Reklama

Southampton znowu przegrywa – pora zacząć martwić się o przyszłość?

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

10 marca 2021, 21:27 • 4 min czytania 17 komentarzy

Powiedzieć, że Southampton nie idzie w Manchesterze, to jakby powiedzieć, że Liverpool gra ostatnio słabiutko. Podopieczni Ralpha Hasenhuttla wybrali się do tego miasta dwa razy w tym sezonie Premier League i stracili w tych wyjazdach 14 bramek. Petr Cech w całym sezonie 2004/05 wyciągał piłkę z siatki 15 razy. 

Southampton znowu przegrywa – pora zacząć martwić się o przyszłość?

Dzisiaj, do wyniku osiągniętego przeciwko Czerwonym Diabłom, Southampton dołożyło piątkę. Piątkę całkiem zasłużoną, wszak mogło skończyć się jeszcze większą kanonadą. Samo widowisko było bowiem naprawdę pasjonujące, w szczególności pierwsze minuty po przerwie, gdy padły aż trzy bramki. Problem tkwi jednak w tym, że za styl meczów drużyny przegrane punktów nie dostają, a tych zaczyna Świętym trochę brakować. Na ten moment mają tylko siedem punktów przewagi nad strefą spadkową.

Można oczywiście powiedzieć, że dzisiaj grali z Manchesterem City, prawdziwą maszyną i porażka była wkalkulowana. Tylko że od początku roku drużyna Jana Bednarka jest najsłabszą w całej Premier League. W piętnastu meczach zdobyli zaledwie 9 punktów. Więcej ma Newcastle i WBA, nie mówiąc o Sheffield United. Problem jest bardzo widoczny – razi po oczach od osławionej porażki z Manchesterem United. Pytanie, jakie kształty zdąży przybrać przed końcem sezonu i czy Southampton nagle nie wplącze się w niepotrzebną walkę o pozostanie w angielskiej elicie.

Niemniej, dzisiaj można ich za kilka rzeczy pochwalić. Początek spotkania, pierwsze piętnaście minut, były toczone pod ich dyktando. Lider naprawdę miał problemy, by wyjść ze swojej połowy. Dziwny plan austriackiego szkoleniowca, który do pomocy wepchnął nominalnego obrońcę – Jacka Stephensa – zdawał się działać. Gundogan, Fernandinho i de Bruyne nie potrafili się przez zasieki przedrzeć, z czego Święci regularnie korzystali, posyłając długie piłki.

Dobrze wyglądał też Che Adams, realizujący się w roli osamotnionego napastnika. Zdobył jedną bramkę, drugą cofnął mu arbiter. W porównaniu do reszty kolegów prezentował się naprawdę świeżo.

Reklama

Znowu jednak nie byli wystarczająco konkretni, bo mimo przewagi gości, Ederson ani razu nie musiał interweniować.

Co innego po drugiej stronie, bo jak Manchester City w końcu odpiął wrotki, to nie było czego z Southampton zbierać. Doskonała piłka na skraj pola karnego, podanie do Phila Fodena i świetna interwencja Alexa McCarthy’ego. Gdyby na tym się skończyło, uznalibyśmy, że The Citizens wysłali sygnał ostrzegawczy. Niestety dla przyjezdnych, do piłki dopadł de Bruyne i ostatecznie pokonał Anglika.

Zrobiło się 1:0 i Manchester City poczuł krew.

Węzeł algierski

Z uderzenia nie wybiło ich nawet wyrównujące trafienie Southampton z rzutu karnego. Oni doskonale wiedzieli, że zaraz znowu wyjdą na prowadzenie. Czuli, że po prostu muszą dalej grać swoje. Po jednym z ataków sami powinni egzekwować jedenastkę, ale kopnięcie Phila Fodena przez bramkarza Świętych nie było dla sędziów wystarczającym powodem do wskazania na wapno.

Podopieczni Guardioli postanowili zatem podejść do sprawy inaczej, wygrać ten mecz, nawet wtedy, gdy sędziowie nie patrzą sprawiedliwe. Okazało się, że wcale nie będzie to takie trudne. Przynajmniej do momentu, w którym na boisku przebywał Riyad Mahrez.

Często mówi się, że jakiś piłkarz mógłby swoją nogą krawaty wiązać. Algierczyk jest jednym z takich gości. To, co dzisiaj robił z obrońcami Southampton, może zakrawać o piłkarski kryminał. 75% udanych dryblingów, kluczowe podanie, dwa gole, asysta, 100% długich piłek, 82% dokładnych wszystkich podań. Maestrię w jego wykonaniu potwierdza pierwsza bramka, którą zdobył jeszcze przed przerwą.

Reklama

Jasne, Che Adams wrzucił swoich kolegów na minę, ale żaden z obrońców nie był w stanie nawet zbliżyć się do algierskiego skrzydłowego. Wywiódł w pole kilku zawodników Świętych, używając do tego tylko samego balansu ciała.

Jak można się domyślić – nie był to najlepszy mecz w wykonaniu defensorów Southampton. Salisu ustawiony na lewej stronie wyglądał komicznie. Ryan Bertrand ewidentnie chciał wrócić na swoją stronę boiska, zaś Jack Stephens po niezłym kwadransie zaczął popełniać błąd za błędem. McCarthy wyglądał pewnie na linii, ale spotkanie kończył mając dziesiątki niecelnych podań.

Nie pomógł też Jan Bednarek.

Niby żaden gol Manchesteru City nie obciąża jego konta, ale też w żaden sposób nie zapobiegł kolejnej stracie bramki. Przy jednym z trafień ośmieszył go Kevin de Bruyne, który prostym zwodem przełożył piłkę między jego nogami. Koniec końców wyglądał bardziej elektrycznie niż jego partner z defensywy Vestergaard, a to nie jest żaden powód do dumy. Zero bloków, zero odbiorów, 13% długich podań (!). Nie było może takiego dramatu jak z Manchesterem United, ale miło wyjazdu na The Etihad z pewnością Polak nie będzie wspominał.

Tym bardziej, że chociaż strzelanie zakończyło się w 60. minucie, a Sergio Aguero zaliczył kompletnie anonimowy występ, to Southampton przyjęło na klatę aż pięć trafień. Jakby nie patrzeć – odpowiedziało tylko dwoma.

MANCHESTER CITY 5:2 SOUTHAMPTON

Kevin de Bruyne 15′, 59′, R.Mahrez 40′, 55′, I.Gundogan 45′J.Ward-Prowse (k.) 25′, C.Adams 56′

Fot.Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Anglia

United nie ma jeszcze kształtu, w którym można się zakochać. Nieudany debiut Amorima

Szymon Piórek
6
United nie ma jeszcze kształtu, w którym można się zakochać. Nieudany debiut Amorima
Anglia

Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United

Michał Kołkowski
7
Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United

Komentarze

17 komentarzy

Loading...