W poniedziałek opublikowaliśmy pierwszą część opowieści, w której główną rolę odgrywa Jorge Mendes, menedżer Cristiano Ronaldo i agent, który trzęsie piłkarskim światem. Pora na jej drugą część, więc jeśli przegapiliście poprzedni odcinek, nadrabiajcie zaległości, a jeśli czekacie na kontynuację, to zapraszamy. Naprawdę warto.
***
Gestao de Carreiras de Profissionais Desportivos, S.A. czyli Gestifute narodziło się w 1996 w Porto. W miarę jednak jak Mendes rósł, Portugalia stawała się dla niego za mała, a podatki w niej – zbyt wysokie. O ile nadal sprawuje pieczę nad portugalską piłką (choć już w nieco mniejszym stopniu), to niemal całość swoich operacji przeniósł na daleką północ. Przy Avenida da Boavista 1837 w Porto pozostała tylko niepozorna kompania holdingowa Start SGPS SA (Sociedade Gestora de Participacoes Sociais), którą założono w kwietniu 2008 dla zarządzania rozmaitymi organizacjami wchodzącymi w skład imperium Gestifute.
Stolicę natomiast przeniósł Mendes do Dublina, gdzie – poprzez firmę specjalizującą się w prawie międzynarodowym, HLB Nathans z siedzibą w Cork – w maju 2004 zarejestrowano Gestifute International Limited. Z dokumentów spółki wynika, że ma ona dwóch udziałowców. Do publicznej wiadomości podany jest tylko wierny współpracownik Mendesa Andy Quinn, który posiada 5% udziałów. Reszta należy do Start SGPS. Według ksiąg finansowych spółki sięgających do 2006 roku wypłaciła ona swoim udziałowcom już ponad 80 milionów euro w dywidendach. Całkiem nieźle jak na firmę zatrudniającą pięć osób.
Gestifute International zarządza dwójka obrotnych dyrektorów: Quinn, do niedawna stały partner w kancelarii Moore Stephens oraz Luis Correia, bratanek Mendesa. W kwietniu 2017 wycofał się trzeci triumwir – Liam Grainger, który poprzez firmę Procorp Management Consultants Limited długo współpracował z Moore Stephens.
Wszyscy trzej pojawiają się obficie w sieci Gestifute: Quinn i Correia zasiadają łącznie w zarządzie 34 spółek na terenie samej Irlandii – połowa z nich jest nieaktywna, ale przecież nie każdy biznes wychodzi. Quinn jest dyrektorem i jedynym udziałowcem Multisports & Image Management Limited, kolejnej z firm Mendesa pośredniczących w całym przedsięwzięciu, która od momentu założenia 4 lutego 2004 aż do 2015 nie zatrudniała żadnych pracowników. W 2012 Grainger zrezygnował także z zasiadania w zarządzie MIM, ale nie odciął się od Mendesa – nadal współpracował z Gestifute poprzez Gransec Limited, które założył w 2009 ze swoim bratem Billem.
Zanim zamknięto je 24 października 2018, Gransec Limited mieściło się w eleganckim pięciopiętrowym budynku Ulysses House przy Foley Street w Dublinie. Poza nią było tam zarejestrowanych 207 innych firm – w tym Moore Stephens (obecnie Moore Global), a także Gestifute International, Multimedia Sports and Image Management i kto wie ile jeszcze spółek powiązanych z Mendesem.
Zarówno Multisports & Image Management Limited, jak i zatrudniające osiem osób Polaris Sports – gdzie Quinn również jest dyrektorem – zajmują się obracaniem prawami do wizerunku piłkarzy. Przedsiębiorczy księgowy zasiada również w zarządzie D20 Sports Management, dublińskiej agencji związanej z Deco, byłym klientem Mendesa. D20 też zajmuje się prawami do wizerunku.
Polaris i MIM są kluczowe w machinie Mendesa pozwalającej jego klientom w nie do końca legalny sposób oszczędzać dziesiątki milionów euro na podatkach. Wynagrodzenie piłkarza jest opodatkowane w kraju, w którym ten gra – i nie ma możliwości obejścia tego przepisu. Prawa do wizerunku natomiast można odstąpić zagranicznej firmie, która będzie otrzymywać pieniądze od sponsorów.
Jeśli nie chcemy płacić podatku od miliona euro, które firma produkująca golarki zapłaciła nam za pięć godzin stania przed kamerą i udawania uśmiechu, jest na to pewien sposób. Wystarczy założyć przedsiębiorstwo w raju podatkowym takim jak Panama, Brytyjskie Wyspy Dziewicze czy inne Wyspy Marshalla – i voilà. Spółka nie musi mieć żadnych pracowników, nie musi nawet mieć prawdziwego biura. Może znajdować się nawet na piętrze nad gabinetem fryzjera albo sklepem z pamiątkami.
Przesyłanie dużych kwot do rajów podatkowych nie wygląda dobrze w dokumentach, więc potrzebny jest pośrednik. Tu wchodzi Irlandia ze swoim 12,5-procentowym podatkiem. Za obracanie prawami do wizerunku piłkarzy MIM pobierało niewielką opłatę w wysokości 6,5% (po 2010 już tylko 4%) – i od tej kwoty należność skarbowa wynosiła właśnie 12,5%. Od każdego miliona daje nam to podatek w wysokości nieznacznie przekraczającej 8 tysięcy, czyli niecały procent.
Weźmy takiego Jose Mourinho: za okres 2004-2009 dostał od Chelsea 1,5 miliona funtów należności z praw do wizerunku. Pieniądze trafiły na konto Koper Services S.A. na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych – konkretnie na Vanterpool Plaza w Road Town na wyspie Tortola. Na parterze dwukondygnacyjnego budynku mieści się apteka prowadzona przez niejakiego pana Vanterpoola, a piętro wynajmuje spółka prawnicza zajmująca się organizacją firm-krzaków. Jako podmiot zarejestrowany na Wyspach Dziewiczych Koper Services odprowadzało podatek w wysokości 0%.
