Jego płacz pomógł rodzicom opuścić Jugosławię. Strzelania wolnych uczył się od samego Juninho Pernambucano. Jako nastolatek wyeliminował budowany za wiele milionów Real Madryt. W Rzymie nazywano go Giottem. Z Juventusem potrafił grać pięknie i potrafił grać słabo. W Barcelonie przywitali go bez większego entuzjazmu, czym on sam nie zamierzał się przejmować. Uważa, że piłka go kocha i słucha jego stóp. Jest pianistą, artystą, architektem, malarzem futbolu. Jest obsesjonatem profesjonalizmu. Przed państwem Miralem Pjanić.
I
Był luty.
– W tej chwili Miralem Pjanić jest miękki jak ser mozzarella – nie zamierzał patyczkować się były prezes Juventusu, Giovanni Cobolli Gigli, na antenie Radio Sportiva.
Bośniak grał na wszystkich frontach. Seria A, Liga Mistrzów, Superpuchar Włoch, Puchar Włoch. Tu 90 minut, tam 90 minut, tu 90 minut, tam 90 minut. Bywało, że zszedł wcześniej albo zaczął mecz na ławce, ale takie przypadki można było policzyć na placach jednej ręki. Pełnił rolę architekta. Mózgu drużyny. Kreatora gry. Środek pola należał do niego.
Problem w tym, że od roku znajdował się w dołku. Mniej efektowny, mniej efektywny, mniej błyskotliwy, rzadziej zaskakujący, bardziej nonszalancki, bardziej banalny.
Zdaje się też, że zabijał go system Maurizio Sarriego. Juventusowi brakowało polotu. Dusił się. Miotał. Więził w jakichś dziwacznych ramach, które nie przynosiły oczekiwanych efektów.
Włoskie media zaczęły rozpisywać się o narastającym konflikcie między Sarrim a Pjaniciem. Temat podnoszono już na początku roku, przycichł na czas pandemii, ale wrócił po restarcie ligi.
Nic dziwnego, bo Juventus grał kiepsko. Przegrał finał Pucharu Włoch, w którym Pjanić nie dotrwał do karnych. Odpadł już w 1/8 Ligi Mistrzów z Lyonem. Samo mistrzostwo nie wystarczało. To obowiązek.
I tak, ta przeciętność Juventusu miała również twarz miotającego się Pjanicia, który zatracił całą swoją magię.
II
Fragment wywiadu dla France Football.
Co dzieje się, jeśli Juventus nie może rozwinąć skrzydeł?
Biorę to na siebie. Czuję się odpowiedzialny za taki stan rzeczy.
Oznacza to, że jeśli Pjanić gra dobrze, to Juventus też?
Mhm, w sumie tak, coś w ten deseń. Właściwie to tak, nie zaprzeczam. Jeśli często mam piłkę, dostaję ją, kontroluję grę, przeze mnie przechodzą akcje, to Juventus gra dobrze.
A kiedy nie gra dobrze?
Czuję się odpowiedzialny, ale nie jestem jednym winnym. Tak samo nie jest winą napastników, że przegrywamy mecz, bo oni akurat nie strzelili pięciu bramek. Nie, tak w piłce czasami bywa, że tracisz wyraz i nie wiesz, czemu tak się dzieje, co nie zagrało, dlaczego nie poszło po twojej myśli.
REMIS POLSKI Z BOŚNIĄ? KURS: 3,53 W EWINNER!
III
Maurizio Sarri na jednej ze swoich konferencji prasowych mówi, że wymaga od swojego rozgrywającego 150 kontaktów z piłką na mecz. To sporo. I choć bywały mecze, że Pjanić spełniał ten warunek, to coraz częściej niewiele z tego wynikało.
– On nie może pozwolić sobie na kilka spotkań poniżej pewnych standardów, a to ostatnio nagminnie mu się zdarzyło – krytykował więc Sarri.
Dlatego mało kto w Turynie płakał za nim, kiedy Juventus wymieniał go z Barceloną na Arthura.
W piłce liczy się tu i teraz.
A Pjanić, choć dziadkiem nie jest, ma 30 lat, swój prime ma za sobą.
W najlepszych latach był kozakiem.
