Reklama

Czy naprawdę amatorskie rozgrywki to nasz największy problem?

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

11 marca 2021, 12:59 • 5 min czytania 17 komentarzy

Spodziewaliśmy się tego, ale i tak jesteśmy rozczarowani. Wczoraj dotarły do nas jednocześnie dwa sprzeczne sygnały, ale czy właściwie to może kogokolwiek dziwić? Z jednej strony Piotr Mueller, rzecznik rządu, na antenie Polsat News mówi, że jeśli sytuacja pozwoli, rząd podejmie decyzję o powrocie kibiców na stadiony. Z drugiej – Pomorski ZPN wykonuje ruch wyprzedzający i już teraz, na kilka dni przed zaostrzeniem lockdownu w regionie, ogłasza zawieszenie rozgrywek od IV ligi w dół.

Czy naprawdę amatorskie rozgrywki to nasz największy problem?

Niby czujemy, że jesteśmy już w przededniu choć częściowego powrotu do normalności. Piłkarze grają, galerie handlowe działają, pociągi kursują, niższe ligi pełną parą przygotowują się do restartu, rozgrywając co tydzień setki sparingów, od Szczecina po Rzeszów. Nadal oczywiście pomykamy w maseczkach (już nie przyłbicach), nadal nie możemy iść do ukochanej restauracji czy pubu, ale jednak – na upartego uda się nawet zahaczyć o otwarte kino.

Ale jednocześnie słynna trzecia fala stała się faktem, przybywa dramatycznych relacji ze szpitali, rosną wszystkie te liczby, których tak mocno się obawialiśmy przez cały 2020 rok. Na razie najtwardsze obostrzenia spotkały województwo warmińsko-mazurskie, natomiast już wiadomo, że “czerwonych” stref przybędzie. I według planu wykreślonego dla tychże czerwonych stref – amatorskiej piłki ma w nich nie być. 

ZAWIESZENIE NIŻSZYCH LIG. DLACZEGO?

I tu naszym zdaniem powinien nastąpić spory protest ze strony całego środowiska piłkarskiego. Rozumiemy oczywiście, że “to tylko niższe ligi”, a swobodnie grać można nawet na czwartym poziomie rozgrywkowym. Natomiast pamiętajmy – to często właśnie tam, od IV ligi w dół, występują zespoły rezerw klubów ze szczebla centralnego. To tam odbierają pierwsze szlify juniorzy, to tamtędy wiedzie droga do dorosłej piłki. Zresztą, pal licho już szeroko rozumiane dobro polskiego piłkarstwa – skupmy się po prostu na zdrowiu. Tym psychicznym, ale i fizycznym. Amatorski czy pół-zawodowy futbol i tak jest coraz skromniejszy, zawodników jest coraz mniej, drużyny padają, niektóre ligi muszą się łączyć. Ci którzy zostali, to często pasjonaci i hobbyści, którzy w ten sposób trzymają się we względnie dobrej kondycji fizycznej na co dzień i psychicznej w okresie, gdy dojeżdża nas wszystkich rosnąca pandemiczna frustracja.

Tyle trąbimy o tym, że otyłość to czynnik podwyższający ryzyko ciężkiego przejścia choroby wywoływanej przez koronawirusy. Tyle czasu antenowego poświęconego na krzewienie zdrowych nawyków, które poprawiają ogólną odporność. Wreszcie tyle czasu spędzamy na pogłębianiu wiedzy o depresji i jej przyczynach. I na końcu pozbawiamy zdrowego nawyku i zdrowej odskoczni od problemów tysięcy ludzi w całej Polsce?

Reklama

Ale uwagę przykuwa co innego. Niższe ligi zazwyczaj kończyły rozgrywki w listopadzie, i to w jego pierwszej części. Wzrost zachorowań, który można nazwać szczytem drugiej fali, nastąpił później. Co więcej – formalny zakaz dotyczący amatorskich rozgrywek został przeciągnięty do połowy stycznia i nie miał żadnego wpływu na dynamikę wszystkich krzywych. Czy amatorzy siedzieli w domach, czy też brykali po murawach – liczby rosły i spadały kompletnie w odbiciu od stosunku do tej konkretnej grupy.

DLACZEGO TO WARTO ZMIENIĆ?

Ponadto środowisko piłkarskie jest w uprzywilejowanej pozycji, właściwie najlepszej, spośród wszystkich zamykanych i otwieranych branż. Siłownie nie miały i nie mają możliwości, by przedstawić wyniki empirycznych, naukowych badań. Restauracje też nie zdążyły wykonać na własną rękę testów, które pozwoliłyby określić, na ile szacuje się ryzyko zakażenia w lokalu gastronomicznym. Piłka nożna? Na trzech poziomach mamy do czynienia z testami, fakt, że w II lidze miały miejsce głównie przy meczach Pucharu Polski, ale mimo wszystko – mamy tam choćby rezerwy Lecha Poznań czy Śląska Wrocław. Regularnie badani są ekstraklasowicze, zespół medyczny przy PZPN-ie jest wiernym kronikarzem przebiegu pandemii w środowisku piłkarskim.

Mamy – my, środowisko piłkarskie – komplet danych, który udowadnia, że ryzyko transmisji na boisku właściwie nie istnieje. Mecze są w pełni bezpieczne, nawet w szatni trudno się zarazić – zdaje się, że najbardziej ryzykowna jest dopiero wspólna podróż całej drużyny jednym klimatyzowanym autokarem. No ale właśnie – znając te dane, widząc, że zakażenia w piłce nożnej idą tak naprawdę zbieżnie z zakażeniami w całej Polsce, powinniśmy jasno zaprotestować. Nie ma sensu zamykać niższych lig, nie ma sensu zabierać amatorom ich pasji. Zwłaszcza w przypadku, gdy grają w spokoju cztery najwyższe szczeble plus wszystkie drużyny juniorskie.

To zresztą doprowadzi do dość kuriozalnych sytuacji – by daleko nie szukać, juniorzy ŁKS-u Łódź będą mogli swobodnie rozgrywać mecze sparingowe z drużynami z całej Polski tak jak czynią to dotychczas. Ale jednocześnie najstarsze grupy juniorów nie będą mogły grać spotkań w obrębie własnego województwa – bo występują w IV lidze i A-klasie jako zespoły ŁKS II i ŁKS III. Mecz z Pogonią Szczecin? Proszę bardzo. Mecz tych samych osób ze Startem Łódź? O nie, nie, to zbyt duże ryzyko.

WALKA, ALE Z GŁOWĄ

Zaznaczmy też dla pewności – nikt nie neguje sensu podejmowania walki z ograniczeniem wysokości trzeciej fali zachorowań. Ale niech ta walka będzie podjęta z głową, bazując na rzeczywistych doświadczeniach z poprzednich dwóch fal, na tym, co udało nam się w tym okresie ustalić. Trudno pisać o innych branżach, ale świat futbolu zrobił naprawdę dużo, by doświadczalnie udowodnić, że piłka nożna jest bezpieczna.

I ta ekstraklasowa, i ta z Ósmej Ligi Mistrzów.

Reklama

Fot.FotoPyK

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

17 komentarzy

Loading...