Reklama

Jak katowiccy bombardierzy nastraszyli Benficę

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

22 października 2020, 12:51 • 16 min czytania 4 komentarze

Gdy w 1993 roku GKS Katowice pojawił się w Lizbonie na meczu Pucharu Zdobywców Pucharów, otrzymał od portugalskiej prasy przydomek „bombardeiros”. Aż tak nas doceniali? Zachwycała ich gra głową Mariana Janoszki, a także nieustępliwość Kazka Węgrzyna? Otóż nie: dziennikarze określili polskich przybyszów bombardierami, ponieważ katowiczanie przylecieli rozklekotanym, postsowieckim IŁ-em.

Jak katowiccy bombardierzy nastraszyli Benficę

Lata dziewięćdziesiąte? Kasety VHS, trzepak, Super Mario na „pegasusie”. Ale też przaśność naszej ligi, „cała Polska widziała”, rozsypujące się stadiony, na których grały drużyny boksujące się jak równy z równym z europejskimi potęgami. GKS Katowice to jeden z tych klubów, który swoich pucharowych przygód wstydzić się nie musi. Na dość długiej liście udanych występów znalazły się boje z Glasgow Rangers czy Bordeaux. Wielu – w tym trener Piotr Piekarczyk – jednak za ten najlepszy dwumecz uważa starcie z Benficą Lizbona, mimo, że awansu nie udało się zrobić.

***

– Drużyna Katowic mocno osłabiona, można by rzec: w składzie rezerwowym. Pauzują Ledwoń i Grzesik za czerwone kartki z Galatasaray. Nie ma Szewczyka, Świerczewskiego, a więc czterech zawodników podstawowej jedenastki. Przekonamy się, czy GKS wyjedzie z Lizbony z honorem, czy to będzie rzeź niewiniątek.

Andrzej Zydorowicz otwierając transmisję meczu Benfica – GKS.

Reklama

***

„ŻEBY NIE BYŁO EINTRACHTU”

Czy Benfica była faworytem tego meczu? Proszę państwa, faworytem to był Panathinaikos w meczu z Legią Warszawa. Benfica awans miała zgarnąć najmniejszym nakładem sił, spacerowym tempem, przebieżką po leżących na murawie Polakach.

Wiele osób w ten sposób myślało, żeby tylko nie przebić Widzewa z Eintrachtem – mówi w rozmowie z nami Tomasz Pikul, kibic GKS-u i autor wielotomowej monografii klubu. Widzewiacy przegrali 0:9, a według legend piłkarze mieli zastanawiać się, w jaki sposób przegryźć kable, by telewizyjny obraz tej porażki nie dotarł do Polski. – Ja nie byłem aż takim pesymistą, ale też obawiałem się wysokiej porażki. Moje oczekiwania przedmeczowe? Przegrać na tyle nisko, by w rewanżu mieć jakiś cień szansy na odrobienie start. Bałem się, że w przypadku jakiejś klęski 0:5 czy 0:6, stadion podczas drugiego spotkania będzie pusty, ludzie nie będą chcieli oglądać meczu bez jakiejkolwiek stawki. 

Skąd te nastroje? Zacznijmy może od Benfiki, świętującej wówczas swoje 90-lecie.

Ekipa z Estadio da Luz w ubiegłym sezonie zajęła drugie miejsce w silnej lidze portugalskiej z dwoma punktami straty do mistrzów z FC Porto. Do dorobku dołożyła również Puchar Portugalii oraz ćwierćfinał Pucharu UEFA, w którym solidnie nastraszyła Juventus, ogrywając Starą Damę 2:1 w Lizbonie. Tak, mieli swoje problemy, również finansowe – przez zaległości z klubu odszedł choćby Paolo Sousa. Ale to nadal była firma, która w składzie miała zawodników o międzynarodowej renomie.

