– Nie chcę nikomu udowadniać, że potrafię grać w piłkę. Przecież wszyscy widzieli mnie i w Legii, i w młodzieżowej reprezentacji. Każdy może mnie ocenić. Doskonale wiem, że teraz można powiedzieć, że Furman niepotrzebnie połasił się na pieniądze, poleciał do Francji, a siedzi na trybunach. I generalnie, że się nie nadaje. Chcę się podnieść, ale przyznaję, że jestem teraz na dnie. I tkwię w nim po same uszy (…) Dno. Masakra. Wiele bym dał, żebym teraz mógł po prostu pograć. Strasznie brakuje mi meczów – narzeka dziś Dominik Furman w rozmowie z Super Expressem. Zapraszamy na środowy przegląd prasy, w którym znajdziecie kilka naprawdę ciekawych materiałów. Radzimy zwrócić uwagę zwłaszcza na Przegląd Sportowy i reportaż z Monachium z Robertem Lewandowskim w roli głównej.
FAKT
Trzy piłkarskie strony mamy w dzisiejszym wydaniu Faktu. Najpierw kawałek o Marco Paixao, który właśnie zaczyna negocjować nowy kontrakt ze Śląskiem i tak się składa, że chce zarabiać fortunę.
Ponad 30 tys. euro brutto miesięcznej pensji – takie oczekiwania przedstawił władzom Śląska Ricardo Alonso, agent reprezentujący Marco Paixao (30 l.). W klubie uważają te warunki za niemożliwe do przyjęcia i nawet nie kontaktują się z menedżerem. Umowa Portugalczyka wygaśnie w czerwcu przyszłego roku, co oznacza że piłkarz może po 1 stycznia zawrzeć kontrakt z dowolnym pracodawcą. – Próbuję rozmawiać z władzami klubu, ale od ponad miesiąca nikt mi nie odpowiada. Otrzymałem polecenie od Marco, żeby, z całym szacunkiem dla innych kontrahentów, w kwestiach kontraktowych, w pierwszej kolejności wysłuchać, co mają do zaoferowania we Wrocławiu. Ze strony przedstawicieli Śląska jest jednak tylko cisza – komentuje Ricardo Alonso. Zarząd mu nie odpisuje, bo zawieszenie tak wysoko poprzeczki oznacza, że negocjacje są niemożliwe. – Na razie zawodnik kończy leczenie poważnej kontuzji. Nawet jeśli zagra jesienią, to na pewno nie zdąży zaliczyć tylu minut czy spotkań, żeby dać nam odpowiedź na pytanie, ile jest wart po tym urazie – mówią w klubie.
Czy Wisła puści na kadrę Emmanuela Sarkiego? Kompletnie komediowa historia.
Wokół tej sprawy jest całe mnóstwo znaków zapytania. Emmanuel Sarki (26 l.) po raz drugi otrzymał powołanie do reprezentacji Haiti, chociaż nadal nie wiadomo, czy Nigeryjczyk może dla nich grać. – Poprosiliśmy haitańską federację o wyjaśnienia – mówi rzecznik Wisły Maks Michalczak (30 l.). Do gry dla reprezentacji Haiti Sarkiego namówił kolega z Wisły, Donald Guerrier (25 l.). – Gdy Manu przyznał się, że jego pradziadek pochodził z Haiti, od razu wpadłem na taki pomysł – mówi. Zdaniem Sarkiego, jego pradziadek zmarł w wieku 132 lat. Sarki raz otrzymał powołanie, ale wtedy na zgrupowanie nie pojechał. Dokumenty nie były skompletowane. – Gdyby zagrał, moglibyśmy zostać ukarani walkowerem…
W ramkach:
– Nieprzyjemny uraz Marcina Budzińskiego
– Osuch uderzył pięścią w stół
– Piszczek zaliczył asystę w Lidze Mistrzów
Legia wygrywa bez lidera Radovicia.
