Reklama

Łabojko: Koledzy z Brescii mówili, żeby się zbytnio nie przyzwyczajać do trenerów

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

10 kwietnia 2021, 09:54 • 12 min czytania 2 komentarze

Jakub Łabojko na początku tego sezonu zamienił Śląsk Wrocław na Brescię Calcio i nie przepadł. Co prawda częściej wchodzi z ławki niż zaczyna od początku, ale gra w prawie każdym meczu. Ze swoją drużyną nadal może mierzyć w awans do Serie A, a niedawno doczekał się premierowego gola na włoskiej ziemi. Rozmawiamy z nim o jego pierwszych siedmiu miesiącach za granicą. Jak to jest mieć w tym czasie pięciu trenerów i dlaczego obecny radzi sobie najlepiej? W jakiej kwestii nie zgadza się z Adamem Chrzanowskim z Pordenone? Czego włoskie kluby mogłyby się uczyć od polskich? Na co obcokrajowcy występujący w Italii najbardziej narzekają? Zapraszamy. 

Łabojko: Koledzy z Brescii mówili, żeby się zbytnio nie przyzwyczajać do trenerów
Brescia ma w tym sezonie różne etapy, ale ten z ostatnich tygodni jest dla was zdecydowanie najlepszy. Znajdujecie się na fali wznoszącej i ty chyba również.

Na początku lutego kolejny raz zmienił się u nas trener. To już piąty szkoleniowiec, z którym pracuję we Włoszech. Pod wodzą Pepa Cloteta przestaliśmy seryjnie przegrywać, a ostatnio zaczęliśmy wygrywać. Mocno poszliśmy w górę tabeli. Gdy trener Clotet przejmował Brescię, znajdowaliśmy się już w strefie barażowej o utrzymanie.

Jeśli chodzi o mnie, wszystko jest już w porządku – fizycznie, psychicznie, zdrowotnie i piłkarsko czuję się bardzo dobrze.

Mówisz, że “już jest w porządku”. Czyli na początku nie było?

Nowy kraj, kultura, język, nowi zawodnicy – trzeba się do tego przyzwyczaić. Potrzeba czasu, żeby to wszystko przyswoić, a przy takiej rotacji trenerów niełatwo od razu zrozumieć każdy system i pomysł na grę.

Doświadczyłeś klasycznego dla transferów z Ekstraklasy na Zachód przeskoku w intensywności treningów?

No właśnie intensywność zależy od danego trenera, każdy miał trochę inną koncepcję. Przychodząc tutaj, gdy drużynę prowadził Luigi Delneri, zderzyłem się ze ścianą. Dwa treningi dziennie – i to nawet w mikrocyklu meczowym. Pojedyncze zajęcia potrafiły trwać 2,5 godziny. W jednej jednostce zaliczaliśmy wszystko, od siłowni i bieganie, przez taktykę, po gry na utrzymanie, małe gry i stałe fragmenty. W Śląsku moglibyśmy jeden taki trening rozłożyć na cały tydzień. To faktycznie był duży przeskok w porównaniu do tego, co miałem w Polsce.

Reklama
Delneri to weteran włoskiej myśli szkoleniowiec, ostre przetarcie.

Pracował w Juventusie, to wystarczy za rekomendację. Każdy go znał i wiedział, jakie kluby wcześniej prowadził. Wzbudzał respekt wśród zawodników. Podchodzili do jego metod pozytywnie nastawieni, ale moja współpraca z nim długo nie trwała. Po dwóch kolejkach został zwolniony.

No i zaczęła się karuzela trenerska w Brescii. Każdy szkoleniowiec z trochę innym podejściem.

Po trenerze Delnerim był Diego Lopez. Urugwaj, Ameryka Południowa, więc wiadomo: joga bonito. Bazowaliśmy na grach treningowych, które mieliśmy praktycznie codziennie. Siłą rzeczy zawodnikom najbardziej się to podobało. Po Lopezie prowadził nas Davide Dionigi. U niego z kolei była tylko i wyłącznie taktyka, same suche schematy – wyjścia z obrony, rozegrania piłki, budowania akcji. Wszystko opieraliśmy na taktyce. Pomiędzy Lopezem a Dionigim przez jeden mecz prowadził nas asystent ze sztabu i tak samo było pomiędzy Dionigim a obecnym trenerem.

