– Ja uważam, że na teraz liczą się wyłącznie eliminacje. Oczywiście to jest jeden z fragmentów przygotowań do turnieju, bo tak się to wszystko przez pandemię poukładało, że trener ma jedną z niewielu okazji, by popracować z zawodnikami. Przed Euro czekają nas tylko dwa sparingi. Ale teraz musimy się skoncentrować na punktach, które będą ważne w kontekście awansu na mundial – uważa Tomasz Kłos. Z byłym reprezentantem Polski na antenie Weszło FM porozmawiał Kamil Kania.
Ilu oczek pan oczekuje od reprezentacji Polski po marcowych meczach?
Ile oczek? Ja powiem tak – sześć musi być. Musi być i tutaj mnie nikt nie będzie mówił: “aaa, bo Węgry…”. Jak my się Węgrów boimy, to po co w ogóle gramy w eliminacjach? Nie! Jedyna reprezentacja, z którą każdy wynik jest możliwy, włącznie z porażką, to drużyna angielska. Grałem w paru meczach z Anglią i zawsze to był niewygodny przeciwnik. Zwłaszcza w spotkaniach wyjazdowych. Tutaj zakładam, że ewentualnie możemy przegrać, ale sześć punktów to jest dla nas minimum.
Jakie pan ma wspomnienia z występu na Wembley w 1999 roku?
To były inne czasy. Mecz za świętej pamięci Janusza Wójcika, wyszliśmy bardzo defensywnie. Chyba siedmioma obrońcami. Ja grałem w pomocy, zmieniłem Piotrka Świerczewskiego. Był moment zawahania, gdy bodajże Jurek Brzęczek strzelił na 2:1, ale potem Paul Scholes – niewielki wzrostem, a wielki sercem – załatwił nas, strzelając trzecią bramkę. Rewanż w Warszawie był bardzo fajny – zremisowaliśmy 0:0, ale mogliśmy pokusić się nawet o trzy punkty. Choć chyba ten bezbramkowy remis był najbardziej sprawiedliwy.
Z Węgrami też pan miał okazję wystąpić w eliminacjach do Euro 2004.
Tak, tak. Wygraliśmy 2:1 po dwóch golach Andrzeja Niedzielana. Ale niestety tam w ostatniej kolejce były jakieś dziwne wyniki. Szwecja nie wygrała z Łotwą i ostatecznie zabrakło nam punktów, by wejść wtedy do baraży.
Teraz potknięcia w eliminacjach przeciwko Węgrom pan nie dopuszcza? Nawet biorąc pod uwagę rozwój tej drużyny?
Ja wiem, że Węgrzy się rozwijają. Wiem, że w ostatnich sekundach baraży awansowali na Euro. Nie mówię, że to jest słaba reprezentacja, widzimy jej progres. Jeden z ich najlepszych zawodników przeciwko Polsce nie zagra, ale na to nie należy moim zdaniem spoglądać, bo ktoś inny może wejść i przechylić szalę. Dzisiaj, patrząc na nasz potencjał, po prostu nie wyobrażam sobie, że możemy ten mecz przegrać.
Trochę się zmieniła piłka nożna, zmienił się kalendarz. Tak właściwie to te eliminacje są fragmentem przygotowań do Euro?
Ja uważam, że na teraz liczą się wyłącznie eliminacje. Oczywiście to jest jeden z fragmentów przygotowań do turnieju, bo tak się to wszystko przez pandemię poukładało, że trener ma jedną z niewielu okazji, by popracować z zawodnikami. Przed Euro czekają nas tylko dwa sparingi. Ale teraz musimy się skoncentrować na punktach, które będą ważne w kontekście awansu na mundial. Każda strata punktów oddali nas od celu.
Pan uczestniczył w zwycięskich eliminacjach do mistrzostw świata w Korei i Japonii. Wtedy właśnie ten pierwszy mecz – zwycięstwo na Ukrainie – okazało się kluczowe, zapoczątkowana została piękna przygoda. A faworytami nie byliśmy.
To prawda. Byliśmy typowani na trzecie miejsce w grupie – za Ukrainą i Norwegią. Trener Engel miał jednak dużo więcej czasu na stworzenie tej reprezentacji. Wielu dobrych zawodników przewijało się przez ten zespół. Niektórzy w ogóle nie dotrwali do eliminacji, inni wykruszali się albo dołączali już w trakcie. Bo takie było zapotrzebowanie, taka była taktyka. Pamiętajmy też, że tak naprawdę dopiero w ostatnim meczu sparingowym przed eliminacjami cokolwiek dobrego zaczęło się dziać w drużynie po ośmiu-dziewięciu miesiącach meczów towarzyskich i treningów.
W pewnym momencie to monotonne powtarzanie pewnych schematów było już… Może nie tyle uciążliwe, ale usypiające. A okazało się, że w eliminacjach to były kluczowe elementy naszej gry, które pomagały nam w zdobywaniu bramek. Eliminacje wygraliśmy dość szybko.
rozmawiał KAMIL KANIA
fot. NewsPix.pl