Reklama

Adam Dźwigała: Gdybym się uparł, już miałbym klub, ale nie o to chodzi

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

03 listopada 2020, 09:53 • 10 min czytania 5 komentarzy

Adam Dźwigała jest jednym z najbardziej znanych polskich zawodników, którzy nadal pozostają bez klubu. Nie zmaga się z problemami zdrowotnymi, po prostu tak się potoczyła sytuacja. Były obrońca m.in. Jagiellonii, Lechii Gdańsk i Wisły Płock ostatni sezon spędził w portugalskim CD Aves. Klub ten z hukiem zleciał z tamtejszej ekstraklasy, a Dźwigała od lutego nie pojawiał się na boisku. Mimo to nie żałuje wyjazdu. Tłumaczy nam, czemu ciągle znajduje się na bezrobociu, jak wyglądały okoliczności utraty miejsca w składzie Aves, dlaczego jego drużyna przegrywała tyle meczów na styku, które spotkanie było najtrudniejsze, kiedy czuł największą satysfakcję i dlaczego nie jest zdziwiony, że Adi Mehremić trafił do Wisły Kraków. Zapraszamy. 

Adam Dźwigała: Gdybym się uparł, już miałbym klub, ale nie o to chodzi
Mamy już listopad, a ty nadal jesteś bez klubu. Dlaczego?

Rozwiązałem kontrakt w Portugalii z racji problemów finansowych Aves. Nie jestem nawet pewny, czy oni w ogóle wystartowali w nowym sezonie, bo klub został zdegradowany od razu o dwie ligi. Z tego, co widziałem, na początku rozgrywek ich rywale dostawali walkowery. Co do mnie, po prostu czekam na propozycje. Koronawirus na pewno tu nie pomaga.

Ale czekasz na zasadzie “coś się kroi, to mój priorytet” czy na jakikolwiek sygnał?

Miałem wcześniej kilka wariantów, wszystkie zagraniczne, ale żaden nie był na tyle kuszący, żebym się wtedy zdecydował. Gdybym się uparł, miałbym już klub, nie o to mi jednak chodziło. Pozostaję w kontakcie z moim agentem, który cały czas czegoś dla mnie szuka. Nie wiem, ile to jeszcze potrwa. Mam nadzieję, że już niedługo.

Wydzwaniasz nerwowo do agenta, pytając, jak mu idzie?

Kompletnie się nie spodziewałem, że to się tak przeciągnie. Jak mówiłem, koronawirus nie pomaga. Kluby na każdym kroku szukają oszczędności, nie są tak chętne do transferów. Na rynku znajduje się bardzo dużo wolnych zawodników, którzy w normalnych okolicznościach pewnie już by gdzieś grali. Mimo to jestem dobrej myśli.

Nie żałujesz, że nie przyjąłeś którejś ze wcześniejszych propozycji?

Jakieś myśli czasami się pojawią, zawsze myślałem, że zaraz trafi się coś lepszego, ale żadnej oferty nie rozpamiętuję po nocach. Nikt nie jest jasnowidzem, nie wszystko można przewidzieć.

Reklama
Wspominałeś wcześniej u nas, że twoim priorytetem jest gra za granicą. To się nie zmieniło?

Tak, zawsze w ten sposób podchodziłem do tematu, ale nie zamykam się na kierunek polski. Jestem otwarty na wszystko.

Jak utrzymujesz formę? W meczu o stawkę nie grałeś od lutego, od pewnego momentu brakowało cię w składzie Aves.

Mieszkam w Warszawie, trenuję indywidualnie, kilka razy gościnnie byłem też na treningach Victorii Sulejówek. Wiadomo, to nie jest to samo, co praca na co dzień w klubie, ale takie są realia i muszę sobie z nimi radzić, żeby być gotowym gdy już podpiszę kontrakt. Piłka nożna jest jak jazda na rowerze, tego się nie zapomina. Oczywiście ważny jest też rytm meczowy i aspekt fizyczny, to będzie największe wyzwanie, ale generalnie albo umiesz grać, albo nie umiesz.

Jak z perspektywy czasu oceniasz transfer do Portugalii?