Po co dramatyzować? Nie ma ludzi niezastąpionych, teraz inni muszą wziąć na siebie odpowiedzialność za wyniki – tak Miroslav Radović reagował na głosy, że po jego kontuzji legionistom nie będzie szło równie dobrze jak wcześniej. Miał rację. Oczywiście przydałby się drużynie, bo jest jej liderem, ale w ostatnich tygodniach nikt nie płacze z powodu braku Serba. Bez niego mistrzowie Polski wygrali wszystkie spotkania, utrzymali pozycję lidera grupy L w Lidze Europy i odzyskali pierwsze miejsce w ekstraklasie. Radović musiał opuścić boisko w przerwie meczu z Lechią (1:0). Już bez niego legioniści zdołali strzelić zwycięskiego gola. Wygrywali również w czterech następnych meczach – ligowych z Zawiszą i Ruchem (po 2:1), w Pucharze Polski z Pogonią (3:1) i w Lidze Europy z Metalistem Charków (1:0). Jak przewidywał, ciężar gry wzięli na siebie inni. Przede wszystkim Ondrej Duda. – Mówiłem, że zastąpimy Rado i tak się stało. Bez niego jest nam trudniej, ale mamy w drużynie wielu graczy, którzy potrafią wykonać jego robotę – stwierdził Słowak, który wczoraj po raz pierwszy otrzymał powołanie do pierwszej reprezentacji swojego kraju (Dušan Kuciak jest na liście rezerwowej).
Ostatni z tytułów brzmi zaś „Ekstraklasa na błysk”. Tak się dba o wizerunek ligi. Mamy zdjęcie kobiety przecierającej szmatką krzesełka na ławce rezerwowych w Bielsku-Białej. Dalej kilka zdań o tym, że w Bielsku niebawem zostanie otwarty nowy stadion, a obsługa już teraz dba o jego czystość.
Koniec historii.
GAZETA WYBORCZA
Fałszująca orkiestra Barcelony – to jedyny tekst piłkarski w dzisiejszej GW. Przed Ligą Mistrzów.
W lidze przegrała dwa razy z rzędu, w Champions League musi przegonić PSG, by zająć pierwsze miejsce w grupie. Jeśli nie pokona dziś Ajaxu, na Camp Nou już oficjalnie zostanie ogłoszony kryzys. – Nie jestem rozczarowany. Jestem zdenerwowany – mówił trener Luis Enrique po sobotniej porażce z Celtą Vigo 0:1. Był to pierwszy od czterech lat ligowy mecz u siebie, w którym Barcelona nie strzeliła gola. Ostatnio dwa razy z rzędu w Primera División (tydzień temu uległa Realowi) przegrała pięć lat temu. W normalnych okolicznościach trudno byłoby jednak mówić o kryzysie, bo traci do prowadzącego Realu tylko dwa punkty, a sezon zaczęła dobrze – bramkarz Claudio Bravo był niepokonany przez 776 minut (czwarty wynik w historii ligi). Ale okoliczności normalne nie są, po przyjściu Enrique Barcelona miała odzyskać blask, którym oślepiała rywali, gdy prowadził ją Pep Guardiola, a ani razu nie pokazała, że zasługuje na miejsce wśród faworytów Ligi Mistrzów. Enrique miał nie tyle zrekonstruować zespół Guardioli, co wymyślić Barçę na nowo. Tiki-taka mocno się bowiem zużyła, przestała zaskakiwać rywali z europejskiej czołówki. – Wiemy, w jaki sposób chcemy stwarzać problemy rywalom, jesteśmy wierni naszemu stylowi, ale szukamy sposobów, by nie być przewidywalni – tłumaczy dyrektor sportowy Andoni Zubizarreta. Orkiestry Guardioli odtworzyć się nie da prawdopodobnie także dlatego, że w szatni przybyło solistów. Za atak Barcelony odpowiadają trzej najwybitniejsi dziś piłkarze Ameryki Południowej – Leo Messi, Neymar i Luis Suárez. Trudno jednak mówić o przebudowie zespołu, skoro Enrique nie tylko nie rozwiązał problemów, które zastał, ale stworzył nowe.
Czy lepiej będzie w Gazecie stołecznej? Tomasz Brzyski zaciska zęby. – Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Nie jestem z żelaza – mówi Tomasz Brzyski, który, choć wznowił treningi, wciąż czuje ból.
Od stycznia masz problemy z przywodzicielami, ale do tej pory nie przeszedłeś operacji.
– Latem pojawił się taki pomysł, ale trener powiedział, że jestem mu potrzebny w tych ważnych meczach w Europie, więc zaciskałem zęby, przed meczami brałem tabletki przeciwbólowe i grałem. W dużej mierze dzięki pomocy lekarzy i rehabilitantów wytrzymałem aż do połowy października.
