Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

07 kwietnia 2021, 16:08 • 6 min czytania 42 komentarzy

Sport amatorski i dziecięcy zamknięty „tylko na dwa tygodnie” już na pewno nie zostanie wznowiony przed 18 kwietnia. W całej gamie obostrzeń, które rozumiem, albo przynajmniej staram się zrozumieć, ten segment działań rządów nie tylko w Polsce pozostaje dla mnie totalnie niezrozumiały. To jak oddanie walkowera bez jakiejkolwiek próby podjęcia walki. Jak poddanie się bez wystrzału, w dodatku w sytuacji, w której chyba mamy pewną przewagę nad przeciwnikiem. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Przede wszystkim – koronawirus jest z nami od ponad roku. Początkowe ruchy, wykonywane trochę po omacku, z czasem zaczęły ustępować bardziej precyzyjnym decyzjom, nawet jeśli czasem są to decyzje cholernie niepopularne. Jestem w stanie zrozumieć zalecenia dotyczące spotkań ze znajomymi czy rodziną, bo sam cały czas pamiętam, w jaki sposób zaraziłem się ja i moi najbliżsi. Jestem w stanie zrozumieć zamknięcia niektórych branż, a jak nie jestem w stanie – to sobie oglądam świeże zdjęcia z cmentarzy, albo ze swojego telefonu, z okresu szpitalnej rozłąki. Czasem rozumiem trochę więcej (bo widzę czarno na białym wyniki badań na dużych próbach), czasem trochę mniej (bo muszę ufać wycinkowym artykułom z „Nature”).

Ale tego zakazu uprawiania sportu na świeżym powietrzu – nijak nie jestem w stanie ogarnąć, zwłaszcza w kontekście coraz większej liczby dostępnych badań. W teorii wystarczy już sam rzut oka na piłkę nożną, która przecież normalnie hula, nawet w Polsce – i to nawet w IV lidze, gdzie naprawdę trudno o regularne testowanie zawodników i zachowanie pełnego reżimu sanitarnego. Spojrzałem sobie na IV ligę łódzką, gdzie odbyły się już cztery kolejki w 2021 roku. Od początku tegorocznego grania w Polsce szaleje już ta bardziej zaraźliwa, brytyjska odmiana koronawirusa. A mimo to – w trakcie tych czterech kolejek ani jeden mecz nie został przełożony. Wybaczcie ułomność takiego rozumowania, do badań opublikowanych przez Brytyjczyków przejdę za moment, na razie dowód właściwie anegdotyczny. Cztery kolejki. Sześć tygodni grania i trenowania. Zapewne sporo zakażeń, bo to jednak są setki graczy, ale jednocześnie – mimo przebywania ze sobą właściwie bez przerwy, dzień w dzień – żadna drużyna nie poskładała się na tyle, by przełożyć spotkanie.

Na Warmii i Mazurach, czyli na terenach, gdzie sytuacja była najtrudniejsza, odwołano 2 z 27 spotkań. Podobnie zresztą jest na poziomie centralnym, gdzie do masowych zakażeń dochodzi bardzo rzadko – w Ekstraklasie chyba tylko Pogoń Szczecin miała do czynienia z równoczesnym zakażeniem prawie całego składu. I naprawdę trudno uwierzyć, że nie miała tutaj znaczenia odległość Szczecina od pozostałych miast, przez co dużą część mikrocyklu treningowego Portowcy spędzają w ciasnym wnętrzu autokaru klubowego. Zazwyczaj kluby informują o zakażeniu pojedynczych piłkarzy, jeśli dochodzi do kilku zakażeń – często to grupa trzymająca się razem również poza boiskiem, co obserwowaliśmy choćby w I-ligowych zespołach. O tym by jeden zakażony rozłożył cały zespół, czy to w Ekstraklasie, czy w IV lidze, nie słychać.

Zmierzam do tego, że praktyka ostatnich miesięcy nie daje nam powodów, by sądzić, że drużyna piłkarska to ogromne zagrożenie epidemiczne. Ani ta ekstraklasowa (żyjąca w bańce, ale każdy wie, jak szczelna to bańka), ani ta IV-ligowa, gdzie żadnych obostrzeń wobec zawodników nie ma, podobnie jak masowego i regularnego testowania. Od drugiej strony – widać to też na wykresach Ministerstwa Zdrowia, gdzie decyzje obejmujące sport juniorski i amatorski w żaden sposób nie wpływają na licznik zakażeń.