To co takiego robi Pep Clotet, że wreszcie wyniki są na miarę oczekiwań? To postać z zewnątrz, debiutująca we Włoszech.

Jest Hiszpanem, ale pracował głównie za granicą. Był asystentem w Swansea w czasach Premier League, samodzielnie prowadził kluby Championship, a wcześniej spędził kilka lat w Skandynawii. Na pewno więcej widział i doświadczył. Stykał się z różnymi zawodnikami i z różnymi podejściami do piłki. Powiedziałbym, że jest połączeniem wszystkich wcześniejszych trenerów. Ciężka praca, taktyka, dużo gier treningowych – u niego mamy wszystko. Zespół wreszcie się dotarł, trener Clotet znalazł odpowiednią taktykę i ustawienie. Od dwóch miesięcy idzie nam dobrze i nie musimy już rozpamiętywać słabego początku roku.

Czyli w zasadzie w ciągu niecałego roku pobytu we Włoszech zaliczyłeś już wszystkie możliwe rodzaje trenerów. Bezcenna wiedza na przyszłość.

Śmiałem się niedawno, że w Brescii miałem już więcej trenerów niż we wcześniejszych klubach razem wziętych. W Rakowie cały czas był Marek Papszun, w Śląsku tylko Tadeusz Pawłowski i Vitezslav Lavicka, a tutaj pięć nazwisk w siedem miesięcy. Wyższa szkoła jazdy. Czasami uśmiecham się, gdy słyszę, że w Polsce właściciele klubów nie mają cierpliwości i nie dają czasu trenerom na spokojną pracę. To co mają powiedzieć we Włoszech?

Po bardziej doświadczonych kolegach z szatni Brescii widziałeś zaskoczenie kolejnymi zmianami?

Raczej byli już do tego przyzwyczajeni. Mówili, żeby się zbytnio nie przyzwyczajać do trenerów, bo oni szybko się zmieniają. Czasami nawet wyniki nie mają decydującego znaczenia, bo co można stwierdzić po dwóch kolejkach? Żadnych daleko idących wniosków się nie wyciągnie, a właśnie na takim etapie sezonu pożegnany został Luigi Delneri. Właściciel o wszystkim decyduje. Nieraz wystarczy jakiś impuls i zapadają dość emocjonalne decyzje.

Nasi trenerzy zatem nie mają tak źle.

No u nas jednak tak częstych zmian nie ma. Trudno też sobie wyobrazić, żeby zwolniony trener po miesiącu wrócił do tego samego klubu, a tutaj takie historie są na porządku dziennym.

Reklama

Jakub Łabojko (Brescia Calcio)

Jesteście zatem rozpędzeni i znajdujecie się już tuż za strefą barażową o awans. Sezon jeszcze może być piękny.

Zostało sześć kolejek do końca sezonu. Czeka nas kilka meczów z drużynami z samego czuba tabeli, ale w paru innych przypadkach będziemy faworytem. Celujemy w baraże. Chcemy na koniec cieszyć się ze zrealizowania celu, który założyliśmy sobie na starcie. Wiadomo, cele w trakcie rozgrywek się zmieniają, ale teraz to wyjściowe założenie wróciło do łask.

Czyli przed sezonem jasno mówiono w klubie o awansie?

Zdecydowanie. Po spadku z Serie A zatrzymano praktycznie całą kadrę, poza oczywiście Sandro Tonalim, który odszedł do Milanu. Udało się też wzmocnić rywalizację, więc właściciel nie ukrywał, że jego celem jest szybki powrót na najwyższy szczebel.

O tobie parę razy napisano w kontekście zastępowania Tonalego. Czułeś, że takie są oczekiwania?

