Co najbardziej denerwuje go w Ekstraklasie? Czy rozgrywki powinny być bardziej przewidywalne? Dlaczego celem ligi musi być wejście do pierwszej dwudziestki rankingu UEFA? Jak ważne jest inwestowanie w akademie? Czy Lech zdobył satysfakcjonującą liczbę punktów do rankingu UEFA w tegorocznym podejściu do europejskich pucharów? Ile polskich drużyn docelowo powinno grać w fazie grupowej Ligi Europy? Czy podtrzymuje słowa, że za dziesięć lat będziemy mogli powiedzieć, iż mieliśmy dwa-trzy zespoły w Lidze Mistrzów? Jak Ekstraklasa wzoruje się na NBA i jak wdraża technologiczne innowacje? Czy to był dobry rok dla polskich rozgrywek? Na te i na inne pytania w dłuższej rozmowie z nami odpowiada prezes Ekstraklasa SA, Marcin Animucki. Zapraszamy.
Co pana najbardziej denerwuje w Ekstraklasie?
Naprawdę lubię Ekstraklasę, ta liga sprawia mi olbrzymią radość.
Ponarzekajmy, tak świątecznie.
Wymagającym zadaniem jest reagowanie na wszystkie zaskoczenia, które niesie za sobą Ekstraklasa w kwestiach sportowych i organizacyjnych.
Im liga, im organizacja jest bardziej przewidywalna, możliwa do zamknięcia w ramy, tym lepiej dla tej ligi i dla tej organizacji?
Piłka nożna to taki sport, gdzie możliwość ewentualnej niespodzianki jest dosyć duża. To też wyróżnia futbol na tle innych dyscyplin. Faworyt może stracić punkty z niżej notowanym rywalem. Dlatego też tak wielka publika śledzi poczynania piłkarzy. Inaczej jest w innych dyscyplinach, gdzie klasa danego zawodnika lub jego sprzęt tworzy niebagatelną przewagę, często niemożliwą do zniwelowania w czasie samej rywalizacji. To od strony sportowej. Bo od strony organizacyjnej ten rok pokazał, że nawet najlepiej zaplanowane działania muszą również przewidywać, iż w pewnym momencie nawet najlepszy plan może być niemożliwy do realizacji. Że może pojawić się kryzys, którego nikt się nie spodziewał. Pandemia doskonale to uwypukliła. Koronawirus zaskoczył nas wszystkich, ale jako Ekstraklasa, we współpracy z PZPN-em, byliśmy w stanie przygotować nowy plan działania, który pozwolił nam rozegrać wszystkie harmonogramowe ligowe spotkania w 2020 roku.
Dla ligi korzystne byłoby, gdyby była bardziej przewidywalna? Gdybyśmy mieli jednego niepodzielnego potentata, kilka drużyn, które rok w rok wchodziłyby do europejskich pucharów, kilku średniaków i wyklarowany dół stawki.
W różnych europejskich ligach mamy różne modele. Model pierwszy. Jeden zdecydowany hegemon i cała reszta. Model drugi. Cztery mocne drużyny, które rywalizują o mistrzostwo, ale myślą też o perspektywie europejskich pucharów. Trzeci model, najrzadszy. Cała liga jest wyrównana. Wydaje mi się, że w Polsce powinniśmy dążyć do modelu drugiego, czyli mieć trzy-cztery zespoły, będące w stanie rok w rok trzymać się w czołówce ligowej tabeli i dzięki temu móc rywalizować o fazę grupową Ligi Mistrzów, Ligi Europy czy kolejnego cyklu Conference League. W tym kierunku powinniśmy prowadzić działania.
Problem w tym, że przez ostatnie lata polskie kluby miały duży kłopot ze zbieraniem punktów do rankingu UEFA. Przesunęło nas to w nim na odległe miejsca, przez co trudniej nam dostać się do fazy grupowych europejskich rozgrywek. A bez obecności polskich zespołów w Lidze Mistrzów czy w Lidze Europy nie zaliczymy znaczącego progresu krajowego futbolu. Może nie będzie tak, że w ogóle się nie rozwiniemy, ale awanse do pucharów są naprawdę ważne, żeby budować swój status, pozycję, sytuację ekonomiczną w klubach. Tym bardziej, że wyższe miejsca w rankingach UEFA to też większy prestiż dla danej ligi.
