Widmo katastrofy wisiało od początku. Scenariusz z pucharowego meczu ze Swansea wchodził w grę, ale znowu byłby tylko zaciemnieniem obrazu. Liverpool przegrał dziś z Newcastle i kolejny raz wywołał dyskusję pt. coś tu nie gra. Trudno ogląda się drużynę Rodgersa. Patrząc na ofensywę wierzyć się nie chce, że rok temu ten klub walczył o mistrzostwo Anglii. Nie ma Suareza, nie ma Sturridge. Jest za to Balotelli. Facet, który w trakcie krótkiego pobytu na Anfield częściej zmienia fryzury niż trafia do siatki.
Oczywiście zrzucanie całej winy na Balo byłoby nieporozumieniem. Cały LFC mocno spuścił z tonu. Ale jedno zdanie ciągle chodzi nam po głowie: Rodgers ma w tym sezonie lepszych piłkarzy niż w poprzednim, ale nie ma tego jednego, genialnego. Suarez w tamtym sezonie strzelił ponad 30 goli, Balotelli na razie ma dwa, ale żadnego w Premier League. Wszyscy mówią: poczekajmy, dajmy na spokój. Andrea Pirlo mówi, że to zawodnik, który musi być… kochany, a tymczasem kolejne mecze lecą, a Włoch gra dokładnie tak samo.
Statystyki są przerażające. Na 84 napastników w Premier League częściej od Balotellego fauluje tylko czterech. W rankingu dochodzenia do sytuacji jest na samym końcu, podobnie zresztą wygląda klasyfikacja akcji stwarzanych. Balo nie strzela, nie pracuje dla zespołu, a w meczu z Realem wymienia się koszulką z Pepe. W przerwie…
Aha, właśnie minęły trzy lata od słynnej akcji z fajerwerkami. Zdjęcia z 3-milionowego apartamentu wyglądają tak:
Skojarzenia z grą “The Reds” w tym sezonie absolutnie przypadkowe. Co nie oznacza oczywiście, że nieusprawiedliwione.