Michał Kucharczyk ma swoje wady, widać je było nawet podczas dzisiejszego meczu Pogoni Szczecin z Lechią Gdańsk. Ma swoje ograniczenia, potrafi wjechać dryblingiem w nogi obrońców, potrafi uderzyć w kartofle, spowolnić kontrę. Ale ma coś unikalnego w skali ligi. Gdy atmosfera się zagęszcza, gdy presja rośnie, gdy inni zaczynają nerwowo spoglądać na zegarki – Kucharczyk po prostu biegnie do przodu, strzela, ile fabryka dała i… zdobywa kolejne punkty dla swoich drużyn.
Cztery gole ligowe w tym sezonie. Cztery razy na wagę zwycięstwa, oczywiście 1:0, bo poza Kucharczykiem z przodu, Pogoń Szczecin ma jeszcze Dante Stipicę z tyłu.
Można się jedynie zastanawiać: czemu dopiero teraz. Tak jak już wiele drużyn przed nimi w analogicznej sytuacji: gdy pojawiły się widoki na twardy wyścig o mistrzostwo, Portowcy gaśli. I gdy tylko przewaga Legii urosła – Portowcy zabrali się z powrotem do roboty. Dzisiaj widzieliśmy zupełnie inną Pogoń, niż na przełomie lutego i marca. W pierwszej połowie Lechia Gdańsk została przyparta do muru. Jeden strzał, zresztą niecelny, przez pełne 45 minut. Nie chodzi już o fakt, że Dante Stipica był właściwie bezrobotny – tak naprawdę lechiści rzadko zapuszczali się w ogóle na połówkę gospodarzy.
Za to pod bramką Kuciaka? Istny kocioł. Świetnie wyglądała przede wszystkim mobilność całej linii pomocy Pogoni. Kowalczyk i Kurzawa krążyli od skrzydła do skrzydła, Kucharczyk z Matą regularnie sprawdzali dyspozycję Kopacza. Lechia z trudem dotrwała do przerwy, bo z każdą minutą Pogoń atakowała coraz bardziej zaciekle. Dwa porządne strzały oddali najpierw Kurzawa, potem Kowalczyk – w obu sytuacjach świetnie sparował piłkę Kuciak. Trzeci sprawdzian zafundował mu Kucharczyk. Gdy dodamy do tego jeszcze niecelne próby Kurzawy – mamy obraz dominacji Portowców przed przerwą.
Przy Kurzawie zresztą trzeba się na chwilę zatrzymać. Długimi momentami wydawało się, że to właśnie tego typu piłkarza brakowało Pogoni w okresie jej delikatnej zadyszki. Przy Kurzawie zdecydowanie więcej miejsca robiło się i po bokach, i w środku, gdzie mocno pracował dzisiaj Sebastian Kowalczyk. Jedyne, czego nam brakowało w jego grze, to celności przy strzałach oraz… stałych fragmentów gry. Momentami w ogóle oddawał wykonanie kolegom, bez większej korzyści dla drużyny. Natomiast już teraz widać – to będzie gość, który da kibicom Pogoni sporo radości.
Zwłaszcza, że dzięki temu Kosta Runjaić ma spore pole manewru przy wprowadzaniu zawodników z ławki rezerwowych. Lechia odzyskała oddech w meczu w pierwszym kwadransie drugiej połowy, a już zwłaszcza, gdy w miejscu Pietrzaka wylądował aktywny Conrado. Niemiecki trener zareagował natychmiast – Benedyczaka i Gorgona podmienili Zahović i Kozłowski.
I to właśnie ten ostatni napędził akcję bramową. W niepotrzebny drybling wdał się Saief, odzyskaną w środku pola piłkę Kurzawa momentalnie oddał do Kozłowskiego, a ten podciągnął pod samo pole karne. Kucharczykowi zostało pokonać Kuciaka, co nie jest zadaniem łatwym. Ale jak już w tytule zasugerowaliśmy – Kucharczyk takie zadania uwielbia.
Czy Lechia mogła wyrównać? A i owszem, mogła, ale doskonałe podanie Conrado fatalnie zepsuł Gajos, uderzając prosto w Stipicę. Z udziałem tych dwóch dżentelmenów zyskaliśmy zresztą jeszcze jeden viral – gdy piłkarz Lechii zahaczył barkiem bramkarza Pogoni, a ten upadł, jakby wjechał w niego pociąg. Co poza tym? Jedną dobrą piłkę Udovicicia zmarnował Zwoliński, choć przyznajemy, był w bardzo trudnej sytuacji. Raz Stipicę wyręczył Zech. W sumie tyle – co nie wystawia dobrej laurki całej formacji ofensywnej z Gdańska.
Pogoń? Również mogła podwyższyć na 2:0, minimalnie pomylił się choćby Kucharczyk, raz trochę zbyt daleko do boku wygonił się Kowalczyk. Natomiast nie ma sensu się Portowców szczególnie czepiać – i przed przerwą, i po przerwie byli lepsi, tworzyli sobie więcej sytuacji, dominowali na murawie, no i mniej się ślizgali, co momentami mocno utrudniało robotę lechistom. To wszystko, oczywiście wzmocnione chłodną głową “Kuchego”, wystarczyło do zwycięstwa.
Strata do Legii znów wynosi 4 punkty, legioniści grają w niedzielę w Lubinie. Kwiecień Pogoń otworzy wyjazdem na Łazienkowską i to właśnie tam dowiemy się, czy tym razem perspektywa skutecznego pościgu za warszawiakami nie powiąże im nóg. Dziś, ze świadomością, że Legia jest o 7 punktów wyżej, grali z fantazją i polotem, którego próżno było szukać kilka tygodni temu, gdy strata była minimalna.