I obsunięcie się Ekstraklasy na 30. miejsce w rankingu UEFA to nie jest efekt ostatniego roku. To brak punktów przez trzy minione lata. Uważam, że docelowo powinniśmy mieć co najmniej dwie drużyny na poziomie fazy grupowej europejskich pucharów. Albo nawet więcej: nie tylko fazy grupowej, ale też fazy pucharowej, chociaż tej 1/16 fianłu. Tak zbiera się punkty, przesuwa się wyżej. Najpierw pewnie na 22. miejsce – to jest w naszym zasięgu, biorąc pod uwagę wyniki Lecha z tego sezonu. Jeśli przez ostatnie trzy lata polskie kluby punktowałyby podobnie, to pewnie plasowalibyśmy się właśnie tam.
Na razie to tylko wizje.
Celem jest pierwsza dwudziestka rankingu UEFA. Super byłoby, kiedy nasze drużyny nie musiałyby grać we wczesnych fazach eliminacyjnych. A już najlepszy układ to taki, kiedy mamy jedną drużynę z zagwarantowanym miejscem w Lidze Europy. Tak jak niektóre ligi, które zapewniły to sobie dziesięć czy piętnaście lat temu, mając dużo lepszy ranking historyczny.
Lech zebrał satysfakcjonującą liczbę punktów do rankingu UEFA w tym sezonie europejskich podbojów?
Zabrakło jednego zwycięstwa, żebyśmy byli w korzystniejszej sytuacji. Przesuwając się na 27. miejsce, a było to możliwe, mielibyśmy lepsze rozwiązanie dla naszych klubów na lipiec-sierpień, bo rozpoczynalibyśmy od późniejszej rundy kwalifikacyjnej. Ale tak się nie stało. Szkoda, niemniej jednak eliminacja lidera ligi belgijskiej, sam awans do fazy grupowej, kilka niezłych meczów to coś, co trzeba docenić. W końcówce zabrakło sił. W ogólnym rozrachunku to był niezły rok, również dlatego, że przez trzy ostatnie lata nie mogliśmy emocjonować się meczami polskich drużyn w pucharach.
Zawiodła za to Legia Warszawa, która w fatalnym stylu pożegnała się najpierw z eliminacjami do Ligi Mistrzów, a potem z eliminacjami do Ligi Europy.
Jako prezes Ekstraklasy muszę patrzeć na wszystko szerzej. Legii potrzeba trochę czasu, żeby wszystko zaczęło funkcjonować, jak należy. W szczególności dotyczy to projektu, który może na stałe odmienić warszawską rzeczywistość, czyli Legia Trening Center. Rzetelna praca z młodzieżą i późniejsze wprowadzanie tych talentów do wielkiej piłki powinny przynieść długofalowe rezultaty. Ale ośrodek został otwarty w tym roku, więc na efekty trzeba będzie trochę poczekać. Doskonale pokazuje to przykład stałej pracy Lecha, Zagłębia, Pogoni. Owoce tej inwestycji poznamy dopiero za jakiś czas. Jeśli chodzi o kwestię braku awansu Legii do europejskich pucharów, to ogólnie nasze drużyny mają dość trudną ścieżkę eliminacyjną. Dodatkowo w tym roku mieliśmy tylko pojedyncze mecze, co miało swój wpływ na konkretne rezultaty.
Cały ten rok trzeba zresztą ubrać w kontekst. Jako Ekstraklasa cieszymy się przede wszystkim z tego, że mogliśmy rozegrać poprzedni sezon do końca. Po prostu. Że w ogóle mogliśmy rozstrzygać ligę w sportowym wymiarze. Naprawdę przeprowadziliśmy to optymalnie. Ciągłe kłótnie w Belgii, w Holandii, w Szkocji, we Francji powodują, że ten rok nie jest najlepszym rokiem dla rozgrywek krajowych w tych krajach. Z drugiej strony, mieliśmy bardzo wytężony czas pracy pod koniec poprzedniego sezonu i pomiędzy sezonami, czego efektem było między innymi wypracowanie bardzo dobrych kontraktów telewizyjnych z obecnymi partnerami, czyli z TVP i z Canal+, o wartości jednego miliarda złotych. Umożliwiły nam one ustabilizowanie sytuacji finansowej wszystkich klubów Ekstraklasy w kontekście wypłat ze scentralizowanych praw mediowych w okresie czterech lat, z czego dwa sezony są już naznaczone pandemią. Dzięki nowym umowom możemy działać spokojniej i bardzo pomogło to wszystkim w trudnym momencie.