IV
Wszystko zaczęło się od płaczu. Fahrudin Pjanić zaczynał się bać. Jego Drina Zvornik grała w jugosłowiańskiej trzeciej lidze, więc miał okazję trochę pojeździć kraju. To tu, to tam, to tu, to tam, podróże małe i duże, które utwierdzały go w przekonaniu, że w państwie źle się dzieje i szykuje się wojna. Napięcie rosło. Ludzie patrzyli na siebie coraz bardziej wrogo.
Skontaktował się z przyjaciółmi z Luksemburga. Ci zapewnili go, że znajdą mu w kraju klub, który pomoże mu znaleźć pracę i łączyć ją z pół-amatorskim kopaniem piłki. Powiedział o tym żonie. Fatima, bo tak miała na imię, nie zastanawiała się długo. Była za, trzeba wyjeżdżać, mają małego synka, Miralema, a początek wojny oznaczałby dla niego traumę.
Fahrudin potrzebował zgody na wyjazd od Driny Zvornik. Pierwsza próba – odmowa. Druga próba – odmowa. Właściwie to był już pogodzony. Nie uda się. Zostają. Może nie będzie wojny. Może. Ale wtedy do akcji wkroczyła Fatima. Wzięła małego Miralema na ręce i poszła do klubu.
Tu zaczyna się rodzina przypowieść.
Rodzinny mit.
Anegdota.
Ponoć, kiedy sekretarka Driny odmówiła Fatimie nawet wejścia do biura, Miralem rozpłakał się i płakał tak długo, tak głośno, tak uciążliwie, że nie było wyboru. Trzeba było wydać dokumenty.
Rodzina wyjechała do Luksemburga, bo Miralem umiał płakać.
V
Wyjechali z dwoma walizkami.
Ale w nowym kraju byli szczęśliwi.
On też był szczęśliwy. Towarzyszył ojcu na treningach w lokalnym klubie Schifflange, gdzie sam też zaczynał swoją przygodę z piłką. Jego ulubionym momentem dnia był ten, kiedy tata pakował rzeczy na zajęcia. Zapach świeżo wypranych getrów, spodenek, koszulki – działało to na wyobraźnię młodego.
Młodego, który miał większy talent od swojego starego.
Znaczy, wróć, Miralem Pjanić w Guardianie tłumaczył to tak, że talent mieli taki sam, ale ojciec w Jugosławii, a potem na emigracji musiał martwić się o codzienną egzystencję, a piłką siłą rzeczy przesunęła się na dalszy plan.
To niesprawdzalne. Wiadomo jedno: Miralem talent miał wielki.
Nieprzypadkowo szybko trafił do Francji. Najpierw do Metz, za chwilę do Lyonu.
POLSKA PRZEGRA Z BOŚNIĄ? KURS: 4,75 W TOTOLOTKU!
VI
W Lyonie usłyszał o nim cały świat.
Rzemiosła uczył się od Juninho Pernambucano, który wolne strzelał, jak prawdopodobnie nikt na świecie. Pjanić go podpatrywał, podglądał, słuchał.
Z czasem sam został wybitnym wykonawcą rzutów wolnych. Umiejętność ta rozkwitła już w Serie A, ale zaczęła się właśnie w Lyonie.
Pjanić przejął po Juninho numer 8. I jeszcze jako nastolatek próbował wejść w jego buty, choć było to zadanie cholernie trudne i karkołomne.
Najgłośniej zrobiło się o nim, kiedy strzelił gola na wagę wyeliminowania zbudowanego za wiele milionów Realu w 1/8 Ligi Mistrzów. Tamten gol nie był wybitnie piękny, nie był szczytem kunsztu, ale stał się dla niego trochę założycielski. Na oczach całego świata, obserwującego każdy krok Cristiano Ronaldo, Kaki, Raula i spółki, jakiś szerzej nieznany młody Bośniak pozbawiał Królewskich szans na wygranie Ligi Mistrzów.
Radość Pjanicia była wtedy absolutnie szalona.
Zobaczcie sami.
Claude Puel, zapytany po meczu o występ Pjanicia, odpowiedział: sprawił, że mój świat stał się milszy.
VII
W Lyonie nastał jego koniec, kiedy do klubu zawitał Gourcuff, a dynamicznie rozwijać zaczął się talent Greniera. Skusiła się AS Roma.
Pjanić zakochał się w Rzymie. Urokliwe miasto, wyjątkowy klimat. Szybko nauczył się języka. Właściwie równie szybko, jak szybko stał się liderem tego zespołu, a z czasem jednym z najbardziej elektryzujących pomocników na świecie. Choć fakt, nie galopujmy, nie od początku było tak kolorowo.