Nie, zupełnie tego nie czułem. Trudno nas nawet porównywać, bo jesteśmy zawodnikami o innych profilach. Chciałem po prostu pokazać się z jak najlepszej strony, uzbierać jak najwięcej minut, nauczyć się czegoś nowego, poznać włoski model gry i włoską kulturę. Chcę jak najwięcej wycisnąć z tego okresu, żeby mogło to zaprocentować w przyszłości.

Z włoskich niuansów taktycznych coś sprawiało ci wyjątkową trudność? Jesteś zawodnikiem otwartym na te tematy.

U trenera Dionigiego mieliśmy mnóstwo taktycznych szczegółów. Często w trakcie meczu zmienialiśmy formacje – broniliśmy trójką, atakowaliśmy czwórką lub na odwrót. Dużo ciągłych zmian. U tego szkoleniowca zbyt wiele nie grałem, więc można powiedzieć, że to sprawiało mi jakąś trudność. A to był grudzień, czyli w sumie jeszcze moje początki. Nadal nie wszystko rozumiałem po włosku, był natłok informacji. Ale na pewno wiele z tych treningów wyniosłem, stałem się bardziej świadomy taktycznie.

Zdarzało ci się pomyśleć, że masz do czynienia z przerostem formy nad treścią, z przesadą, z celebracją taktyki dla samej celebracji?

No można powiedzieć, że czasami szuka się tu kwadratowych jaj, podczas gdy piłka nożna w gruncie rzeczy jest bardzo prosta i proste środki powodują, że można wygrać mecz. Jest to tylko zaplecze Serie A, a u trenera Dionigiego przeciwnicy byli jak z Ligi Mistrzów. W każdym meczu była inna taktyka, inne ustawienie i inni zawodnicy. Filip Jagiełło w jednym spotkaniu zdobył bramkę i zaliczył asystę, a przez następne dwa siedział na ławce. Dla trenera nie liczyło się jak zagrałeś, tylko czy pasujesz mu do najnowszego pomysłu przed kolejnym meczem. Najczęściej ustawialiśmy się pod przeciwnika. Zdarzyło się nawet, że na całym boisku kryliśmy jeden na jednego, co raczej się już nie zdarza, od tego się odchodzi. Światowe trendy idą w inną stronę, a tutaj cofnęliśmy się o kilkadziesiąt lat. W tym przypadku każdy biegał za swoim zawodnikiem po całym boisku. Bywało więc, że lewy pomocnik schodził na prawą obronę, stoper szedł aż do ataku i tak dalej.

Co do ciebie, można powiedzieć, że jesteś klasycznym elementem rotacji. Grasz prawie zawsze, ale częściej jako zmiennik niż podstawowy piłkarz.

Dokładnie. Chciałoby się więcej grać, ale z drugiej strony cieszę się, że jestem blisko składu. Nie wypadam z niego, nie mam 5-6 meczów bez wejścia na boisko. Za nami 32 kolejki, opuściłem tylko cztery. Raz czy drugi wejdę z ławki, potem zacznę od początku. Cały czas licznik bije. Jestem w gronie tych czternastu czy piętnastu zawodników grających prawie zawsze przez przynajmniej 20-30 minut. To mój pierwszy rok za granicą, nie oczekiwałem, że będę występował od deski do deski przez 38 kolejek. Cieszę się z tego co jest, przy jednoczesnej mobilizacji, żeby coraz częściej pojawiać się w wyjściowej jedenastce.

Gdy jesienią pytałem Filipa Jagiełło czy będziecie ze sobą rywalizować o skład, stwierdził, że raczej nie. Zdarzało się wam jednak, że jeden zmieniał drugiego.

To właśnie jest uzależnione głównie od taktyki. Filip ma bardziej ofensywną charakterystykę, ja bardziej defensywną. Gdy wygrywaliśmy, schodził Filip, a ja wchodziłem. Jeśli ja grałem od początku i przegrywaliśmy, to trener wpuszczał Filipa, żeby zwiększyć siłę rażenia, bo musieliśmy atakować. Bezpośrednio faktycznie ze sobą nie rywalizujemy, obstawiamy inne pozycje.