Tym bardziej, że przez większość roku stadiony świeciły pustkami.
Kluby nie mogły liczyć na przychody z dnia meczowego – ani z biletów, ani z cateringu, ani ze sprzedaży gadżetów. A nawet z raportów zewnętrznych organizacji wynika, że to są wpływy między 80-1oo milionów złotych w kontekście wszystkich klubów Ekstraklasy. W przypadku ich braku zastrzyk gotówki z praw centralnych był niesamowicie istotny. Na koniec poprzedniego sezonu wypłacaliśmy 70 milionów złotych z ostatniej transzy, co w sumie dało klubom 225 milionów złotych. W tym sezonie zapewniamy, mimo braku siedmiu kolejek i rozgrywaniu trzydziestu kolejek, nadal tę samą kwotę, z czego już 100 milionów zostało wypłacone. Na dniach zostanie wysłany kolejny przelew w wysokości 45 milionów złotych. To zupełnie innego rodzaju sytuacja niż w lidze francuskiej. Tam czytamy o bardzo dużych kłopotach przy rozliczeniu się z minionego sezonu czy nawet obecnego. Zmieni to rozkład sił w Europie.
W jakiej kondycji finansowej kluby Ekstraklasy kończą rok? Wielu doraźnym problemom udało się zaradzić. Nikt nie stoi na krawędzi bankructwa, mimo że na początku pandemii powstawały ponure wizje, upadających organizacji, ale na pewno jest gorzej niż było przed koronawirusem.
Sytuacja jest trudna. Wiele udało się osiągnąć, ale to nie jest rok, który będziemy wspominać jako okres prosperity. To rok kryzysu, którym trzeba było aktywnie i umiejętnie zarządzać. Tak to trwa od ostatnich ośmiu-dziewięciu miesięcy. Niemniej jednak odnieśliśmy dużo sukcesów. Olbrzymim wysiłkiem ludzi z klubów, rządu, PZPN-u, Komisji Medycznej, działających razem w ramach powołanego przeze mnie sztabu kryzysowego, było wypracowanie takiej strategii, która pozwoliła nam dograć miniony sezon do końca i częściowo przywrócić kibiców na trybuny. A to wszystko nie było wcale tak powszechne w Europie.
Umożliwiło to zmniejszenie ryzyka bankructwa niektórych podmiotów, bo wydaje się, że brak rozegrania sezonu 2019/20 w całości, brak odpowiednich procedur i opóźniony start nowej kampanii mogłyby spowodować większe straty i duże większe kryzysy. Udało nam się tego uniknąć. Także dlatego, że kluby dogadały się wewnętrznie, czasowo obniżając kontrakty piłkarzy, trenerów i innych pracowników. Klubowe budżety w kwestiach wydatkowych udało się obniżyć, a przychody ze scentralizowanych praw mediowych i marketingowych utrzymać. Większość klubów Ekstraklasy skorzystało też z rządowych tarcz antykryzysowych. Tylko z PFR na konta klubowe popłynęło około 30 milionów złotych w pewien sposób niwelując stratę wynikającą z braku kibiców na stadionach.
Całkiem niezłe było też okienko transferowe, jeśli chodzi o wpływy z kontraktów zawodników wytransferowanych do mocniejszych lig. I też, moim zdaniem, mądrze i racjonalnie została przeprowadzana polityka zaciskania pasa pod kątem kolejnego trudnego roku. Ale przy tym mówię: sytuacja jest daleka od ideału. Zamiast dynamicznie się rozwijać, musieliśmy walczyć z kryzysem. Inna sprawa, że powinniśmy się cieszyć, że nie ma w naszej lidze klubów w stanie upadłości, rozegraliśmy wszystkie mecze, wypłacaliśmy wszystkie środki finansowe, do których jako Ekstraklasa byliśmy zobowiązani. Tę aspekty należy uznać za pozytywne.
Satysfakcjonowałoby Ekstraklasę, gdyby za kilka czy kilkanaście lat okazało się, że doszliśmy do momentu, w którym Polska jest drugą Chorwacją? Że może nie ma potężnej ligi, że może wszystkie sny o potędze się nie spełniły, ale Ekstraklasa stała się cenionym oknem wystawowym dla europejskich mocarzy i regularnie sprzedawałaby najbardziej wyróżniających się zawodników za dwucyfrowe milionowe kwoty. I nawet abstrahując od tego, czy jakiś polski klub nawiązałby do sukcesu Dinama Zagrzeb, bo bardziej interesuje mnie, czy to w ogóle jest jakiś kierunek?
