Ruka to nie jest przesadnie ukochane przez polskich skoczków miejsce. Nikt z naszych reprezentantów nie zdołał tam jeszcze wygrać, tylko sześć razy widzieliśmy Polaków na podium. Do dziś. Tej pierwszej statystyki co prawda zmienić się nie udało – bo poza zasięgiem był Markus Eisenbichler – ale do listy podiów dopisali się i Piotr Żyła, i Dawid Kubacki. Reszta naszych zawodników? Też polatała na poziomie.
Jest dobrze!
Pierwsze skojarzenia z Ruką są zwykle takie same: Finlandia, śnieg, renifery i wiatr. Przede wszystkim wiatr. Trudno przypomnieć sobie konkurs, w którym podmuchy nie rozdawałaby kart. Ale ten dzisiejszy w sumie taki był. Owszem, wciąż nieco kręciło, raz wiało mocniej, raz słabiej, ale w żaden sposób nie wypaczało to wyników zawodów. A o to przede wszystkim chodzi. Z naszych zawodników pecha miał jedynie w pierwszej serii Kamil Stoch, ale do tego już się przyzwyczailiśmy. Czasem mamy wrażenie, że ten gość obraził jakieś bóstwo odpowiedzialne właśnie za podmuchy wiatru. Bo to wręcz niesamowite, że można mieć aż takiego pecha.
Ale Kamil i tak skok wyciągnął, choć sam popełnił w nim nieco błędów. Po pierwszej serii był ostatnim z naszych zawodników. Jednak, co ważne, wszedł do najlepszej trzydziestki. To oznaczało ni mniej, ni więcej, że cała szóstka Polaków zameldowała się w drugiej serii. A w poprzednim sezonie zdarzało się to mniej więcej z taką częstotliwością, z jaką wygrywa w tym sezonie Ekstraklasy Podbeskidzie. Innymi słowy: trudno było tego oczekiwać, a jak już się zdarzyło – była to mała sensacja.
Dziś było już naprawdę znakomicie. Kamil w drugiej serii poprawił się, oddał dobry skok i awansował o 10 pozycji – na 12. miejsce. Na 22. lokatę spadł za to Paweł Wąsek, ale to wciąż oznacza, że wykręcił najlepszy wynik w swojej karierze. Andrzej Stękała i Klemens Murańka? Potwierdzili doniesienia sprzed sezonu o tym, że obaj się odbudowali. Wylądowali tuż przed Stochem – odpowiednio na 11. i 9. miejscu (Klimek był sklasyfikowany ex aequo z Karlem Geigerem). Jeszcze rok temu obaj o takich rezultatach mogli co najwyżej marzyć. A patrząc na styl ich skoków, wydaje się, że to może być dopiero początek.
To, co dla nas najważniejsze, działo się jednak jeszcze kilka pozycji wyżej. Tam na podium wskoczyli Piotr Żyła (drugi) i Dawid Kubacki (trzeci). Obaj dziś latali daleko, ładnie stylowo i bez najmniejszych problemów w którejkolwiek fazie skoku. Widać to, co pokazywali już w Wiśle – że przygotowali dobrą formę na start tej zimy. Kubacki zresztą udowodnił to też we wczorajszych kwalifikacjach, które wygrał. Dziś nie było już w nogach aż takiej petardy, ale wciąż potrafił zaimponować. Zwłaszcza pierwszym skokiem, na 139 metrów.
Ogółem mieliśmy więc dziś pięciu Polaków w najlepszej dwunastce konkursu. A to wprost znakomity wynik. Co więc możemy dodać? Chyba tylko: oby tak dalej.
Markus dominuje
Na razie nie ma mocnych na Markusa Eisenbichlera. Początek sezonu należy właśnie do Niemca. Po wygranej w Wiśle dołożył drugi triumf – dziś, w Ruce. I zrobił to, dodajmy, w sposób bezdyskusyjny. W obu seriach skakał ponad 140 metrów. W pierwszej 146 (najdalszy skok w konkursie), w drugiej 141. Co prawda sędziowie łagodnie potraktowali jego lądowanie przy pierwszej z tych prób (zresztą ogółem byli dziś aż nadto wyrozumiali), ale ostatecznie nie pozostawił żadnych wątpliwości co do tego, że jest najlepszy na starcie sezonu.
Co to oznacza? Tak naprawdę… nic. No, może poza tym, że Niemiec staje się faworytem jutrzejszego konkursu i kilku kolejnych. Pewnie będzie też jednym z głównych kandydatów do medali na zbliżających się szybko mistrzostwach świata w lotach, bo że na mamutach dobrze się zaprezentować potrafi – to wiemy. W 2019 roku to właśnie w Planicy odniósł przecież pierwsze – i do tego sezonu jedyne – zwycięstwo w Pucharze Świata.
Ale w dłuższej perspektywie nic nie wiemy. Jasne, przewaga Markusa nad drugim w klasyfikacji generalnej Piotrem Żyłą to już 75 punktów, ale większość sezonów z ostatnich lat pokazuje nam, że tak naprawdę nawet gdyby Niemiec za chwilę miał o 300 punktów więcej od reszty stawki, to dopiero w okolicach Raw Air, gdzieś w marcu, okaże się, czy swoją przewagę obroni.
No chyba, że powtórzy wyczyn Ryoyu Kobayashiego.
Ofiary sezonu
Wiemy, że trudna to będzie zima. Przekonali się o tym już między innymi Austriacy. Kilka dni temu informowano o trzech zakażeniach w ich kadrze – między innymi Gregora Schlierenzauera – a dziś potwierdzono kolejne dwa. Pozytywny wynik ma między innymi Stefan Kraft, który mógłby być jednym z faworytów mistrzostw świata w lotach. A tymczasem dziś nie wiadomo, czy w ogóle tam wystartuje. A jeśli nawet zdąży – to na ostatnią chwilę, bez odpowiedniego przygotowania.
Istniało ryzyko, że ofiarą sezonu zostanie też bardzo szybko Daniel Andre Tande. Norweg, który po nieudanym skoku w Wiśle nie chciał nawet z nikim rozmawiać, dziś zaliczył upadek i do karetki dotarł na noszach. Obawiano się nawet zerwania więzadeł – w ostatnich latach prawdziwej plagi wśród skoczków. Badania wykazały jednak, że poważnego urazu nie ma. – Czuję ból, dostałem solidny cios od nart. Nie jest to jednak nic poważnego, jedynie siniaki. W karetce testowano mi więzadła i kolano. Myślę, że jutro wystartuję, jestem przyzwyczajony do bólu – mówił Norweg w telewizji NRK.
Konsekwencją jego upadku był za to fakt, że Alexander Stoeckl, trener Norwegów się zagapił i popełnił błąd – Johanna Andre Forfanga puścił po prostu… zbyt wcześnie. Jeszcze przed zapaleniem zielonego światła. I skoczek został za to zdyskwalifikowany, a oddał całkiem dobry skok. Ot, bywa i tak. Trener po prostu musi postawić mu piwo. I jutro puścić już w dobrym momencie.
Na szczęście podobne historie nie przydarzyły się Polakom. I oby jutro było podobnie. Choć tu może pojawić się problem – wiatr ma bowiem o sobie przypomnieć. Ale to Ruka. Jeden dzień bez mocnych podmuchów to najwidoczniej wszystko, co możemy dostać.
Fot. Newspix