Pozytywnie, na pewno tej decyzji nie żałuję. Gdybym miał decydować jeszcze raz, pewnie wybrałbym tak samo. Szkoda tylko pewnych okoliczności. Kto mógł przewidzieć, że klub niemalże upadnie, ledwie dwa lata wcześniej zdobywając krajowy puchar i grając w Europie? Było to ogromne zaskoczenie, ale sportowo zyskałem. Dopóki nie zmienił się trener, tydzień po tygodniu, występowałem w szóstej lidze Europy. Zapowiadało się, że wszystko będzie dobrze. Potem sprawy źle się potoczyły, ale na to nie miałem większego wpływu. Przyszedł nowy szkoleniowiec, bez sprecyzowanego powodu odstawił mnie od składu. Wylądowałem na ławce po wygranej 3:0 z Portimonense, zaliczając 90 minut. Było to dziwne. Nie ma co ukrywać, ten fakt dodatkowo utrudnia mi teraz poszukiwania nowego klubu. Inaczej by na mnie patrzono, gdybym grał do końca lipca, zamiast do końca stycznia.

Na ławce posadził cię Nuno Manta Santos. Jakoś to argumentował?

Nie. Nie grałem i koniec, kropka. Kilkukrotnie do niego chodziłem, chcąc się dowiedzieć, dlaczego taka decyzja, co robię źle. Kończyło się standardowym “wszystko jest w porządku, pracuj, walcz dalej”.

Przychodząc do Aves widziałeś jakiekolwiek symptomy późniejszych problemów finansowych?

No właśnie początkowo wszystko było dobrze. Nic nie zapowiadało, że mogą być takie przeboje. Tym mocniej byłem potem zaskoczony. Sportowo bardziej wiedziałem, na co się piszę. Oczywiście nie zakładałem spadku z hukiem, ale miałem świadomość, że przychodzę do średniaka, który raczej nie bije się o miejsca w czołowej szóstce. My naprawdę z wieloma rywalami graliśmy jak równy z równym. Ciągle przegrywaliśmy jedną bramką, nie potrafiliśmy nawet czegoś zremisować. Z boiska jednak nie odczuwało się, że między nami a innymi drużynami jest przepaść. No ale punktowo nie było tego widać. Później, po lockdownie, to już faktycznie totalnie się posypaliśmy. Przegrywaliśmy po 0:3 czy 0:4. Klub przestał płacić, wizja spadku coraz mocniej zaglądała w oczy. Zawodnicy się buntowali, nie chcieli wychodzić na treningi. Totalny bałagan, skupiałeś się na wszystkim innym, tylko nie na grze.

Reklama

Chodziło o pojedyncze zajęcia czy strajkowaliście dłużej?

Kilka razy przebiegało to jak w cyrku. Przebieraliśmy się w stroje treningowe, a później okazywało się, że część drużyny jest na tyle zbulwersowana, że odmawia wyjścia na boisko. Najmłodsi z kolei przeważnie chcieli trenować, woleli nie stawać w opozycji do klubu. Zakładaliśmy z powrotem “cywilki”, przychodził trener z motywacyjną gadką, żebyśmy jednak wyszli, bo robimy to dla siebie i na koniec jakoś każdy się zmobilizował. Ponownie przebieranka i na trening. Z perspektywy czasu to śmieszy, nigdy wcześniej nie spotkałem się z takimi sytuacjami.

W ostatnich w jedenastu kolejkach, tylko raz strzeliliście gola. Szokująca statystyka.

Pamiętam, że to analizowałem, że coś jest, kurde, nie tak. Taka niemoc strzelecka, gdy wcześniej prawie z każdym się odważnie walczyło… Zdarzyły nam się jesienią dwie wyższe porażki – po 1:5 z Rio Ave i Vitorią Guimaraes – ale to były wyjątki. Szkoda, bo początek wyglądał obiecująco. Grałem od deski do deski, trener Augusto Inacio od razu mi zaufał. Mimo że początkowo nie do końca się dogadywałem po portugalsku, cenił mnie i pytał o zdanie.

W jakich kwestiach pytał cię o zdanie?

