Reklama

Wszyscy następcy oraz kompani Stocha, Kubackiego i Żyły. Kiedy ktoś odpali na dobre?

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

17 listopada 2024, 19:00 • 12 min czytania 3 komentarze

„Polska kadra skoków potrzebuje świeżej krwi” – takie zdanie powtarza się w kółko nie od roku czy dwóch lat, a pewnie nawet więcej niż pięciu. Wielu było w przeszłości następców Małysza, którzy zawiedli. I równie wielu mieliśmy (mamy) też następców „Wielkiej Trójki”. Postanowiliśmy przyjrzeć się wszystkim nazwiskom, które asystowały Żyle, Kubackiemu i Stochowi w ostatnich kilkunastu latach.

Wszyscy następcy oraz kompani Stocha, Kubackiego i Żyły. Kiedy ktoś odpali na dobre?

Oczywiście, w poprzednim sezonie najlepszym Polakiem nie był na dobrą sprawę żaden z naszych starych asów, a Aleksander Zniszczoł. Powinniśmy jednak zachować spokój, bo wielu jego „poprzedników” nie potrafiło ustabilizować formy na dłużej niż sezon. Kim oni byli? Przypomnijmy sobie.

Są już przeszłością

Klemens Murańka

Reklama

Karierę zakończył kilka miesięcy temu, przez co stało się już absolutnie jasne, że nie spełni pokładanych w nim oczekiwań. Choć Murańka jest o siedem lat młodszy od Stocha i Żyły, to opowiadano, że nie zostanie ich następcą, a wielkiego Adama Małysza. Wszystko przez to, jak szybko jego nazwisko wypłynęło w ogólnokrajowych mediach. Co zresztą jest anegdotą znaną w milionach polskich domów: „Klimek” jako 10-latek skoczył bowiem 135 metrów na Wielkiej Krokwi w Zakopanem.

Nie trzeba było również wiele czasu, aby zadebiutował w Pucharze Świata, bo miało to miejsce w roku 2008. Od tamtego czasu czekaliśmy, kiedy Murańka trafi na dobre do seniorskiej kadry. Kiedy wreszcie to zrobił, zaczęło się okazywać, że może jednak nie ma aż tak gigantycznego talentu. Albo przynajmniej, ze na jego rozbłysk będzie trzeba poczekać.

Czekaliśmy i czekaliśmy. I choć Apoloniusz Tajner zapowiadał, że za parę wiosen Murańka może być taką gwiazdę jak Kamil Stoch. I choć słyszeliśmy, że latem zbudował wysoką formę. I choć w Pucharze Kontynentalnym, gdzie uzbierał dwanaście podiów, faktycznie taką formę czasami pokazywał. To ostatecznie Klimek zrobił karierę nie tylko mniejszą od Małysza, Stocha, Kubackiego i Żyły, ale i wielu innych polskich skoczków.

W zawodach Pucharu Świata tylko czterokrotnie kończył w TOP10. A w kontekście drużynówki tylko raz okazał się istotny – gdy w Falun w 2015 roku uzupełnił skład brązowych medalistów mistrzostw świata. Co trzeba mu przyznać: wówczas naprawdę stanął na wysokości zadania, osiągając wyższą indywidualną notę niż… Gregor Schlierenzauer. Austriaka, który zdobył wówczas srebro, przebił o jedną dziesiątą punktu.

Krzysztof Biegun

Reklama

Od wielu lat już nie skoczek, a trener oraz ekspert telewizyjny. W obu tych rolach Biegun sprawdza się przynajmniej nieźle, więc za zawodowym sportem pewnie nie tęskni. Trudno jednak spojrzeć na jego karierę i nie powiedzieć „szkoda, że nic z tego nie wyszło”.

Polska miała bowiem tylko dwóch nastoletnich skoczków, którzy wygrali zawody Pucharu Świata. Pierwszy to oczywiście Adam Małysz. A drugi to właśnie Biegun. Był listopad 2013 roku, kiedy 19-letni wówczas Krzysztof sensacyjnie okazał się najlepszy na skoczni w Klingenthal. Miało to miejsce zaledwie osiem miesięcy po jego debiucie w skoczkowej elicie.