Rolą Ekstraklasy jest aktywne wspieranie klubów, które chcą rozwijać swoje akademie piłkarskie. Stąd też, w 2015 roku i w kolejnych latach, bardzo ścisła współpraca z Ministerstwem Sportu, z premierem Mateuszem Morawieckim – przez ten czas wdrożyliśmy szereg projektów, które umożliwiają sportowe wzmocnienie roli szkoleniowej klubów Ekstraklasy. Bo trzeba podkreślić, że w Polsce najlepiej szkolą ekstraklasowe ośrodki. Doskonale widać to po powołaniach do młodzieżowych reprezentacji Polski – to w dużej mierze są piłkarze, którzy wychowywali się w klubach z najwyższego polskiego szczebla rozgrywkowego, potem na nim grali albo dalej na nim grają, a jeśli nie, to z niego wyjeżdżali do silniejszych lig.
Ekstraklasa wynajduje diamenty lub szlifuje je w ostatniej fazie ich juniorskiego rozwoju. Nieprzypadkowo wzrasta liczba transferów z Ekstraklasy do mocniejszych rozgrywek. Kwoty też rosną. Kilka lat temu transfer za milion euro był niemałym osiągnięciem, a dzisiaj taka cena nie robi już wrażenia, będąc czymś na porządku dziennym. Polskie kluby coraz częściej sprzedają piłkarzy za kilka milionów euro. W tym aspekcie mocno się rozwijamy.
Zdaje się, że najlepszą infrastrukturę szkoleniową mają Legia, Lech, Pogoń, Jagiellonia, Zagłębie i Cracovia.
Tych sześć podmiotów, sześć akademii, niedługo zacznie rozwijać się w większym obszarze. Myślę, że do nich dołączą kolejne. Bo już dzisiaj widać, że takie plany ma Górnik Zabrze, Wisła Kraków, Śląsk Wrocław czy Lechia Gdańsk. I jeżeli tutaj zostanie wykonana mocna praca inwestycyjna i nadal pojawiać się będą fundusze ze strategicznych projektów wspierania rozwoju kultury fizycznej, to na tych filarach będzie można budować lepszą rzeczywistość. Bo jakby nie patrzeć, to działamy w kilkunasto- albo kilkudziesięcioletnim spóźnieniu w stosunku do Europy, co ma wpływ na to, gdzie jesteśmy.
Musimy mieć zaplecze o odpowiednim standardzie i dzięki temu zmienić sposób myślenia o lidze. Jeżeli spojrzymy na Polskę pod kątem populacji, dynamiki rozwoju gospodarczego, olbrzymiego kapitału młodych ludzi trenujących w ekstraklasowych akademiach, naturalnie musimy zrozumieć, że tu da się stworzyć coś fajnego. Że tu da się stworzyć silną ligę. I że to wcale nie jest niemożliwe. Spójrzmy na sukces Roberta Lewandowskiego. To najlepszy zawodnik na świecie, a wcale nie tak dawno był najlepszym zawodnikiem Ekstraklasy. Wywodzi się stąd, wyszedł stąd, strzelał tutaj, zanim zaczął podbijać piłkarski świat. Czyli da się.
Czyli jaka jest wizja przyszłości Ekstraklasy?
Mierzymy wysoko. Choć oczywiście, zachowujemy zdrowy rozsądek, w kilkuletnim planie nie zakładamy, że wskoczymy do piątki najlepszych lig Europy, bo ciężko mówić tutaj o gonieniu Anglii i Hiszpanii, chociaż każdy z tych krajów stanie przed poważnymi wyzwaniami. Koronawirus nie uderzył tylko w średnich, dynamicznie się rozwijających, jak my. Na największych też odciśnie swoje piętno, co chyba już widać w liczbie transferów, w wysokości transferów, w tych wszystkich problemach z nadawcami i z pozyskiwaniem przychodów. Świat się będzie zmieniał. Mam nadzieję, że razem z klubami i z federacją znajdziemy taką ścieżkę rozwoju, która umożliwi nam dogonienie najlepszych, ale na to trzeba czasu.