Żeby utrudnić dotarcie do źródła, Koper Services S.A. obsługiwała firma z Nowej Zelandii, Kaitaia Trust, założona przez José Mourinho w 2008 roku – ale to nie koniec. Dopiero po prześledzeniu całego łańcucha dziwnych firm jak Global Directors Ltd z Cypru, Operating Nominees Ltd z Wysp Dziewiczych oraz nowozelandzkich Denton Morrell i Kaitaia Holdings dociera się do beneficjentów, którymi są żona Mourinho oraz jego dzieci.
Z dokumentów księgowych Koper Services S.A. na dzień 31 grudnia 2013 wynikało, że firma jest dłużna portugalskiemu menedżerowi 11 979 657 euro – tyle pieniędzy z praw do wizerunku Mourinho przekazał na szwajcarskie konta swojej firmy-krzaka na Wyspach Dziewiczych.
Hiszpański urząd skarbowy zaczął prześwietlać Mourinho po tym, jak ten został trenerem Realu Madryt, ale dzięki pomocy Julia Senna, specjalisty od prawa podatkowego, udało mu się uniknąć zarzutów kryminalnych. Musiał zapłacić tylko 6 milionów euro: 4,38 zaległych podatków oraz 1,65 miliona kary.
Machina zbudowana przez Jorge Mendesa łącznie przetransferowała przez Karaiby minimum 180 milionów euro. W mailach wysyłanych do Osorio de Castro, głównego specjalisty podatkowego Gestifute, Senn wielokrotnie informował o wadliwości stworzonej przez nich struktury. Każdy z poważnych graczy Mendesa był nielichym biznesmenem, który próbował swoich sił w zamorskich inwestycjach: Fabio Coentrão był właścicielem Rodinn w Panamie, Carvalho – Alda Ventures na Wyspach Dziewiczych, Pepe – Weltex Capital na Wyspach Dziewiczych, James Rodriguez – Kenalton Asset, oczywiście na Wyspach Dziewiczych.
Żadna firma-krzak nie obracała jednak takimi pieniędzmi jak Tollin Associates Ltd. Spółka ta – podobnie jak kilka innych przedsiębiorstw fasadowych – zanim zlikwidowano ją w 2015, mieściła się nad apteką pana Vanterpoola.
Jej właścicielem był Cristiano Ronaldo.
W grudniu 2008 Portugalczyk podpisał umowę z Tollin Associates Ltd, na które scedował całość swoich praw do wizerunku. W zamian miał otrzymywać wszystkie dochody Tollin z następnych sześciu lat. Osiem dni później firma z Wysp Dziewiczych przekazała je Multisports & Image Management Ltd oraz Polaris Sports, które – za dużo większą opłatą niż w przypadku Mourinho – zajmowały się negocjacjami z reklamodawcami i zarządzały całością funduszu. Firma z Wysp Dziewiczych znajdująca się w kantorku nad apteką była w cieniu.
Nie był to jedyny sposób, dzięki któremu Cristiano Ronaldo mógł gromadzić jeszcze więcej oszczędności. Jako osoba niebędąca wcześniej rezydentem Hiszpanii podlegał uldze podatkowej, dzięki której odprowadzał zaledwie 24% dochodu – i to tylko od pieniędzy zarobionych w kraju. Wszystkie przychody z zagranicy były zwolnione z podatku. Tzw. prawo Beckhama uchylono w 2010, ale do 1 stycznia 2015 majątek Cristiano Ronaldo pozostawał chroniony przez stare przepisy.
Należało się śpieszyć. 20 grudnia 2014 podczas Klubowych Mistrzostw Świata w Maroku Ronaldo sprzedał prawa do wizerunku na nadchodzące pięć lat i zarobił kolejne 75 milionów euro. Nabywcami były dwie nowo założone firmy: Arnel i Adifore. Mieściły się – jakżeby inaczej – nad apteką imć Vanterpoola. Arnel za 11,2 miliona euro odkupiło prawa do wizerunku na terenie Hiszpanii, a Adifore (63,5 miliona) pokrywało resztę świata. Całość kwoty została przelana do niewielkiego i bardzo ekskluzywnego banku Mirabaud & Cie w Genewie, numer skrytki 413416.
Ale żeby ten manewr się udał, Cristiano Ronaldo na gwałt potrzebował 75 milionów euro. Tylko skąd je wziąć? Z pomocą przyszedł Peter Lim. Jaki interes miał singapurski właściciel Valencii w użyczaniu jakiemuś piłkarzowi spoza swojego klubu takiego majątku? Może wystarczyło mu, że CR7 nazywa go – podobnie jak kiedyś Demirorena – “przyjacielem Cristiano Ronaldo”? Bardziej prawdopodobne jest jednak, że zrobił to na prośbę Mendesa – bo łączy ich sporo.
Na trop tych matactw wpadł również hiszpański fiskus – ale znów dzięki Sennowi skończyło się na korekcie zeznania podatkowego (bagatela, kilkanaście milionów euro) oraz zapłacie kary.
To stały element budowania majątku przez Gestifute – bezczelne wały podatkowe, w razie czego zrobi się korektę i powie „no sorry, niechcący przecież”.
W 2008 Gestifute nawiązało współpracę z CAA Sports, odłamem Creative Artists Agency LLC, hegemona na amerykańskim rynku agencji reprezentujących gwiazdy. W 2009 szefem działu w CAA Sports został Peter Kenyon, były dyrektor wykonawczy Manchesteru United i Chelsea, zaufany człowiek Mendesa. Z tej współpracy narodziło się mnóstwo dzieci.