W sparingach przed sezonem lizbończycy opędzlowali m.in. Manchester United oraz Barcelonę (honorowego gola dla Katalończyków strzelił Romario). Joao Pinto. Rui Costa. Młody i diabelnie utalentowany Abel Xavier. Można wymieniać długo, w końcu Portugalia już wtedy przypominała małą fabryczkę talentów, której Lizbona była najważniejszą filią. Do meczu z GKS-em Katowice Portugalczycy przystępowali wprawdzie po delikatnym ligowym falstarcie, ale ogółem? To był ich sezon. Jak się miało później okazać, GKS grał z późniejszym mistrzem Portugalii oraz półfinalistą Pucharu Zdobywców Pucharów.

Reklama

W Polsce wszyscy byli świadomi, że jadą na obiekt regularnie gromadzący na trybunach po kilkadziesiąt tysięcy widzów, starcie z Parmą obejrzało 80 tysięcy Portugalczyków. Nasza parciana I liga by uciułać taki dorobek potrzebowała całej kolejki ligowej.

Ale mocna Benfica to jedno. Drugi aspekt – słabość ówczesnego GKS-u Katowice.

Sezon zaczął się słabo. Po zdobyciu pucharu w 1993 roku, odeszli bardzo ważni piłkarze dla tego zespołu – zaczyna Pikul. – Niespodzianką było postawienie w roli trenera Piotra Piekarczyka, który stosunkowo niedawno zakończył karierę zawodniczą. To były trochę inne czasy niż dzisiaj, młodzi trenerzy dostawali szansę trochę rzadziej, a tutaj jeden z najmocniejszych polskich klubów tamtych lat stawia na nowicjusza. 

Piotr Piekarczyk mówi wręcz, że ten sezon był planowany jako w najlepszym razie przejściowy, a Dziurowicz rozważał wręcz wycofanie się z klubu: – Poszło we wcześniejszych latach bardzo dużo środków na to, aby trener Blutsch zrobił mistrzostwo Polski. Klub się wypompował. Prezes Dziurowicz był schorowany. Krążyły pogłoski o jego rezygnacji. Dwumecz z Benfiką dał impuls, żeby działać dalej i wciąż walczyć o upragnionego mistrza. Bez tego dwumeczu na pewno nie byłoby wyeliminowania Bordeaux. 

Na Piekarczyka patrzono trochę przez palce. Dostał posadę, bo akurat był na korytarzu. Jest słupem „Dziury”. Przeciw jego kandydaturze byli niektórzy zawodnicy. Jak przegrał, pisano: bo niedoświadczony. Jak wygrał: to zasługa trenera Blutscha, który przygotował zespół. Piekarczyk sam z tym walczył jak mógł: kartkę z proponowanym składem, którą wręczył mu Marian Dziurowicz, ostentacyjnie podarł, wystawił swój skład i… przegrał mecz. W pierwszych pięciu kolejkach zresztą GKS przegrał aż trzy razy, w tym 0:1 z Siarką Tarnobrzeg, przy Bukowej. Szerzej o tym okresie pisaliśmy choćby W TYM MIEJSCU.

„DZWOŃCIE DO ŻON, DZISIAJ NIE WRACACIE DO DOMU!”

To był przełomowy moment. Bodajże Janusz Jojko powiedział wtedy do kolegów: dzwońcie do żon, dzisiaj nie wracacie do domu. Zamówiono odpowiedni posiłki i napoje, miejscem akcji stała się szatnia, obok sauna, solanka. Sztab wiedział, że jest organizowane takie spotkanie, ale taktownie usunął się z klubu. Piłkarze po męsku wytłumaczyli sobie, co kogo boli – wspomina Pikul. – Konfliktów było sporo, to byli charakterni piłkarze. Ponoć jedną z przyczyn niesnasek było ściągnięcie Kazimierza Węgrzyna, również piłkarza twardego, w dodatku reprezentanta Polski. Różnie się o tym spotkaniu mówiło, ktoś się poszarpał, ktoś się pogodził. Fakty są takie, że GKS pojechał w następnej kolejce do Poznania i wywiózł remis, co było pierwszym przejawem wychodzenia z kryzysu. 

