Gdy pod koniec zimowego okienka transferowego pojawiła się informacja o rzekomym zainteresowaniu Lingardem ze strony West Hamu United, kibice nie byli przesadnie zadowoleni. Wydawało się, że to transfer z gatunku tych, z którymi londyńczycy już zerwali. Do klubu miał trafić gość, który ostatni raz trafił do siatki w sierpniu 2020 roku.
Później było jeszcze gorzej, bo w bieżących rozgrywkach Anglik właściwie nie zakładał koszulki Manchesteru United. Zagrał jedynie trzy razy:
- 90 minut przeciwko Luton – Puchar Ligi – wrzesień 2020
- 8 minut przeciwko Brighton – Puchar Ligi – wrzesień 2020
- 80 minut przeciwko Watfordowi – Puchar Anglii – styczeń 2021
Nie trudno zatem zgadnąć, że nie powiększył w tych meczach swojego dorobku w barwach Czerwonych Diabłów. W gruncie rzeczy był bardzo przeciętny, w żaden sposób nie przewyższał swoich boiskowych partnerów. Zastanawiano się wówczas, jaka przyszłość czeka Lingarda.
Na Old Trafford niespecjalnie go potrzebowali. Kolejka do składu wydłużyła się niespodziewanie mocno, w końcu Solskjaer w niektórych meczach na ławce sadzał nie tylko Daniela Jamesa, ale Cavaniego i Martiala. Jesse pasował do nich jak pięść do nosa.
Sprawę również komplikował fakt, że na pierwszy rzut oka nie widziano żadnego klubu, do jakiego można by go odpalić. Kto chciałby zawodnika, o którego właściwej formie fizycznej wiadomo w zasadzie tyle co nic? Kto chciałby gościa, który potrafił zaliczyć niemal cały rok kalendarzowy bez zdobycia bramki lub zanotowania asysty?
Okazało się, że West Ham United.
Ten sam West Ham, który w ostatnim czasie zasłynął z odpalania szrotu i ściągania do siebie zawodników Slavii Praga – Tomasa Soucka i Vladimira Coufala oraz największych gwiazd Championship – Saida Benrahmy i Jarroda Bowena.
BURNLEY SPROSTA BOURNEMOUTH W PUCHARZE ANGLII? KURS: 2,37 W TOTALBET!
Lingard nie pasował do tej koncepcji wcale a wcale. Jednakże już w swoim debiucie pokazał, że wciąż potrafi obronić się swoją grą. W dwóch pierwszych meczach wyglądał jakby odżył – znów był szczęśliwy, chętny do działania, a co najważniejsze – skuteczny.
I
Przeciwko Aston Villi – jednej z największych niespodzianek tego sezonu – 28-latek miał swój pierwszy mecz w Premier League od 399 dni. Spora przerwa, więc zaskoczenie jego obecnością w wyjściowej jedenastce było uzasadnione. Tym bardziej, że pewny swego nie był nawet trener West Hamu, David Moyes, który w wywiadzie pomeczowym stwierdził: “Nie tak dawno grał w reprezentacji Anglii i jeśli będzie tak dobry jak dzisiaj, to z pewnością tam wróci. Jedyną naszą obawą przed dzisiejszym meczem było to, czy nie okaże się trochę zbyt mocno zardzewiały“.
Powrót do kadry? Brzmi bardzo optymistycznie, szczególnie jeśli uwzględnimy z jaką konkurencją musiałby mierzyć się wypożyczony z Manchesteru United piłkarz. W środkowej strefie trudno będzie pomieścić Phila Fodena, Masona Masona Mounta, Jordana Hendersona, Declana Rice’a, a grać tam może jeszcze Jack Grealish i Ross Barkley. Na skrzydłach lepiej – z perspektywy Lingarda – nie jest, bo przecież Saka, Sancho, Sterling też nie oddadzą swojego miejsca tak łatwo.
Jeśli jednak 28-latek utrzyma tempo, które narzucił w starciu z Aston Villą, niewykluczone, że swoje szanse od Garetha Southagate’a dostanie.
WEST HAM UNITED OGRA MANCHESTER UNITED? KURS: 5,00 W TOTOLOTKU!
Okazał się bowiem być brakującym elementem ofensywy Młotów, która w tym sezonie zbyt często musiała polegać na Tomasie Soucku. Czech strzelił już dziewięć bramek w Premier League i żaden inny środkowy pomocnik nie zbliżył się do tego wyniku. To oczywiście wynik godny pochwały, ale rzucał się w oczy brak napastnika, zdolnego do wykańczania akcji. Lingard napastnikiem oczywiście nie jest, ale rozwiązał problem Saida Benrahmy i Michaila Antonio, którym słabo układała się współpraca z Jarrodem Bowenem i Pablo Fornalsem.
W swoim debiucie 28-latek wskoczył do składu właśnie za byłą gwiazdkę Villarreal. Był to mądry ruch ze strony Davida Moyesa. Lingard od razu złapał kontakt ze swoimi partnerami w ataku i dał impuls do ataku na bramkę Aston Villi. Aston Villi, która przed meczem z West Hamem United straciła zaledwie 21 bramek. Tylko Manchester City był pod tym względem lepszy.