To prawdopodobnie wtedy Kenyon zakochał się w leżącej u wybrzeży Wielkiej Brytanii urokliwej wyspie Jersey. Okazała się ona rajem podatkowym, co dla Kenyona było niezwykle fortunnym zbiegiem okoliczności – bo Peter Kenyon, jak większość współpracowników Mendesa, jest uzależniony od zakładania firm, a już szczególnie w miejscach, gdzie jest niski podatek korporacyjny. W Jersey po spełnieniu pewnych warunków może on wynosić 0%.
Zaczęło się od Quality Sports Investments, które razem z Mendesem założyli w 2010, niedługo przed transferem Hugo Almeidy do Besiktasu. QSI w równych częściach należało do Gestifute oraz CAA Sports, a Kenyon i Mendes pełnili funkcję doradców w nowo powstałym funduszu.
Czym zajmowała się spółka założona przez triumwirat Abramowicz-Mendes-CAA? Z dokumentów wynikało bliskie powiązanie z firmą obracającą prawami do piłkarzy: Burnaby Investments Ireland Ltd, które przed listopadem 2012 figurowało pod nazwą Quality Football Ireland III Ltd.
Spółka ta była posiadana przez Quality Sports III Investments LP i Quality Sports III Jersey GP Limited, które w listopadzie 2012 przekształciły się w Burnaby Investments LP i Burnaby GP Limited. Właścicielem Burnaby Investments LP w latach 2011-2014 – poprzez Briskspring Ltd – było Chelsea FC. W sezonie 2014-15 Roman Abramowicz za prawie 10 milionów euro sprzedał ją swojej innej firmie, Cetus Investments Limited. Ze sprawozdania rocznego Burnaby GP Limited – mieszczącego się na tym samym piętrze tego samego budynku co Opto Advisers, firma Kenyona – wynika, że właścicielem spółki jest Gestifute oraz Venture Sports Limited zarejestrowane przez CAA na Kajmanach.
Quality Football Ireland Limited (przekształcone potem w Quality Football Ireland Designated Activity Company) na przełomie 2011/2012 należało w 70% do CAA, a pozostałe 30% dzielili między sobą jeden z dyrektorów CAA David O’Connor oraz Michael Levine, współzarządca CAA Sports. QFIL pożyczało pieniądze od Quality Sports Investments (potem od Quality Sports Investments II) w celu kupowania praw do piłkarzy. Bezpośrednio z tymi spółkami powiązane były inne firmy fasadowe: Quality Sports Jersey GP Limited i Quality Sports II Jersey GP Limited, obie w 50% posiadane przez CAA.
Fundusze wykupiły udziały m.in. w następujących piłkarzach: Hugo Almeida z Porto, Saul Niguez, Koke, Eduardo Salvio i dziewięciu innych zawodników Atletico oraz Ricky van Wolfswinkel, Marco Torsiglieri, Eric Dier, Tobias Figueiredo, Filipe Chaby, Stijn Schaars, Joao Mario, Cristian Ponde i Elias – wszyscy ze Sportingu. Wielu z nich było reprezentowanych przez Mendesa i zdarzało się, że warunkiem przedłużenia ich kontraktów była sprzedaż części udziałów na rzecz QSI. Było to rażące naruszenie przepisów FIFA i w końcu third-party ownership – ku niezadowoleniu Mendesa i wielu jego partnerów biznesowych – zostało zakazane.
Borykający się z problemami finansowymi Sporting stał się szczególnym ulubieńcem Mendesa i jemu podobnych – w pewnym momencie prezydent klubu Luis Godinho Lopes sprzedał udziały w 69 z 70 zatrudnionych piłkarzy (także juniorów). Nabywcami – oprócz całej sieci QSI, Gestifute i CAA – był m.in. Leiston Holdings, łudząco podobny fundusz, którego założycielem był Pini Zahavi; a także protegowany tego ostatniego, Nelio Lucas.
Pisząc wcześniej, że Gestifute wypłaciło 80 milionów euro w dywidendach, posłużyliśmy się pewnego rodzaju uproszczeniem. W istocie Jorge Mendes nigdy ich nie otrzymał – nie w formie dywidendy. Obrotny Portugalczyk wymyślił coś dużo lepszego.
W 2008 utworzył holding Start SGPS do zarządzania całością swojego imperium i przekazał mu część udziałów w takich firmach jak Gestifute czy irlandzkie Gestifute International. Do 2012 Start SGPS, zamiast wypłacać Mendesowi dywidendy, które według portugalskiego prawa są obłożone podatkiem w wysokości 28%, odkupywał od niego akcje, które potem umarzał. Zyski kapitałowe nie są opodatkowane. W 2014 portugalski urząd skarbowy ostatecznie uznał to za naruszenie prawa i nakazał Mendesowi zapłacić symboliczną kwotę 5,3 miliona euro plus odsetki.
To nie było fajne, więc Mendes założył nowy holding, Start B.V., tym razem w Holandii. Nowe dziecko Portugalczyka nie posiadało ani pracowników, ani biura, tylko adres pocztowy i zostało zarejestrowane w tym samym miejscu, co Trust International Management (T.I.M.) B.V w Amsterdamie. Jego papierowym właścicielem został prawnik Mendesa, będący dumnym posiadaczem jednego udziału, a szef Gestifute nie figuruje w żadnych oficjalnych dokumentach.
Ok, holding jest, udziały są, jeszcze tylko żona.
