Kiedy przegrywasz trzeci mecz z rzędu, kiedy tkwisz w niepewności po tym, jak twój trener w owianych tajemnicą okolicznościach podał się do dymisji, do której ostatecznie nie doszło, kiedy kolejka po kolejce wystawiasz na murawę istny tygiel kulturowy o przeciętnej jakości piłkarskiej, wciskając w tę zbieraninę jeden polski rodzynek, to wiedz, że z twoim klubem nie jest dobrze. A tak właśnie dzieje się w Cracovii. Sęk w tym, że teraźniejsze problemy Pasów to zaledwie wyrywek szerszego kryzysu tożsamości.
Trzy ostatnie mecze Cracovii? 0:3 z Lechią, 0:1 z Wartą, 0:1 z Pogonią. I choć w Ekstraklasie takie serie nie są niczym nowym i często po bessie przychodzi hossa, to w przypadku Pasów nie ma praktycznie żadnych argumentów, żeby twierdzić, że nadejdzie jakieś spektakularne odrodzenie.
To naprawdę były dyskwalifikujące występy. Ekipa Piotra Stokowca przyjechała do Krakowa w sytuacji, w której nie strzeliła gola od czterech meczów. I co? Przełamała się. Gospodarze wyglądali na tak zgranych, jakby tamtego dnia pierwszy raz spotkali się na boisku. Widać to było po wyskoku muru przy golu z wolnego Rafała Pietrzaka, po trzech zmianach w przerwie, po nieskoordynowanych atakach, których najjaśniejszym punktem był zablokowany strzał Sadikovicia, leciutka próba Fiolicia w środek bramki i niecelny wolej Rapy.
Warta, na inaugurację ekstraklasowej wiosny, zagrała pragmatycznie, nieporywająco, nieprzekonująco, a i tak pyknęła bezradną Cracovię. Pogoń, w zimnie i mrozie, też zwyciężyła nad Pasami nie tylko dlatego, że miała lepszy, skuteczniejszy i ciekawszy pomysł na grę, ale również dlatego, że przyjezdni tego pomysłu nie mieli żadnego. I, co chyba najbardziej druzgocące w przypadku krakowskiego zespołu, ten marazm i stagnacja wcale nie wydają się przypadkowe.
Kiedy, po dymisji Michała Probierza, szykowaliśmy się do podsumowania jego kilkuletnich rządów po pasiastej części Grodu Kraka, wypisaliśmy kilka jego największych porażek przy ulicy Kałuży. Skupmy się na czterech z nich:
-
Toporny styl
-
Niesatysfakcjonujące wyniki w lidze
-
Nieudane transfery
-
Niewykreowanie młodzieży
Wszystkie cztery punkty doskonale definiują aktualne umiejscowienie Cracovii. Tak jakby ten sezon stanowił kumulację wszystkiego, co przeciętne i marne za kadencji Probierza.
Po kolei.
Od jakiegoś czasu Michał Probierz prowadzi wielką krucjatę przeciw piłce przyjemnej dla oka. Styl prezentowany przez jego zespół nazwaliśmy Dośrodkovią. I okej, można się bronić, że taka filozofia przyniosła Puchar Polski i Superpuchar Polski, ale z drugiej strony również tak epickie mecze jak ten z Wisłą Płock z listopada 2019 roku, który stał się trochę symboliczny dla tego zespołu i niesatysfakcjonujące wyniki w lidze.
- 2017/18: dziewiąte miejsce
- 2018/19: czwarte miejsce
- 2019/20: siódme miejsce
W tym sezonie nie jest lepiej. Po szesnastu kolejkach Cracovia zajmuje trzynaste miejsce w tabeli. Zaraz może spaść jeszcze niżej, a argument, że swoje robi pięć minusowych punktów trzeba traktować w kategoriach czystego populizmu, bo nawet z nimi na koncie Pasy zajmowałyby ósme miejsce, które – umówmy się – przy możliwościach strukturalnych i finansowych tego klubu jest skrajnie niesatysfakcjonujące. Co gorsze, nie poprawił się styl. Cracovii nie ogląda się przyjemnie. Trudno przypomnieć sobie starcie z jej udziałem, o którym moglibyśmy powiedzieć, że wygrała prezentując ładny, składny, efektowny i przekonujący futbol. Jasne, że nieźle wyglądało to z Jagiellonią (3:1), a Van Amersfoort kozacko poprowadził solidnych kolegów do pokonania Górnika Zabrze (2:0), ale czy po tych spotkaniach ręce same składały nam się do oklasków? Nie, absolutnie.