A konkretnie – do meczu z Lechią, w którym naderwałeś mięśnie brzucha. Po tym spotkaniu spekulowało się, że w tym roku już nie zagrasz, ale w poniedziałek wróciłeś do treningów.
– Z mięśniami brzucha już wszystko w porządku. Niestety, przywodziciele cały czas dokuczają. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Nie jestem z żelaza. Piłka zawsze sprawiała mi wielką frajdę, a ostatnio – wychodząc nawet na trening – czułem dyskomfort. Z tyłu głowy siedziało, że nie wolno mi przyspieszać czy mocniej kopać piłki, bo najważniejszy jest mecz. To nie jest przyjemne uczucie.
Nie jesteś gotowy do gry?
– W tej chwili nie. Ale plany są takie, abym wrócił po przerwie na reprezentację – na ostatnie sześć meczów w tym roku.
A co z przywodzicielami?
– Kilka dni temu Miro Radović zabrał moje wyniki do Serbii. Marijana Kovacević, u której się leczył, potwierdziła, że pomóc może mi tylko zabieg.
Kibice Legii mogą poczytać. Bieżąca rozmówka, zapowiadająca mecz z Metalistem.
SPORT
Asystent Piszczek na okładce Sportu.
Ale najpierw o Podbeskidziu. Bielszczanie w poniedziałek nie usłyszeli z trybun „nic się nie stało”. Odkąd awansowali do ekstraklasy, kibice nie byli tak wzburzeni ich porażką z Piastem.
Kibice zaczęli irytować się już w przerwie. Bo pierwsza połowa w wykonaniu ich pupili była bardzo słaba. – Jak widzę te dwa stojące na środku obrony słupy, to nóż w kieszeni się otwiera. Co oni wyprawiają? – pytał retorycznie i bardzo głośno jeden ze stałych bywalców Stadionu Miejskiego. Pytał w tonie wyraźnie nieznoszącym sprzeciwu. W tonie pełnym rozczarowania i złości. Analiza wzburzonego kibica była – pomijając użyty epitet – słuszna. A jeden z wywołanych do tablicy słupów po meczu nawet nie próbował się usprawiedliwiać. – To, co robiliśmy było karygodne – powiedział Bartłomiej Konieczny, środkowy obrońca Podbeskidzia. – Na pewno nie tak to miało wyglądać. To była tragedia. Trzeba się uderzyć w pierś i zacząć pracę u podstaw – dodawał stoper bielskiego zespołu. Górale gremialnie zresztą, podobnie jak trener Leszek Ojrzyński, byli samokrytyczni. – Cóż, daliśmy ciała. Ten przeciwnik nam nie leży i chcieliśmy to przełamać. Źle weszliśmy w mecz, traciliśmy bramki po prostych błędach. Zresztą, nie ma się co tłumaczyć – stwierdził pomocnik Sylwester Patejuk.
Dalej lekkie wprowadzenie do tematu reprezentacji. Sport przeprowadza sondę – który z dotychczasowych reprezentantów kraju zasługuje na drugą szansę. Czesław Michniewicz wskazuje Adriana Mierzejewskiego, Michała Kucharczyka i Marcina Komorowskiego. Rozsądnie. Tomasz Łapiński tak samo, tylko zamiast Mierzejewskiego stawia na Eugena Polanskiego. U Grzegorza Mielcarskiego tymczasem – i to na szczycie listy – znajduje się… Filip Starzyński.
Jeśli cały czas szukamy kogoś na pozycję środkowego pomocnika i dochodzimy do Sebastiana Mili, to trzeba zauważyć, że Starzyński ma te same walory. Do tego jest młodszy i szybszy. On po prostu szybciej od innych myśli. A w prawej nodze ma dokładnie taki sam potencjał kreacji jak Mila w lewej.
Dalej tematy ligowe. – Świetnie współpracuje mi się z Badią i Szeligą – podkreśla Konstantin Vassiljev, który dobrze wprowadził się do środka pola Piasta Gliwice. Poczytajmy fragment:
Pan osobiście, także wnosi coraz więcej do zespołu. Trochę się jednak pan naczekał.
