Lechia Gdańsk miała wszystko, żeby dziś wygrać z Podbeskidziem. Poza jednym – szczęściem, które tym razem w całości było po stronie przeciwnika. Gospodarze grali dużo słabiej niż goście z Trójmiasta, wielu zawodników indywidualnie rozczarowało, ale koniec końców jedni i drudzy muszą się zadowolić punktem. Mamy przekonanie graniczące z pewnością, że jesienią “Górale” by w takich okolicznościach nie zremisowali. Zamiast tego, zapewne przegraliby 1:3 lub jeszcze wyżej.
Podbeskidzie zaprezentowało dziś niewiele jakości. Chwilami sporo nerwowości w tyłach, nieporadność w ofensywie, mało stworzonych sytuacji. Gole też strzelało w sposób, nazwijmy to, nieoczywisty. Trafienie na 1:0 to rzut karny podyktowany za zagranie ręką Rafała Pietrzaka, który mocno się zapomniał, wyskakując do próbującego coś zrobić Marko Roginicia. Większego zagrożenia by nie było. Sędzia Dobrynin nie miał wątpliwości, słuszna jedenastka dla bielszczan w momencie, gdy nic nie zapowiadało ewentualnego objęcia przez nich prowadzenia. Sprawiedliwość pewnie wymierzył Milan Rundić.
Bramka ratująca punkt to już w ogóle okoliczności niecodzienne. Roginić nie sięgnął niezbyt wyszukanej wrzutki Łukasza Sierpiny, a Kamil Biliński wyszedł z piłką poza pole karne Lechii. Nie zamierzał uderzać, ale kiedy zorientował się, że innego wariantu nie ma, obrócił się z powrotem w kierunku bramki Kuciaka i zaskoczył go idealnym strzałem tuż przy słupku. Nikt nie zdołał go zablokować. Zdezorientowany Mateusz Żukowski bardziej chciał zabezpieczać skrzydło, gdyby wbiegał Filip Modelski. Kristers Tobers niepotrzebnie się cofał, a Jarosław Kubicki nie zdążył wystarczająco szybko doskoczyć do napastnika “Górali”. Ponownie nic nie zwiastowało tego, że podopiecznym Piotra Stokowca może się coś stać.
Lechia pluje sobie w brodę i trudno się dziwić. Już sam początek, gdy praktycznie w ciągu trzech minut jej zawodnicy doszli do trzech dobrych sytuacji, pokazał, kto tego dnia ma większe możliwości. Michal Pesković miał co robić, obronił łącznie sześć strzałów. Nie zawsze oznaczało to większy wysiłek, ale za zatrzymanie Zwolińskiego na przedpolu, gdy Rundić przegrał walkę o pozycję i odbicie nogą uderzenia Flavio w samej końcówce (już przy stanie 2:2) należą mu się słowa uznania.
Szczęście, a jakże, również było po stronie Peskovicia.
-
Zwoliński po idealnym dograniu Conrado nie trafił na wślizgu do bramki w świetnej sytuacji
-
Flavio główkował w poprzeczkę po mocnym wstrzeleniu piłki przez Biegańskiego
No właśnie, Conrado. Wybraliśmy go plusem meczu za to podanie do Zwolińskiego oraz zachowanie przy golu na 1:1. Brazylijczyk najpierw napędził kontrę inteligentnym dziubnięciem piłki, a finalnie dobił strzał Kubickiego obroniony przez Peskovicia po podaniu Flavio. Mogło się już wydawać, że Portugalczyk za długo czeka z rozegraniem, że efektu zaskoczenia już nie będzie, ale zawodnicy Podbeskidzia i tak nie ogarnęli się w obronie. Trudno się dziwić, że tak wyszło, kiedy przyjrzymy się zachowaniu Marco Tulio. Debiutujący w Ekstraklasie rodak Conrado najpierw wracał na pełnej, ale po wbiegnięciu w pole karne zwolnił, jakby przekroczył metę. “Hurra, dobiegłem, dziękuję, dajcie mi pić”. A właśnie wtedy powinien doskoczyć do Conrado, być może zdążyłby go powstrzymać. Generalnie Tulio wyraźnie rozczarował, a co nieco się spodziewaliśmy po słowach Roberta Kasperczyka. Trener bielszczan mocno chwalił najświeższy nabytek, mówiąc, że lewą nogą wiąże on krawaty. No, na razie to musi rozwiązać zagadkę swojego zaćmienia w defensywie. Niekoniecznie lewą nogą.
Co rzecz jasna nie znaczy, że tylko nowy Brazylijczyk zawalił. Całe nieszczęście przy pierwszym golu Lechii zaczęło się od Petara Mamicia. Chorwat zupełnie do nikogo zagrywał w pole karne zbierając drugą piłkę po rzucie rożnym, a następnie został uprzedzony przez Conrado, który napędził kontrę. Takie szczegóły często decydują.
Pietrzak idealnym dośrodkowaniem do Bartosza Kopacza z rzutu wolnego zrehabilitował się za sprokurowanego karnego i naprawdę nie sądziliśmy wówczas, że Podbeskidzie jest w stanie jeszcze coś tu zdziałać. Biliński zrobił coś ekstra, kolejny raz potwierdzając, że w tym sezonie po prostu mu żre. To już jego ósmy gol, ponownie razem z Jakubem Świerczokiem jest najlepszym polskim strzelcem w Ekstraklasie. Dziś na ambicji mógł mu zagrać fakt, iż zaczął na ławce.
Sześć wiosennych meczów wystarczyło, żeby Podbeskidzie uzbierało tyle punktów, ile przez całą jesień. Sytuacja jednak wciąż daleka jest od spokojnej. Przewaga nad Stalą Mielec to zaledwie dwa “oczka”, a w następnej kolejce te drużyny zmierzą się ze sobą. Ależ to będzie wojna! Lechia od pięciu kolejek pozostaje niezwyciężona, ale przedłużenie tej passy w takich okolicznościach jest marnym pocieszeniem.
Fot. Newspix