Określmy twardo, skoro długofalowym celem nie jest doszlusowanie do lig top pięć, co faktycznie wydawałoby się pozbawionymi szans powodzenia rojeniami, to jaki pułap znajduje się w zasięgu Ekstraklasy? Pierwsza dziesiątka, piętnastka, dwudziestka europejskich lig?
Trzeba zdawać sobie sprawę z otoczenia biznesowego i formalnego. Ostatnio robiliśmy sobie projekcję, w której zakładaliśmy, że dwie polskie drużyny co roku występują w 1/16 finału europejskich pucharów. Przebijają się przez kwalifikacje, grają nieźle w grupie i rozgrywają mecz w fazie pucharowej, być może go nawet niekiedy wygrywając. Taki scenariusz pozwalałby pozytywnie myśleć o tym, że możemy piąć się w hierarchii rankingu UEFA, który tak naprawdę do końca nie odzwierciedla potencjału i faktycznej siły danej ligi. Określa liczbę zdobytych punktów przez poszczególne kluby w europejskich rozgrywkach.
Ale daje jakiś pogląd na rzeczywistość i wcale nie jest to pogląd wielce zakrzywiony.
Jasne, to oczywiste. Wróćmy do projekcji. Jeżeli scenariusz, w którym dwa polskie kluby grają w 1/16 finału Ligi Europy, by się sprawdził, to na pewno nasze miejsce w rankingu się poprawia. I jesteśmy w stanie osiągnąć to 17. miejsce w zestawieniu UEFA, które w aktualnym modelu oddaje nasz cel. Mogą bowiem jeszcze zajść zmiany i dopiero wtedy dowiemy się, które miejsce daje awans do europejskich pucharów. Wtedy jesteśmy w stanie o tym realnie myśleć, ale pamiętajmy, że znajdujemy się w rzeczywistości, w której przez ostatnie pięć lat w tej 1/16 nie byliśmy. Najpierw musimy odrobić zadania domowe, a potem dopiero poważnie snuć sny o potędze. Dużo etapów przed nami. Dopiero spełniając te jednak podstawowe warunki bylibyśmy w stanie wprost powiedzieć, o jakich realnych celach możemy mówić na kolejne lata.
Ważnym aspektem jest kwestia finansowania polskiego sportu. Cieszę się, że ze strony rządu i samorządów dalej jest ogromna chęć wspierania tej gałęzi gospodarki, ze szczególnym uwzględnieniem polskiej piłki klubowej. Bardzo pozytywne jest to, że stacje telewizyjne, sponsorzy, reklamodawcy chcą ten projekt wspierać i budować, bo nie da się ukryć, że bez olbrzymich nakładów finansowych w rozwój, najpierw infrastruktury szkoleniowej, potem samego szkolenia i na końcu wartości w pierwszych drużynach, tego dystansu do silniejszych lig nie da się nadrobić.
Daje nam to olbrzymie szanse, bo już widać, że Polska dogania kraje ze starej Europy, jeśli chodzi o rosnące PKB, ale nie jest jeszcze mocarstwem. Miejmy nadzieję, że okres pandemii się skończy, a my wyjdziemy z tego okresu, jako kraj, obronną ręką i wrócimy na ścieżkę dynamicznego wzrostu. Dopiero te elementy pozwolą nam realnie myśleć o tym, gdzie chcemy w Europie być.
Utrzymuje pan dalej, że za dziesięć lat będziemy mogli powiedzieć, iż mieliśmy dwa-trzy zespoły w Lidze Mistrzów?
Byłoby rewelacyjnie, więc to naturalny cel. Praca, którą wszyscy musimy wykonywać. Inna sprawa, że w tamtym wywiadzie mówiłem o całych europejskich pucharach. W ostatnim dwudziestoleciu mieliśmy przecież tylko dwie drużyny w Lidze Mistrzów. Nie był to przypadek. Trwają prace nad tym, jak Champions League będzie wyglądać w kolejnych latach. Czy rozgrywki zostaną powiększone? Albo czy zmieni się liczba krajów z zagwarantowanym miejscem w Lidze Mistrzów? Jak się na to spojrzy, to zajęte w niej jest już dwadzieścia osiem miejsc na trzydzieści dwa. Jest to zarezerwowane dla lig, które mają bezpośredni awans do Ligi Mistrzów. Cztery największe ligi, w normalnym sezonie, mają po cztery miejsca. Francja dwa lub trzy. Rosja, Portugalia, Turcja, Ukraina i kilka innych krajów mają swoje miejsca, jeśli nie tu, to w fazie play-off albo chociaż w Lidze Europy.