Po którym meczu najbardziej byłeś zadowolony?

Chyba po tym przedostatnim. Wszedłem z ławki z Pordenone i wreszcie strzeliłem swojego pierwszego gola dla Brescii. Długo na niego czekałem. W końcu dałem jakiś konkret. Wcześniej oddałem ponad 20 strzałów, ale albo były blokowane, albo nie leciały w światło bramki, albo bramkarze bronili. Dopiero teraz coś wpadło.

Oddałeś strzał lekki i płaski, za to bardzo precyzyjny, przy słupku. Tak chciałeś?

Powiedzmy, że tak wyszło.

Czułeś już presję, że czas na jakiś konkret z przodu?

Presję może nie, bo to nie są moje boiskowe zadania, nie z tego jestem rozliczany. Ale zawsze fajnie trafić do siatki albo zaliczyć asystę czy nawet asystę drugiego stopnia.

Jakub Łabojko

Serie B jako liga czymś cię zaskoczyła?

Intensywnością i fizycznością grania, większą liczbą szybkich biegów i sprintów. Mało jest też przestojów w grze. W Ekstraklasie dość często widzimy, że ktoś wolno zabiera się do wyrzutu z autu czy wykonania rzutu rożnego, powoli wstaje po faulu. To wszystko długo trwa, a tutaj czegoś takiego nie ma. Więcej jest czystego grania w piłkę, częściej jest ona na boisku niż poza nim. Oczywiście mecze bywają różne, wiele zależy od taktyki i klasy przeciwnika, ale mówię o generalnych wnioskach. No i jakość piłkarska Serie B stoi wyżej niż polskiej ligi. U nas nie grają zawodnicy tej klasy co Mario Balotelli, Kevin-Prince Boateng czy Jeremy Menez. Christian Gytkjaer był królem strzelców Ekstraklasy, a w walczącej o awans Monzie czasami ma problemy z miejscem w składzie. Wielu piłkarzy zagrało po 200-300 meczów w Serie A. Są już starsi, więc schodzą szczebel niżej, ale jakość na boisku nadal widać.

No to masz inne zdanie niż Adam Chrzanowski z Pordenone. On uważa, że Serie B jest dużo bardziej zaawansowana taktycznie od Ekstraklasy, ale to nasza liga ma nieco więcej piłkarskiej jakości.

Czytaliśmy z Filipem tę rozmowę, podobnie jak wcześniej z Sebastianem Musiolikiem. Z przymrużeniem oka stwierdziliśmy, że chyba są w słabszej drużynie, skoro na co dzień nie widzą różnicy czysto piłkarskiej (śmiech). W każdym razie, według mnie Serie B stoi na wyższym poziomie niż polska liga.

Z Polakami widzicie się w zasadzie w co drugiej kolejce. W wielu drużynach grają nasi rodacy.

Gdzieś czytałem, że z obcokrajowców jesteśmy chyba najliczniejszą nacją w drugiej lidze włoskiej. Było nas bodajże trzynastu, potem Bartosz Salamon odszedł do Lecha Poznań. Nieraz była okazja spotkać się i pogadać, nawet z Thiago Cionkiem po meczu z Reggianą. Włosi nas cenią, cieszymy się tu szacunkiem. Godnie reprezentujemy Polskę.

Masz wrażenie, że Włosi szukają u Polaków cech, których sami nie mają? Uchodzimy za pracowitych, sumiennych, mało dyskutujących i narzekających.

Być może, chociaż z moich doświadczeń wynika, że miejscowi zawodnicy raczej tu nie marudzą. Słuchają wszystkiego, robią swoje i nie narzekają. Częściej coś się nie podoba zawodnikom z innych krajów niż samym Włochom. Generalnie nie widzę przepaści w kwestiach mentalnych między krajowcami a obcokrajowcami.