W październiku 2012 Mendes przekazał Sandrze Mendes 49,99% udziałów w firmie-matce, Start SGPS, a miesiąc później pozostałe 50,01% nowo powstałemu Start B.V.. W grudniu poprzez Start B.V. odkupił od żony przekazane jej uprzednio udziały w Start SGPS. Start SGPS odkupiło udziały w sobie samej od Start B.V. i następnie je umorzyło, a 6,6 miliona euro trafiło do Sandry Mendes, która za odsprzedanie mężowi otrzymanych od niego udziałów miała prawo do 80% zysków grupy Gestifute. Dzięki podobnym praktykom w ciągu pięciu lat portugalscy Bonnie i Clyde uzbierali solidną kupkę pieniędzy – 67 milionów euro – raz na zawsze pokazując przewagę zysków kapitałowych nad dywidendami.
Kiedy T.I.M. zwinęło interes, Mendes znalazł po prostu innego słupa. Był nim niejaki Eric Davids będący dyrektorem w 24 innych spółkach, które zostały zarejestrowane w wynajmowanym przez niego niewielkim biurze bez ani jednego pracownika.
Trudno powiedzieć, kto pierwszy wpadł na ten mistrzowski pomysł z Amsterdamem – ale, jak się okazuje, Jorge Mendes nie był jedyny.
***
Grudzień 2013, Amsterdam, dawna Holandia
Obrócił w rękach kubek kawy i spojrzał na przechodniów po drugiej stronie witryny Cafe Oporto przy Placu Dam. Patrzył, jak mijają kawiarnię zwartym strumieniem, lecz nie obserwował nikogo z osobna. Tak naprawdę nie spoglądał na nich, lecz poza nich – na Amsterdam. Amsterdam, który kiedyś był jego domem.
I może niedługo znów będzie.
Teraz, kiedy zakończyła się ta współpraca, będzie mógł się przeprowadzić. Jego myśli powędrowały do spotkania, które odbył dwie godziny wcześniej. Zwiastowała je znaleziona w skrzynce na listy krótka wiadomość, która go zaniepokoiła.
M.O.
Martijn Odems, który parę lat wcześniej z jakiegoś powodu zaproponował mu bycie słupem w sprawach kontraktowania piłkarzy z Ameryki Południowej. Wysoki, łysy mężczyzna o stalowym spojrzeniu i dłoniach jak bochny chleba. Zawsze był uprzejmy, ale Marco Termes coraz częściej czuł, że ta współpraca była błędem i zakończy się na dnie kanału.
Jego obawy były nieuzasadnione – spotkanie przebiegło w kulturalnej, choć chłodnej atmosferze. Odems w krótkich słowach poinformował go, że zamykają operację, wydał dalsze instrukcje i nawet podziękował za współpracę.
Termes próbował oponować, bo ich interesy były bardzo intratne, ale pod zimnym spojrzeniem Odemsa słowa uwięzły mu w gardle. Pomyślał wtedy, że taki biznesmen to musi być bardzo zajęty. Bardzo rzadko odpowiadał na jego wiadomości i Termes już dawno przestał wysyłać mu swoje wiersze. Skinął tylko głową i z jakiegoś powodu przypomniał sobie słowa T.S. Eliota. Ta współpraca nie zakończyła się z hukiem, ale niewiele brakowało, a skończyłaby się skomleniem.
Zachichotał. To było bardzo cwane, pomyślał.
Owinął szyję szalikiem i wyszedł z kawiarni wprost na chłód, kierując się na dworzec. Łuna kolorowych świateł ponad ciemniejącymi ulicami i konturami Amsterdamu miała w sobie coś z bajki – a może po prostu człowiek tak widzi miejsca, którym oddał młodość.
Upływanie czasu jest pełne paradoksów. Byłoby rzeczą rozsądną sądzić, że czas niewypełniony wydarzeniami musi się ciągnąć bez końca. Tak być powinno, ale tak nie jest. Właśnie nudne, puste okresy nie mają żadnej rozciągłości. Natomiast czas naznaczony ciekawymi wydarzeniami, tragicznymi czy radosnymi, wydaje się długi we wspomnieniach. Między niczym a niczym nie ma odstępu czasu. Gdy nie ma zdarzeń, nie ma słupów, na których można rozpiąć trwanie.
Amsterdam był pełen słupów. To zawsze było i będzie jego miasto, nawet jeśli od lat mieszkał w Zandvoort.
Pomyślał o upływającym czasie i o rzece, za którą majaczył Stadion Olimpijski. Stare, dobre czasy.
Wszystkie czasy są dobre, gdy już się zestarzeją.
Wtedy wszystko było prostsze. Świat kurczył się do tych stu metrów trawiastej przestrzeni i życie na zewnątrz się zatrzymywało. Rośliny przestawały rosnąć, pszczoły niosące do ula pyłek kwiatowy zamierały w locie, a gwiazdy gasły jedna po drugiej. Liczyło się tylko to, kto wyjdzie zwycięsko z walki pod tą kopułą gromu.
Przeszedł na drugą stronę ulicy, żeby mieć lepszy widok na Burgerweeshuispad 54. Widoczny w oddali kompleks budynków napełnił go lekkim smutkiem. Hardcore miał nigdy nie umrzeć.
Z jakiegoś powodu w jego wspomnieniach stadion zawsze miał kopułę, choć dobrze przecież wiedział, w którym roku Ajax przeniósł się na nowy obiekt. Poprzednie dwa, używane zamiennie, były płaskie jak rozciągająca się wokół nich kraina.
Wtedy regularnie oglądał miniaturowe arcydzieła sztuki piłkarskiej, które rozgrywał tamten mistrzowski Amsterdam. W ramach dopingu często udawał się na trybunę ultrasów, gdzie z szalikami wysoko w górze śpiewano o przytulnych barach i kanałach, wybijaniu szyb i tańcu w hotelu Jansen, o mieście, do którego należeli. Piosenka rozwijała się powoli jak pąk tulipana, aż ogarniała cały stadion i chóralny śpiew tysięcy gardeł sprawiał, że nogi i serca drużyny przeciwnej stawały się coraz cięższe.