Bijemy się o cztery miejsca. Przez cztery rundy kwalifikacyjne. Często, w tej 4. rundzie, trafiając na naprawdę dużą markę. Ale nie tracimy wiary. Liczę na to, że dopisze nam łut szczęścia w przyszłej dekadzie.
Jak pan zapatruje się na perspektywę poszerzonej ligi? Trzech beniaminków zimuje na trzech ostatnich pozycjach. Rzadko, który zespół awansujący z I ligi wnosi do Ekstraklasy coś wartościowego.
Przeskok do Ekstraklasy jest bardzo trudny. Nawet jeśli I liga wygląda coraz lepiej organizacyjnie i finansowo, trudno beniaminkowi dobić do poziomu ekstraklasowego zespołu, który w elicie gra już od kilkunastu lat. Choć oczywiście są wyjątki. Raków Częstochowa jest doskonałym przykładem, że można, że da się. W ich wypadku czekamy tylko na to, żeby mogli grać na własnym stadionie. Z perspektywy Ekstraklasy liczymy, że każda drużyna, która awansuje z I ligi, będzie miała chociaż jeden element, wnoszący coś do tej ligi. Najchętniej widziany jest aspekt sportowy. Jeśli nie, to fajnie jak wracają duże marki. Takie ze sporym zapleczem kibicowskim. A takich zespołów w I i II lidze nie brakuje.
No i trzecia rzecz – przygotowanie organizacyjne i infrastrukturalne. Konieczne na tym poziomie. Warunki umożliwiające prowadzenie transmisji telewizyjnych w formacie HD czy 4K. Wymiar organizacyjny jest naprawdę ważny. To kwestia wyprodukowania siedemnastu meczów w naprawdę wysokim technologicznym standardzie.
Zresztą, pogadajmy o technologiach w Ekstraklasie, co pan na to?
Cóż, chyba nie mam nic do powiedzenia!
W ostatnich latach bardzo zaangażowaliśmy się finansowo w rozwój technologiczny ligi.
Czytam, że Ekstraklasa chce robić platformę streamingową na miarę NBA.
Spokojnie. To przykład strategii zarządzania contentem.
O tym właśnie mówię.
Zainwestowaliśmy 30 milionów złotych w rozwój spółki zajmującej się produkcją sygnału telewizyjnego. W 2015 roku kupiliśmy wóz HD. A w 2018 roku, pierwszy w Polsce i pierwszy w tej części Europy, wóz 4K. Nie tylko jako pierwsza organizacja sportowa, ale też w ogóle pierwszą polską organizacją z takimi możliwościami transmisyjnymi. Rocznie produkujemy około stu meczów w tej technologii, wykorzystywanej w Premier League, Bundeslidze i La Liga. Dodatkowo bardzo fajny projekt związany z wprowadzeniem na stadiony systemu TRACAB, czyli dodatkowe dziewięćdziesiąt kamer, śledzących wszystkich zawodników, piłkę, sędziów. Jest to świetne w kontekście obliczania parametrów. Przebiegnięte kilometry, liczba sprintów, mapa boiska – wszystko to jest dokładnie zliczane i prezentowane. Z tego projektu korzystają sztaby, kibice, dziennikarze. Zaledwie parę lig zapewnia takie otoczenie statystyczne. Pełen profesjonalizm.
Inny ważny projekt to własny serwis streamingowy. Dwa lata temu zdecydowaliśmy się na stworzenie na nowo Ekstraklasa.TV. Już drugi rok współpracujemy z providerem technologicznym OZ Sports, który w ramach tego wersji serwisu na desktopie, a także w aplikacjach na IOS-a i Androida udostępnia wszystkie nasze mecze na cały świat, w systemie płatności za pojedyncze spotkania w trybie pay per view lub w formie długoterminowych subskrypcji. W sumie jest ich już 13-14 tysięcy.
A docelowo?
Jeszcze się tego uczymy. Mamy zarejestrowanych 180 tysięcy użytkowników po półtora roku. Niezły wynik. Oprócz meczów, które są pokazywane poza granicami Polski, na całym świecie, u nas są dostępne klipy z bramkami i ze skrótami. I to już dziesięć minut po zakończonym meczu. Obecnie trwają poszukiwania partnera, z którym będziemy dalej rozwijać ten projekt. Trwa postępowanie ofertowe. Zgłosiło się ponad trzydzieści podmiotów, które chcą z nami współpracować w tym zakresie od 1 lipca.