Wychodzenie z kryzysu wcale nie oznaczało, że nad Piotrem Piekarczykiem przestały wisieć czarne chmury. Wręcz przeciwnie, według wspomnień samego trenera, derbowe starcie z Ruchem z końca sierpnia mogło mieć bardzo konkretną stawkę: jego posadę na chwilę przed europejskimi pucharami.

 W lidze przełomowy był dla nas mecz z Ruchem Chorzów w dziesiątej kolejce – wspominał w jednym z naszych tekstów trener Piekarczyk. – Przed tym spotkaniem powiedziałem do Heńka Górnika: „No, Heniu, wygrywamy to, albo nas nie ma”. Czułem, że porażka w derbach zakończy naszą krótką, trenerską przygodę.

Po wylosowaniu Benfiki nastroje wśród piłkarzy są zgodne: jak spadać, to z dobrego konia.

Dla młodego Piekarczyka to pierwszy mecz w pucharach. Ma jednak asa w rękawie: – Kupiłem sobie latem telewizję satelitarną. To było okno na świat, można było znaleźć ligi zagraniczne. Portugalski kanał transmitował tamtejszą ligę, więc już wcześniej oglądałem między innymi Benfikę. Nagrywałem sobie takie mecze na taśmę, żeby coś podpatrzeć do swojego warsztatu. Później okazało się, że ich wylosowaliśmy.

Trzeba pamiętać, że to był spory atut. GKS był tym samym jednym z prekursorów analizy video rywala. W Katowicach już od drugiej połowy lat osiemdziesiątych korzystano z nagrań, jeżdżono na ligowych rywali z kamerą. Piekarczyk przed Benfiką powycinał fragmenty spotkań i zaprezentował swoim piłkarzom analizę indywidualną Portugalczyków.

Bożydar Iwanow: – To były takie dziwne czasy, kiedy nie mieliśmy dostępu do lig europejskich. Co poniedziałek magazyn Eurogol w Eurosporcie i to tyle. Pamiętam, gdy Ruch grał z Bologną, dowiedziałem się dzień przed meczem, że mam to skomentować. Dostęp do jakiegokolwiek meczu Bologny był niemożliwy. Liga portugalska? Ja korzystałem z uprzejmości Henryka Góreckiego z katowickiego „Sportu”, który był nazywany Napoleonem Europy, a zajmował się zagranicznymi ligami. To był główne źródło informacji. Wiedział wszystko.

Ale z jednej strony analiza, z drugiej prozaiczne problemy dużej skali.

Otóż podobnie jak Lech dzisiaj, GKS miał poważne problemy z obsadą pozycji stopera. Piekarczyk wystawił tam finalnie Marka Świerczewskiego, wcześniej grającego na pozycji napastnika. Świerczewski zagrał wcześniej na stoperze tylko raz: w sparingu z Hutnikiem kilka dni przed wyjazdem do Lizbony.

Piekarczyk: – Odszedł Szewczyk, Grzesik nie mógł zagrać. Próbowałem Widucha – nie wyszło. Kaziu Węgrzyn też się spalił. Wiedziałem, że Marek był próbowany na tej pozycji przez Alojza Łyskę, ale wiedziałem też, że chce grać jako napastnik. To było przekonanie, że jako napastnikowi będzie łatwiej wyjechać na Zachód, a wtedy każdy piłkarz w lidze o tym marzył, bo to były całkiem inne pieniądze, u nas się zarabiało grosze. Czas pokazał, że wyjechał jako stoper. Wziąłem Marka trochę podstępem: czułem, że zrobi wszystko, żeby nie grać na obronie. Ale nie w meczu pucharowym. To okno wystawowe.

Świerczewski będzie w tym meczu stoperem z dziesiątką na plecach.

LECĄ BOMBARDIEROS

Kontrast pogłębiał środek transportu wybrany przez Mariana Dziurowicza.

