Mamy nadzieję, że tego tekstu nie czyta Radek Rzeźnikiewicz z Kartofliska.pl, bo za chwilę zarzuci torbę na ramię i dla jaj poleci sprawdzić, czy to, co zaraz napiszemy, dzieje się naprawdę. A uwierzcie – dzieje się! W weekend odbyła się siódma runda Pucharu Francji, gdzie w szranki (ha, co za piękne określenie) stanęły drużyny z m.in. Gujany Francuskiej, Gwadelupy, Martyniki i Reunionu. Nie musimy chyba dodawać, że nie są to tanie rzeczy. Mistrz Tahiti, Tefana, żeby zagrać swój mecz musiał przebyć… 12 tysięcy kilometrów.
Niesamowite, że komuś chce się to jeszcze ogarniać. Ogarniać i finansować, bo podróże pokrywa francuska federacja. Kiedy pierwszy raz spojrzeliśmy na listę meczów, byliśmy pewnie, że to zabawa, że wszystko odbywa się za pomocą symulacji w Football Managerze. A jednak nie! W Tahiti powstały specjalne materiały z wyprawy do Francji, a wesoła gromadka z Polinezji już drugi raz dostała w prezencie taką wycieczkę. Generalnie jeden puchar, cztery kontynenty.
W ten weekend wycieczkę do Nowej Kaledonii (9 tysięcy kilometrów) zanotował czwartoligowiec Trelissac. Sarreguemines melanżował w Gwadelupie (7 tysięcy kilometrów), a Les Jumeaux N-Zouasua z wyspy Majotte poleciał ponad 6 tysięcy km tylko po to, żeby dostać sześć bramek od amatorów z Avranches w Dolnej Normandii, gdzie mieszka mniej osób niż w Grójcu.
Aha, byśmy zapomnieli. Gwadelupę podbili w ten weekend piłkarze US Quevilly, którzy dwa lata temu w półfinale Pucharu Francji pokonali Rennes, a w finale na Stade de France minimalnie przegrali z Lyonem. Zabawne, prawda?