Poza tym prowadzimy transmisje telewizyjne w siedemnastu krajach. Jesteśmy obecni w krajach bałkańskich i niemieckojęzycznych, Fajną umowę mamy z Anglią, z której pozyskujemy angielski komentarz. Nasz transmisje kupuje też Rosja, Izrael, Portugalia i ciekawostkowo Indonezja, która wydaje się egzotycznym kierunkiem, ale to kraj siedem razy większy od Polski z olbrzymim potencjałem rynkowym.
Ekstraklasa staje się projektem globalnym. Sprzedajmy nasz uroczy produkt innym nacjom.
Chcemy działać na poziomie profesjonalizacji w najwyższym stopniu, ale wiemy, że jest tylko jedna liga globalna na świecie – Premier League. Potem długo, długo nic i liga hiszpańska. Nawet aspiracje Bundesligi czy Ligue 1 są zdane na niepowodzenie w gonieniu projektu Premier League. Ekstraklasa robi swoje. Celujemy raczej w Polaków mieszkających na obczyźnie. Stąd też wszystkie mecze dostępne są z polskim komentarzem w platformie streamingowej. Są też oczywiście spotkania z relacją angielską, ale celem jest Polonia. Od lat Ekstraklasa jest bardzo zdigitalizowaną ligą. Staramy się kroczyć w tym kierunku, co też pokazuje oficjalna aplikacja Ekstraklasy, wspierana przez PKO Bank Polski i Totalizatora Sportowego, w której mamy ponad 220 tysięcy zarejestrowanych użytkowników.
Jest pan zadowolony z tego, co udało się Ekstraklasie osiągnąć w tym roku? Pewnie nie zrealizowaliście planów z początku mijającego roku, ale za to przewalczyliście najgorszy moment kryzysu, z którym liga nigdy w swojej historii się nie mierzyła.
W sezon 2019/20 wkraczaliśmy z nowym kontraktem telewizyjnym, który zwiększał przychody ligi o 60%. Pojawił się nowy sponsor tytularny – z Lotto Ekstraklasa przemieniliśmy się w PKO Bank Polski Ekstraklasa. Coraz większa liczba klubowych akademii drużyn Ekstraklasy dawała szanse na zwiększenie liczby młodych zawodników na ligowych boiskach. Zbliżały się turnieje, w których udział mieli wziąć piłkarze Ekstraklasy. Mieliśmy bardzo wielkie nadzieje, a w marcu przyszedł wirus i wyłączył światło. Trzeba było przeorganizować swój sposób pracy. Swój sposób myślenia. Dużym plusem obecność naszych przedstawicieli w strukturach władz europejskiej i światowej Piłki. Zbigniew Boniek w strukturach UEFA, Dariusz Mioduski w strukturach ECA, ja w strukturach European Leagues.
Przepływ informacji pomiędzy organizacjami międzynarodowymi a polską ligą spowodował, że byliśmy w stanie optymalnie reagować na każdy kryzys. Przygotowaliśmy bardzo dobry plan powrotu do gry – zaakceptowany i bardzo cieple przyjęty przez premiera Mateusza Morawieckiego. Wróciliśmy do gry 29 maja i szczęśliwie zakończyliśmy sezon. Potem przenegocjowane kontrakty telewizyjne, dające klubom stabilność na kolejne lata – miliard złotych w cztery lata to naprawdę bardzo dużo środków wpływających do Ekstraklasy, a potem do jej klubów. Zaczęliśmy nowy sezon w nowej formule. Naszym celem jest obecnie zakończenie rozgrywek zgodnie z planem, ze wszystkimi rozegranymi meczami, częściowo też przy udziale kibiców oraz umiejętne wykorzystywanie wszystkich narzędzi przygotowywanych przez administrację rządową i wewnętrzne przeorganizowanie klubów.
Nie powiedziałbym, że kryzys jest zażegnany. Żyjemy w czasach pandemii. I do normalności pewnie wrócimy dopiero w przyszłym roku. Ale to, co już przeszliśmy, jest godne docenienia. Udało się przebrnąć przez to wszystko w miarę suchą nogą. A to najważniejsze.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. Fotopyk/Newspix