Reprezentacja Islandii to największa rewelacja eliminacji Euro 2016. Drużyna, która odpadła z gry o mundial dopiero w barażach, teraz spokojnie poradziła sobie z Holandią, Łotwą i Turcją. Trzy mecze, trzy zwycięstwa bez straty gola. Architektem tego sukcesu jest Lars Lagerback. Były selekcjoner kadry Szwecji, który z Islandią pracuje od 2011 roku i który – to żadna przesada – dokonuje tam cudów. W rozmowie z Weszło opowiedział o realiach pracy, braku lotów czarterowych oraz… o odstawieniu Zlatana Ibrahimovicia. Wytłumaczył też, dlaczego jest mu wstyd przed Polakami…
Nazwisko „Lars Lagerback” pojawia się po raz drugi w kontekście Polski w ciągu ostatnich dwóch lat. Przed rokiem mówiło się, że mógłby pan przejąć naszą reprezentację, a teraz odwiedził pan Szkołę Trenerów PZPN.
Zawsze miło jest odwiedzić inne kraje i wymienić poglądy z innymi trenerami. Opowiedziałem o tym, w jaki sposób pracuję z drużyną i jaką stosuję strategię. A jeśli chodzi o reprezentację – kiedy nie mam pracy, jestem otwarty na różne propozycje. Nie zamykam żadnych drzwi, ale wtedy to były czyste spekulacje. Nie spotkałem się z nikim z waszej federacji.
Biorąc pod uwagę pańską obecną pozycję w europejskiej piłce, to dość zabawne, że stosunkowo niedawno wymieniano pana kandydaturę przy tak słabych reprezentacjach, jak Polska czy Walia.
Nie śledzę spekulacji. Przez dwanaście lat miałem kontrakt ze szwedzką federacją i pojawiały się jakieś zapytania, ale bez konkretów. Oferty przyszły dopiero później. Z Nigerii i Islandii.
Żałuje pan tej Nigerii?
Nie. Do zawodników nigdy nie miałem żadnych uwag. Na boisku zawsze zachowywali profesjonalizm. Nigeria to jednak inna kultura. Piłka przenika się z polityką. Angażuje się w nią rząd, minister sportu – to była dla mnie nowość, ale człowiek zbiera doświadczenia przez całe życie.
Ciężko się było zdecydować na reprezentację Islandii?
Nie. Kiedy przyszła oferta, zacząłem zbierać informacje na temat piłkarzy. Dowiedziałem się, że pracowałbym z bardzo zdolnym pokoleniem, które brało udział w mistrzostwach Europy U-21. Najważniejsze było też, że mógłbym wykonywać swoją pracę tak, jak miałbym na to ochotę. Dlatego przyjąłem tę ofertę.
Nie mógł się pan jednak spodziewać, że zaliczycie tak gigantyczny skok.
Nigdy nie wiadomo. Zawsze powtarzam, że trzecioligowiec może ograć pierwszoligowca. W koszykówce i piłce ręcznej to niemożliwe, ale w futbolu jak najbardziej. Holandii też teoretycznie nie powinniśmy pokonać, a jednak nam się to udało. Nikogo nie można skreślać.
Można powiedzieć, że przejął pan trzecioligowca, którego docelowym miejscem była wyższa liga?
Nie, nie o to chodzi. Nie lubię porównań z przeszłością. Przejmując reprezentację Islandii, wiedziałem, że będę pracował z obiecującymi, młodymi piłkarzami.
Z drugiej strony, zajmowaliście w rankingu FIFA miejsce niższe od Liechtensteinu, w okolicach 130, a teraz jesteście na 28. pozycji.
Mam z tego satysfakcję. Pracując z topowymi reprezentacjami, cel numer jeden to zwycięstwa. Tutaj najbardziej cieszy mnie sama praca. Cieszy mnie, gdy widzę, jak drużyna przekłada w meczu to, co wpoiłem jej na treningu. Nie licząc wyników, to daje największą satysfakcję.
Wyznaczono panu konkretny cel pracy przed eliminacjami do mundialu w Brazylii czy celem był sam rozwój reprezentacji bez większej presji?
Zwycięstwa zawsze są priorytetem i jeszcze przed startem eliminacji powiedziałem, że w tej grupie stać nas na zajęcie drugiego miejsca. Tak się stało.
