Pójście na wymianę ciosów z Bayernem Monachium to rzecz z jednej strony godna pochwały, z drugiej jednak – rzecz naiwna. Lazio Rzym chciało dzisiaj pokazać, że potęga rywala jest do ujarzmienia, a na rozszalałego lwa najlepiej samemu rzucić się z pazurami. Okazało się jednak, że o ile piłkarze ofensywni ciężar gatunkowy spotkania jakoś uciągnęli, o tyle defensywa Lazio na mecz po prostu nie dojechała. Ba, niektórzy piłkarze sprawiali takie wrażenie, jakby sabotowali własny zespół. Gdyby nie to, ekipa “Lewego” miałaby trudną przeprawę na koncie, ale zapewne z otwartym wynikiem rywalizacji.
A tak… Cóż, po niełatwym starciu wyjeżdża z Rzymu z taką zaliczką, że w rewanżu śmiało może zagrać rezerwami.
Kiedy Süle jest piłkarzem, który porywa Bayern do ataku jako pierwszy, wiedz, że będzie się działo. No i się zadziało. Ancymonem, który przyczynił się do otwarcia wyniku, okazał się Musacchio. Obrońca Lazio popełnił taką gafę, że aż wstyd. Na tym poziomie rozgrywek po prostu nie przystoi podawać do swojego bramkarza w taki sposób, że rywal dopada do piłki w połowie drogi do adresata. Istny kryminał. Oczywiście co innego w tej sprawie miałby do powiedzenia Robert Lewandowski, który ochoczo skorzystał z prezentu Argentyńczyka. Dorwał się do niego łapczywie i rozpakował z radością. Minął bramkarza i dopełnił formalności. Nie trzeba było wiele, ot, w tej sytuacji dobrze odnalazłby się nawet strzelec pokroju Patryka Tuszyńskiego.
Lewandowski czy Raul, Kroos czy Xavi?
Najlepsza jedenastka w historii Ligi Mistrzów wg Weszło
Lazio Rzym skarcone po raz pierwszy.
Jeśli masz po przeciwnej stronie barykady takich piłkarzy jak ci z Monachium:
- a) w ogóle nie bierzesz pod uwagę frontalnych ataków
- b) próbujesz atakować, ale w zamian nie możesz pozwolić sobie na najmniejsze braki w koncentracji.
Gdzie Lazio w tym rebusie? Tak jak to się wydarzyło przed 10. minutą, tak miało swoje odbicie na wyniku kwadrans później. Wtedy oto Bayern stwierdził, że najlepiej będzie włączyć tryb “dokręcanie śruby”, który zakłada, że trzeba zabrać z Rzymu kilka sztuk. Wiecie, zawalczyć o pewny awans, żeby na własnym stadionie oszczędzać najważniejszych piłkarzy. Okej, Lazio to nie ogórek, po którym można by się przejechać bez mrugnięcia okiem, ale argumenty, brutalne argumenty, stały po stronie gości.
Pierwszy argument: Musiala, który dorobił się ładnego gola z 16 metrów. Na lewej flance zrobił swoje Davies, przytomną asystę rzucił Goretzka. To była taka typowa akcja Bayernu, gdzie przeciwnik nie nadąża ani za umiejętnościami poszczególnych piłkarzy, ani za tempem akcji. Słowem: czuć było różnicę klas, tak jak zresztą w całym meczu. Sam Musiala zaś sprawił sobie fajny prezent na osiemnaste urodziny. Tak, dzisiaj w stolicy Włoch właśnie takowe rozdawali. W przypadku młodziutkiego pomocnika on smakował o tyle wyjątkowo, że był jego debiutanckim trafieniem w Lidze Mistrzów. Ten chłopak równo rok temu jechał na mecz z Heidenheim w ramach niemieckich rozgrywek U-19, a dziś wpisał swoje nazwisko na karty historii większego formatu. Imponujące.
Po drugiej bramce dla Bayernu mecz się otworzył. Tam “Lewy” zmarnował niezłą okazję, tu Lazio od czasu do czasu wywierało presję na defensywie Bawarczyków. Pokazało, że się da, ale na nic to się zdawało. W pewnym momencie jeden z zawodników Lazio popełnił kiks w środku pola, piłkę przejął Koman. Francuz zrobił rajd przez połowę boiska, spróbował pokonać Reinę, ale nie on, a Sane wpisał się na listę strzelców po dobitce.
To był obraz nędzy i rozpaczy. Lazio skarcone trzeci raz, a jeszcze nie minęła połowa meczu.
Bayern skutecznie punktował każdy błąd swojego rywala, nie okazując żadnej litości. Włoską ekipę zjadła presja, a pewnie też i zwyczajny brak umiejętności u poszczególnych piłkarzy. Dla nich rozgrywki Ligi Mistrzów skończyły się już w 47. minucie. Wtedy właśnie Sane zrobił kapitalną akcję, po której Acerbi zapakował samobója. Musiał, bo tuż za jego plecami przy dośrodkowaniu czyhał Davies. I tak to się w tym Rzymie właśnie toczyło. Cztery gole Bayernu – dwa po wielbłądach piłkarzy Lazio, jeden swojak. Oj, Włosi mieli dzisiaj naprawdę słaby dzień, choć nawet mimo tego faktu potrafili ukłuć defensywę niemieckiej ekipy. Strzelili gola, dążyli do zdobycia kolejnych. Mieli sposób na Bayern, posyłali wiele podań prostopadłych i niejako obnażali przecieki w postaci wolnego Boatenga czy niezbyt ruchliwego Süle. Zagrali naprawdę niezłą drugą połowę, potrafili zepchać ferajnę Flicka do ich pola karnego. Sprawili, że Bawarczycy oddali tylko jeden celny strzał po przerwie. To mogło się podobać.
Tylko co z tego?
Można było odnieść wrażenie, że najwyższego biegu Bayern nawet nie tknął. I, szczerze mówiąc, raczej nie musiał. Lazio przegrało to starcie jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. O ile determinacji w ofensywie nie brakowało, o tyle organizacja w defensywie niekiedy wolała o pomstę do nieba. Tak nie da się grać z Bayernem. Tak nie da się grać na europejskim podwórku. Podopieczni trenera Inzaghiego trochę się spalili, co musiało srogo kosztować. Tym samym chyba nie musimy mówić, kto jest kolejnym pewniakiem do awansu po PSG. Mecz w Monachium będzie formalnością. Jasne, ranne zwierzę zapewne będzie jeszcze wierzgać, ale żeby strzelić cztery gole bez straty ani jednego? Takie historie włóżmy między bajki.
Dziś zobaczyliśmy, że dla włoskiej ekipy faza pucharowa Ligi Mistrzów to jeszcze za wysokie progi.
Lazio – Bayern 1:4 (0:3)
Correa 49′ – Lewandowski 9′, Musiala 24′, Sane 42′, Acerbi (gs) 47′
Fot. Newspix