Biegun pojechał na kolejne zawody w żółtej koszulce lidera PŚ. I jako tako sprostał presji – zajął 18. miejsce w starcie indywidualnym w Ruce. Potem nieźle spisał się też w Wiśle, dwukrotnie kończąc zmagania w TOP 20. I to by było na tyle. W kontekście nie tylko sezonu 2013/2014, ale też całej kariery Polaka. Lepsze momenty miewał już tylko w Pucharze Kontynentalnym, gdzie parę razy wdrapał się na podium.

Z perspektywy czasu w środowisku żałuje się dwóch rzeczy – że po jednej zwycięskiej serii w Klingenthal Biegun został z miejsca puszczony na kolejne konkursy (co początkowo nie było planowane), choć potrzebował momentu na oddech (mówił o tym w TVP Sport Maciej Maciusiak). I że nie dostał się do kadry na igrzyska w Soczi, mimo udanego występu w Wiśle, który poprzedzał olimpijską imprezę.

Biegun wiele stracił też na przyjściu w 2016 roku do kadry Stefana Horngachera, który z miejsca postawił na nim krzyżyk. Były lider PŚ zszedł na dalszy plan. Stracił nieco pewności siebie, zgubił automatyzmy, przestał być młodzieniaszkiem. I pożegnał się ze skokami. Choć co warto jeszcze raz podkreślić: w życiu po życiu sportowym zdecydowanie sobie radzi.

Bartłomiej Kłusek

Zawodnik, któremu nie poświęcimy zbyt wiele miejsca, ale nie wypada też kompletnie go zignorować. Zarówno w 2012, jak i 2013 roku wracał z mistrzostw świata juniorów z medalem. Duża w tym zasługa faktu, że należał do mocnego pokolenia – w którym za liderów Biało-Czerwonych uchodzili Murańka oraz Olek Zniszczoł. W Libercu Kłusek był jednak też blisko krążka w zmaganiach indywidualnych. Zajął 4. miejsce, przegrywając o pół punktu z trzecim… Stefanem Kraftem.

Niewiele zatem brakowało, żeby Kłusek przeszedł do historii jako „ten, który pokonał jednego z najwybitniejszych skoczków wszech czasów”. Niestety po niezłych występach juniorskich Bartłomiej nigdy na dłużej nie przedarł się do głównej kadry. Od 2011 do 2016 roku dostawał pojedyncze szanse w Pucharze Świata, ale co najwyżej udawało mu się pokonać kwalifikacje.

W Pucharze Kontynentalnym Kłusek natomiast nawet raz wygrał zawody indywidualne. Miało to miejsce w lutym 2016 roku. Niespełna dwa lata później zakończył karierę. Co w jego historii nie wypaliło? Cóż, Bartłomiej raczej nigdy nie uchodził za talent pokroju Bieguna czy Murańki i nikt specjalnie nie analizuje tego, czemu nie osiągnął więcej. Był niezłym skoczkiem. Ale może nie tego kalibru, aby zawojować Puchar Świata.

Jan Ziobro

Kariery wciąż na dobrą sprawę nie zakończył, tylko zawiesił. Sęk jednak w tym, że ostatni skok w profesjonalnych zawodach oddał… w 2018 roku. A obecnie działa w branży meblarskiej. Z jego ust padło też tyle kontrowersyjnych wypowiedzi, że Polski Związek Narciarski – przy chęci ewentualnego comebacku – raczej nie przyjąłby Ziobry z otwartymi rękoma.

Jan to skoczek mniej więcej z pokolenia Wielkiej Trójki – o cztery lata młodszy od Żyły i Stocha, a tylko o rok od Kubackiego. W Pucharze Świata pojawił się jednak zdecydowanie najpóźniej. A kiedy ci zaczęli razem odnosić największe sukcesy, można było odnieść wrażenie, że Janek stanowiłby dla nich idealne uzupełnienie, jako czwarty z muszkieterów. Bo swego czasu przecież faktycznie pokazał, że skakać na nartach potrafi.

W jego karierze możemy wyróżnić dwa sezony. 2013/2014 – kiedy poleciał na igrzyska i zanotował kosmiczny weekend w Engelbergu, zwieńczony pierwszym i trzecim miejscem w konkursach indywidualnych. A także 2016/2017 – gdy znowu zaczął regularnie punktować i wydawało się, że nawet jeśli nie podbije świata, to przynajmniej będzie solidną częścią naszej kadry.