– Tak, bo miałem problemy zdrowotne i trochę czasu zajęło mi wkomponowanie się w zespół. Nie pokazałem jeszcze wszystkiego, dlatego wiem, że możemy dać Piastowi jeszcze więcej. Nasz zespół ma ogromny potencjał. Świetnie współpracuje mi się z Badią i Szeligą. Skrzydłowi bardzo dobrze wymieniają się pozycjami. Podkreślę to jeszcze raz, potrafimy grać lepiej i wierzę, że to pokażemy w lidze.
Strzelił pan gola w Pucharze Polski, teraz w ekstraklasie. W ogóle to często pan uderza, gdy ma piłkę przy nodze?
– Tak, bo zawsze wierzę, że może wpaść do bramki, a jak nie to przynajmniej będzie groźna sytuacja. Każda bramka mnie cieszy tak samo mocno, bo kto tego nie lubi? Jestem zawodnikiem, który lubi uczestniczyć w akcjach ofensywnych zespołu. W Bielsku-Białej nie byłem do końca pewny, czy piłka przeszła całym obwodem linię bramkową. Dobrze, że całą sytuację asekurował Kamil.
Remigiusz Jezierski ocenia ostatnią kolejkę i jeśli dobrze go rozumiemy to szanse Ruchu na utrzymanie w lidze postrzega w kontekście… ostrych wymogów licencyjnych. Na zasadzie: „może znów się uda”.
Młodzież Legii pokonała w niedzielę Ruch, który coraz bardziej grzęźnie w strefie spadkowej. Pojawia się pytanie, czy zmiana trenera była Niebieskim potrzebna?
– Jeśli chodzi o tło tej roszady można się domyślić, o co tak naprawdę chodziło… Środowisko decydentów tylko czekało na moment, kiedy będzie mogło znów wprowadzić Fornalika do Ruchu. Ale nie ma co rozdzierać szat, że nie ma cudu. Sprowadzenie Fornalika było nastawione długofalowo.
Tylko że może to się skończyć spadkiem do I ligi.
– Ja bym jeszcze Ruchu nie degradował. Wymogi licencyjne są bardzo rygorystyczne i może znowu się uda Choć tak patrząc na wszystkie zespoły, Ruch chyba jest na czele w grupie ryzyka. Szanse mogą jeszcze upatrywać w nowej formule rozgrywek. Ale rzeczywiście na razie nie wygląda to dobrze.
SUPER EXPRESS
Zdaje się, że kilka fajnych rzeczy zrobił dzisiaj Superak. Po pierwsze – Paulusa Arajuuriego i Kaspera Hamalainena zabrał na lodowisko. Okazuje się, że obaj w przeszłości mieli coś wspólnego z hokejem.
Wielki jak dąb stoper Arajuuri wcześniej grał w hokeja jako bramkarz, Hamalainen był napastnikiem. Teraz – w obecności reporterów “Super Expressu” i Lech TV – zmierzyli się na lodowisku przy INEA Stadionie w Poznaniu, na lodzie cieszyli się jak dzieci. – Czasem dobrze jest nie myśleć chwilę o futbolu, tym bardziej jeśli przy tym wracasz do przyjemnych wspomnień – mówi nam Hamalainen. On sam w hokeja grał od siódmego roku życia. Po czterech latach równoczesnych treningów hokejowych i piłkarskich wybrał jednak futbol. – Nie żałuję – mówi najlepszy strzelec Lecha w tym sezonie. Na lodowisku Hamalainen też strzelał lepiej niż kolega z drużyny, Arajuuri imponował za to interwencjami w bramce, blokując ją ofiarnie nawet własnym ciałem. Zgodnie polecają uprawianie i piłki nożnej, i hokeja.
Dominik Furman przyznaje: Jestem na dnie!
Powrót do Polski wchodzi w grę?
– Oczywiście. Nie wykluczam niczego. Chcę po prostu zacząć grać. Nie będę mówił, że polska liga jest zła, bo bym skłamał. Są fajne stadiony, przychodzą do niej coraz lepsi zawodnicy. A poza tym czasem warto zrobić jeden krok w tył, żeby postawić dwa do przodu.
Trener Tuluzy Alain Casanova powiedział, że nie prezentujesz jeszcze poziomu, jakiego oczekuje. Twierdzi, że brakuje ci agresji i waleczności. Co ty na to?