Sprawia pan wrażenie człowieka, który podchodzi do wszystkiego na chłodno, ale AŻ TAKIE wyniki naprawdę nie były dla pana niespodzianką?
Nie, nie były niespodzianką. Były po prostu lepsze niż w poprzednich eliminacjach. Jestem oczywiście realistą i znam klasę przeciwników, ale Islandczycy też występują w Anglii, Włoszech czy Holandii. Gylfi Sigurdsson był w Tottenhamie, a teraz jest w Swansea, Kolbein Sigborsson gra w Ajaksie… Mieliśmy pewien fundament, wokół którego trzeba było stworzyć drużynę. Przebijało się też młode pokolenie już z doświadczeniem na arenie międzynarodowej.
Większość ekspertów – w tym Henning Berg – wypowiadając się na temat islandzkiej piłki, najpierw podkreśla świetną mentalność zawodników, potem rozwój infrastruktury i szkolenia.
Rozwój zaczął się jeszcze przed moim przyjściem. Zbudowano siedem pełnowymiarowych zamkniętych boisk, które są otwarte dla wszystkich, gdy nie korzystają z nich kluby albo szkoły. W końcu można trenować i grać w piłkę przez cały rok. Rywalizacja została podniesiona na wyższy poziom. Kluby i federacja zdały też sobie sprawę, jak ważne jest kształcenie trenerów. Cały ten proces nie wydarzył się jednak od razu. Wszystko budowano krok po kroku, ale nie jest też tak, że Islandia dopiero teraz zaczęła istnieć w piłkarskim świecie. Dziesięć lat temu kilku zawodników stamtąd grało już w Premier League, nie tylko Eidur Gudjohnsen. Piłkarze myślą też w podobny sposób, jak typowi Islandczycy – mają nawyk ciężkiej pracy i nie są zepsuci. Wiedzą, że nikt nie da im nic za darmo, dlatego łatwiej ich zmotywować.
Podobno główne motto pana pracy to no moaning. Zero narzekania.
Bo na problemy się nie narzeka, tylko się o nich dyskutuje. Dialog jest podstawą. Ustaliliśmy pewne zasady i piłkarze wiedzą, że jeśli nie będą ich przestrzegać, to nie znajdą się wśród powołanych.
Przekonali się o tym Ibrahimović, Mellberg i Wilhelmsson, których wyrzucił pan przed laty z reprezentacji Szwecji.
Według jednej z moich zasad piłkarze mieli położyć się do łóżek wcześnie i rano przyjść na śniadanie. Pewnego wieczoru wyszli z hotelu po czasie i musiałem zareagować. Trudno jest podjąć taką decyzję. Dwóch z tych zawodników było najlepszymi piłkarzami naszej kadry, ale tym bardziej im tłumaczyłem, że ich pozycja to jeszcze większa odpowiedzialność. Skoro ktoś taki nie potrafi dać dobrego przykładu, to trzeba coś zrobić.
Straciłby pan autorytet, gdyby ich pan nie wyrzucił?
Nie wiem.
Ale nie chciał pan ryzykować.
Jeżeli ustalasz pewne zasady i ktoś je łamie, to nie możesz tego zaakceptować ze względu na jego pozycję. Wytłumaczyłem drużynie, że nikogo nie traktuję wyjątkowo i nie ma dla mnie znaczenia, kto złamał zasady.
Nie robi pan wyjątku nawet dla takich postaci, jak Ibrahimović.
Zależy, w jaki sposób regulamin został złamany. Nie można każdej sytuacji traktować tak samo. Trzeba nad wszystkim się zastanowić. Wtedy jednak musiałem zareagować i tak zrobiłem.
To najtrudniejsza decyzja w pana karierze?
W pewnym sensie… To znaczy, podejmowałem wiele bardzo trudnych decyzji, ale ta była wyjątkowa. Nigdy wcześniej ani później nie miałem sytuacji, kiedy piłkarze nie zachowali stuprocentowego profesjonalizmu.
Dał pan jednak przykład swoim ówczesnym i przyszłym piłkarzom, że skoro prawa do błędu nie ma Ibrahimović, to nie będzie go miał nikt.
