28. kolejka poprzedniego sezonu. Korona Kielce podejmuje Piasta Gliwice. Nastroje w województwie świętokrzyskim najlepsze nie są, gdyż zespół znajduje się w strefie spadkowej. Choć – z drugiej strony patrząc – drużyna pod wodzą wracającego do klubu Macieja Bartoszka wygrała oba spotkania, więc nadzieje na utrzymanie odżyły na nowo. Mecz z wiceliderem zaczął się dla Korony świetnie, bo przed upływem kwadransa Forsell strzelił gola z wolnego. Skończył się jednak porażką, do czego mocno przyczynił się Jakub Żubrowski, który pierwszą żółtą kartkę obejrzał w 22. minucie, a pod prysznic musiał się udać pięć minut później. Przypomniało nam się to spotkanie właśnie dzisiaj, bowiem równie głupie i nieodpowiedzialne zachowanie pomocnika ułatwiło sprawę Pogoni Szczecin, która wygrała z Zagłębiem Lubin.
Generalnie jeśli chodzi o tego typu sytuacje, Żubrowski to recydywista. Zwróćcie uwagę na ekstraklasowy etap jego kariery:
- dwa żółtka w meczu Pucharu Polski z Wisłą Kraków (21. i 33. minuta),
- dwa żółtka w meczu z Górnikiem Zabrze (57. i 66. minuta),
- dwa żółtka w meczu z Cracovią (68. i 75. minuta),
- dwa żółtka w meczu z Piastem Gliwice (22. i 27. minuta),
- dwa żółtka w meczu z Pogonią Szczecin (13. i 19. minuta).
Inteligentny gość, przyzwoity piłkarz, a tu taki kwiatek. Ech. Zdarzyło mu się już zobaczyć dwa żółtka w nieco krótszym czasie, ale dziś pobił swój rekord, jeśli popatrzymy na to, jak długo jego zespół musiał grać w osłabieniu. I tak jak czasem mu się upiekło (przeciwko Wiśle Korona wywalczyła awans po golu w dogrywce, z Pasami dowiozła uzyskane wcześniej, w dziesiątkę, prowadzenie), tak częściej trzeba było płacić za to rachunek. Tak było z Piastem, od czego zaczęliśmy. Tak było z Górnikiem Zabrze, gdy kielczanie w “10” roztrwonili dwubramkową przewagę. Tak było dziś, gdyż Pogoń długa biła głową w mur, bramki strzelała tylko przekraczając przepisy, co wyłapywał sędzia, ale w końcu dopięła swego.
I tu wracamy do tytułu – pierwszą część już chyba wyjaśniliśmy, ale zwycięstwo dla Pogoni “urodziło się” także za sprawą Michała Kucharczyka. Odegrał kluczową rolę na ostatnim etapie. W zasadzie zrealizował się scenariusz, o którym marzy każdy chłopak na każdym podwórku. Ostatnia minuta, remis, a ty dostajesz piłkę przed polem karnym i walisz po samych widłach. Kapitalna bomba, której po Kucharczyku trudno się było spodziewać. Szczególnie po takim Kucharczyku, jakiego zazwyczaj widzieliśmy do tej pory w barwach Pogoni. Rozczarowywał, ale dziś na pewno część win za średnią rundę odkupił, gdyż Pogoń na punkt dobiła do Legii i przynajmniej do jutra będzie wiceliderem.
Wyróżnić za to spotkanie musimy jednak jeszcze jednego gościa. 17-letni Kacper Kozłowski bardzo dobrze wypadł w tygodniu przeciwko Lechowi Poznań, a dziś zagrał jeszcze lepiej. To na nim żółte kartki łapali lubinianie (nie tylko Żubrowski), gdyż w inny sposób trudno było go zatrzymać. To on rozkręcał kolejne ataki, po których kotłowało się pod bramką Hładuna, czasami robiąc coś z niczego i będąc osamotnionym. Również to on miał udział przy dwóch nieuznanych golach – raz świetnie uruchomił Gorgonia, który wyłożył piłkę do pustaka Zahoviciowi, a potem sam zapakował futbolówkę do siatki po zagraniu Austriaka. Sęk w tym, że Gorgon najpierw był na spalonym, a później faulował jednego z rywali.
Dziwna to była runda dla Pogoni Szczecin, koronawirus utrudnił kilka spraw, a zespół długo nie przekonywał niczym poza szczelną defensywą, ale kończy się bardzo fajnie. Na podium, które zapewniły cztery zwycięstwa z rzędu, w tym jedno cholernie efektowne, oczywiście to z Lechem. Chyba wypada to napisać – znalazł się drugi, obok Rakowa, chętny na odebranie mistrzostwa Legii.
Fot. FotoPyK