Pograjmy liczbami. Osiemnaście bramek strzelonych w szesnastu meczach. Wynik mocno średniawy. Jeden z najgorszych w lidze. Garść statystyk z Ekstrastats (stan po 15. kolejce):
-
współczynnik Expected Goals – 19.35 (6. miejsce w lidze),
-
liczba okazji do zdobycia bramki, jakie stworzyła drużyna – 28 (8. miejsce w lidze), wykorzystała 32.14% (8. miejsce w lidze),
-
średnia strzałów na mecz – 13.33 (6. miejsce w lidze),
-
średnia celnych strzałów na mecz – 3.80 (14. miejsce w lidze),
-
procent celnych strzałów względem wszystkich oddanych strzałów – 28.5% (15. miejsce w lidze).
W tych wszystkich ofensywnych zestawieniach Cracovia wypada albo w środku stawki, albo na jej końcu. Znamienne. Ale też nieprzypadkowe, bo tutaj swoje robi kapitał ludzki zawarty w punkcie trzecim i czwartym naszego podsumowania krakowskiej kadencji Michała Probierza – nieudane transfery i niewykreowanie młodzieży.
Probierz nie sprawdza się w roli dyrektora sportowego. Trzeba powiedzieć to głośno i wyraźnie. Niedawno wypisaliśmy najtragiczniejsze transfery obcokrajowców, które przeprowadził pracując w stolicy Małopolski. Antonini Culina. Ivan Marquez. Michael Gardawski. Sierdier Sierdierow. Elady Zorilla. Nicolai Brock-Madsen. Sergei Zenjov. Bojan Cecarić. Rivaldinho. Rubio. Gerard Oliva. Vinicius Ferreira. Thiago. Matić Fink… Aż uszy bolą na sam dźwięk niektórych nazwisk. A to tylko best of best najgorszych obcokrajowców z ostatnich lat. Są jeszcze średniacy i przeciętniacy, którzy – przynajmniej w jakiejś części – dalej są w drużynie Cracovii. I to właśnie oni stanowią o sile zespołu, który tkwi w marazmie i stagnacji. W konsekwencji praktycznie każda formacja napakowana jest zagranicznymi wyrobnikami, których jakość piłkarska nie rzuca na kolana.
***
DEFENSYWA
Czy Cornel Rapa i Michal Sipak to solidni ligowcy? Tak. Pewnie znaleźliby miejsce w pierwszym składzie połowy ekstraklasowych drużyn. Umieją dośrodkować, a to element kluczowy na bokach obrony w systemie Pasów. Daleko rzucają auty. Nie popełniają większych błędów. Ba, ocierają się nawet o narodowe reprezentacje. Czy takimi zawodnikami buduje się zespół na podium? Pewnie nie, ale to wystarczy na miejsca 4-8.
Podobną charakterystykę nadalibyśmy Matejowi Rodinowi, który jesienią z miejsca wszedł do pierwszego składu i raczej nie zawodzi. Dalej jest już gorzej. Kamil Pestka leczy kontuzję. Dawidowi Szymonowiczowi nierzadko przydarzają się głupie błędy. Najzwyczajniej w świecie daje się ogrywać. Ivan Marquez i Michael Gardawski prezentują się dokładnie tak, jak spodziewalibyśmy się, że będą się prezentować, oglądając ich w barwach Korony. Diego Ferraresso to ligowy dżemik. Michał Helik wyleciał do Anglii, Davida Jablonsky’ego dopadła korupcyjna przeszłość i tak to właśnie dziurawie wygląda krakowska linia obrony.
POMOC
Pełno w niej zawodników, po których widać, że w piłką kopać umieją, że nie spadli z pierwszej lepszej choinki, że to nie jakieś całkowite patałachy, ale z drugiej strony trudno się nimi specjalnie ekscytować. Floriana Loshaja nawet bronią liczby (dwa gole, jedna asysta, trzy kluczowe podania), ale próżno szukać u niego meczów barwnych, takich, po których z czegokolwiek konkretniejszego byśmy go zapamiętali. Ivan Fiolić jest jeszcze bardziej dyskretny, po roku jego ekstraklasowych podbojów wiemy tyle, że umie biegać i marnować raz na jakiś czas dobre okazje. Thiago kompletnie się nie sprawdza.