Tak się jednak nie stało. Ziobro przez kilka lat balansował między Pucharem Świata a Pucharem Kontynentalnym. Nie był w stanie zdobyć zaufania Stefana Horngachera, któremu po latach wypominał, że ten nie dbał o zaplecze w polskich skokach, skupiając się tylko na kilku gwiazdach. Austriak miał według niego wykorzystać pracę w naszej kadrze, aby zdobyć posadę w mocniejszej reprezentacji. Skoczek z Rabki-Zdrój zarzucał też faworyzowanie poszczególnych zawodników przez PZN – zazwyczaj tych, którzy są bardziej posłuszni i trzymający język za zębami niż on.

W czerwcu Jan Ziobro skończył 33 lata. I możemy mieć już praktycznie pewność, że przejdzie do historii jako jeden z największych niespełnionych talentów w polskich skokach.

Jeszcze skaczą. Ale trudno oczekiwać po nich cudów

Jakub Wolny

Jakub Wolny podczas kwalifikacji w Wiśle

Zawodnik, który błyszczał już od lat nastoletnich. W 2014 roku został podwójnym mistrzem świata juniorów – indywidualnie oraz w drużynie. Parę lat później faktycznie przejął rolę „numeru cztery” w polskiej kadrze. Mówimy o sezonie 2018/2019 – z perspektywy czasu jednym z najlepszych w historii polskich skoków, kiedy w TOP 5 klasyfikacji generalnej PŚ znalazło się trzech Biało-Czerwonych.

Wolnemu oczywiście daleko było do Stocha, Kubackiego oraz Żyły, bo on finiszował jako 22. skoczek zimy. Mogliśmy jednak na niego liczyć w każdym konkursie drużynowym. Był bardzo solidny, nie psuł skoków. A bywało nawet, że spisywał się rewelacyjnie. W Planicy fruwał tak, że zaczęliśmy mówić, iż Wolny to nie tylko idealne uzupełnienie dla Wielkiej Trójki, ale i kapitalny lotnik. To wtedy ustanowił też swój rekord życiowy w długości lotu, wynoszący 237,5 m.

Po sezonie Wolny mógł też powiedzieć, że znacząco pomógł polskiej reprezentacji w wygraniu Pucharu Narodów. Formy zabrakło mu tylko podczas mistrzostw świata w Seefeld – gdzie po słabych skokach treningowych i konkursie indywidualnym nie został nawet nominowany do składu na drużynówkę. Choć co ciekawe – medal go nie ominął, bo Polacy sensacyjnie (patrząc na poprzednie miesiące) nie załapali się na podium.

Po sezonie 2018/2019 wysoka dyspozycja Kuby Wolnego gdzieś zniknęła. I choć na chwilę odzyskał ją w 2021 roku, pokazując się ze świetnej strony w Titisee Neustadt oraz Planicy (dwa miejsca w TOP 10), to był to tylko pojedynczy przebłysk. Od 2022 roku skoczek z Bielska Białej ani razu (!) nie punktował w Pucharze Świata.

Andrzej Stękała

Niezwykle ekspresyjny, przebojowy i energicznie reagujący po swoich skokach. A na dodatek mający prawdziwą petardę w nogach. Takim zawodnikiem w sezonie 2020/2021 był Andrzej Stękała. Do ekipy latającej na zawody Pucharu Świata przedarł się zupełnie niespodziewanie – miał już na karku 25 lat i od 2016 roku znikomą liczbę startów w zawodach o najwyższą stawkę. A jednak zdobył zaufanie Michała Dolezala. I pokazał, że Czech wiedział, co robi.

Już w inaugurujących sezon zawodach w Wiśle zajął wysokie, dziewiętnaste miejsce. Niedługo później był siódmy w Engelbergu, siódmy w Oberstdorfie czy ósmy w Bischofshofen. A jego forma wciąż zwyżkowała. W Willingen wygrał kwalifikacje do konkursu indywidualnego, skacząc 152 (!) metry i pokonując nawet wybitnego wówczas Halvora Egnera Graneruda.