II
Dean Smith musiał być zatem nieźle zaskoczony, gdy okazało się, że to ten niepozorny Lingard jest prowodyrem większości problemów pod bramką Emiliano Martineza. Anglik był po prostu wszędzie.
Połowa placu gry, która przysługiwała The Villans, nie była ich połową. Lingard wziął ją pod swój zarząd i postanowił dyktować tempo gry. Miał ku temu solidne argumenty – do przerwy był tym zawodnikiem, który miał najwięcej kontaktów z piłką, najwięcej celnych podań w trzeciej tercji boiska oraz najwięcej celnych podań w ogóle.
Cieszył także głód strzelecki Lingarda, który oddał trzy celne strzały – ponownie okazało się, że tego wieczora żaden inny piłkarz nie był w stanie pobić tego wyniku.
Jednakże czymś, co Davida Moyesa musiało urzec najbardziej, było doskonałe zrozumienie Anglika z Michailem Antonio, a przede wszystkim Saidem Benrahmą. Algierczyk był gwiazdą Championship, w 83 meczach zanotował 24 asysty i strzelił 27 goli! Cierpliwie czekano więc na to, aż jakiś klub z Premier League zaoferuje mu kontrakt, a Brentford odpowiednią kasę. Padło na West Ham United i początek… był trudny.
Skrzydłowy nie grał źle, ale brakowało konkretów. Problematyczna była również jego pozycja na boisku, bo w poprzednim klubie nawykł do dużej wymienności pozycji, gdy mógł współpracować z Watkinsem oraz Bryanem Mbuemo. W Londynie tego komfortu nie było – Pablo Fornals oraz Jarrod Bowen jawili się jako hermetyczni, niechętni do rotacji.
Nic więc dziwnego, że w starciu z Liverpoolem, Fornals i Benrahma byli miałcy. Wymienili między sobą trzy podania. Trzy podania przez godzinę gry. Lingard zdołał przebić to z palcem w nosie. Przeciwko Aston Villi duet Anglika i Algierczyka wykręcił ich bagatela 17. Co więcej, zaledwie jedno miało miejsce na połowie West Hamu.
III
Żywiołowość oraz zapał do gry Lingarda miały kluczowe zwycięstwo w tym sukcesie. Przeciwnik nijak nie potrafił sprostać narzuconemu przez niego tempu. Żaden z zawodników Aston Villi nie wydawał się być taktycznie przygotowanym na to, co ma do zaoferowania Jesse Lingard. Tylko cztery razy udało mu się odebrać piłkę.
Co więcej, Dean Smith został przechytrzony przez Davida Moyesa kolejnym niekonwencjonalnym zagraniem – do krycia Jacka Grealisha przydzielono dwóch prawych obrońców – Fredericksa oraz Coufala. Anglik i Czech regularnie wymieniali się pozycjami – jeden przechodził do ataku, kolejny do obrony, gdy jeden kopał Grealisha, kolejny napędzał akcję ofensywną. Symbioza okazała się na tyle skuteczna, że kapitan Aston Villi zdołał wykreować tylko jedną sytuację w całym meczu.
Jest to o tyle istotne, ze West Ham United potwierdził wówczas swe pucharowe aspiracje. Oczywiście po drodze przydarzył się jeszcze mecz z Fulham, gdzie padł zasłużony remis, co nie zmienia faktu, że Młoty na ten moment tracą do czwartego Liverpoolu zaledwie jeden punkt. Nie można nie traktować ich niepoważnie, jeśli mówimy o kandydatach do grze w Europie w przyszłym sezonie.
Tym bardziej, że Moyes ma wreszcie pasujące do siebie komponenty. Kto by się spodziewał, że jednym z kluczowych elementów układanki może okazać się chłopak, który przez ponad rok nie grał w Premier League. Lingard pokazał jednak, że potrafi błyskawicznie złapać wspólny język z klubowymi kolegami. Przez szatnię został przywitany bardzo ciepło, zaliczył najlepszy możliwy debiut, a w meczu numer dwa starał się nie wywalić o bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę.
Należy oczywiście pamiętać, że do końca sezonu jeszcze mnóstwo czasu. Jesse może równie dobrze nie zdobyć bramki i nie zanotować asysty aż do finiszu rozgrywek. Willian w Arsenalu też debiutował świetnie – miał dwa ostatnie podania przeciwko Fulham. Wydaje się jednak, że tym, co różni Lingarda od Williana jest chęć do gry. 28-latek ma mnóstwo do udowodnienia – sobie, Davidowi Moyesowi, kibicom oraz Manchesterowi United.
To nie przypadek, że Czerwone Diabły zapierały się rękami i nogami przed wpisaniem klauzuli odstępnego, a także zagwarantowały sobie dodatkowe pieniądze za wkład Lingarda w ewentualny awans WHU do europejskich pucharów.
Fot.Newspix