– Wiadomo, inne czasy, wtedy wszyscy byli oszczędni. Ale nawet w tamtych okolicznościach to był jednak spory obciach – uśmiecha się Tomasz Pikul.  – Prasa pisała: bombardieros z Polski. Postsowiecki IŁ 18 przerobiony na samolot cywilny. Ubaw niesamowity, zresztą nic dziwnego – jakieś siedzenia czy ławki przykręcone śrubami, żadnych foteli. Na lotnisku ponoć na autobus czekali dobrych kilkanaście minut, bo Portugalczycy byli pewni, że to cargo przyleciało. Nikomu nie mieściło się w głowie, że oto polska drużyna przyleciała na swój mecz pucharowy. Słyszałem, że niektórzy piłkarze żartowali i szydzili z maszyny, dopóki nie zobaczyli modlącego się Kazimierza Węgrzyna. Jeśli taki gość jak Węgrzyn się modli, to sytuacja musi być poważna!

Kazimierz Węgrzyn: – Były osoby, które powiedziały, że nigdy więcej samolotem nie polecą. Pamiętam te dość stare śmigła. On nie leciał też na wysokim pułapie, tylko takim niższym.

Na pokładzie znalazły się również żony zawodników, które również kiepsko zniosły kilkugodzinną podróż. Najgorzej znieść ją miała jednak pani prezesowa Dziurowiczowa.

Piekarczyk: – To był samolot do transportu towarów, przekwalifikowany na pasażerski. Siodełka przykręcone, nawet nie lotnicze. Strasznie głośno było w tym samolocie. W gazetach pisano o „bombardeiros anticos”. Jakiś czas nikt nas stamtąd nie zabierał, oni nie mogli uwierzyć, że drużyna przyleciała takim starym samolotem, a jeszcze z napisem CARGO z boku.

Dziś dziwna wydaje się sama koncepcja zabrania żon na mecz, ale była w tym głębsza filozofia. Stanowiło to w GKS-ie normę. Żony jeździły też na zgrupowania, zazwyczaj nie zostając w ośrodku, nie mając wspólnych z mężami pokojów i tym podobnych, ale będąc gdzieś w orbicie drużyny. Raz, że budowało to atmosferę – żony się zaprzyjaźniały, zacieśniały się więzi między piłkarzami. Dwa, że budowało to nawet w dalekiej Lizbonie element swojskości. No i trzy, że jak jechały rodziny… łatwiej było piłkarzy ich upilnować. Wolny czas spędzali z nimi.

Żółte koszulki, zielone spodenki i ten krawat. Lata dziewięćdziesiąte, nasze ulubione.

Przed meczem nie było żadnej wiary w GKS ze strony działaczy. Piekarczyk: – Byliśmy zostawieni na pożarcie. W autobusie, gdy jechaliśmy, uwagi taktyczne działaczy „zamurujcie, żeby nie przegrać wyżej niż Widzew”. Były przytyki. Trochę na stadionie nikt się nie chciał do nas przyznawać. Po meczu odwrotnie, pytania działaczy: a czemu nie zagraliśmy jeszcze odważniej, bo Benfica była do pokonania?! Człowiek się w środku gotował to słysząc.

Bożydar Iwanow: – Prezes dbał o piłkarzy, ale też wymagał. Pamiętam, przyjechałem kiedyś do klubu zrobić wywiad do TV Katowice, a tu nikogo nie ma. Wchodzę na piętro, do miejsca, gdzie siedział prezes, też nikogo. Ale słyszę donośne głosy. Zajrzałem. I znalazłem się w miejscu, w którym nie powinienem być. Z jednej strony wielkiego, konferencyjnego stołu prezes Dziurowicz, z drugiej cała drużyna i sztab. Suszarka po niezadowalającym meczu i milczący piłkarze.

