Mieli piłkarze Brightonu rzut karny. Mieli kilka naprawdę dobrych, szybkich akcji, które zaowocowały groźnymi okazjami strzeleckimi. Wreszcie – mieli również trochę szczęścia, gdy arbiter anulował gola Mohameda Salaha, bo VAR dopatrzył się milimetrowego spalonego Egipcjanina. Ale długo w dzisiejszym starciu “Mew” z Liverpoolem wszystko wskazywało na to, że gospodarze nie zdołają przekuć tych sprzyjających okoliczności na jakąkolwiek zdobycz punktową. A jednak koniec końców im się udało. W drugiej minucie doliczonego czasu gry Brighton wyszarpał upragniony remis.
Dynamiczne spotkanie
Trzeba przyznać, że mecz generalnie oglądało się z wielką przyjemnością. Obie strony stanęły na wysokości zadania i zaprezentowały otwarty, intensywny futbol. Zaczęło się od nawałnicy gości, ale ekipa Juergena Kloppa nie zdołał przypieczętować swojej początkowej przewagi golem. No i niewiele brakowało, a niewykorzystane sytuacje, jak to mają w zwyczaju, okrutnie by się na The Reds zemściły. W dwudziestej minucie gry sędzia wskazał na wapno po ewidentnym faulu Neco Williamsa na Aaronie Connollym. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Neal Maupay, najlepszy strzelec “Mew” w tym sezonie ligowym.
Do pewnego momentu Francuz zachował się doskonale – spokojny nabieg, wyczekanie bramkarza, strzał w kierunku odsłoniętej części bramki. Zawiódł jednak najważniejszy element – celność uderzenia. Maupay po prostu nie trafił w bramkę, podobnie jak Kevin De Bruyne w ostatnim starciu Manchesteru City z Liverpoolem. Mistrzom Anglii zatem znowu się upiekło. Na dodatek Maupay kilka chwil później nabawił się urazu i musiał zejść z boiska, a widać było – abstrahując od spapranej jedenastki – że jest dziś w dobrej formie.
Trzeba jednak gościom oddać, że szybko się otrząsnęli po tej sytuacji i odzyskali kontrolę nad spotkaniem. Na efekty nie trzeba było zresztą długo czekać. Na dziesięć minut przed końcem pierwszej połowy Mohamed Salah skierował piłkę do siatki w sytuacji sam na sam z bramkarzem Brightonu. W pierwszej chwili wydawało się, iż Egipcjanin idealnie wkleił się w linię z ostatnim obrońcą rywali.
Ale sędziowie VAR-owi dopatrzyli się jednak minimalnego ofsajdu. Ku wściekłości Juergena Kloppa, który generalnie był dziś w nie najlepszym humorze. Chyba przeczuwał, że nie będzie łatwo o trzy punkty.
Karny w końcówce
Po przerwie gra się uspokoiła, zwłaszcza jeżeli chodzi o The Reds, którzy wyraźnie spuścili z tonu. Jasne, wyszli na prowadzenie – w 60 minucie kapitalnego gola zdobył Diogo Jota – ale to Brighton przeważał. Narzucał rywalom swoje warunki, podkręcał tempo. Na dodatek w Liverpoolu doszło do kolejnej kontuzji – tym razem urazu doznał James Milner. W zespole gospodarzy też nie brakowało kłopotów zdrowotnych – najpierw murawę musiał opuścić wspomniany Maupay, a potem Adam Lallana, który kontuzji nabawił się zaledwie dziesięć minut po wejściu na boisko z ławki.
Potter i Klopp po godzinie gry zdjęli z boiska swoich najaktywniejszych zawodników – Conolly’ego i Salaha. Obaj piłkarze wyglądali na rozjuszonych, ale trudno się szkoleniowcom dziwić. Ten sezon jest naprawdę wyczerpujący.
W 84 minucie gry raz jeszcze VAR wkroczył do akcji. Wydawało się, że Sadio Mane swoim golem odbierze gospodarzom wszelkie nadzieje na korzystny wynik, ale trafienie Senegalczyka zostało anulowane. No i piłkarze “Mew” nadziei na wyrównanie nie stracili. Walczyli do końca, szarpali coraz bardziej zmęczonych rywali. I doczekali się swojej szansy. W doliczonym czasie gry Andy Robertson sfaulował Danny’ego Welbecka. I tym razem Alisson musiał skapitulować. Pascal Gross nie kusił losu – walnął po prostu w sam środek bramki, ale brazylijski golkiper tego rozwiązania nie przewidział i futbolówki nie odbił.
Klopp prawie wyszedł z siebie, a Liverpool stracił punkty. Już po raz czwarty w tym sezonie.
BRIGHTON & HOVE ALBION 1:1 LIVERPOOL FC
(P. Gross 90+3′ – D. Jota 60′)
fot. NewsPix.pl