Ściągnął go Luis Enrique, który próbował w Rzymie zaszczepić myśl tiki-taki. Pjanić pasował do tego idealnie. Sprytny, przewidujący, bazujący na intuicji, z otwartymi oczami. Spisywał się. Tylko, że Roma grała kiepsko i Enrique został zwolniony.
Potem Rzymianie szukali złotych rozwiązań. Wszędzie, gdzieś tam w centrum poszukiwań, znajdował się Pjanić.
Szalony Zdenek Zeman wykorzystywał jego ofensywną wszechstronność i defensywną pokorę rzucając nim po całym boisku. Tak samo Andreazzoli, który mimo usilnych prób przesuwania Bośniaka z prawa na lewo i z lewa na prawo nie mógł jakoś wykorzystać umiejętności zawodnika. Właściwie dopiero gdy pojawił się w klubie Rudi Garcia, zaczęło być lepiej. Dlaczego? Ano dlatego, że Garcia dostrzegł, że Miralem ma papiery na bycie kluczową postacią w drużynie.
Bo miał.
Ktoś na początku jego przygody z włoskim futbolem nazwał go Giotto. Od słynnego włoskiego malarza i architekta. Doceniano jego subtelność, klasę, grację. Podawał mądrze, kreatywnie, zazwyczaj do przodu, a przy tym diabelnie dokładnie – często na granicy 90% celnych zagrań.
No i te rzuty wolne.
Ten przeszedł do historii.
Ale i stolica zrobiła się dla niego za mała.
Po najlepszym w karierze sezonie w barwach Romy, Pjanić zmienił Rzym na Turyn.
VIII
Przez dwa pierwsze lata w Juventusie było podobnie jak w Romie. Nadawał drużynie rytm, prowadził grę, robił swoje. Pierwszy rok? 8 goli, 13 asyst, finał Ligi Mistrzów. Drugi rok? 7 goli, 11 asyst.
IX
Fragment wywiadu dla France Football.
Myślisz szybciej niż inni?
Czy myślę szybciej? Nie mam wątpliwości. Tak, myślę szybciej. Jeśli grasz w środku pola, to musisz myśleć szybciej niż inni. Są pewne rzeczy, które robią różnicę. Absolutnie kluczowa jest kontrola sytuacji. Od razu musisz wiedzieć, jak zabrać się z piłką. Jak ją przetrzymać, jak ją zabezpieczyć. I ciągle patrzeć dookoła. Głowa otwarta. Wzrok na kolegów, wzrok na rywali. Może być nawet rzut oka. Jeśli masz kontrolę, panujesz nad grą.
Co widzisz, czego inni nie widzą?
Dziury. Linię, gdzie można zagrać. Rywali, którzy źle się ustawili. I moich kolegów, którzy czekają na piłkę.
Mehdi Benatia mówi, że zawsze byłeś oczkiem w głowie trenerów.
Zawsze to powtarza. Co mam powiedzieć? Staram się mieć dobre relacje ze wszystkimi. Myślę o zespole.
Lubisz piłkę?
Piłka mnie kocha. Jest dla mnie miła. Słucha moich stóp.
POLSKA WYGRA Z BOŚNIĄ? KURS: 1,87 W TOTALBET!
X
Na pewno piłka go kochała.
Może i kocha go dalej.
Ale chyba nie tak jak kiedyś.
Na pewno nie tak jak kiedyś.
Od dwóch lat, może trochę mniej, to nie jest już ten sam zawodnik. Miewa przebłyski, miewa lepsze mecze, ale przy tym coraz częściej irytuje, człapie, nic nie wnosi. Sezon w Barcelonie też zaczął na ławce rezerwowych, choć trzeba oddać, że borykał się z koronawirusem, miał trochę mniej czasu na przygotowania i pewnie jeszcze będzie wkomponowywany do zespołu.
Inna sprawa, że jeśli przychodziłby do Barcy, ze statusem tego gościa z Romy albo z dwóch pierwszych lat w Juve, to wszyscy patrzyliby na niego zupełnie inaczej. A teraz entuzjazmu praktycznie nie było i nie ma.
XI
Fragment rozmowy z Mundo Deportivo.
Kibice chcą zobaczyć kolejnego Xaviego i Iniestę.