Przypomniał sobie powrót do domu późną nocą po pamiętnym finale z Milanem. Warto było czekać i warto było się napić. “Jesteś, kurwa, debeściakiem!”, krzyczał do witryny udekorowanej podobizną Kluiverta, który trzy miesiące później miał zabić człowieka i nie ponieść żadnych konsekwencji.
Wtedy każdy z nich myślał, że będą żyć wiecznie. Godzinami włóczyli się po tych ulicach, którymi lata wcześniej Cruyff i Michels chodzili kopiąc kamienie i dyskutowali o swojej idei piłki nożnej.
Wrócił myślami do dzieciństwa i milczącego zazwyczaj ojca, który ożywiał się tylko, gdy z wypiekami na twarzy oglądał z trybun futbol totalny. Z rozrzewnieniem pomyślał o tamtym wspaniałym pressingu.
Po dotarciu na Sloterdijk kupił bilet powrotny do Zandvoort i porcję poffertjes, których zapach przypomniał mu rodzinny dom i niedzielne poranki, gdy całą rodziną jedli je z cukrem pudrem i smażonymi jabłkami – ojciec, czytając w gazecie o Cruijffie, którego był fanatykiem, a matka z delikatnym uśmiechem kobiety zadowolonej ze wspólnego posiłku. Gdy jednak wziął pierwszy kęs, cała magia uleciała i przypomniał sobie, że prawie nie pamięta już twarzy rodziców.
W pociągu usiadł przy oknie i, wsłuchany w stukot kół, patrzył przez szybę na mijane domy i pola, które powoli niknęły w grudniowym mroku. Żałował trochę utraconego źródła dochodu, ale czuł, że Odems żałuje go bardziej. Tylko raz, kiedyś, próbował go wypytać o obroty, ale umilkł po chłodnej uwadze, że dżentelmeni nie rozmawiają o takich rzeczach.
De revolutionibus non est disputandum.
Pomyślał, że łacińskie sentencje są najlepsze. Mądrości, które nigdy się nie zdezaktualizują.
Cała reszta przeminie.
Jak wiele musi się zmienić, by wszystko pozostało po staremu, pomyślał, wchodząc – jak setki razy dotąd – po tych samych schodach, do tego samego mieszkania: pełnego książek, o których nikt już nie pamiętał, napisanych przez ludzi, którzy być może nigdy tak naprawdę nie istnieli.
Ale tym razem, po raz pierwszy od lat, to mieszkanie nie było siedzibą firmy posiadającej 30% Jamesa Rodrigueza.
***
W 2013 Jorge Mendes był już największym graczem na rynku transferowym. Czasy powolnego ciułania milionów minęły bezpowrotnie – Gestifute nadal przesuwało swoich zawodników z jednego zaprzyjaźnionego klubu do drugiego jakby grali w Ryzyko, ale specjalnością zakładu stały się transfery z pierwszych stron gazet.
Gdy Cristiano Ronaldo został najdroższym piłkarzem w historii, Mendes stał się największą gwiazdą wśród agentów. Nie był to jego pierwszy transfer do Realu – dwa lata wcześniej Pepe przeniósł się tam z Porto za 30 milionów (2007 był pierwszym takim rokiem Gestifute: Nani, Anderson, Simao i wspomniany Pepe zmienili kluby za łączną kwotę ponad stu milionów euro – i to nie licząc 4 milionów funtów, które Mendes zgarnął osobiście za udziały w karcie zawodniczej Andersona) – ale po transferze Ronaldo do Madrytu wszystko się zmieniło.
W ciągu następnych dwóch lat do Realu dołączyli Mourinho, Di Maria, Coentrao, Carvalho, a później jeszcze James Rodriguez. W tamtych czasach Mendes dzwonił do prezydenta Realu 25 razy dziennie, a biuro Mourinho traktował jak swoje, przyjmując w nim interesantów i godzinami rozmawiając przez telefon. Z upływem lat wpływ Gestifute na Real osłabł wraz ze zmniejszaniem się liczebności jego kolonii – ale dopóki centralną postacią Królewskich był Ronaldo, jego agent mógł robić, co chciał.
Gdy madryckie El Dorado się skończyło, Mendes od dawna był już gdzie indziej. Królewscy przestali być dla niego przydatni dużo wcześniej niż on dla nich. Nadal działał według tej samej zasady: znaleźć klub będący w fazie przebudowy, wepchnąć ilu zawodników się da, powtórzyć. Szczególną słabość miał do Rosjan.
W 2013 roku nowym najlepszym przyjacielem stał się Dmitrij Rybołowlew, który odkupił od rodziny Grimaldich pakiet większościowy AS Monaco. Od razu po awansie do Ligue 1 klub z księstwa zrobił zakupy za 160 milionów euro, z czego większość przeszła przez ręce Mendesa, który dostarczył Moutinho, Fabinho i Carvalho oraz dwóch cracków mogących z powodzeniem próbować swoich sił w topowych klubach: Jamesa Rodrigueza i Falcao.
Rodriguez przeszedł drogę typową dla scuderii Mendesa: z Porto trafił do budowanego na rympał Monaco, gdzie zagrał jeden sezon, a stamtąd do Realu. W dwanaście miesięcy na Kolumbijczyka wydano 110 milionów, z czego samej prowizji Mendes zgarnął 11 (Porto zapłaciło mu ponadto 4,4 miliona za pośrednictwo w transferze – ile dostał od Realu, nie wiadomo). Perezowi wystarczyło, że James został królem strzelców MŚ 2014 i już był gotów wydać na tego pięknisia małą fortunę – szczególnie jeśli ręczył za niego sam Jorge Mendes.