Bogdan Pikuta tak wspominał atmosferę w szatni tuż przed meczem: – Zapadło mi w pamięć, jak w szatni Benfiki Lizbona ni stąd nie zowąd zaczął się wydzierać, chcąc dodać otuchy całej drużynie. Wykrzykiwał „Co to za Benfica! Jedziemy z nimi! Przyjechaliśmy wygrać!” To był cały Kaziu. I wiedzieliśmy o co mu chodzi, ale siedzieliśmy w przepastnej szatni jak na pożarcie. Szatnia była tak wielka, że jeszcze po krzykach Kazia robiło się echo.

Słowa Węgrzyna wtedy mogły wydawać się szalone, ale czas przyznał mu rację. GKS mógł wygrać.

Kazimierz Węgrzyn: – Moim zdaniem nastroje były bojowe. Mieliśmy zagrać z fajną drużyną na fajnym stadionie. Czuliśmy, że mamy dobry zespół. Nie było bojaźni, a chęć pokazania się. Byliśmy dobrzy w defensywie, a z przodu mieliśmy bardzo szybkich, zdolnych technicznie piłkarzy do kontr. Z kim byśmy nie grali, każdy obrońca musiałby się porządnie nabiegać za Zdzichem Strojkiem czy Darkiem Wolnym.

Co ciekawe, Dziurowicz siedział wtedy w szatni. Piekarczyk: – Byłem młodym trenerem. Przyglądał się, słuchał odpraw. Nawet mu się nie dziwię. Przed meczem się nie odzywał.

GDYBY TYLKO UZNALI TĘ BRAMKĘ…

Na stadionie siedziało około 18 tysięcy widzów, GKS nie wzbudził wielkiego zainteresowania.

Marian Janoszka wspominał w rozmowie z Weszło: – Ja takie rzeczy dotąd to widziałem przecież tylko w telewizji! To mnie się nawet rok wcześniej nie śniło! Wychodząc na oświetloną murawę, przechodziły dreszcze. Dopiero po pierwszym gwizdku wszystko schodziło.

Schodziło, i to schodziło w wyjątkowo efektownym stylu. GieKSiarze kompletnie nie przestraszyli się Estadio da Luz, nie przestraszyli się Benfiki, nie robił na nich wrażenia ani Rui Costa, ani Joao Pinto. Pierwsza połowa? Maciejewski w poprzeczkę. Kilka innych okazji pod bramką, w tym rajd znakomicie dysponowanego tego dnia Adama Kucza. No i przede wszystkim nieuznany gol tego piłkarza, który wkręcił piłkę bezpośrednio z rzutu rożnego.

Zydorowicz powie: „Szkoda, że współczesna technika TV nie jest stosowana jeszcze na boiskach piłkarskich, wówczas arbiter mógłby skorzystać z takiej pomocy”.

Od 12:35:

Pikul: – Piłka przekroczyła linię o dobre pół metra, nie trzeba było żadnego goal line, ani VAR-u. Oczywiście, nie brakowało teorii spiskowych, że sędzia został przekupiony. Dla mnie bardziej prawdopodobna jest wersja, że po prostu sędziował po gospodarsku, zwłaszcza, że przyjechał szerzej nieznany klub z szerzej nieznanej ligi. Wiadomo, Polacy wtedy byli nauczeni, że jak sędzia robi błąd, to stoi za tym korupcja. Zwłaszcza, że GKS w Stambule moim zdaniem został skręcony. Ale tutaj? Heniek Górnik wspominał mi raczej o nastrojach – u was na mecze chodzi 3 tysiące kibiców, a u nas trzydzieści razy więcej, to kto ma przejść dalej? Poza tym myślę sobie, że sędzia mógł być po ludzku zaskoczony. Przyjeżdża outsider, słabo radzący sobie w lidze i zaczyna cisnąć wielką Benficę. 

Po przerwie Benfica odzyskała rezon, ale wtedy przyszedł czas na show Janusza Jojki, którego przed meczem Zydorowicz wskazywał portugalskiej prasie jako najlepszego piłkarza GKS. Według Pikula to był najlepszy mecz w jego karierze, bronił niemal wszystko – bezradny był tylko raz, choć według Węgrzyna jeszcze lepiej zagrał z Arisem Saloniki.