To na co obcokrajowcy mogą tu narzekać?

Na przykład na to, że po słabszych meczach jesteśmy zamykani w hotelu i nie możemy nigdzie wychodzić. Jest praktycznie jak na obozie – wyjazd na jeden trening dziennie i powrót do hotelu na resztę dnia. Często tam siedzieliśmy i nic konkretnego nie robiliśmy. W tym sezonie mieliśmy dwie tego typu sytuacje, z czego raz trwało to półtora tygodnia. Z naszej perspektywy trochę to dziwne, ale takie są zasady, taka kultura.

Czego kluby z Serie B mogą się uczyć od polskich?

Na pewno pozaboiskowej organizacji. Tutaj plany ciągle się zmieniają z dnia na dzień. Nie wiemy, kiedy będzie trening, a kiedy wolne. Rozmawiamy we wtorek, a nadal nie ma jasności, co będzie w czwartek i piątek. Trudno coś ustalić i zaplanować z wyprzedzeniem. Pełen spontan na bieżąco. W Śląsku Wrocław mieliśmy szczegółową rozpiskę na kolejne dwa tygodnie, łącznie z godzinami zajęć. Włosi potrafią rano zmienić harmonogram na popołudnie. Mają luz w tych kwestiach i takie podejście im odpowiada. Na początku mocno mnie ono frustrowało, bo jestem człowiekiem zorganizowanym, lubiącym mieć wszystko poukładane od A do Z. Teraz już mniej więcej się przyzwyczaiłem.

Włoskiej codzienności zasmakowałeś czy z wiadomych względów żyjesz w rytmie dom-trening-dom?

Trudno teraz poznać włoską kulturę i włoskie życie. Ciągle są różnego rodzaju obostrzenia związane z koronawirusem. Zawodników obowiązuje pewien reżim, więc nie za bardzo możemy gdzieś pojeździć i pozwiedzać. Zresztą i tak wszystko jest pozamykane, w restauracjach można zamawiać jedynie na wynos.

Byłeś w Polsce od momentu transferu?

Nie. Na Boże Narodzenie nie było szans, bo mecze mieliśmy 22 i 27 grudnia. Terminarz jest mocno napięty, a byłby jeszcze bardziej, gdyby nie odwołali nam spotkania w Pucharze Włoch. Zostaliśmy mocno przetrzebieni covidem, dziesięciu zawodników wypadło i Empoli przeszło walkowerem. Nie było alternatywnego terminu. Liga tylko na początku stycznia pauzowała przez jeden weekend, ale wyjazd do Polski wiązałby się z testami i kwarantannami, nie miałoby to sensu.

Serie A to dla ciebie dziś bardziej cel niż marzenie?

Kontrakt mam tak skonstruowany, że włoska ekstraklasa jest jasno określonym celem. I ja, i klub tego chcemy. Na razie spokojnie do tego podchodzę. Ten sezon traktuję jako przejściowy. Możemy powalczyć o coś więcej, natomiast ja przede wszystkim skupiam się na zadomowieniu w pierwszym składzie. A w przyszłości razem z Brescią chciałbym posmakować Serie A.

Miałeś w ogóle jakieś większe obawy przed transferem?

Nie miałem na nie czasu. Wszystko odbywało się bardzo szybko. Przed ostatnim meczem w barwach Śląska wiedziałem już, że temat Brescii jest zaawansowany i pozostaje czekać na dogranie spraw kontraktowych. Potem wyjazd na testy medyczne i finalizacja umowy. Druga taka szansa mogłaby się nie trafić. Jestem jeszcze dość młodym zawodnikiem, który czuł się gotowy, żeby spróbować sił za granicą.

Marzyłeś kiedyś o lidze włoskiej?

Myślałem po prosto o wyjeździe na Zachód, do lepszej ligi od naszej. Nie miałem ulubionego kierunku czy ulubionego klubu. Najważniejsze, żeby się rozwijać i można powiedzieć, że na razie się to udaje.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

2 komentarze

Loading...