Podobnie sytuacja wyglądała z Falcao, który w 2011 przeszedł z Porto do Atletico. Gdy po dwóch latach opuszczał Madryt, był jednym z najlepszych napastników świata i niekwestionowanym królem Ligi Europy. Powszechnie spodziewano się, że trafi do klubu ze ścisłego topu – a wybrał Monaco. Choć Jorge Mendes odegrał w tym transferze główną rolę, to graczy było więcej.
Transfery te stanowią idealny przykład machinacji i zakulisowych starć między różnymi grupami interesu. Ze sprawozdania Porto za okres 2009-2010 wynika, że w transakcjach brały udział m.in. następujące podmioty: Gol Football, Convergence Capital Partners, Natland Financieringsmaatschappij BV, Deaubert BV, Orel BV, Schuchard SPI Services, Bedrijfsundig Adviesbureau AL, Duivenboden BV, Deaubert BV, Onsoccer International, Pacheco & Teixeira Lda, S Bass, Unifoot – Gestao de Eventos e Carreiras de Profissionais Desportivos SA i Assessoria Esportiva LTDA.
Jeden z tropów prowadzi do Zuidas, biznesowej dzielnicy Amsterdamu, gdzie w ogromnym gmachu przy De Boelelaan 7 znajduje się siedziba Duma Corporate Services BV. Dyrektor przedsiębiorstwa, Dennis Sickman, oraz jego pracownik Martijn Odems kierowali przynajmniej dwunastoma firmami fasadowymi, które posiadały udziały w różnych piłkarzach i których dyrektorami mianowano podstawionych ludzi.
W ten sposób w 2011 poeta i prozaik Marco Termes stał się – poprzez Convergence Capital Partners BV – właścicielem 30% Jamesa Rodrigueza, którego reprezentował ze swojego mieszkania w nadmorskim Zandvoort. W tym samym roku 1,8 miliona euro prowizji z transferu Falcao do Atletico wypłacono na rzecz Natland Financieringsmaatschappij BV. Holenderski urząd skarbowy potrącił 10%, a reszta trafiła na Brytyjskie Wyspy Dziewicze, do Broward Capital Inc. Orel BV otrzymało 1,6 miliona euro od Romy za transfer Erika Lameli z River Plate, a kolejne 3,2 miliona – Martijn Odems, pracujący pod tym samym adresem, pod którym zarejestrowano Orel.
Sickman i Odems to jednak tylko płotki. Głównymi beneficjentami stworzonej w Holandii struktury byli pozostający w cieniu południowoamerykańscy agenci. Jednym z nich – do samobójczej śmierci w 2017 roku – był Jorge Cyterszpiler, legendarny argentyński Żyd polskiego pochodzenia, który przez wiele lat reprezentował Diego Maradonę. Za Cyterszpilerem, Marcelo Simonianem (agentem m.in. Javiera Pastore) czy Hernanem Bermanem kryło się Grupo Alhec – organizacja z Buenos Aires, której panamska filia została zamknięta w 2013 podczas zakrojonego na szeroką skalę śledztwa. Postępowanie toczyło się w sprawie prania pieniędzy pochodzących z przerzucania piłkarzy z Ameryki Południowej (głównie Argentyny) do Europy. Pieniądze przepływały oczywiście przez szereg lipnych firm zarejestrowanych w rajach podatkowych – bo piłkarze i ludzie ich reprezentujący kochają Antyle.
W 2009, rok przed transferem Jamesa Rodrigueza do Porto, Martijn Odems w imieniu Orel BV przekazał negocjacje z Banfield, ówczesnym klubem piłkarza, w ręce Braden Enterprises z Panamy. Braden miało otrzymać 94% wynagrodzenia agenta za transfer do Porto. W imieniu panamskiej firmy podpis złożył Kresimir Juan Bielic, Argentyńczyk urodzony w Jugosławii, będący współwłaścicielem Alhec. Rok później Braden odstąpiło kontrakt z Orel BV na rzecz innej spółki z Panamy: Global Specialty Trading. Bielic złożył podpisy w imieniu obu tych firm.
W transferze Falcao do Porto również w jakiś sposób pośredniczyło Orel BV, a inny podmiot z sieci stworzonej przez Sickmana, Natland Financieringsmaatschappij BV, wyłożył 40% wartości karty Kolumbijczyka. Klub uzyskał je w zamian za całość Mario Bolattiego wycenianego na półtora miliona euro, ale zgodnie ze swoją polityką nie miał piłkarza na własność zbyt długo. Najpierw sprzedano jego 5%, a następnie 10% nieznanym podmiotom (najprawdopodobniej również na zasadzie wymiany). Co było potem, trudno powiedzieć, ale zapewne to wtedy do gry weszli gracze poważniejsi niż Orel. I załatwili transfer do Atletico.
W 2011 Atletico było w ruinie – klubu nie było stać na płacenie piłkarzom wynagrodzeń i, żeby zachować jakąkolwiek płynność finansową (w 2012 zadłużenie względem urzędu skarbowego wynosiło 120 milionów), musiało ich wyprzedawać. Pomogli w tym m.in. Jorge Mendes i Peter Kenyon, którzy na czele armii Quality Sportsów zaczęli wykupywać udziały w poszczególnych piłkarzach. Falcao kosztował madrycki klub tylko 18 milionów euro – resztę opłaciła grupa Doyen.
Doyen to Gestifute na sterydach.
Doyen Sports Investments Ltd. zarejestrował w 2011 na Malcie Nelio Lucas, kieszonkowy Mendes. Dla CAA prowadził agencję modelingową, przez dziewięć lat pracował dla Zahaviego, zanim się pokłócili, a także podobno dla Stellar Group, organizacji Jonathana Barnetta (reprezentują takich piłkarzy jak Gareth Bale, Mason Mount, Saul czy Wojciech Szczęsny). Podobno, bo wiele epizodów z życia Lucasa jest mocno wątpliwych – twierdzi na przykład, że skończył marketing na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, ale nie ma na to żadnych dowodów.