– Co mam powiedzieć… Widocznie czegoś mi brakuje. Ale też znam swoje umiejętności i nie chcę nikomu udowadniać, że potrafię grać w piłkę. Przecież wszyscy widzieli mnie i w Legii, i w młodzieżowej reprezentacji. Każdy może mnie ocenić. Doskonale wiem, że teraz można powiedzieć, że Furman niepotrzebnie połasił się na pieniądze, poleciał do Francji, a siedzi na trybunach. I generalnie, że się nie nadaje. Chcę się podnieść, ale przyznaję, że jestem teraz na dnie. I tkwię w nim po same uszy.
Aż tak źle?
– A jak to inaczej nazwać? Dno. Masakra. Wiele bym dał, żebym teraz mógł po prostu pograć. Strasznie brakuje mi meczów.
Wymowne.
Na koniec mamy też kilka cytatów z Roberta Lewandowskiego. Hitem środowych meczów 4. kolejki Ligi Mistrzów będzie mecz Bayern – Roma i właśnie z tej okazji poniższa rozmówka. Cytujemy dwa zdania:
Czy w rewanżu też będzie pogrom rzymian?
– Na pewno oni będą grali uważniej w defensywie, żeby taka klęska się nie powtórzyła, będą do bólu konsekwentni w obronie. Wszystkie siły rzucą do defensywy, ale już nasza w tym głowa, żeby ich zasieki pokonać.
To zwycięstwo w Rzymie to był pokaz siły Bayernu? Rywale powinni się teraz was bać?
– Z jednej strony tak, ale z drugiej – mecz meczowi nie jest równy. W Rzymie szybko padło dużo goli i rywale stracili wiarę w dobry rezultat. Rewanż będzie zupełnie inny.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Bardzo fajna okładka PS. Lewy zaprasza na koncert.
Tomasz Włodarczyk, przy okazji ostatniego meczu Bayernu z Borussią, przygotował duży reportaż pt. Lewandowski. Król Monachium. Warto przeczytać. No i obejrzeć świetne zdjęcia.
Czerwone Ferrari F12 Berlinetta powoli zajechało na parking położony na skraju Ogrodu Angielskiego, jednego z największych śródmiejskich parków świata. Do samochodu podchodzi parkingowy. – Herr Lewandowski, znakomity mecz. Cieszymy się, że tu pana mamy – wita się kierowcą i wskazuje uprzywilejowane miejsce do postawiania superszybkiego samochodu. Z kapitanem reprezentacji Polski spotykamy się w Monachium dzień po spotkaniu dla niego wyjątkowym. Lewy znów dał koncert. Strzelił pięknego gola, którego w Dzień Wszystkich Świętych zadedykował zmarłemu tacie. Jego Bayern pokonał bliską jego sercu Borussię Dortmund 2:1. Jeszcze przed chwilą uwaga turystów była skupiona na wyczynach surferów szalejących na niewielkiej, ale wartkiej fali na rzece Eisbach. Z kanału znajdującego się pod mostem wypadająca pod ogromnym ciśnieniem woda sprawia, że w centrum jednego z najważniejszych niemieckich miast można poszaleć na desce. Gapie natychmiast przerzucili wzrok na Lewandowskiego, który niby ubrany jak zwykły chłopak w jego wieku – dżinsowe spodnie, koszulę i okulary przeciwsłoneczne – powoli zmierzał w naszą stronę. Jest w znakomitym humorze. Pep Guardiola po raz pierwszy w tym sezonie dzień po meczu dał swoim piłkarzom wolne. To nie w stylu Hiszpana. Z reguły jeden z najsłynniejszych trenerów na świecie ma inną zasadę. W niedzielę organizuje delikatny rozruch, jazdę na rowerze lub grę w dziadka, która nota bene jest dla niego ważnym elementem treningu, a nie mało znaczącą rozgrzewką. Jeśli poluzować, to dopiero 48 godzin po spotkaniu. Robert, z którym spacerujemy i rozmawiamy w parku tłumaczy, że to właśnie wtedy ciało najbardziej odczuwa…
Ten tekst to zdecydowanie główny punkt dzisiejszego wydania. Dalej dwie strony o wczorajszych i dzisiejszych meczach Ligi Mistrzów: „Biała flaga Liverpoolu”, „Suarez wraca do Amsterdamu”. Nas zainteresuje jednak rozmowa z byłym zawodnikiem Legii – Marko Sulerem.