Odnośnie błędów, co sądzę, co zrobić, żeby było lepiej. Typowo boiskowe kwestie. Rozmawiał o tym z kilkoma zawodnikami, byłem w takiej nieformalnej radzie drużyny. Tworzyli ją piłkarze trochę bardziej doświadczeni, z większą liczbą meczów na najwyższym szczeblu. Mieliśmy młody zespół, nikogo powyżej trzydziestego roku życia.

To był jeden z powodów, dla których tak często przegrywaliście mecze na styku?

Możliwe, że miało to jakiś wpływ, ale nie możemy się w ten sposób tłumaczyć.

Zastanawia mnie, co czułeś przed meczem z Moreirense, gdy mieliście na koncie dziewięć porażek z rzędu. Po takiej serii jeszcze odczuwasz jakieś obawy czy to już przestaje robić wrażenie?

Akurat to był trenerski debiut Manty Santosa, więc siłą rzeczy przystępowaliśmy do meczu z nowymi nadziejami i nowymi oczekiwaniami. Augusto Inacio został zwolniony po 0:1 z Tondelą, a w następnych trzech meczach tymczasowo prowadził nas Leandro Pires. Z Moreirense też przegraliśmy, szybko zaczęliśmy grać w dziesiątkę, ale tydzień później pokonaliśmy Bragę. Klasowy przeciwnik, liczyliśmy, że to będzie moment przełomowy. Nie był.

Mówiłeś o graniu w szóstej lidze w Europie. Na co dzień odczuwałeś różnicę poziomów, gdy przeciwnikiem nie były Porto, Benfica, Sporting czy właśnie Braga?

U tych najlepszych od razu widziałeś większą kulturę gry. W meczach średniaków ze średniakami było to już bardziej granie cios za cios i nie czułeś wtedy, że chodzi o ligę znajdującą się tak wysoko w rankingu. Nie był to mega wysoki poziom, natomiast jedna rzecz rzuciła mi się w oczy: każdy zespół miał na skrzydłach szybkich i zwinnych dryblerów, świetnie operujących piłką. O naszej lidze czegoś takiego nie powiemy.

A jeśli chodzi o tempo i intensywność meczów?

Podobnie: z czołówką tabeli odczuwałeś różnicę, w gronie średniaków już niekoniecznie. Aczkolwiek pamiętam mecz z początku sezonu, to 1:5 z Rio Ave. Ja i będący dziś w Wiśle Kraków Adi Mehremić po raz pierwszy w całym zespole mieliśmy najwięcej metrów przebiegniętych sprintem – ponad 800. Stoperzy normalnie tak nie biegają, ale wtedy rywal narzucił niesamowite tempo, nie przypominam sobie trudniejszego spotkania. Spokojnie mogliśmy przegrać dwucyfrówką. Gorzko żartowałem z broniącym w Rio Ave Pawłek Kieszkiem, że jeszcze tylko jego gola brakowało.

Rafa Lopes mówił w “Przeglądzie Sportowym”, że wbrew pozorom liga portugalska nie jest taka ofensywna i napastnikom słabszych drużyn bardzo trudno o sytuacje, przez co ciężko im się wybić. Jakie masz tu obserwacje?

Wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, ale gdy teraz o tym mówimy, to faktycznie – mecze najczęściej toczyły się w środku pola, nie było nie wiadomo ilu okazji bramkowych. Rywale strzelali co mieli i dlatego wygrywali. Tak, mogę się podpisać pod słowami Rafy Lopesa.

Asysta z Benfiką to twoje najmilsze boiskowe wspomnienie z Portugalii?

Chyba nie, ale nadal mówimy o meczu z Benfiką, gdy wybiłem piłkę z linii bramkowej, asekurując bramkarza. To była naprawdę fajna interwencja i dała jeszcze więcej satysfakcji. Sama asysta też cieszyła, ale nie zrobiłem czegoś niesamowitego. Zagranie po linii do napastnika, który okiwał dwóch obrońców i strzelił pod ladę. Nie można powiedzieć, że otworzyłem mu drogę do bramki, że musiał dopełnić formalności. Ale w papierach asysta jest, miłe uczucie, zwłaszcza z takim przeciwnikiem.