Jego trzydzieste piąte urodziny w 2014 świętowano w starym kościele nieopodal Oxford Street. Wśród niemal stu dwudziestu gości byli prezydent Atletico Miguel Angel Gil, Florentino Perez, wiceprezes Milanu Adriano Galliani, właściciele (lub ich pełnomocnicy) takich klubów jak Sporting, Porto, Sevilla czy Fulham, szwajcarscy specjaliści od zamorskich inwestycji, Julio Senn – ekspert od prawa podatkowego, który uratował klientów Gestifute przed zarzutami karnymi – oligarchowie z byłego Związku Radzieckiego oraz Xavi.
Z Arifem Arifem, który razem z Lucasem prowadzi Doyen Sports, szybko przypadli sobie do gustu. Połączyło ich wspólne zamiłowanie do luksusu (wymienione wyżej przyjęcie kosztowało dwieście tysięcy funtów), ekskluzywnych wakacji oraz kupowania udziałów w piłkarzach. Z wymienianych przez nich wiadomości wynika, że mieli również podobne poczucie humoru, bo podczas mundialu w Brazylii posiadanych przez Doyen piłkarzy egalitarnie nazywali czarnuchami. „Mangala, Promes, Defour, Januzaj, Xavi, Falcao, Rojo, Negredo, De Gea… Czarnuchy z Doyen Sports jadą”. „Neymar, dziwko! Czarnuch zarabia dla nas forsę”. Kiedy Falcao odchodził z Atletico, Doyen zarobiło 5,3 miliona euro – ale Lucas wiedział, że dało się wycisnąć więcej.
Arif Arif (zwany też Arifem Efendim) i Lucas współdzielili również zamiłowanie do prostytutek. O ile jednak młody Arif sam korzystał z ich usług, to Lucas używał ich jako przewagi w negocjacjach biznesowych. W sierpniu 2013 zaprosił Florentino Pereza na zorganizowaną przez siebie orgię w Miami, licząc, że przekona go do kupna Geoffreya Kondogbii, w którego Doyen właśnie zainwestowało.
Naturalnie Nelio Lucas nie jest fundatorem tego przedsięwzięcia. 100 milionów euro przekazane Doyen Sports Investments Ltd. na handel piłkarzami to tylko ułamek imperium zajmujego się kopalinami, transportem morskim, handlem nieruchomościami czy doradztwem finansowym. Strukturalnie Doyen Group przypomina hydrę, a mnogość podmiotów mogłaby zawstydzić nawet Mendesa: Doyen Sports Investments Ltd, Doyen Capital LLP, Benington Group Assets, Dean Capital Services Ltd, Wood, Gibbins & Partners Ltd, Credence Holdings, Doyen Marketing Ltd, Doyen Global Ltd, Vela Management Ltd, Contineo Ltd, Assets 4 Sports SL, Doyen Natural Resources, Denos Limited, Doyen Sports Investments 2 Ltd, Dean Global Ltd i wiele innych. Sieć rozciąga się na cały świat: Londyn, Stambuł, Malta, Luksemburg, Liechtenstein, Szwajcaria, Panama, Wyspy Dziewicze.
Mocodawcy Lucasa przez lata pracowali po cichu, unikając niepotrzebnego rozgłosu. Wszystko się zmieniło w 2010 roku po przyjęciu w hotelu Rixos w tureckim kurorcie Belek, gdzie skorzystano z usług nieletniej prostytutki. Po pięciu miesiącach śledztwa, obserwacji i podsłuchów zakładanych na telefonach alfonsów, ślady doprowadziły policję do zacumowanego w porcie Antalyi jachtu – na 136-metrową łódź, niegdyś należącą do Kemala Ataturka, gdzie spotkano wiele ciekawych osobistości.
Aleksandr Maszkiewicz, Alidżan Ibragimow i Fattoh Szodijew są właścicielami Eurasian Natural Resources Company, światowego potentata w dziedzinie zasobów naturalnych. Wbrew nazwie żaden z nich nie pochodzi z Kazachstanu, ale wszyscy są blisko powiązani z Nursułtanem Nazarbajewem, który przez blisko trzydzieści lat był prezydentem tego państwa. Towarzyszył im Kanat Saudabajew, ówczesny Sekretarz Stanu i Minister Spraw Zagranicznych Kazachstanu, ale na nim lista gości się nie kończy.
Musa Bażajew, również obecny na pokładzie, stanął na czele Alliance Group JSC po śmierci swojego brata w katastrofie lotniczej w 2000. 9 marca 2000 Jak-40, którym leciał Zija Bażajew, zięć prezydenta Nazarbajewa, krótko po starcie spadł na płytę moskiewskiego lotniska. Na pokładzie samolotu był dziennikarz Artiom Borowik, który razem z czeczeńskim oligarchą w przededniu kampanii wyborczej udawał się do Metechi w Gruzji, żeby przedstawić światu prawdziwą matkę Władimira Putina. Rosyjskie media łączą Bażajewów z toczoną w latach dziewięćdziesiątych w Czeczenii mafijną wojnę o kontrolę zasobów naturalnych.
Chociaż śledztwo, które doprowadziło policję na pokład, toczyło się w sprawie nielegalnej prostytucji, przemytu ludzi i seksu z nieletnimi, wszyscy goście jachtu zostali od razu wypuszczeni. Przesłuchiwano tylko organizatora całego przedsięwzięcia, Tevfika Arifa, głowę rodziny Arifów, której majątek wyceniany jest na co najmniej pięć miliardów euro. Został oczywiście oczyszczony z zarzutów. Oczywiście, bo to człowiek, który nie ma większego problemu ze zorganizowaniem spotkania z prezydentem Erdoganem. Urodzony w Kazachstanie jako Tofik Arifow, przez siedemnaście lat był zatrudniony w Ministerstwie Handlu Związku Radzieckiego, a po jego upadku przeszedł do sektora prywatnego i przeprowadził się do Turcji. Po drodze pracował jeszcze dla Trans-World Group, konglomeratu, który pod wodzą braci Simona i Davida Reubenów trzymał w garści sporą część rosyjskiego rynku surowców, ale po wojnach aluminiowych w latach dziewięćdziesiątych został zmuszony do odsprzedania udziałów Romanowi Abramowiczowi.