Mam niewielkie doświadczenie w takich sytuacjach, więc trudno mi powiedzieć. Ciężko mi sobie jednak wyobrazić, że coś takiego wydarzy się w reprezentacji Islandii. Wszyscy z moich piłkarzy wiedzą, że jeśli chcemy awansować na mistrzostwa we Francji, to każdy musi dawać z siebie sto procent. Nie ma z tym problemu. Islandia jest małym krajem. Zawodnicy czują wyjątkową więź z ludźmi, którzy przychodzą ich oglądać. Kluczem do sukcesu nie jest jednak mentalność, tylko organizacja drużyny. Wszystkie sukcesy muszą z niej wynikać. Bayern, Real i Barcelona też wygrywają dzięki organizacji. Nie zdobędziesz mistrzostwa świata ani Ligi Mistrzów, jeśli nie masz jasnej wizji, w jaki sposób chcesz grać. Wszystko rozpoczyna się od stylu. Potem dopiero dochodzą umiejętności.
Wasze wyniki w eliminacjach Euro 2016 są jednak niewiarygodne. Komplet zwycięstw w trzech meczach, trzy czyste konta, a na rozkładzie macie już Holandię, Łotwę i Turcję.
Pracujemy razem od trzech lat, a przed startem eliminacji – co jest dość nietypowe w międzynarodowej piłce – nie rozegraliśmy żadnego meczu towarzyskiego. Wykorzystaliśmy osiem dni na trening, więc mogliśmy dopracować wiele detali. W eliminacjach dobrze wypadliśmy pod każdym względem, ale najbardziej rozwinęliśmy się w ofensywie.
Przed meczem z Holandią przyjąłby pan remis w ciemno?
Na takie pytania zawsze odpowiadam tak samo: zależy, jak byśmy zagrali. Gdybyśmy byli lepsi od przeciwnika, a mimo to przegrali, to byłbym rozczarowany. W przeciwnym razie łatwiej zaakceptować stratę punktów. W tym przypadku zagraliśmy naprawdę lepiej od Holandii. Oni dłużej utrzymywali się przy piłce, ale głównie w środku pola. Nie stwarzali sobie sytuacji bramkowych, a my mieliśmy ich pięć albo sześć.
Na tym etapie eliminacji i po takich wynikach brak pierwszego miejsca byłby rozczarowaniem?
Do rozegrania jest dziesięć meczów, a my jesteśmy po trzech.
Zostały wam dwa starcia z Kazachstanem.
Tak, ale proszę prześledzić ich występy. Może są niżej notowani od pozostałych drużyn, ale potrafią urwać punkty lub strzelić gola silniejszemu przeciwnikowi. Nie spodziewam się łatwych meczów.
Jaka jest największa trudność przy prowadzeniu reprezentacji Islandii? Może podróże? Czytałem w “Guardianie”, że – lecąc na mecz z Cyprem – mieliście sześciogodzinną przesiadkę w Anglii.
Taka sytuacja zdarzyła się raz. Nasza federacja nie należy do najbogatszych i nie stać nas za każdym razem na czarter. Większość reprezentacji lata czarterami, co – w przypadku, kiedy grasz dwa mecze w tygodniu – ma jakieś znaczenie, ale nie szukajmy problemów, skoro drużyna dobrze funkcjonuje. Nie wszystko musi mi się podobać, ale skoro na niektóre sprawy nie mam wpływu, to jaki sens narzekać? Szkoda energii. Lepiej wykorzystać ją na szukanie wyjścia z sytuacji. Ktoś podjął jakąś decyzję, a ja muszę się do niej dostosować.
Co w takim razie sprawia największą trudność?
Nie ma jakichś wielkich trudności. W porównaniu z innymi reprezentacjami, nie mogę tylko liczyć na bardzo szeroką kadrę. To faktycznie ma wpływ na wyniki. Każda absencja może obniżyć jakość drużyny. W Polsce macie – jak przypuszczam – 25 piłkarzy na naprawdę wysokim poziomie, a my – ośmiu-dziesięciu. Wystarczy spojrzeć, na ligi i kluby, w jakich grają Islandczycy. Z ostatniej jedenastki, którą wystawiłem, boczni obrońcy i bramkarz występują w Skandynawii, a trzech zawodników w Championship, czyli drugiej lidze angielskiej. Z drugiej strony, wielu z nich jest lepszych, niż wskazuje na to ich przynależność klubowa lub nawet rozgrywki, w których występują. Najważniejsza jednak – podkreślam – jest organizacja. Kiedy zawodnicy wiedzą, co mają robić, mogą spisywać się lepiej, niż się spodziewamy.
Cudów jednak nie można oczekiwać, skoro bramkarz jest reżyserem filmowym.