Bywało co prawda, że Stękała nie był w stanie przenieść wysokiej formy z treningów na właściwe zawody. Ale w końcu też to zrobił: w Zakopanem po raz pierwszy w karierze (i dotąd ostatni) zajął miejsce na podium – lepszy od niego okazał się tylko Ryoyu Kobayashi.

Niedługo później wielka forma Andrzeja zaczęła trochę zanikać – znacząco ustępował Kubackiemu, Żyle i Stochowi na mistrzostwach świata w Oberstdorfie. To w praktyce sprawiło, że Biało-Czerwonym przypadł brązowy, a nie złoty medal w drużynówce. Bez rewelacji skakał też w Rasnovie czy Planicy.

Ostatecznie sezon zakończył jednak na wysokim, szesnastym miejscu w klasyfikacji generalnej. I miał pełne prawo myśleć, że to początek jego wielkiej kariery. Rzeczywistość okazała się dla nas jednak bardzo, a to bardzo rozczarowująca. Od tamtego czasu (czyli przez trzy lata) Stękała zdobył w Pucharze Świata łącznie 19 punktów.

Przeżyli niejeden zawód, ale… jeszcze mogą się odbić (albo to robią)

Aleksander Zniszczoł

Nieco zapomniany, niespełniony, przeciętny, bez błysku. Takie opinie krążyły o Olku Zniszczole przez wiele lat. Czterokrotny medalista mistrzostw świata juniorów nie był w stanie przebić się w stawce najlepszych skoczków świata. Mimo tego, że szans występów w Pucharze Świata otrzymywał na dobrą sprawę ogrom. Na pewno nie był to skoczek, który korzystał tylko na kwocie krajowej podczas zawodów w Zakopanem i Wiśle.

Dwa lata temu pojawiło się jednak małe światełko w tunelu, kiedy Zniszczoł uciułał w Pucharze Świata 181 punktów. A w poprzednim sezonie mogliśmy mówić już o prawdziwym przełomie. Rewelacji. Co prawda Biało-Czerwoni nie dawali nam wówczas generalnie prawie żadnych powodów do zadowolenia, ale jednak to Olek jako jedyny z nich (i to dwukrotnie) przedostał się na podium.

Jak mówił nam potem w wywiadzie: nigdy nie wątpił, że jest w stanie wejść na taki poziom. Gdyby było inaczej, nie trenowałby tyle lat. Trudno nie chwalić takiej mentalności. 30-latek zapowiedział też: – Aktualnie nie widzę swojego limitu, chcę być najlepszy na świecie.

Czy zatem Zniszczoł faktycznie przejdzie drogę od niespełnionego talentu do gościa, który przez przynajmniej kilka sezonów będzie stanowił o sile naszej kadry? Zobaczymy. Nieco pesymizmu wlały jednak w nasze serca jego występy w okresie między sezonami. W Letnim Grand Prix był dopiero czwartym najlepszym z Polaków, a mistrzostwa kraju zakończył na 9. miejscu w konkursie indywidualnym. Nie znaczy to wiele, ale może dawać niepokojący sygnał. Choć ostatnio dużo mówiło się z kolei o tym, że na treningach znów lata bardzo daleko.

Paweł Wąsek

Skoczek, który wielu może dalej kojarzyć jako młody talent, ale w praktyce mający już 25 lat. Wąsek startuje w zawodach Pucharu Świata od 2017 roku i w tym czasie zanotował tylko jedno miejsce w TOP 10. Rozczarowujący wynik? Mało powiedziane. Paweł może nie odnosił takich sukcesów w wieku juniorskim jak Wolny czy Murańka, ale jednak z pokolenia zawodników urodzonych pod sam koniec XXI wieku był (lub jest) tym najzdolniejszym.

Nie jest jednak jeszcze na nic za późno. Wąsek parę miesięcy temu został mistrzem Letniego Grand Prix, co w przeszłości spośród Polaków udawało się Małyszowi (trzykrotnie), Kubackiemu (czterokrotnie) oraz Maćkowi Kotowi. Co prawda, jak podkreślano w polskim środowisku – jest to sukces bardziej świadczący o regularności Pawła niż o wybuchu jego talentu. Ale i tak sukces, który należy pochwalić.