Nie jestem żadnym z nich. Będę, kim będę, i będę oceniany za to, kim jestem, a nie za to, czy wejdę w buty Xaviego czy Iniesty. Pamiętajmy, że mowa o najlepszych pomocnikach w historii. Najlepszych, top topów. To ludzie, którzy tworzyli najpiękniejszy projekt w dziejach futbolu. Ja będę grał swoją interpretację futbolu Barcelony. Nie chcę być porównywany z nikim.
XII
Pjanić jest obsesyjnym profesjonalistą. Tym różni się też od Arthura, który z Barcelony odchodził w niesławie.
Kataloński Sport poinformował, że Pjanić od samego początku robi wszystko, żeby w Barcelonie się odnaleźć. Jeszcze we Włoszech, zaczął od intensywnego kursu języka hiszpańskiego. Co więcej, już mówi po luksembursku, niemiecku, francusku, włosku, bośniacku i angielsku.
Niesamowicie dba też o swoje ciało.
Do Katalonii przyleciał z grupą profesjonalnych pomagierów, którzy dzień w dzień pomagają mu zminimalizować ryzyko kontuzji. W tym gronie znajdują się chociażby osobisty kucharz i Damiano Stefanini, z którym Pjanić trenuje codziennie, zazwyczaj popołudniami, nad wzmacnianiem swojego ciała.
Efekty?
Nigdy nie miał poważniejszej kontuzji, a w Juventusie był w czołówce tych najzdrowszych.
XIII
Fragment wywiadu z byłym trenerem przygotowania fizycznego Romy, Paolo Rongonim.
Był atletą na najwyższym poziomie. Pomyślcie, że Pjanić zwykle przebiegał trzynaście kilometrów na mecz. Trenował na całego, myśląc tylko o swojej pracy. Jest wielkim profesjonalistą, nie można mu nic zarzucić, ponieważ dba o siebie każdego dnia i w każdej godzinie w centrum treningowym i poza nim. Dlatego był jednym z piłkarzy z najmniejszą liczbą kontuzji mięśniowych w Romie i w Juventusie. Biega więcej i lepiej niż przeciętny piłkarz, w krótkim czasie wraca do zdrowia i nie ma czego zazdrościć gwiazdom, o których zawsze się mówi.
XIV
Fragment wywiadu dla France Football.
Wiem, co mam robić, ponieważ robiłem to tysiące razy. Oglądałem to. Przerabiałem na sobie w nieskończoność. To jest inteligencja rozumienia sytuacji. Musisz wiedzieć, kiedy przyspieszyć, a kiedy opóźnić grę. To się robi samoistnie. Może to instynkt, nie wiem.
POWYŻEJ 2,5 GOLA W MECZU POLSKA – BOŚNIA? KURS: 2,03 W TOTOLOTKU!
XV
To artysta, to architekt, choć nie pierwszoplanowy na świecie. Są lepsi od niego i on sam doskonale to wie. Może gdyby na inne etapie kariery trafił do drużyny mniej hermetycznej niż poszukująca Roma albo mniej specyficznej i bardziej ofensywnej niż Juventus, to mógłby wejść na szczyt?
Może. A może nie.
Tak to już jest w piłce.
Jest jeszcze jeden rozdział w jego karierze. Specjalnie tutaj nierozpisany. Rozdział reprezentacyjny, czyli rozdział rozczarowujący. Niedawno pisaliśmy o tym, jak Bośnia i Hercegowina zmarnotrawiła złote pokolenie swojej piłkarskiej kadry, więc nie ma sensu znowu się rozwodzić.
Pjanić w kadrze gra od wielu lat. Raz lepiej, raz gorzej, częściej lepiej, ale drużyna i tak dostaje w łeb, kiedy przychodzi, co do czego i trzeba wygrywać. Jedyna ciekawsza przygoda w reprezentacyjnych barwach to Mistrzostwa Świata 2014 i trzy występy. Dwa słabe, przegrane i trzeci okraszony, bramką i asystą z Iranem, właściwie tylko na otarcie łez.
Właśnie Bośnia i Hercegowina przegrał po karnych z Irlandią Północną w barażu o Euro. Pjanić miał kilka sytuacji. Na przykład wtedy, kiedy z wolnego przymierzył przepięknie, ale niecelnie, bo w poprzeczką.
Cóż, czasami bywa i tak.
Fot. Newspix