Reklama

Tę praktykę i słynny już „chłopski rozum” zdają się potwierdzać też brytyjskie badania, które opublikowało BBC, wskazujące na niskie zagrożenie zakażeniem koronawirusem na otwartej przestrzeni. Co prawda badania nie dotyczą stricte sportu, ale rozpatrują poszczególne czynniki ryzyka. Najbardziej istotna z punktu widzenia sportu amatorskiego i juniorskiego wydaje się tabela zestawiają „czynniki ryzyka”. Po kolei, za brytyjskimi naukowcami, których badania służą w strategii odmrażania państwa po wielotygodniowym lockdownie:

  • regularna bliska interakcja bez zachowania przynajmniej metrowego dystansu – w sporcie amatorskim/młodzieżowym właściwie nie występuje, chyba że mówimy o zapasach
  • kilkugodzinna interakcja – no też niekoniecznie
  • mała przestrzeń, niewielkie odległości pomiędzy uczestnikami – też nie, nawet na orlikach
  • pomieszczenia pod dachem ze słabą wentylacją, niskie temperatury, niska wilgotność – hm, to też nie sport amatorski
  • głośne zachowanie, wysiłek, śpiewy, brak masek – tu jedyny czynnik „podwyższonego ryzyka”
  • regularne dotykanie tych samych przedmiotów bez dezynfekcji – prawdopodobnie nie chodzi o jedną piłkę na 22 chłopa
  • dzielenie niewielkiej przestrzeni z obcymi ludźmi, z którymi nie utrzymuje się kontaktu – też trudno to dopasować do piłki amatorskiej

Jeden czynnik ryzyka i to też trochę naciągany, bo jednak czuć w omówieniu badań, że chodziło raczej o zamknięte siłownie, puby czy dyskoteki, niż trenera w A-klasie, który krzyczy na swojego snajpera. To o tyle dziwna i specyficzna sytuacja, że… Wielka Brytania akurat trzymała ligi amatorskie zamknięte przez długie miesiące. Co ciekawe – również podawana jako przykład państwa bez żadnego lockdownu Szwecja trzyma amatorów i juniorów pod kluczem o wiele dłużej, niż zrobiła to choćby Polska. To o tyle niezrozumiałe decyzje, że bez trudu da się wykreślić czynniki będące ryzykowne dla sportu. Ba, Szwedzi już w pierwszej fazie pandemii zwracali na to uwagę, tworząc np. międzyklasową ligę dla zespołów z okolic Sztokholmu, by wykluczyć najważniejsze ryzyko – ryzyko wspólnej wielogodzinnej podróży na mecz.

Jeśli zakładamy, że w sporcie amatorskim najbardziej śmiercionośne są przejazdy lub same szatnie –  czemu zakazujemy treningów? Czemu zamykamy orliki dla szkółek dziecięcych, które mają po sześciu młodocianych łebków w drużynie? Dlaczego pozwalamy zespołom czwartej ligi podróżować przez całe województwo, a w A-klasie nie mogą zagrać dwie drużyny występujące na co dzień na tym samym obiekcie? Jeśli wszystko wskazuje na to, że 90 minut biegania po murawie jest niemal w pełni bezpieczne – dlaczego tego zakazujemy? Dlaczego nie próbujemy zakazać wszystkiego wokół tych 90 minut na murawie, pozostawiając 90 minut na murawie?

Przyjmuję tłumaczenie, że nie da się utrzymać reżimu sanitarnego wśród 17-latków z małomiasteczkowej szkółki piłkarskiej. Że oni siłą rzeczy napiją się z jednej butelki, albo wrócą z treningu wspólnym samochodem. Ale czy w takiej sytuacji na pewno wierzymy, że ci 17-latkowie uszanują obecne obostrzenia? Że nie przeniosą się z przestronnych boisk do ciasnych blokowych mieszkań z konsolą i Internetem? No i przede wszystkim: że całościowo bilans wyjdzie nam na plus, gdy będziemy się zmagać z konsekwencjami obecnej kłódki na aktywność fizyczną?

Widzę to tak: gra toczy się o coś więcej, niż tylko powstrzymanie pandemii – bo w stawkę trzeba też wliczyć zdrowie fizyczne, ale i psychiczne setek dzieciaków i amatorów. Nie chcę uciekać w populizmy, że po miesiącu bez treningów zespół Centralnej Ligi Juniorów zamieni się w grupkę cukrzyków walczących jednocześnie z otyłością. Ale sami siebie wpuszczamy na minę. W dodatku robimy to bez wahania, bez próby zastosowania jakichś pół-środków. A mamy do dyspozycji cały szereg pół-środków, dała przykład Ekstraklasa, dali przykład IV-ligowcy. Mamy ze sobą badania, nie tylko te z brytyjskiej domeny .gov, ale też z Irlandii chociażby. Mamy wszystko, by położyć na wadzę transmisję wirusa w sporcie amatorskim i juniorskim (niewielką) oraz konsekwencje zamknięcia tej „branży”.

Jeśli waga pokaże nam, że lepiej pozamykać wszystko w pizdu – okej. Niech ktoś tylko wyjdzie to wytłumaczyć za pomocą badań, przykładów, argumentów. Boję się jednak, że takiej osoby nie znajdziemy. Bo nie ma żadnej wagi, ani śledzenia najświeższych badań, jest tylko panika. Niestety – panika skądinąd uzasadniona sytuacją w szpitalach i na cmentarzach. A nic tak nie sprzyja nerwowym, nieprzemyślanym ruchom, jak panika.

Reklama

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Komentarze

42 komentarzy

Loading...