Legia Warszawa przegrywa w trzeciej kolejnej serii gier poprzedzających przerwę na mecze reprezentacji. Tak było wczoraj w Szczecinie, a poprzednio w Gliwicach oraz Bielsku-Białej. Warto również zauważyć, że tylko w spotkaniu z Piastem Henning Berg nie posłał do boju jedenastki w danej chwili najmocniejszej. Skąd więc te wpadki, skoro co do tego, że legioniści na papierze przewyższali rywali co najmniej o klasę, nie ma żadnych wątpliwości?
Od razu zaznaczmy, że na pewno nie przez sędziego. Bo jeden fakt trzeba zaznaczyć wyraźnie: o to, że mistrzowie Polski przegrali, a do tego nałapali kartek, pretensje powinni kierować wyłącznie do siebie. Tomaszem Musiałem wytrzeć się łatwo, wszyscy przecież pamiętamy, że długo nie gwizdał Legii po tym, jak najpierw Tosik o mało nie zakończył kariery Saganowskiego, a później on sam popsuł mecz w Gdańsku z Lechią. Ale akurat teraz to zupełnie bez sensu.
Napiszmy wprost: legioniści sami sobie strzelili dwa gole i sami sobie wręczyli kartki.
– pierwszy gol: Pinto rozkosznie spogląda na piłkę, tymczasem Murawski strzela pierwszego w życiu gola głową. Bramka w głównej mierze na konto Kuciaka, który nie poradził sobie z uderzeniem przy bliższym słupku.
– drugi gol: Astiz poślizgnął się, źle przyjmuje piłkę, w efekcie czego Frączczak wychodzi sam na sam z Kuciakiem. Aha, Słowak też się potyka, co utrudnia mu skuteczna interwencję.
– czwarta żółta kartka w sezonie dla Brozia: za odepchnięcie rywala, zatem jak najbardziej słuszna.
– czerwona kartka dla Jodłowca: niesportowe zachowanie. A to, że nie uderzył rywala na tyle, by go znokautować, przestaje mieć znaczenie. Jakiekolwiek. Czerwień, zgodnie z przepisami, należy się już za sam zamiar.
Gdzie więc te kontrowersje, jeżeli znów zamiast Kuciaka (znów, czyli znów przed przerwą na kadry) równie dobrze można było powiesić ręcznik? Jeżeli kolejny raz obrońca źle podał do bramkarza? Za to kartki z końcówki meczu nie wynikały z tego, że Musiał miał taki kaprys. Każdy doskonale wie, że gdyby nie musiał sięgać do kieszonki, to na pewno by tego nie zrobił. Ten typ tak już ma. Legioniści zwyczajnie nie wytrzymali ciśnienia, wściekli na własne, kompromitujące błędy w defensywie, a także rażącą nieskuteczność. Przecież wcale nie zagrali źle, mało tego – w przekroju całego spotkania byli drużyną zdecydowanie lepszą, po prostu pech i odrobina niedokładności wspólnymi siłami sprawiły, że nie udało się odrobić strat.
Właśnie one, a nie sędzia Musiał, jak po meczu sugerował Rzeźniczak.
Powinien był Vrdoljak nakręcać swoich kolegów, żeby jeszcze bardziej podkręcili tempo, powinien był skoncentrować się na precyzji podań, która u niego kulała i niejednokrotnie przeszkadzała w skonstruowaniu porządnej akcji. Ale nie, kapitan Legii wybrał inną drogę. Wolał nakręcać sam siebie, wolał wierzyć w to, że arbiter postanowił ich skrzywdzić. Kwestionował każdą jego decyzję i nawet nie udawał, że darzy go jakimkolwiek szacunkiem. Nastawił się na tyle negatywnie, że przy każdej następnym gwizdku tylko utwierdzał się w przekonaniu, że mierzy się z jakąś farsą.
Kiedy Chorwat obejrzy powtórkę meczu, po prostu będzie mu głupio.
Fot. FotoPyK