Wszystko, co najlepsze i najciekawsze rodziło się, kiedy ofensywnym piłkarzom Borussii załączał się tryb przyspieszony. Kiedy wrzucali ten piąty bieg, pozwalający im na poklepanie, na jeden kontakt, bez zatrzymywania, jak po sznurku, do przodu. Każde zagrożenie pod bramką Pepe Reiny powstawało właśnie z tego. I trzy strzały Thorgana Hazarda, i niecelny strzał obok prawego słupka Marco Reusa, i pudło Giovanniego Reyny z pierwszej połowy, jego strzał z dystansu obroniony przez hiszpańskiego golkipera już w drugiej części spotkania, i bramkowa akcja – dla odmiany – to również owoc składnej gry BVB.
A szło to tak. Mięciutkie, niezbyt przemyślane, wybicie Reiny przejął Delaney. Krótko podprowadził i oddał futbolówkę Guerreiro. Ten szybko do Reyny, przekazanie do Hazarda, jedno dotknięcie Belga i już znowu piłka znajdowała się pod nogami 26-letniego Portugalczyka. Pozostało dzióbnąć pod nogami Reiny. Fajnie się to oglądało, tylko, że no, tak jak mówimy, nie będzie ukrywać, że to bardziej takie szybkie strzały pod highlightsy. Przez większość czasu mecz toczył się raczej leniwym tempem, bez forsowania, bez brudzenia ładnych żółtych i niebieskich trykotów.
A skoro już o niebieskich trykotach, to spokojnie, Lazio też było na boisku.
Dobra, może bardziej dyskretne, bardziej przerażone, ale dochodzące do głosu wraz z czasem. Jak tak to na spokojnie przeanalizujemy, to tak jak w pierwszej połowie więcej sytuacji bramkowych miało BVB (setki Acerbiego nie zaliczamy rzymskim przybyszom w Dortmundzie, bo choć przestrzelił katastrofalnie, to był na dwumetrowym spalonym), tak w drugiej ich liczba się wyrównała.
Do głosu doszła przede wszystkim dwójka Luis Alberto-Ciro Immobile. Najpierw słówko o pierwszym. Zaczął od niecelnego strzału, ale potem wykonał kilka groźnych rożnych, kilka fajnych przerzutów i generalnie to głównie on, po stronie Lazio, napędzał szybkie, składne akcje, po których powstawało zagrożenie. I tak swoje szanse miał Correa, miał Acerbi i miał przede wszystkim Immobile. Włoski snajper pałał żądzą odwetu. Jemu ten stadion kojarzy się fatalnie. Zaliczył tu absolutnie kompromitujący rok, kiedy dowiedział się, że nie jest w stanie wskoczyć w wielkie buty Roberta Lewandowkiego i został pośmiewiskiem. W pierwszym meczu meczu tego sezonu Ligi Mistrzów strzelił gola.
Teraz też bardzo tego chciał.
Jego dwa groźne strzały, po długich ładnych akcjach, obronił Roman Burki. Ale Immobile nie podawał się się. Dwoił się i troił, walczył z Hummelsem, aż w końcu z pomocą przyszedł mu Milinković-Savić i sędzia Mateu Lahoz. Zobaczcie sami.
Waaaaaas???? #elfmeter, dafür??? #var #BVBLazio lächerlich #UCL pic.twitter.com/hhGmGpv43B
— Christian Schäfer (@chrisndd) December 2, 2020
Szczerze? Kompletnie jaja. Padolino. Oszustwo. Aktorstwo na marnym poziomie. Ale Lahoz się nabrał. Podyktował karnego, którego z łatwością wykorzystał Immobile. Los pomógł. Zemsta smakuje pewnie pięknie, choć niesmak zostaje, bo taki błąd, na tym poziomie, w dzisiejszych czasach to jakiś absurd, serio.
I tu dochodzimy do wielkiego pechowca tego spotkania. Nico Schulza. Może i fajny chłopak, ale ten mecz kompletnie mu nie wyszedł. Nie dość, że wszedł na boisko pięć minut przed wyrównaniem Lazio, nie dość, że ton „faulował” Milinkovicia-Savicia, to jeszcze chwilę później zmarnował setkę, mając kilka sekund wolnego czasu na zastanowienie i spytanie Reiny, w którym bok chce celne uderzenie, a i tak kompletne spudłował.
Pechowiec.
Co jeszcze możemy dodać? Cały mecz rozegrał Łukasz Piszczek, ale niczym specjalnym się nie wyróżnił. To już nie czasy, kiedy uczestniczy w akcjach ofensywnych, kiedy gania od jednego pola karnego do drugiego, kiedy gra na fantazji i młodości. Teraz to już stary wyga, który dużo rzeczy robi samym ustawieniem, doświadczeniem, dyscypliną, mądrością, przewidywaniem, przygotowaniem taktycznym. Zagrał więc dyskretnie, ale chyba o to chodziło.
Borussia Dortmund 1:1 Lazio Rzym
Guerreiro 44′ – Immobile 67′
Fot. Newspix