W meczu z Mariborem Legia byłaby faworytem?
– Tak. Główna różnica między tymi klubami jest taka, że Legia ma duże tradycje, więcej kibiców. Na kaźdy mecz przychodzi 20 – 30 tysięcy kibiców. Ma też większy budżet i lepszych piłkarzy – takiego zawodnika jak Radović w Mariborze nie ma. Za ważnego graca uchodzi Luka Zahović, ale naszą siłą jest kolektyw.
Nadal śledzi pan mecze Legii?
– Jeśli jest taka możliwość, oglądam każdy mecz. Utrzymuję kontakt z Ivicą i Rado. Wierzą, że w tym sezonie mogą sporo osiągnąć w Lidze Europy (…) Widać rękę trenera. Legia już wcześniej miała dobry zespół, ale czegoś jej brakowało.
Berg jest lepszym trenerem od Urbana?
– Powiem tak: Urban to też dobry trener, bo Legia odnosiła z nim sukcesy. Ale widać, że jest różnica między tym, co jest teraz, a co było wcześniej. Henning Berg jako piłkarz grał na wysokim poziomie i obecnie potrafi to przełożyć na boisko w innej roli.
Orlando Sa przekonuje, że legioniści nie są przemęczeni, mogą grać co kilka dni, mają dobrą odnowę. Wierzy, że będzie strzelał gole w lidze i w Europie. Ma też nadzieję na powołanie do kadry. Nie będziemy tej rozmówki szerzej cytować, nie warto. W takim razie może jeszcze coś o (nie)zastąpionym Radoviciu?
Duda, tak jak wszyscy przy Łazienkowskiej, wyczekuje na powrót Radovicia z utęsknieniem. Co prawda i bez niego mistrzowie Polski osiągają korzystne wyniki, ale Serb w tej rundzie prezentował się dotąd znakomicie. Wystąpił w 17 spotkaniach, w których aż 12 razy trafiał do siatki rywali – strzelił więc tylko o trzy gole mniej niż w całym ubiegłym, rekordowym sezonie. Jeśli zdrowie będzie mu dopisywało, bez problemu powinien poprawić tamto osiągnięcie. Możliwe, że zacznie to robić już za niespełna trzy tygodnie, po przerwie na mecze reprezentacji. Plan jest taki, że wróci do gry już na spotkanie 16. kolejki ekstraklasy z PGE GKS Bełchatów (21.11). Radović robił, co mógł, by skrócić pauzę. Poleciał do Belgradu, gdzie spotkał się z Marijaną Kovacević, znachorką leczącą kontuzje niekonwencjonalnymi metodami, np. łożyskiem klaczy. Na początku sezonu postawiła na nogi Orlando Sa, też uskarżającego się na przywodziciela, który dzięki jej zabiegom wrócił na boisko dwa razy szybciej, niż się spodziewano. Radoviciovi znachorka jednak nie pomogła. Serbowi mięsień naderwał się wraz z kością…
Generalnie, Legii będzie dziś w PS bardzo dużo, bo na koniec dostaniemy jeszcze rozmowę z Markiem Saganowskim. Ale o tym później. Póki co inne tematy ligowe, o niektórych wspominaliśmy w Fakcie:
– Marco Paixao zażądał dużej podwyżki
– Wisła nie wie czy puści Sarkiego na kadrę
– W Zawiszy szykuje się trzęsienie ziemi
Zacytujemy jeszcze trzy rzeczy. Budziński przestał widzieć na jedno oko, ale dograł mecz do końca.
