja obostrzeń, też gra na poziomie IV ligi – jutro czwarta wiosenna kolejka. Podobnie jest w Opolu.
Wirus zawodowstwa rozprzestrzenia się zresztą po Polsce w mocnym tempie. Dobrym przykładem jest tutaj województwo świętokrzyskie. IV liga nie zagrała ani jednego meczu w weekend 20-21 marca, a więc trzy dni po wprowadzeniu ogólnopolskich obostrzeń. Wystarczył jednak tydzień na dopięcie wszystkich formalności i kolejne dwie serie spotkań zostały już rozegrane przez wszystkie zespoły ligi. Identycznie wyglądało to w Kujawsko-Pomorskiem. Część klubów IV ligi sprytnie przełożyła swoje mecze na 19 marca, żeby zagrać w piątek, przed sobotnim zamknięciem lig. Reszta… Cóż, kto nie zdążył, dograł sobie po prostu tydzień później, po uporządkowaniu papierów związanych z zawodowstwem i amatorstwem.
Nieśmiało wraca też Podlasie, ruszyła się także Lubelszczyzna, gdzie rozegrano do tej pory 10 spotkań w dwóch IV ligach. Podkarpacie prawdopodobnie wróci dziś, najpóźniej za tydzień.
Stoją nadal stolica, Trójmiasto, Kraków, Zielona Góra, Szczecin i Wrocław – kluby z Mazowsza, Pomorza, Małopolski, z Lubuskiego, Zachodniego Pomorza i Dolnego Śląska zatrzymały się na meczach z weekendu 13-14 marca, niektóre w ogóle nie wróciły po zimie. Na Śląsku, gdzie klubów jest najwięcej, próbował pomóc też związek, od razu przerabiając terminarz. Kluczowa informacja: w obu śląskich IV ligach odbywały się już mecze “lockdownowe”.
NAWET AMATORZY SIĘ PROFESJONALIZUJĄ
Spoglądając na województwa – cały czas, bez większych przerw grają cztery. Po początkowym chaosie szybko ruszyły kolejne cztery, prawdopodobnie do końca weekendu możemy mówić nawet o dziesięciu grających regionach. Warto zauważyć – stoją głównie te najbardziej “wyeksponowane” województwa, a może nawet najbardziej wyeksponowane miasta jak Kraków, Warszawa czy Wrocław.
To już mówi sporo o tym, jak jest właściwie traktowany lockdown. Ale jeszcze więcej mówi tabela i terminarz klasy okręgowej na Warmii i Mazurach. Tam bowiem w ubiegły weekend rozegrano 15 z 16 zaplanowanych meczów w obu piątych ligach. Innymi słowy – 30 spośród 32 drużyn na SZÓSTYM szczeblu rozgrywkowym jest już oficjalnie po tej profesjonalnej stronie. Co więcej – odbyły się też na terenie W-MZPN-u pierwsze mecze A-klasy (dokładnie 15 spotkań z dwóch lig), ten weekend prawdopodobnie ruszy również kultowa Ósma Liga Mistrzów.
Co ciekawe – to właśnie lokalny związek piłki nożnej najbardziej aktywnie walczył o umożliwienie gry amatorom i juniorom. Jeszcze w pierwszej połowie marca na stronie W-MZPN-u znajdziemy komunikaty o kolejnych spotkaniach, na których wspólnie z klubami analizowano możliwości dostosowania prawnego do obowiązujących obostrzeń. Efekty widać na boiskach, gdzie toczą się mecze niemal wszystkich lig.
Najmocniej inspiracje z Olsztyna czerpie Łódź. Dziś wznawiają rozgrywki niektóre drużyny tamtejszej ligi okręgowej. Równolegle oczywiście trwa walka formalna – Stowarzyszenie PASS zrzeszające akademie i szkółki piłkarskie zebrało już ponad 9 tysięcy podpisów pod internetową petycją o poluzowanie obostrzeń dotyczących sportu amatorskiego i juniorskiego. Swoje trzy grosze starał się dorzucić Zbigniew Boniek w wywiadzie dla Meczyki.pl. “Walczą” też działacze, dziennikarze czy byli piłkarze – by faktycznie 18 kwietnia był już ostatnim dniem bez piłki.
CHAOS
Dlaczego tak ważne jest szybkie rozwiązanie tej kwestii? Cóż, najważniejszym, nadrzędnym i kluczowym powodem jest oczywiście zdrowie fizyczne i psychiczne dziesiątek tysięcy Polaków. Juniorzy i amatorzy tracą miesiąc grania. Dzieci tracą miesiąc doskonalenia własnych umiejętności, starsi zyskują miesiąc tycia w fotelach, kluby tracą na umowach sponsorskich, akademie na opłatach od rodziców. Wszyscy gnuśnieją i zbliżają się o mały kroczek do słynnych “chorób współistniejących”, wśród których przecież znajduje się otyłość. Nie chcemy wjeżdżać w przesadny populizm, żaden 17-letni piłkarz raczej nie stanie się otyłym cukrzykiem po miesiącu lockdownu. Ale to zamknięcie daje wszystkim w kość, podczas gdy eksperci wcale nie są zgodni co do ryzyka związanego z ewentualnym puszczeniem gry dalej.
Nadrzędny powód to zapobieganie depresji, otyłości, dalszej alienacji, totalnej degradacji kontaktów społecznych. Natomiast są też bardziej przyziemne kwestie, jak choćby sprawa spadków i awansów. Jak to rozwiązać, gdy pół Polski gra bez przerw, a ćwierć nadal stoi? Jak to rozwiązać, gdy niektóre IV ligi zaraz się skończą, a inne dopiero wznowią po zimie? Co w przypadku przedłużenia lockdownu?
Jeśli mielibyśmy prognozować – wyjścia są dwa. Albo 18 kwietnia lockdown oficjalnie się skończy, albo Warmińsko-Mazurski Związek Piłki Nożnej przekaże swoje know-how pozostałym związkom. Już teraz obostrzenia to fikcja. Jedni obchodzą je za pomocą prawnych sztuczek. Inni po prostu łamią, z większym czy mniejszym wsparciem klubów, działaczy czy nawet związków. To nieprawdopodobnie demoralizująca sytuacja – nie trzeba być psychologiem, by zgadnąć, że po pierwszym złamaniu danego, nawet najgłupszego obostrzenia, zdecydowanie łatwiej o uzasadnienie przed samym sobą kolejnych “występków”. Przekroczysz granicę raz, w słabo strzeżonym miejscu – potem będziesz to robił ciągle.
Dlatego najwyższy czas, by skończyć z fikcją, chaosem i niepewnością. Zdaje się, że tempo pandemii ani nie zwolni, ani nie przyspieszy, jeśli zamiast tajnego sparingu Aklasowianki Aklasowo z Bklasovią Bklasów, Aklasowianka po prostu zagra z Bklasovią mecz ligowy. Zwłaszcza, jeśli w świetle prawa stanie się to legalne tuż po podpisaniu pół-fikcyjnych kontraktów “profesjonalnych”.
Fot.FotoPyK