W środę Lechia Gdańsk pokonała na wyjeździe 1:0 drugoligową Olimpię Grudziądz i zapewniła sobie tym samym awans do 1/8 finału Pucharu Polski. Jedynego gola dla ekipy dowodzonej przez Piotra Stokowca zdobył z rzutu karnego Łukasz Zwoliński, dla którego było to pierwsze trafienie od niespełna dwóch miesięcy. Napastnik wiosną miał naprawdę obiecujące wejście do Lechii, do siatki trafiał jak na zawołanie, ale sezon 2020/21 wygląda już w jego wykonaniu znacznie mniej okazale. Zamiast walczyć o tytuł najlepszego strzelca Ekstraklasy, Zwoliński walczy o miejsce w wyjściowym składzie biało-zielonych. Jak na razie – z marnym skutkiem.
Imponujący powrót
– Jakościowo liga chorwacka jest troszkę lepsza od polskiej – opowiadał Zwoliński w czerwcu na naszych łamach. To był ten okres, gdy piłka regularnie lądowała w sieci po jego strzałach. Wydawało się, że do Ekstraklasy wrócił znacznie lepszy napastnik niż ten, który ją w 2018 roku opuścił. – Może brakowało mi stadionów, kibiców, to dla nich się gra, musi być show, ale sam poziom był wyższy, przez co podniosły się moje umiejętności. Od samego początku wszystko zaczęło się układać. Miałem tam bardzo dobry okres przygotowawczy, później trener mi zaufał. Zostałem wicekapitanem. Miałem to, czego najbardziej mi brakowało – grałem od deski do deski. Jeśli napastnik jest na boisku, wie, że dobrze się czuje, dobrze przepracował okres przygotowawczy, trener na niego stawia i widzi w nim lidera – automatycznie przekłada się to na luz i pewność siebie. I na bramki.
W sezonie 2019/20 Zwoliński rozegrał w barwach Lechii trzynaście meczów ligowych. Zdobył siedem bramek. Nawet gdy nie wychodził w pierwszym składzie, potrafił zrobić na boisku różnicę. Wystarczy wspomnieć choćby zwycięskie derby Trójmiasta. Albo starcia z Górnikiem Zabrze i Jagiellonią Białystok. Zwoliński pojawiał się w nich na boisku dopiero po przerwie. Zapisał na swoim koncie dwa dublety.
Górnik Zabrze 2:2 Lechia Gdańsk (28. kolejka sezonu 2019/20)
Jak widać na załączonym obrazku, były napastnik Goricy miał wtedy farta typowego dla napastnika, który jest w dobrej formie. Piłka po prostu szukała go w polu karnym.
Wprawdzie trener Piotr Stokowiec z pewną niechęcią zapatrywał się na grę dwoma napastnikami, ale Zwoliński wydawał się być optymistą, jeżeli chodzi o walkę o wyjściowy skład w Lechii. – Przed moim przyjściem trener mówił, że Flavio Paixao może grać na skrzydle albo podwieszonego napastnika, nikt też nie powiedział, że nie będziemy grać na dwóch napastników. Trener ma jakiś pomysł. Kwestia czasu, żebyśmy mogli się razem z Flavio zgrać. Wydaje mi się, że to może być fajna i owocna współpraca, bo na treningach wygląda to dość dobrze. Im więcej będziemy grać ze sobą, będziemy się coraz lepiej poznawać, swoje lepsze i gorsze strony, swoje ruchy, tym szybciej wkradną się automatyzmy.
Spadek formy
W czterech ostatnich kolejkach sezonu 2019/20 Zwoliński do siatki jednak nie trafił. Gola na swoim koncie nie zapisał również w decydujących starciach Pucharu Polski. Zauważalnie wyhamował. Początek bieżących rozgrywek przyniósł wprawdzie przełamanie, napastnik Lechii pokonywał bramkarzy Stali Stalowa Wola i Warty Poznań. W tym drugim spotkaniu wystąpił zresztą u boku Paixao, co mogło zwiastować, że Stokowiec jednak przekonał się do wystawiania swoich napastników w duecie.