– Zostałem trafiony palcem w oko. Nie wiem, czyj to był palec – opowiada Budziński. – Początkowo nawet się nie zorientowałem, że będzie jakiś problem, ale z każdą minutą czułem, że z okiem coś jest nie tak, że widzę coraz gorzej. Postanowiłem jednak dotrwać do przerwy. Oczywiście zgłosiłem problem naszej pani doktor. Uznała, że powinienem natychmiast jechać do szpitala. Poprosiłem ją jednak, żeby skonsultowała się ze specjalistą. Zadzwoniła do okulisty, który poinformował ją, że to normalna reakcja na taki uraz. Wtedy zapadła decyzja, że mam grać. Rzeczywiście, mgiełka w oku robiła się coraz mniejsza, wzrok się poprawiał. I nawet udało mi się zaliczyć asystę. W poniedziałek dla spokoju przeszedłem badanie, które potwierdziło, że nic groźnego się nie dzieje. Mogę normalnie trenować. Nie da się jednak ukryć, że trochę się przestraszyłem. Kilka razy zdarzyło się, że dostałem po oczach od rywala, ale nigdy nie miałem takiej reakcji – relacjonuje pomocnik Pasów. – Nie róbcie z Marcina Juranda ze Spychowa – śmieje się trener Cracovii Robert Podoliński. – To normalne, że czasem podczas meczu ktoś komuś wsadzi palec w oko.
Kibice Zagłębia Lubin masowo niszczą billboardy wyborcze prezydenta miasta Roberta Raczyńskiego. Powodem są nieoficjalne informacje o możliwości przekazania przez KGHM klubu gminie.
Temat sprzedania Zagłębia przez Polską Miedź pojawia się co kilka lat. Nigdy jednak nie spowodowało to takiego poruszenia. Informacja najpierw pojawiła się na nieoficjalnej stronie kibiców (mkszaglebie.pl), a później ruszyła lawina. Napisy “zostawcie Zagłębie” pojawiły się na wielu plakatach wyborczych, nie tylko urzędującego prezydenta miasta. Sytuacja jest o tyle dziwna, że potencjalny sprzedawca i potencjalny nabywca zaprzeczają, że rozmowy o oddaniu Zagłębia miastu są prowadzone. Pytani przez nas ludzie, znający lokalną scenę samorządową, nieoficjalnie przyznają, że nie brak osób, którym na takiej transakcji by zależało. – W przeddzień wyborów nikt się z tym nie wychyli pod nazwiskiem – mówią nasi informatorzy. – My i Zagłębie Lubin? Takie rozmowy są od… jedenastu lat. Dotyczyły umorzenia długów klubu wobec miasta, przekazania piłkarskiej spółce terenów o wartości 4 mln złotych na budowę akademii piłkarskiej. Ale nigdy nie dotyczyły przejęcia Zagłębia przez miasto. Nie prowadzimy w tej sprawie żadnych negocjacji z KGHM. Swoją drogą, ciekawe, że dzisiaj środowisko kibicowskie atakuje miasto za domniemaną próbę przejęcia piłkarzy. Tymczasem za parę lat, jeśli jakiś minister znowu wymyśli, że spółki skarbu państwa mają pozbyć się klubów sportowych, a przecież takie pomysły polityków krajowego formatu już były, ci sami ludzie przyjdą do prezydenta miasta i powiedzą “Panie, ratuj pan Zagłębie”.
No i na koniec wspomniany Saganowski. – Dalsza rodzina nie pogratulowała mi setnej bramki w lidze, ale kiedy zobaczyli film z moją buzią w torcie, byli tym zażenowani – opowiada.
We czwartek miną 74 dni i aż 492 minuty od ostatniego gola strzelonego przez pana w ekstraklasie.
– W sierpniu zdobyłem setną bramkę w lidze i wciąż czekam na na sto pierwszą. Od meczu z Koroną, zdążyłem zagrać na lewej i prawej pomocy, dopiero ostatnio – w Bydgoszczy, z Pogonią w PP oraz Ruchem – znowu byłem środkowym napastnikiem. Zaliczyłem dwie asysty, więc tragedii nie ma, bo Legia wygrywa, a ja dochodzę do sytuacji. Zaczyna mnie jednak denerwować brak goli, bo wiadomo z czego jestem rozliczany.
Podoba się panu gra na skrzydłach?
– Dobrze, że trener Berg – jeśli nie może dać mi szansy z przodu – szuka dla mnie miejsca na boisku, a nie zostawia w rezerwie. W 2011 roku w Atromitosie też ganiałem po skrzydle i sądzę, że w Legii źle to nie wygląda.
Ale jest pan dalej od bramki rywala.
– Jasne, że wolę grać jako wysunięty napastnik, ale na boczną pomoc się nie obrażam. W ataku biega się mniej, ale ja się nie muszę wstydzić statystyk. Jestem przygotowany, by przez 90 minut grać na boku pomocy.