Rodzina Arifów – w skład której wchodzą bracia Tevfika: Refik Arif, Rustem Arif, Vakif Arif oraz jego syn Arif Arif, szef Doyen Sports – poznała kazachskie trio jeszcze w latach dziewięćdziesiątych i prawdopodobnie pomagała nawiązać im kontakty z Trans-World Group, czego owocem były założone na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych spółki handlujące zasobami. Trans-World założyli Reubenowie w kooperacji z innymi braćmi: Michaił i Lew Czernoj byli protegowanymi Siemiona Kislina, przedsiębiorcy uważanego za przedstawiciela rosyjskiej grupy przestępczej na całe USA. Sam Kislin figuruje w aktach FBI jako członek mafii sołncewskiej i bliski współpracownik jednego z jej założycieli, Wiaczesława Iwankowa ps. Japończyk.
Lista przyjaciół Tevfika Arifa na wysokich stanowiskach sięga jednak dalej. Współpracował blisko z Donaldem Trumpem, w którego Trump Tower mieściła się siedziba zarządzanego przez Kazacha Bayrock Group (majątek szacowany na kwotę dwóch i pół miliarda dolarów). Dyrektorem w tej spółce był Feliks Michajłowicz Szeferowskij, amerykańsko-rosyjski gangster znany szerzej jako Felix Sater, który w 1998 przyznał się do zarzucanego mu przekrętu na giełdzie amerykańskiej na kwotę 40 milionów dolarów i został informatorem FBI, pomagając amerykańskiej agencji zlokalizować Osamę bin Ladena przez dostarczenie jego numeru telefonu.
Zostawmy to. To siły natury, z którymi nie warto zadzierać.
Wszystkie drogi prowadzą na wschód, ale naiwnym byłoby sądzić, że to cokolwiek więcej niż dane adresowe. Wszyscy ci ludzie rejestrowali spółki po rozsianych na całym świecie rajach podatkowych. W tej opowieści nie ma już narodów, nie ma Rosjan, nie ma Azerów, nie ma kazachskich Turków. Jest tylko jeden gigantyczny system systemów, międzynarodowe dominium pieniądza. Dolary, funty, euro, ruble, szekle, jeny i juany. To naturalny porządek rzeczy. Świat to biznes.
***
18 stycznia 2016, Szanghaj, Chińska Republika Ludowa
Główna sala hotelu Shangri-La była pełna ludzi, którzy postanowili udać się aż do Chin, żeby zobaczyć narodziny sojuszu między Fosun i Gestifute. Trzymając kieliszki z szampanem, członkowie futbolowej socjety uśmiechali się i z uznaniem kiwali głowami, gdy Jorge Mendes i Guo Guangchang w blasku fleszy ściskali sobie dłonie. Wu Wu Nioh, dobrze zbudowany pięćdziesięcioparolatek z gęstymi brwiami, szpakowatymi włosami i najwyższym stopniem podoficerskim, opierał się o filar przy bocznych drzwiach, pił piwo i obserwował gości.
Godzinę później sala opustoszała. Wu Wu Nioh nie czekał, aż obsługa uprzątnie stoły, nie należało to do jego obowiązków. Włożył czapkę i wyszedł, kiwając na pożegnanie głową ochronie hotelu.
Wyszedł w chłodną szanghajską noc i zapalił papierosa. Kawałek dalej obsługa butiku przygotowywała dekoracje na nadchodzący Rok Ognistej Małpy. Szybko. Do końca Roku Drewnianej Kozy zostały trzy tygodnie.
Iiiiii, niedobre amerykańskie gówno, pomyślał i wyrzucił spalonego do połowy papierosa na chodnik, a potem stłumił kaszlnięcie i wypluł zło, którym niewdzięczne demony zanieczyszczają człowiekowi gardło.
Nieszczęście z tymi obcymi diabłami, zły los, zły los. Czy oni kiedyś dali nam coś dobrego?
Przypomniał sobie, jak Złoty Aptekarz ściskał rękę tego gweilo w szarym garniturze. Wiedział, że barbarzyńcy lubią ten zwyczaj, choć uważał go za absolutnie niecywilizowany, niesmaczny i od niepamiętnych czasów urągający dobrym manierom.
Wu Wu Nioh kucnął i splunął. Dew neh loh moh na wszystkie obce diabły! Iiii, mówił do siebie, strasznie musi być tak codziennie patrzeć w lustro na różową twarz. I te włosy jak u małpy!
Służył od szesnastu lat i cała jego miesięczna pensja wynosiła pięć tysięcy juanów. Gdyby nie członkostwo w tongu, musiałby jeździć do pracy tramwajem. Aiii ia, jak pospolity biedak, pomyślał.
Wysokie stanowisko w wewnętrznej organizacji pozwalało mu otrzymywać dobrze płatne, ale nieprzyjemne zlecenia. Takie jak to. I spotykać takich zadowolonych z siebie białych ludzi jak Mendes. Ten łajdak to zwykły obcy diabeł, niecywilizowany gównojad, obładowany łajnem, potomek małpy…
A jednak nie było wątpliwości, że dzięki niemu wielu Chińczyków się wzbogaci. W tym i on, Wu Wu Nioh.
Życie jest dziwne, heya?
MELODROMA
Trzeci odcinek znajdziecie na stronie w piątek.