Mamy oczywiście w pamięci choćby przypadek Władimira Zografskiego, który wygraniu LGP w 2023 roku, zimą zaprezentował słabiutką formę. I zachowujemy przez to ostrożność w przewidywaniach. Ale jesteśmy w stanie wyobrazić sobie Wąska będącego (przynajmniej na początku sezonu) liderem polskiej kadry. Czy jednak 25-latek zacznie regularnie walczyć o podia? O to akurat będzie bardzo, bardzo trudno.

Wąsek musiałby nagle podskoczyć o kilka poziomów. Byli jednak już tacy przedstawiciele polskich skoków (Kubacki, Żyła, poniekąd Stoch), którzy w wieku dwudziestu kilku lat robili ogromny progres. Od skoczków przeciętnych albo niezłych do kapitalnych. Oby Paweł Wąsek był następny. Tego mu życzymy.

Tomasz Pilch, Kacper Juroszek oraz Jan Hadbas

Tomasz Pilch (w środku). Fot. Newspix

Przejdźmy jeszcze do trójki zawodników, których data urodzenia zaczyna się od dwójki. Pilcha (2000), Juroszka (2001) oraz Hadbasa (2003) przekreślać absolutnie nie można, mają jeszcze sporo kariery przed sobą, ale jednocześnie zdążyli popaść w (niejeden?) kryzys.

Pierwszy wciąż jest bardziej znany z bycia siostrzeńcem Adama Małysza, niż z konkretnych wyników na skoczniach. Drugi zdążył już w gorzkim tonie stwierdzić w rozmowie z TVP Sport, że „czas ucieka mu niemiłosiernie”, a zawodnicy w jego wieku potrafili osiągać nieporównywalnie większe sukcesy. A trzeci po udanych początkach w Pucharze Świata (11. miejsce w Lahti albo 17. miejsce w Rasnovie w 2023 roku) zgubił gdzieś formę i – jak sam przyznał – popadł w pewne problemy mentalne.

Nie da się zatem nie dostrzec tu niepokojącej tendencji, w przypadku polskich talentów znajdujących się w przedziale wiekowym 20-25 lat. To właśnie jest ta świeża krew, której spodziewalibyśmy się w talii asów Thomasa Thurnbichlera. A jednak – wciąż czekamy, aby Pilch, Juroszek czy Hadbas rozdawali karty w polskiej kadrze.

Warto wspomnieć

W naszych wyliczeniach nie znajdziecie oczywiście urodzonego w 1986 roku Stefana Huli ani Macieja Kota, który w Pucharze Świata zadebiutował dwa lata przed Kubackim i tylko rok po Żyle. Jako jedyny skoczek spoza Wielkiej Trójki w erze „pomałyszowej” był też w stanie na dłużej utrzymać się w czołówce tych zawodów. Trzy podia indywidualnie, aż siedemnaście w drużynie, do tego medale igrzysk oraz mistrzostw świata – to są bardzo solidne osiągnięcia. Ba, 33-latek przecież dalej skacze i ma się całkiem nieźle. Jak przekazał Thomas Thurnbichler: zobaczymy go w inaugurujących zawodach Pucharu Świata w Lillehammer – obok Stocha, Wąska, Zniszczoła i Kubackiego.

Na koniec wspomnijmy jeszcze o dwóch panach. Dominiku Kasteliku, który swego czasu przejawiał niezły talent, ale z perspektywy czasu zostanie zapamiętany za znalezienie isę w ogniu krytyki Adama Małysza po swojej dyskwalifikacji na MŚJ w 2017 roku. Oraz Przemysławie Kantyce, który zdobył medal Uniwersjady i w sezonie 2014/2015 błyszczał w zawodach FIS Cup. Obaj przez moment znajdowali się na radarze głównej kadry, ale jednak nigdy do niej mocniej nie zapukali. Podobnie jak Krzysztof Leja czy Adam Ruda, medaliści mistrzostw Polski.

Trzymamy z całej siły kciuki, aby kolejni „młodzi zdolni” przedstawiciele polskich skoków narciarskich, jak Klemens Joniak, nie mieli podobnych historii oraz serii niepowodzeń. I do Pucharu Świata wchodzili wraz z drzwiami.

Czytaj także:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

3 komentarze

Loading...