Po 45 minutach byliśmy w stanie osobiście pojechać do Truskolasów z bukietem kwiatów. Po godzinie gry zaczęliśmy zawracać. Ale kto wie, być może jeden z największy plusów Paulo Sousa złapał u nas już po meczu, gdy wypowiadał się dla mediów, oceniając pierwszy mecz swojej kadencji. Ktoś powie: to tylko słowa. My odpowiemy – to bardzo ważne wnioski już na samym początku jego pracy.
Tak się dziwnie złożyło, że akurat w tym tygodniu Turcja grała z Holandią. Turcja – czyli reprezentacja, która przed momentem spieprzyła się widowiskowo do dywizji C w Lidze Narodów, po drodze m.in. przegrywając dwukrotnie z Węgrami. Holandia – czyli ta mocarna ekipa, która zamknęła na 90 minut reprezentację Polski na jej własnej połowie. Turcja wygrała 4:2, do 75. minuty utrzymywał się wynik 3:0, a był to nie mecz Ligi Narodów, czyli Pucharu Myszki Miki, ale początek eliminacji do katarskiego mundialu.
Moglibyśmy się teraz cofnąć do naszego meczu z Holendrami, ale oczywiście tego nie zrobimy, zbyt mocno cenimy nasze zdrowie psychiczne, żeby jeszcze raz to wszystko przeżywać. To było uwłaczające – powodem dla świętowania było już przekroczenie linii środkowej wraz z piłką, co zdarzyło się może ze trzy razy w meczu. Natomiast możemy bez trudu i szkody na zdrowiu cofnąć się do ówczesnej pomeczowej konferencji prasowej.
„Patrząc na przeciwnika i okres, ja z gry i zachowania taktycznego jestem zadowolony”.
„Zdajemy sobie sprawę, że z tym przeciwnikiem ognia nam zabrakło, ale tak jak powiedziałem, w tym rozegraniu, bo gdy odbieraliśmy piłkę i ruszaliśmy z kontratakiem mieliśmy kilka sytuacji”.
„Zrobiliśmy raz błąd, straciliśmy bramkę i przegraliśmy”.
To są wypowiedzi Jerzego Brzęczka po spotkaniu, w którym:
-
oddaliśmy jeden niecelny strzał na bramkę Holendrów;
-
oddaliśmy jeden celny strzał na bramkę Holendrów;
-
Holendrzy uderzali na naszą bramkę ponad 20 razy;
-
wymieniliśmy 265 celnych podań (przy 573 podaniach rywali);
-
piłkarsko nie istnieliśmy.
Generalnie rzecz ujmując, Polska podzieliła się wtedy na dwa obozy. Pierwszy uważał, że Holandia nas zniszczyła, zaorała, zdemolowała i pokazała, że jesteśmy w głębokim kryzysie (by nie nazwać tego wprost przebywaniem głęboko w dupie). Drugi obóz uważał, że mieliśmy kilka sytuacji, zachowanie taktyczne było okej, ale zrobiliśmy jeden błąd i przez ten jeden błąd przegraliśmy. W pierwszym obozie było 40 milionów Polaków, w drugim Jerzy Brzęczek i może Arkadiusz Onyszko.
Wczoraj nie było obozów, wczoraj wreszcie wydawało się, że trener reprezentacji Polski oglądał ten sam mecz, co kibice reprezentacji Polski.
– Gdybym jeszcze raz ustalał wyjściową jedenastkę, to na pewno wprowadziłbym kilka zmian. Kamil Glik wszedł na boisko, bo Michał Helik miał na koncie żółtą kartkę. On wszedł zabezpieczyć tyły, aby nie było więcej strat. Zmiany ofensywne miały na celu poprawienie ruchliwości i szybszą grę, grę do przodu. Miały spowodować większą kreatywność i więcej możliwości do konstruowania ataków – powiedział Sousa.
Ale to nie koniec. Szymański grał słabo? Sousa na konferencji przyznał, że Szymański grał słabo. Moder grał słabo? Sousa: – Moder był za daleko, za często tracił piłkę, nie podejmował dobrych decyzji.
Właściwie nie ma się do czego przyczepić w żadnym momencie, ani podczas jego wypowiedzi konferencyjnych, ani podczas wywiadu dla TVP. Paulo Sousa skrytykował tych, którzy zasłużyli na krytykę, nie wyłączając z tego grona własnej osoby. I teraz uwaga, będzie górnolotnie. Uważamy, że to jest świetna wiadomość z uwagi na specyfikę jego pracy.
Po pierwsze – Sousa ma absurdalnie mało czasu, w debiucie grał właściwie najważniejszy mecz całych eliminacji mundialowych, z bezpośrednim rywalem do drugiego miejsca, na wyjeździe. Nie będzie mieć prawie żadnych sparingów, lajtowych meczów, możliwości spokojnego sprawdzania systemów i personaliów, tak naprawdę całą wiedzę powinien mieć na wczoraj. Po drugie – największe wyzwania są właściwie tuż za rogiem, Euro za chwilę się zacznie, już powoli tworzymy wszystkie skarby kibica i kalendarze turniejowe.
Z tej perspektywy nie mamy ani sekundy do stracenia. Jeśli pierwsze 45 minut posłużyło Sousie za ekspresowe pole do eksperymentów – to świetnie. Jeszcze lepiej, że Sousa wydaje się wyciągać równie ekspresowe wnioski ze swoich prób. Oczywiście o tym, na ile potrafi przekuć swoje niepowodzenia w siłę w kolejnych meczach, przekonamy się dopiero za kilka, kilkanaście tygodni. Ale na ten moment – cieszymy się, że u sterów jest gość z mapą. Jeszcze trudno orzekać, czy będzie potrafił użyć steru, ale to i tak miła odmiana.
Ubolewać można jedynie nad tym, że eksperymenty Sousy nie rozpoczęły się wcześniej. A choćby i po tej feralnej Holandii…
Fot. FotoPyK