Damir Sadiković to trochę ucieleśnienie całej linii pomocy Pasów – 25-letni Bośniak, który kosztował 200 tysięcy euro, dysponuje całkiem mierzonym przerzutem i właściwie tyle. Jeśli bezbarwność miałaby osobowość, to właśnie taką. Sergiu Hanca to w formie pierwsza dziesiątka ligowych skrzydłowych, Pelle van Amersfoort pierwsza dziesiątka rozgrywających, a Milan Dimun całkiem solidny środkowy pomocnik, ale znów: czy to gwiazdy na skalę podbicia ligi? Nie. A, jedynego Polaka, wyróżniającego się w tym układzie, choć też niewybitnego, Mateusza Wdowiaka, skreślono, wysłano do rezerw i pogoniono.
ATAK
Marcos Alvarez ligi nie zjadł. No chyba, że ktoś jest złośliwy i czepiłby się jego wagi, ale nic nie sugerujemy. To bardziej dziesiątka albo podwieszony napastnik niż klasyczna dziewiątka, co też stwarza pewne problemy, bo Cracovii bardzo brakuje skutecznego napastnika. Alvarez, według Ekstrastats, do 15. kolejki oddał dwadzieścia strzałów, których statystyka xG to 1,313 przy jednej strzelonej bramce. Rozczarowujące. Tym bardziej, że to facet, który w minionym sezonie 2. Bundesligi wpakował trzynaście goli dla VfL Osnabruck. Problem jest tym bardziej widoczny, że dla 29-letniego niemieckiego piłkarza nie ma żadnej alternatywy. Rivaldinho to mocny kandydat do zestawień „najkomiczniejsze transfery” robionych za dziesięć lat. Filip Piszczek zaś lepiej sprawował się w Serie B niż w Ekstraklasie.
***
Jednoznacznie pozytywnie ocenić można tylko obsadę bramki. Karol Niemczycki to zdolny, młody, polski bramkarz, o którym z pełnym przekonaniem można powiedzieć, że nie gra tylko dlatego, że metrykalnie łapie się w widełki wieku młodzieżowca. Broni bardzo solidnie, wystrzega się wpadek, a potrafi też rozegrać mecze świetne, jak te z Lechem i Piastem. Nieprzypadkowo dwa razy trafił do naszej jedenastki Kozaków.
Inna sprawa, że tu zagrzebany jest kolejny kamyczek w ogródku tegorocznej Cracovii. Pasy cierpią na niewykreowanie sobie zdolnej młodzieży. Gdyby nie Karol Niemczycki, wyrwany Puszczy Niepołomice i podebrany w ostatniej chwili Stali Mielec, byłby niemały problem. Patryk Rakoczy znajduje się na pierwszoligowym wypożyczeniu. Przemysław Kapek dostał dwa jednominutowe epizody. Jakub Gut ma na koncie cztery minuty z Podbeskidziem. Patryk Zaucha i Daniel Pik kilka dłuższych szans, ale nic większego za tym nie poszło. Radosław Kanach zaprezentował się przez czterdzieści minut w Pucharze Polski, Sebastian Strózik przez czternaście i w przypadku obu na tym koniec.
Bieda.
Najtrafniejszy jest jednak przykład Sylwestra Lusiusza. Chłopak pozbawiony większych atutów, który jako młodzieżowiec w poprzednim sezonie często wychodził na murawę w pierwszym składzie, tylko dlatego, że akurat w centralnej części boiska spoczywała na nim najmniejsza odpowiedzialność. Teraz sprawdza się Niemczycki, więc Lusiusz nawet nie ma okazji powąchać ekstraklasowego boiska. Wymowne.
Wszystko to składa się na kryzys boiskowy i tożsamościowy, w którym pogrąża się Cracovia. Walka o europejskie puchary wydaje się już prawie niemożliwa. No chyba, że poprzez ponowne wygranie Pucharu Polski, ale czy w takiej formie jest to w ogóle możliwe?
W lidze bliżej jest Pasom do strefy spadkowej, która krakowskiej drużynie nie przystoi i raczej nie grozi, bo jednak dalej kadra jest wystarczająco silna, żeby doczłapać do końca kampanii w okolicach środka stawki. Pytanie jednak, czy egzystencja w marazmie, stagnacji i w nieokreślonej tożsamości, to coś czego Janusz Filipiak i spółka oczekują po zespole, któremu nie brakuje ani bazy, ani infrastruktury, ani pieniędzy, ani możliwości? Coś nam się wydaje, że nie. Że tu miała być walka o najwyższe cele. Dlatego też niewykluczone, że w Cracovii konieczna będzie rewolucja.
I to w niedalekiej przyszłości.
Fot. Newspix.pl