No ale to były miłe złego początki.
Ekstraklasa:
- (23.08.2020) Warta Poznań 0:1 Lechia Gdańsk – 90 minut, gol
- (29.08.2020) Lechia Gdańsk 1:3 Raków Częstochowa – 90 minut, bez gola
- (13.09.2020) Górnik Zabrze 3:0 Lechia Gdańsk – 31 minut, bez gola
- (19.09.2020) Lechia Gdańsk 4:0 Podbeskidzie B-B. – 20 minut, gol
- (19.10.2020) Lechia Gdańsk 0:1 Pogoń Szczecin – 28 minut, bez gola
- (23.10.2020) Zagłębie Lubin 1:1 Lechia Gdańsk – 25 minut, wywalczony rzut karny
- (28.10.2020) Wisła Kraków 1:3 Lechia Gdańsk – 31 minut, bez gola
Puchar Polski:
- (19.08.2020) Stal Stalowa Wola 0:4 Lechia Gdańsk – 58 minut, gol
- (17.11.2020) Olimpia Grudziądz 0:1 Lechia Gdańsk – 90 minut, gol
Co tu dużo mówić, wygląda to bardzo przeciętnie. Zaledwie dwa gole w Ekstraklasie, z czego jeden zdobyty trzy miesiące temu, a drugi strzelony beznadziejnie broniącemu Podbeskidziu na 4:0 w doliczonym czasie gry. No i dwa trafienia w Pucharze. Z trzecioligowcem oraz z drugoligowcem. Nie jest to bilans, z którego napastnik może być dumny. Na dodatek Stokowiec jednak zazwyczaj twardo stawia na ustawienie 4-3-3, a jego pierwszym wyborem na szpicy jest niezmiennie Flavio Paixao. Co dziwić nie może, skoro 36-letni Portugalczyk ma już w sezonie 2020/21 sześć ligowych trafień na koncie, no i nosi na ramieniu kapitańską opaskę.
Zwoliński podkreślał w cytowanym już wywiadzie, jak ważne jest dla niego poczucie, że jest pierwszym wyborem trenera. Że cieszy się jego pełnym zaufaniem, nawet gdy zdarzy się jeden czy drugi gorszy występ, które przecież zdarzają się każdemu napastnikowi. U Stokowca napastnik takiego komfortu psychicznego nie ma. Cały czas musi walczyć o swoje, bo faworytem szkoleniowca jest Flavio.
Głód goli
Czy trafienie w pucharowym starciu z Olimpią coś zmieni w sytuacji Zwolińskiego? Sam Łukasz po meczu podkreślał, że jest sfrustrowany, iż skończyło się tylko na golu z rzutu karnego, bo sytuacji miał o wiele więcej. Twierdził, że jest głodny kolejnych bramek i ma apetyt na przełamanie również w lidze. Stokowiec zdawał się jednak nie podzielać entuzjazmu podopiecznego. – Pochwały należą się nam za osiągnięcie celu. Za organizację, za dobrą grę. Ale brakowało konkretów. Być może szybko strzelona bramka sprawiłaby, że ten mecz byłby dla nas łatwiejszy, ale mimo że graliśmy na dwójkę napastników, to nie stwarzaliśmy tak dużo sytuacji – mówił.
Jest to chyba kamyczek do ogródka Zwolińskiego. Trener biało-zielonych wyraźnie nie był usatysfakcjonowany tym, jak funkcjonowała ofensywa jego zespołu. Choć oczywiście trzeba brać poprawkę, że dla Lechii był to pierwszy mecz po długiej przerwie. Koronawirus storpedował normalne treningi w ekipie z Trójmiasta. Inna sprawa, że rywal szwenda się w okolicach strefy spadkowej w drugiej lidze.
Tak czy owak, po znakomitej formie strzeleckiej Zwolińskiego nie ma już śladu. Wszystko wskazuje na to, że nastąpił w jego przypadku po prostu powrót do szarej, ligowej rzeczywistości. Czytaj: przeciętności.
fot. FotoPyk