Dalej kiwką popisywał się Kucz, Janoszka ładnie uderzył z rzutu wolnego, ale tak od 70 minuty Benfica gniotła. W końcówce grali na czas, Jojko dostał kartkę, później kręcił się nawet wokół czerwonej, gdy minutę wiązał buty. Katowiczanie mieli to przećwiczone jeszcze z czasów gry z Rangers na Ibrox. Wtedy, mając dobry rezultat, w pewnym momencie obrońca Rangersów John Brown, kompletnie stracił panowanie nad sobą, gdy kolejny z zawodników GieKSy padł na murawę i oczekiwał na pomoc medyczną. Brown zabrał wtedy torbę z zaopatrzeniem medycznym jednemu z lekarzy i rzucił nią w kierunku leżącego na murawie Krzysztofa Walczaka. Torba po uderzeniu w murawę otworzyła się i wypadła z niej niemal cała zawartość.

Trudno się dziwić GieKSiarzom: byli zmęczeni bieganiem po lotnisku Estadio da Luz – murawa miała maksymalne dopuszczalne wymiary.

Zmian jednak nie było, przez cały dwumecz Piekarczyk zrobił tylko jedną, w 77 minucie rewanżu wpuszczając Aleksandra Szczygła: – My mieliśmy wąską kadrę, nie jak dzisiaj, 30 zawodników, tylko kilkunastu doświadczonych. Heniek się śmiał, że jak młodzi się rozgrzewali, a on do nich szedł, to uciekali na drugą stronę boiska.

Wynik końcowy w Lizbonie? 1:0 po golu Rui Aguasa, o którym Zydorowicz powie w trakcie meczu zajmującą ciekawostkę „Rui Aguas, jego ojciec pochodził z Angoli, gdzie był łowcą zwierząt”. To 1:0 dawało mimo wszystko nadzieję na udany rewanż.

– Kibic to przecież zawsze niepoprawny optymista. Myślałem, że zrobimy 1:0, potem jakaś dogrywka. Jakoś przed meczem przy Bukowej odbył się trening przy światłach, już wtedy sporo kibiców wpadło pokazać drużynie, że jesteśmy z nimi i wierzymy. Emocje potęgowała też złość na sędziowanie w pierwszym meczu, czuło się wiarę, że możemy pokazać coś więcej – wspomina Tomasz Pikul.

ŻAL PO PIERWSZYM MECZU, NADZIEJE PRZED REWANŻEM

Piłkarze byli sfrustrowani rezultatem: – Każdy był wkurzony, że przegraliśmy. Żal nieuznanej bramki. Wiedzieliśmy, że można było tego dnia pokarać Benfikę, szczególnie w pierwszej połowie. 

Kazimierz Węgrzyn: – Graliśmy może nie jak równy z równym. Ale takie 60 do 40.

Bożydar Iwanow: – To była charakterna, śląska szatnia, a ci, którzy przyjeżdżali z zewnątrz, przesiąkali tą śląskością. To była wielka siła tej drużyny.

Żartowali natomiast z Kucza. Węgrzyn: – Wkręcaliśmy go, że przyszedł ktoś z Benfiki i chciał jego numer. Powiedział „no to niech dzwonią”. Adam był świetnym piłkarzem, znakomity technicznie.

Kucz to ciekawy przypadek. Niewysoki – 165 cm wzrostu – techniczny, szybki. Nawijał piłkarzy z Portugalii w imponującym stylu. Może w innej lidze, bardziej technicznej, mógłby pokazać więcej niż w naszej ligowej rąbance. Podobno miał mniej więcej w tamtym czasie, jeszcze będąc młodym piłkarzem, ofertę z Galatasaray. Dziurowicz się nie zgodził, później Kuczowi szło coraz gorzej.