Odnośnie Adiego Mehremicia – maczałeś palce w jego transferze do Wisły Kraków?

Nie. Wypytywał mnie o klub i miasto, sporo mu wyjaśniłem, ale nikt z Wisły się ze mną nie konsultował, nikogo z nim nie połączyłem czy coś takiego. Dopiero potem zawodnicy Wisły z czystej ciekawości chcieli wiedzieć, jaki to zawodnik i człowiek, typowe rozmowy w takich sytuacjach.

Byłeś zaskoczony, że odchodzi do Polski?

Nie, ponieważ on – podobnie jak ja – został odstawiony po zmianie trenera i z dużym wyprzedzeniem myślał o odejściu. Miał problemy w klubie, nie dogadywał się z trenerem. Był dość mocno kasowany i potrafił wtedy impulsywnie reagować. Raz został nawet wyrzucony z treningu. Szybko nastawił się na zmianę klubu i jeszcze w trakcie sezonu wiedziałem, że może trafić do Ekstraklasy.

Miałeś w drużynie brazylijskiego bramkarza Fabio, przy którym widzę też polską flagę. Coś było na rzeczy?

Tak, jeśli się nie mylę, ojciec Fabio jest Polakiem. Kompletnie jednak nie mówi po polsku, nie miał styczności z tym językiem, nie licząc słowa na “k”. W sumie całkiem mocno ze sobą trzymaliśmy i to niekoniecznie ze względu na jego pochodzenie. Bardzo fajny gość, mówi, że chciałby kiedyś odwiedzić Polskę.

Poza boiskiem jak ci się żyło w Portugalii?

Bardzo dobrze, mieszkałem w Guimaraes. Fajny klimat, dobre jedzenie, przyjaźnie nastawieni ludzie. Pierwszy raz żyłem dłużej za granicą i na nic nie mogłem narzekać.

Z czasem okrzepłeś językowo?

Tak. Ogólnie lubię uczyć się języków obcych. Nie chodzi mi o jakiś wysoki poziom, ale taki, by móc się normalnie komunikować. Uważam, że to twój obowiązek, gdy przyjeżdżasz do innego kraju. No i to po prostu zdecydowanie ułatwia funkcjonowanie, zwłaszcza że w Portugalii nadal wiele osób nie zna angielskiego. Możesz samemu załatwić coś w banku czy zamówić kawę. W drugim półroczu już w miarę się dogadywałem. Brałem lekcje online, znalazłem polską nauczycielkę, która bezpośrednio przekładała nasz język na portugalski. Trudno kogoś takiego znaleźć, bardziej powszechne jest nauczanie angielsko-portugalskie, a Polakowi jednak prościej się uczyć, gdy częściowo operuje po polsku.

Jakie języki już znasz?

Komunikatywnie znam portugalski, hiszpański, angielski i chyba też polski (śmiech). Lubię wyłapywać jakieś słówka od obcokrajowców z szatni. Mam dobry kontakt z Niką Dzalamidze, uczył mnie gruzińskich zwrotów. Po gruzińsku składałem życzenia jego koleżance.

Wspominałeś, że odszedłeś z Aves ze względu na problemy finansowe. Gdyby nie one, zostałbyś nawet w drugiej lidze?

Trudne pytanie. Na pewno gra na takim poziomie by mnie nie satysfakcjonowała, ale miałbym ważny kontrakt i nie mógłbym sobie ot tak zmienić klubu. Skoro jednak Aves posypało się finansowo, rozwiązaliśmy kontrakt za porozumieniem stron i jesteśmy rozliczeni. Teraz widzę, że dobrze się stało, że tak szybko odszedłem, bo praktycznie wszyscy się pożegnali i teraz skompletowali jakiś zupełnie nowy skład na trzecią ligę. Szkoda tylko, że do dziś nic nowego nie znalazłem.

Ile dajesz sobie jeszcze czasu, żeby nie mówić tu o nerwówce?

Granicą był koniec letniego okienka. Zawodnicy bez kontraktów mogą zostać pozyskani później, ale wtedy już raczej mało który klub ma parcie na takie ruchy. Cały czas jestem na walizkach, spakowany, licząc, że wkrótce coś się wydarzy.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...