Nadrabiamy zaległości. Wczoraj przedstawiliśmy wam jedenastki kozaków i badziewiaków dziesiątej kolejki Ekstraklasy, teraz pora cofnąć się o jedną serię gier – zanim wszystko, co się w niej wydarzyło, wypadnie nam z głowy. Selekcja co prawda jeszcze zamknięta nie jest, bo w grudniu spotkają się ze sobą Wisła Płock i Pogoń Szczecin, ale spokojnie – jeśli ktoś błyśnie lub się ośmieszy, wprowadzimy korekty. Najwyższa pora i tak odkładaliśmy to zbyt długo.
To jeszcze tak dla porządku – braliśmy pod uwagę następujące mecze:
- Stal Mielec vs Warta Poznań (0-1; 7 listopada)
- Cracovia vs Jagiellonia Białystok (3-1; 7 listopada)
- Legia Warszawa vs Lech Poznań (2-1; 8 listopada)
- Raków Częstochowa vs Wisła Kraków (0-0; 8 listopada)
- Lechia Gdańsk vs Śląsk Wrocław (3-2; 20 listopada)
- Górnik Zabrze vs Piast Gliwice (1-2; 20 listopada)
- Podbeskidzie Bielsko-Biała vs Zagłębie Lubin (2-1; 24 listopada)
Co bije po oczach? Obecność Tymoteusza Puchacza w jedenastce badziewiaków. Już trzecia! Prócz meczu z Legią Warszawa, o który rozchodzi się tym razem, “wyróżnialiśmy” go w ten sposób po spotkaniach z Rakowem Częstochowa i Śląskiem Wrocław. Oznacza to tyle, że w tej chwili nie ma w lidze piłkarza, który częściej lądowałby w jedenastce badziewiaków. Tak, tak, Puchacz dostaje od nas sraczkowatą koszulkę lidera tego wyścigu, bo uciekł wszystkim Baszłajom, Steczykom i Lagatorom.
Szok, niedowierzanie, zawiadomcie media.
Oczywiście da się znaleźć w tej sytuacji kilka usprawiedliwień. Pierwsze jest choćby takie, że Puchacz po prostu gra regularnie, a wielu badziewiaków zostało odstawionych przez trenerów, zanim załapali się u nas na etat. Drugie – to dość specyficzna klasyfikacja, bardzo niewymierna, bo żeby w niej zaistnieć, trzeba jednak zawalać spektakularnie. Możesz być regularnym słabiakiem i szczęśliwie jedenastkę badziewiaków omijać, bo znajdują się gorsi. Możesz wstydliwe wpadki przeplatać naprawdę dobrymi meczami, ale tu liczą się tylko te pierwsze.
Ale okej, tu kończymy szukanie wymówek dla reprezentanta młodzieżówki, bo to, co widzicie powyżej, nie zmienia faktu, że Puchacz po prostu rozgrywa słaby sezon ligowy. Wystarczy szybki rzut oka na tabelę, by stwierdzić, że calutki Lech nie potrafi łączyć gry w Ekstraklasie z pucharową szarżą, ale nie znajdziemy piłkarza, po którym widać to mocniej niż po nim. Przypominacie sobie naprawdę dobry występ tego chłopaka na krajowym podwórku? Nam przyszedł do głowy mecz z Piastem, ale też nie naginajmy faktów – Puchacz pojawił się wtedy na placu na pół godziny, Lech grał świetnie i już bez niego w zasadzie rozstrzygnął to spotkanie (było 2-0 dla Kolejorza).
Dla potwierdzenia rzuciliśmy okiem na jego średnią not. 4,11 (poprzedni sezon kończył z wynikiem 5,21). Taką samą wśród regularnie grających lewych defensorów mają Bodvar Bodvarsson i Krystian Getinger, lepszą może pochwalić się połowa ligi. To nie jest towarzystwo dla mocnego kandydata do gry w kadrze – nawet jeśli przyjmiemy, że te nasze oceny to żaden wyznacznik, to nikt nam nie wmówi, że się na chłopaka uwzięliśmy czy coś, a gra w porządku.
No bo gdyby tak było, to przecież jego występów w pucharach też byśmy nie doceniali. A docenialiśmy bardzo mocno. Nigdy nie był w drużynowym ogonie, a po spotkaniach z Charleroi czy Standardem walczył o tytuł MVP. Szczególnie po drugim, gdy chyba najdonośniej rozbrzmiały głosy o tym, że powinien zostać sprawdzony w kadrze. Szkoda, że nie potrafił pójść za ciosem, rozgrywając dwa beznadziejne mecze w Ekstraklasie. Oczywiście nie twierdzimy, że chłop wybiera sobie spotkania, na które musi się spiąć – kompletnie nie ten typ. Może to przypadek, może trochę działa podświadomość, ale problem jest.
Kozacy? No przede wszystkim czterej legioniści, którzy poradzili sobie z Lechem, w tym kompletnie niespodziewany bohater, czyli Kacper Skibicki. Ciekawi jesteśmy, jaki będzie ciąg dalszy tej historii. No ale bohaterem kolejki nie był żaden z piłkarzy warszawskiej drużyny, absolutnie pozamiatał Conrado. Pisaliśmy bezpośrednio po meczu ze Śląskiem, że to być może nawet najlepszy indywidualny występ w tym sezonie. I wszystko fajnie, pięknie, szkoda tylko, że w Gliwicach Brazylijczyk nawet nie pierdnął. Był chyba najsłabszym piłkarzem Lechii.
Fot. FotoPyK