Piekarczyk: – Adam był wtedy w sztosie. Nie robiły na nim wrażenia zagraniczne gwiazdy. Miał świetną grę jeden na jeden. Czasem dryblingiem potrafił związać dwóch, trzech zawodników. Z piłką przy nodze potrafił zrobić dużo. Po tym, jak Dziurowicz go nie puścił, troszeczkę się pogubił.

PUSTA BRAMKA, TYLKO ZAWODNIK… JESZCZE STRZAŁ

Rewanż był świętem Katowic, a obiekt przy Bukowej, choć może nie największy, tak miał klimat. Oczywiście stadion pękał w szwach.

Bożydar Iwanow: – Stadion GKS-u w europejskich pucharach mocno żył, to była wyjątkowa atmosfera. Ja, choć bywało, że chodziłem też jako kibic, tak na tym meczu koncentrowałem się na robieniu statystyk dla Andrzeja Zydorowicza. Liczyłem strzały celne, niecelne, rzuty rożne, takie rzeczy. Realia wtedy były zupełnie inne, w różne strony. Pamiętam choćby mecz, kiedy Andrzej Zydorowicz robił wywiad z piłkarzami jeszcze w tunelu przedmeczowym.

Po Lizbonie wszyscy zastanawiali się – a gdyby uznano gola Kucza? Po rewanżu w Katowicach – a gdyby Dariusz Wolny trafił z 6 metrów do pustej bramki.

GKS zagrał znowu bez kompleksów, na 1:0 trafił Adam Kucz, dobijając z bliska strzał Borawskiego. Po zmianie stron Zdzisław Strojek zakręcił na skrzydle, uderzył – Neno odbił piłkę tak, że trafił pod nogi Dariusza Wolnego.

Sytuacja od 1:04:48:

Zastanawiałem się podczas oddawania strzału, przed którą z trybun świętować zdobycie bramki – przyznawał Wolny. To mogło być trafienie na 2:0, które zmusiłoby Benficę do jeszcze bardziej otwartej gry. Niestety dla GieKSy – niedługo zamiast 2:0 zrobiło się 1:1. Awans przeszedł koło nosa, choć przecież było tak blisko, by Dawid pokonał Goliata.

Niektórzy wskazują Bordeaux, ale dla mnie? To był najlepszy mecz GKS-u Katowice w europejskich pucharach. Szczególnie w pierwszej połowie, strasznie ich przycisnęliśmy. A przecież grali tam wówczas Pinto czy Xavier. O ile Terry Butcher na Stadionie Śląskim od razu robił kolosalne wrażenie, było widać, że to kawał piłkarza, tak Portugalczycy byli po prostu słabsi – puentuje Pikul.

Kazimierz Węgrzyn: – Pamiętam fantastyczną postawę kibiców, którzy docenili klasę rywala i naszą postawę.

Często polskie honorowe porażki pozostają tylko wspomnieniem, nic z nich nie zostaje. Dwumecz z Benfiką w tym kontekście jest zupełnie inny. Zbudował autorytet Piotra Piekarczyka, którego talentu trenerskiego nikt nie podważał, z Dziurowiczem na czele. Sam Dziurowicz zyskał impuls, by dalej dbać o GKS. Bez tego dwumeczu nie byłoby późniejszego sukcesu z Bordeaux.

Los zrządził, że trenerem Francuzów był wtedy Toni, czyli ten sam szkoleniowiec, który prowadził Benfikę przeciw katowiczanom.

Piekarczyk: – Wypomniałem trenerowi na konferencji bramkę z Lizbony. Powiedziałem, że powinniśmy grać dogrywkę. Dałem taki prztyczek, że na takim szczeblu zdarzają się takie błędy. Nic nie powiedział. Heniu stwierdził „Bozia nierychliwa, ale sprawiedliwa”. Dogrywka przyszła rok później i była dla nas.

Nie obrazilibyśmy się, gdyby Lech Poznań nawiązał do tamtej rywalizacji. W końcu dziś, z pomocą VAR-u, ten wynik pewnie byłby lepszy.

Leszek Milewski, Jakub Olkiewicz

Fot.Newspix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...