Większość piłkarzy występujących na co dzień w Islandii to półamatorzy. Halldorson od tego roku gra w Norwegii i jest już zawodowcem.
Ilu macie teraz półamatorów w reprezentacji?
Dwóch – rezerwowych bramkarzy. Pozostali grają za granicą.
Jak gigantyczna jest różnica między półamatorami a zawodowcami?
W ostatnich latach islandzki futbol ligowy bardzo się rozwinął. Półamatorzy trenują nawet częściej niż niektórzy zawodowcy w innych krajach. Prowadzą ich też odpowiednio wyszkoleni trenerzy. Jeśli na co dzień pracujesz, a trenujesz tylko po pracy, to i tak możesz być dobrym piłkarzem.
W lidze islandzkiej wiele szans dostają też młodzi 16, 18-letni piłkarze. Doradzacie im, żeby wyjeżdżali jak najszybciej czy – takie podejście przeważa w Polsce – sugerujecie im, by najpierw ustabilizowali formę u siebie, a potem szukali szczęścia za granicą?
Żaden klub nie będzie robił problemów, jeśli zawodnik dostanie ofertę z zagranicy. Wyjeżdża ich bardzo wielu w wieku 16-17 lat. Wystarczy spojrzeć na obecną kadrę – większość obrała taką ścieżkę rozwoju. Najważniejsze, żeby trafiali pod opiekę dobrze wyszkolonych trenerów i mogli liczyć na grę.
Najbardziej popularnym kierunkiem może wkrótce być Eredivisie.
To świetna liga ogólnie dla młodych piłkarzy, nie tylko dla Islandczyków. Po pierwsze – pracuje tam wielu fachowców, po drugie – nie boją się stawiać na młodzież. Wielu Islandczyków wyjeżdża też jednak do Anglii. Nie ma jednego modelu kariery. Największą popularnością wśród fanów cieszą się Kolbein i Gylfi, którzy zaczynali w różnych ligach, ale są też inni klasowi zawodnicy, jak kapitan reprezentacji, Aron Gunnarsson, który gra w Cardiff lub Emil Hallfredsson z Verony.
Od roku pracuje pan w duecie z Heimirem Hallgrimssona, którego ma pan przygotować do samodzielnej pracy z reprezentacją.
On ma czteroletni kontrakt, a ja dwuletni. Po tym okresie ma przejąć kadrę.
Już pan zdecydował, że nie będzie kontynuował pracy w Islandii?
Nie zamykam przed sobą żadnych drzwi, ale nie wiem, czy w Islandii będą w ogóle chcieli, żebym został. Zobaczymy, co się stanie, jeśli awansujemy do Francji. Jestem też przecież coraz starszy. Wyniki dają motywację, cieszę się w stu procentach pracą i w 2016 na pewno wysłucham każdej oferty, ale teraz nie potrafię odpowiedzieć. Może przejdę na emeryturę?
Wracając do pracy w duecie – podobny model stosował pan też w Szwecji, gdzie duet Soderberg-Lagerback prowadził reprezentację przez sześć lat.
Patrzę na to inaczej – wszyscy mówią o jednym trenerze, a pracę zawsze wykonuje cały sztab. Nie ma znaczenia, ilu jest szkoleniowców – trzeba podjąć odpowiednie decyzje i ponieść za nie odpowiedzialność. A to, jak tytułuje nas prasa, nie ma dla mnie znaczenia. Sam niczego nie osiągam. Nie podoba mi się to ekstremalne skupienie na jednym trenerze czy selekcjonerze. Nie zależy mi na byciu numerem jeden, tylko na pracy.
Pracując w reprezentacji Szwecji, miał pan okazję zagrać z Polską…
… i muszę powiedzieć, że mi wstyd. Mówiłem już o tym moim polskim kolegom. Wstyd mi za przegraną z Łotwą w ostatniej kolejce eliminacji Euro 2004. Źle się z tym czuję, bo byliśmy wtedy zdecydowanie lepsi od przeciwników. Gdybyśmy wykorzystali karnego, Polska zajęłaby drugie miejsce i zagrałaby w play-offach. Naprawdę wstyd mi za ten wynik. Teraz jednak dobrze rozpoczęliście eliminacje, więc może wrócicie na top level. Po tym, co zobaczyłem w szkole trenerów i jakich poznałem ludzi z federacji, sądzę, że polska piłka jest w dobrych rękach.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA