– Przypomniał mi się zamach na WTC 11 września 2001. Wtedy byłem piłkarzem Pogoni i patrzyłem w telewizor, nie wierząc w to, co widzę. W marcu przy Reymonta patrzyłem osłupiały, jak na boisko spadają race, choć sektor był zamknięty, a na trybunach była garstka ludzi. Nie docierało do mnie, że chuligani katapultują te race z restauracji U Wiślaków spoza stadionu (…) Gdy spadły race, utwierdziłem się w przekonaniu, że SKWK to partner do niczego, nowotwór, którego należy się pozbyć, i postanowiłem działać. Uważam, że osoby, które zagnieździły się w Towarzystwie Sportowym Wisła to ludzie z półświatka – mówi były prezes Wisły Jacek Bednarz. Jego wywiad dla Przeglądu Sportowego to zdecydowanie najciekawszy materiał w dzisiejszej prasie. Zapraszamy na przegląd.
FAKT
W Fakcie cudów dziś nie znajdziemy, bo piłka musi zrobić nieco miejsca Agnieszce Radwańskiej, Marcinowi Gortatowi czy Rafałowi Majce. W efekcie dostajemy dwie strony z czterema ligowymi sprawozdaniami. Pawłowski chce zrobić z Machaja cwaniaka – to brzmi nawet zachęcająco.
Mateusz Machaj (25 l.) to największe pozytywne zaskoczenie w Śląsku. W sobotnim meczu z Piastem (3:0) piłkarz zaliczył dwie asysty, ale Tadeusz Pawłowski (61 l.) zapewnia, że tkwią w nim jeszcze duże rezerwy. – Przed meczem z Piastem wziąłem go na bok. Opowiedziałem mu historię mojego życia. Pochodzę z robotniczej rodziny, ojciec nie był gwiazdą piłki nożnej i nie mogłem liczyć w tym fachu na znajomości. Dzięki własnemu zaangażowaniu zostałem uznanym piłkarzem, a podczas gry w Śląsku ukończyłem także studia. Mateusz musi zrozumieć, że w życiu trzeba rozpychać się łokciami, bo w przeciwnym wypadku zostanie zadeptany. Zalążki tej walki widziałem w sobotę. Machaj nie popuścił wysokim obrońcom Piasta i pokazał, że tkwi w nim bardzo duży potencjał. Musi być jednak jeszcze większym cwaniakiem – dodaje dumny ze zwycięstwa Tadeusz Pawłowski.
Jagiellonia gromi na inaugurację – to zbyt oczywiste. To może „Demjan na złość trenerowi”.
– Nie ukrywałem, że przyjechałem z Belgii niezbyt dobrze przygotowany do sezonu. Dopiero teraz czuję się jak dawniej – mówi Słowak. Tymczasem Ojrzyński stawiał na niego na początku sezonu, ale później przesunął na ławkę, a żelaznym napastnikiem został Maciej Korzym, który nie zdobył bramki od sierpnia (…) – Mam nadzieję, że teraz dałem trenerowi do myślenia – przyznaje Demjan. Czy Ojrzyński wreszcie dostrzeże, że Słowak już doszedł do formy?
Dwie kolejne relacje:
– Jagiellonia gromi na inaugurację
– Piłkarze Smudy wreszcie wygrali. I to jak!
Poza tym mamy reklamę Newsweeka, w którym znajdziemy tekst o Nawałce, info że Guardiola oszczędził Lewandowskigo, a także felieton Jerzego Dudka. „Panie Tomaszewski, bez przesady”.
Przyznaję, że byłem w lekkim szoku, gdy Jan Tomaszewski mówił w jednej z telewizji, że jak pokonamy u siebie Szkotów, to w zasadzie za oko pokona każdy, drugi. I w dodatku nie potrafiliśmy go wygrać, a Szkoci chwilami wjeżdżali w naszą obronę jak w masło. Zejdźmy na ziemię z tym przedziwnym hurraoptymizmem, który zapanował po wygranej z Niemcami. Awansować oczywiście możemy, ale przed nami ciężka i wyboista droga (…) W drużynie Nawałki podoba mi się to, że wytworzył się szkielet. Wiadomo, że numerem jeden na bramce jest Wojciech Szczęsny i wiadomo, że dwójka stoperów na przyszłość to Łukasz Szukała i Kamil Glik. W modzie jest teraz krytykowanie Szukały, a on po prostu przy świetnym partnerze wcale nie grał źle, tylko stał się jego cieniem. Środek pola? Grzesiek Krychowiak powoli wchodzi na international level. I tak dalej… Lekko chaotycznie.
GAZETA WYBORCZA
W GW dziś Sport.pl Extra, a więc i sporo czytania o piłce. Na początek rozmowa z Arturem Wichniarkiem, ekspertem mocno eksploatowanym przy okazji niedawnych meczów reprezentacji.
Największym wygranym tygodnia z Niemcami i Szkotami był selekcjoner. Nie wierzyliśmy w niego.
– Nie tylko my, obserwatorzy. Wiem, że w samej reprezentacji przed meczem z Niemcami nie brakowało piłkarzy sceptycznie odnoszących się do pomysłu, by na tak silnego przeciwnika wystawić dwóch napastników. Nawałka się na to zdecydował i wygrał między innymi dzięki bramce tego dostawionego atakującego.
Teraz będzie miał więcej szacunku wśród piłkarzy?
– Właśnie. Mówimy o postrzeganiu Nawałki przez opinię publiczną, ale on bardzo zyska także w ich oczach. To z kolei doda mu pewności przy kolejnych decyzjach. Nawałka nagle dostał coś, czego brakowało poprzedniemu selekcjonerowi Waldemarowi Fornalikowi. Zostali wybrani ze względu na zdolność zarządzania w trudnych warunkach, ale nie dawali gwarancji, że będą autorytetem dla zawodników z dużych klubów. Fornalik przegrał mecz eliminacji do mundialu z Ukrainą, który wybitnie się nie ułożył, przegrywaliśmy 0:2 po kilku minutach. A Nawałka odniósł sukces, który wszystko zmienia. Piłkarze zobaczyli, że jego decyzje się bronią. Z Niemcami wpuścił na boisko Sebastiana Milę i on strzelił gola, ze Szkocją powtórzył wariant – Mila ożywił grę. Dał szansę ze Szkocją Krzysztofowi Mączyńskiemu i on też zdobył bramkę. Wrzucił na lewą obronę zawodnika wybitnie prawonożnego Artura Jędrzejczyka – wielu nawet nie pomyślałoby, by go tam wystawić. A on grał pewnie i jeszcze miał asystę. Nawałka będzie mógł teraz spokojnie pracować, jego decyzje nie będą podważane…
Piłka nożna dla Janusza – to felieton Wojciecha Kuczoka.
Jan Tomaszewski, który nieśmiało proponował, żebyśmy oddali Niemcom mecz bez walki, żeby się sposobić na Szkotów, był głównym dyrygentem symfonii medialnych fanfar po naszym zwycięstwie z mistrzami świata. Nie należy mu się dziwić; gdyby Troja nie upadła, Kasandra też miałaby uciechę ze swojej omylności. Faktem jest jednak, że Tomaszewski i tak miał rację: Niemcy nadrobią każdy dystans, a punkty stracone z Brytyjczykami mogą nas za rok potwornie boleć. Nie wygraliśmy ze Szkocją z powodu fatalnego mariażu zmęczenia (tylko 72 godziny na regenerację po zwycięskim boju z Niemcami!), lekceważenia rywala (tylko trzy doby na lądowanie po kosmicznym sukcesie!) i futbolowej niechlujności (ta jest naszą narodową cechą wrodzoną, wyzbywamy się jej od wielkiego dzwonu, a ten zabił w minionym tygodniu tylko raz, podczas gry z ekipą Löwa).
W poligonie Artur Brzozowski o tym, jak Śląsk nie pozbył się Mili. Jeszcze niedawno wrocławianie bardzo chcieli zrezygnować z 32-letniego rozgrywającego. Wszystko to w kontekście kadry.
Jeszcze niedawno wrocławianie bardzo chcieli zrezygnować z 32-letniego rozgrywającego. W październiku Sebastian Mila został bohaterem reprezentacji: dzięki bramce w zwycięskim meczu z Niemcami przeszedł do historii polskiego futbolu. Mila był co najmniej trzy razy bliski odejścia ze Śląska. W połowie 2013 r. kończył mu się kontrakt, a zawodnik ogłaszał, że go nie przedłuży. Od lat utrzymywany z miejskich pieniędzy klub ciął koszty, a Mila zarabiał około 70 tys. zł miesięcznie, co drażniło wiele osób w ratuszu. Szukający oszczędności przedstawiciele władz Wrocławia naciskali na szefów klubu, aby z mającym jeden z najwyższych kontraktów pomocnikiem nie podpisywać nowej umowy. Ówczesny trener Stanislav Levý też specjalnie nie nalegał, by lider i kapitan drużyny został w klubie.
Naprawdę jest dziś w czym wybierać. Mamy jeszcze tekścik korespondenta GW z Białegostoku, który po otwarciu stadionu i ograniu Pogoni przez Jagę 5:0 apeluje, żeby nie zwariować. Dariusz Wołowski zastanawia się, czy zmienia się układ sił w Hiszpanii. Miejscowi kibice świętują powstanie ligi pięciorga – obok Realu i Barcelony w najwyższe cele mierzą też Atletico, Valencia czy Sevilla.
Zobaczmy jednak jak Rafał Stec pisze o „nadpiłkarza epoki rekordów”.
Niech współcześni napastnicy będą przeklęci, zwłaszcza Messiego i Ronaldo niech piekło pochłonie, to głównie przez tych dwóch efekciarzy coraz częściej uzmysławiamy sobie, że obojętniejemy, że to, co w futbolu ma smakować jak wisienka na torcie, smakuje nam jak pajda suchego chleba powszedniego. Messi ledwie dotuptał do połowy kariery, a właśnie zdobył 250. gola w lidze hiszpańskiej i już za chwilę, być może w sobotnim El Clásico, unieważni rekord wszech czasów Telmo Zarry (251) ustanawiany w latach 40. i 50. – niewykluczone, że ten mityczny snajper to baskijska legenda, nadmiarem twardych dowodów na jego istnienie nie dysponujemy. A przecież także Ronaldo, choć mnóstwo czasu spędził w Manchesterze United, jego osiągnięcie poprawi. On strzela jeszcze intensywniej niż Argentyńczyk – 172 ligowe mecze Realu uświetnił 192 bramkami i przyspiesza z każdym tygodniem, jeśli utrzyma skuteczność z początku bieżącego sezonu, to zakończy go z horrendalnym dorobkiem 71-72 trafień…
SPORT
O Górniku: plama po liderze.
Nokaut.
Festiwal goli kibice obejrzeli po przerwie. Sygnał do strzelania dał Brożek, który zmienił słabiutkiego Wilde Donalda Guerriera. As Białej Gwiazdy szybko dał się we znaki gospodarzom. W 48. minucie Pavels Šteinbors fatalnie interweniował po dośrodkowaniu Mariusza Stępińskiego, piłka spadła pod nogi Brożka, a ten nie mógł zmarnować okazji. Wiślacy, niczym wytrawny bokser, wiedzieli jak pójść za ciosem. Górnika mógł dobić aktywny Stępiński, ale zmarnował świetne podanie Rafała Boguskiego. Lepiej ustawiony celownik miał Brożek. Który najpierw dobił strzał Boguskiego, a potem wykończył akcję Štilicia, co dało mu 110. gola w ekstraklasie. Dzięki niemu wyprzedził takie legendy jak Andrzej Szarmach, Henryk Reyman i Piotr Reiss, które zdobyły po 109 bramek w polskiej elicie. Wiślak awansował na siedemnaste miejsce w historii ligi. Sam Bośniak zresztą też nie poprzestał na jednej bramce. W efekcie zabrzanie ponieśli jedną z najdotkliwszych porażek u siebie w historii.
Józef Dankowski na to: w 1983 nie czułem się tak źle, jak dzisiaj.
– Mnie, tak jak całej naszej szatni, jest po tym meczu wstyd. Jeśli się stoi, to nie można myśleć o korzystnym wyniku. Tak się stało po drugiej bramce, potem już nic nie graliśmy. Tylko kibice stanęli dziś na wysokości zadania. Można tak przegrać na wyjedzie, ale u siebie… Nie przystoi. Trzeba było walczyć, także o to, by nie tracić kolejnych bramek, a nasi zawodnicy tego nie robili. Tak nie może być. Po raz kolejny podkreślę, że jest mi ogromnie wstyd. Kiedyś jako piłkarz przegrałem z Legią 0:6. Było to w 1983 roku. Akurat w tym meczu nie grałem, bo miałem uraz pleców, ale nie dlatego dziś czuję się gorzej. Zaraz po końcowym gwizdku pomyślałem, że długa przerwa nam nie pomogła. Ostatnio po reprezentacji przegraliśmy z Piastem Gliwice. Musimy się zastanowić i nie popełniać takich błędów.
W dzisiejszym wydaniu praktycznie same relacje:
– Piłkarze Piasta zostali w szatni
– „Stadiony Świata” w Białymstoku
– Podbeskidzie znów w ósemce
– Marciniak znów w centrum uwagi
Ojrzyński trochę poszalał…
– Grałem setny mecz w ekstraklasie i musiałem trochę zaszaleć – powiedział po meczu trener Podbeskidzia, Leszek Ojrzyński. W ten sposób, oczywiście z przymrużeniem oka, opiekun górali wytłumaczył szereg zmian w składzie, jakich dokonał przed meczem z Górnikiem Łęczna. Poza kadrą znaleźli się m.in. Maciej Iwański i Tomasz Górkiewicz. – Co do Maćka, to miał pewne problemy zdrowotne – przyznał trener Ojrzyński. Chodziło o nerwobóle w okolicach klatki piersiowej. Pierwotnie nawet mówiono o skurczach mięśni okołosercowych, ale ostatecznie zostało to wykluczone po badaniach. – Górek grał wszystkie mecze wcześniej. Teraz dostał wolne. Chciałem, aby z dystansu obejrzał to spotkanie. Lubię zmieniać, bo wtedy wiem, że mam gotowych wszystkich zawodników. Piłkarze mają tę świadomość, że w każdej chwili mogą być potrzebni i muszą być w dobrej formie.
A Ruch będzie protestował przeciwko zachowaniu… ochrony.
Ruch Chorzów oraz Stowarzyszenie Kibiców Niebiescy” oficjalnie zaprotestują przeciw działaniom służb porządkowych przed i w trakcie meczu Cracovii z Ruchem. Pracownicy ochrony na krakowskim stadionie zachowywali się niewłaściwie w stosunku do kibiców Ruchu. Stwarzali spore problemy przy wchodzeniu na sektor gości. Wpuszczanie grupy 700 kibiców zajęło organizatorom aż dwie godziny, przez co wielu fanów “Niebieskich” nie mogło od początku emocjonować się boiskowymi wydarzeniami. Sporej liczbie kibiców odmówiono wejścia na stadion bez podania konkretnych przyczyn. Część z sympatyków dostała się na obiekt dopiero w drugiej połowie meczu, jednak ostatecznie spotkania Cracovii z Ruchem nie zobaczyła grupa kilkunastu kibiców z Chorzowa.
SUPER EXPRESS
W Superaku mamy dwie piłkarskie strony. Pierwsza to reakcje ligowe. Święto w Białymstoku:
To było wielkie piłkarskie święto. Oprawa meczu w niczym nie przypominała zwyczajnego spotkania Ekstraklasy. Nowe trybuny wypełniły się do ostatniego miejsca, a piłkę sędziemu podał przed pierwszym gwizdkiem… łazik marsjański, którego twórcami są studenci Politechniki Białostockiej. Zdjęcia stadionu z powietrza robiono za pomocą specjalnego drona. Bardzo ciekawie było również na boisku. W pierwszej połowie Pogoń dłużej utrzymywała się przy piłce, ale to Jagiellonia strzelała gole. Zaczęło się już w 10. minucie, kiedy trafił Maciej Gajos. Potem dalej trwał strzelecki koncert “Jagi”. Dwukrotnie trafili Mateusz Piątkowski (29 l.) i Gruzin Nika Dżalamidze (22 l.). – Stadion wyglądał dzisiaj naprawdę jak “ekstraklasa” i życzyłbym sobie żeby na każdym meczu był taki doping i pełne trybuny. My zrobimy wszystko…
“Paixao znaczy gol”. Już nie tylko Marco liczy na powołanie do kadry Portugalii.
Słowo “paixao” po portugalsku oznacza pasję. Jeśli chodzi o bliźniaków ze Śląska, jest to pasja do strzelania goli. W poprzednim sezonie Marco po 12 kolejkach miał 8 trafień. Na tym samym etapie bieżących rozgrywek Flavio zanotował tylko jedno trafienie mniej. – Chcę pobić mój rekord, czyli 12 ligowych bramek, które strzeliłem w lidze irańskiej – mówi nam Flavio, który z Piastem mógł strzelić nie dwa, a cztery gole, ale jego “główki” lądowały obok bramki lub w rękawicach bramkarza. – Co do goli, to trudno mi będzie pobić Marco, który rok temu skończył ligę z 21 bramkami. Brat to napastnik, a ja skrzydłowy. Ale dzięki temu, że gramy na różnych pozycjach, będzie miejsce na boisku dla nas obu, gdy wyleczy kontuzję. W przyszłym tygodniu ma zacząć treningi z zespołem i liczymy, że w grudniu pojawi się na boisku – przewiduje Flavio, który, podobnie jak brat, nie porzucił marzenia o powołaniu do reprezentacji Portugalii. – Nowy trener, Fernando Santos, chętniej patrzy w stronę polskiej ligi niż jego poprzednik. Dowód to niedawne powołanie do szerokiej kadry dla Orlando Sa. Na mojej pozycji w portugalskiej kadrze grają Ronaldo i Nani, ale I tak wierzę, że któregoś dnia do nich dołączę.
W malutkich ramkach:
– Stilić i Brożek zdemolowali Górnika
– Demjan uciszył krytyków
– Asystent Golański
Na kolejnej stronie zaś ranking najbardziej przepłaconych piłkarzy ekstraklasy. Dwa czołowe miejsca zajmują piłkarze Legii Warszawa: Helio Pinto i Arkadiusz Piech. Trzeci jest Patryk Małecki.
Sobota, stadion Victorii Sulejówek, rezerwy Legii mierzą się z zajmującą ostatnie miejsce w tabeli trzeciej ligi grupy łódzko-mazowieckiej Lechią Tomaszów Mazowiecki. Po fatalnym spotkaniu warszawianie przegrywają 0:3, mimo że przez 90 minut w ich barwach występuje Helio Pinto. Nie tak Portugalczyk wyobrażał sobie przygodę z Legią, bo do Warszawy przychodził w glorii piłkarza, który miał za sobą dobre mecze w Lidze Mistrzów w barwach APOEL Nikozja. W Warszawie nic mu się jednak nie układa i milion złotych, który pobiera z klubowej kasy, mocno kłuje w oczy. Podobnie jak 600 tysięcy Arkadiusza Piecha. Chyba wszyscy, poza działaczami Legii, wiedzieli, że ten transfer nie ma sensu, a mimo to sprowadzono go do Warszawy. Efekt? Henning Berg nie zgłosił go nawet do rozgrywek Ligi Europejskiej. W gronie rozczarowań musi się też znaleźć Patryk Małecki. W Szczecinie dostał 50 tys. zł miesięcznie…
PRZEGLĄD SPORTOWY
Materiałem numer jeden w PS jest dziś wywiad z Jackiem Bednarzem.
Zaczynamy jednak od rozmówki z Tomaszem Brzyskim. “Okazem zdrowia to ja nie jestem”.
Co się stało?
– Od dawna mam problemy z mięśniami przywodzicielami uda. Przed każdym meczem biorę silne pigułki przeciwbólowe i wychodzę na boisko. W meczu z Lechią, tak jak zwykle, w pewnym momencie poczułem ukłucie. Ale do tego, że grając czuję dyskomfort, jestem przyzwyczajony. W piątek, gdzieś około 60. minuty, wykonywałem rzut rożny i zaraz po kopnięciu piłki znowu mnie zatkało. Ale tym razem tak, że mecz się dla mnie skończył. Próbowałem jeszcze dograć do końca, ale tylko ciągnąłem za sobą nogę, więc nie było sensu czekać, bo i tak nie było ze mnie pożytku.
W efekcie Legia przez miesiąc bez Brzyskiego i Radovicia.
Serb zszedł z boiska w przerwie ostatniego meczu. Piłkarz narzeka na uraz pachwiny. Po badaniach okazało się, że przerwa w treningach wyniesie od trzech do pięciu tygodni. – Ból jest ogromny – przyznaje gwiazdor Legii. Około miesiąca ma potrwać za to rehabilitacja Brzyskiego, u którego zdiagnozowano naderwanie mięśnie brzucha. W jego przypadku sposób leczenia nie został jeszcze jednak dokładnie ustalony. Wiadomo, że po zakończeniu rundy piłkarz i tak był szykowany do zabiegu mięśni przywodzicieli. Brzyski leczył się jedynie zachowawczo, bo trener Berg nie miał dla niego żadnego zmiennika. W obecnej sytuacji sztab medyczny poważnie rozważa przeprowadzenie operacji już teraz. Trener Berg będzie miał twardy orzech do zgryzienia, jeśli chodzi o zestawienie linii obrony na najbliższe mecze. Jeszcze przed starciem z Lechią ze składu wypadł Dossa Junior, który podczas spotkania reprezentacji Cypru z Walią doznał urazu łydki. Zawodnika również czeka kilka tygodni przerwy. W tej sytuacji pewne miejsce na środku defensywy mieć będą Rzeźniczak i Astiz.
Bednarz jeszcze raz uderza w Stowarzyszenie Kibiców Wisły Kraków. Półświatek próbuje wpływać na klub. „Ludzie, którzy nazywają się sharkami, z rekinami mają wspólną tylko nazwę. To tchórze…”
Pana konflikt z kibicami Wisły zaczął się po lutowym meczu z Cracovią. Kibole rzucili na murawę race, na następny mecz została zamknięta trybuna C, największych fanatyków Wisły.
– Przez pewien czas próbowałem prowadzić dialog ze Stowarzyszeniem Kibiców Wisły Kraków, które uzurpuje sobie prawo do reprezentowania wszystkich kibiców Wisły, choć go nie ma. Mówiłem: skoro domagacie się przywilejów, powiedzcie, kogo reprezentujecie i jaka to liczba kibiców. Oni chcieli prawa do swobodnego poruszania się po stadionie. Mieliśmy informacje z aparatu państwa, że wśród ludzi pojawiających się na stadionie są osoby, którym stawia się poważne zarzuty karne. W trakcie meczu z Cracovią wydarzyły się rzeczy haniebne w całej historii klubu. To była manifestacja niezadowolonych ludzi, którzy nie dostali tego, co chcieli. Pokazali, że skoro nie daliśmy im złotówki od biletu, to rzucą race, klub zapłaci kary, a następnie przyjdzie do nich na kolanach błagać, by to się nie powtórzyło. Kategorycznie powiedziałem: Nie! Intencje SKWK są z gruntu fałszywe.
Następnym rywalem Wisły w Krakowie 8 marca był Ruch.
– To, co powiem, może być nadużyciem, ale przypomniał mi się zamach na WTC 11 września 2001. Wtedy byłem piłkarzem Pogoni i patrzyłem w telewizor, nie wierząc w to, co widzę. W marcu przy Reymonta patrzyłem osłupiały, jak na boisko spadają race, choć sektor był zamknięty, a na trybunach była garstka ludzi. Nie docierało do mnie, że chuligani katapultują te race z restauracji U Wiślaków spoza stadionu. Dzień wcześniej byłem na posiedzeniu Komisji Ligi Ekstraklasy. Zostałem zapytany, czy kibice Wisły powinni otrzymać zakaz wyjazdowy za incydenty z Cracovią. Powiedziałem, że wkrótce jest mecz z Legią i obie grupy kibiców powinny dopingować zespoły. Komisja się zgodziła, ale zastrzegła, że na meczu z Ruchem kibice z zamkniętego sektora nie mogą zostać wpuszczeni na inny. Gdy zatem spadły race, utwierdziłem się w przekonaniu, że SKWK to partner do niczego, nowotwór, którego należy się pozbyć, i postanowiłem działać. Uważam, że osoby, które zagnieździły się w Towarzystwie Sportowym Wisła (podmiot, który zarządza innymi sekcjami sportowymi niż piłka nożna – przyp. red.), to ludzie z półświatka. Moim zdaniem nie powinny mieć możliwości ingerencji w spółkę w mniej lub bardziej zawoalowany sposób. Nie powinny być finansowane przez spółkę w postaci ściągania pieniędzy z biletów. Problem polega na tym, że legalne stowarzyszenie, które w statucie ma zapisane piękne rzeczy, nigdy ich nie realizowało. Przez SKWK półświatek próbuje mieć wpływ na właściciela klubu.
Cała reszta to tematy poweekendowe. Relacja z meczu Jagiellonii nosi tytuł „Kosmiczny futbol prosto z Marsa”. Po laniu, jakie Wisła urządziła w Zabrzu: „Rzeź niewiniątek. Zacytujemy wyrywkowo.
Maciej Skorża: jestem wściekły.
Szkoleniowiec poznaniaków na pomeczowej konferencji prasowej kipiał ze złości. – Zremisowaliśmy na własne życzenie. Trudno zatem mówić o innym uczuciu niż wściekłość – mówił Skorża. Oceniał również samo spotkanie: – To był mecz, który już w pierwszej połowie powinniśmy rozstrzygnąć na swoją korzyść, a potem powinniśmy kontrolować przebieg boiskowych wydarzeń. Nie graliśmy dobrze, bo stać nas na zdecydowanie więcej, ale spokojnie powinniśmy do końca kontrolować wynik rywalizacji z kielczanami. Stałe fragmenty wystarczyły jednak Koronie, by dziś zabrała nam dwa bardzo cenne punkty. Skorża zaraz po golu na 2:2 szybkim krokiem skierował się w stronę szatni. Widać było, że jest wściekły na swoich piłkarzy. Nasuwa się zresztą pytanie – dlaczego Kolejorz po zmianie stron cofnął się na własną połowę i bronił tylko rezultatu 2:1, zamiast dążyć do strzelenia trzeciego gola? Szkoleniowiec poznaniaków twierdził, że założenia były zupełnie inne. – Na pewno nie było założeń, by się cofnąć i dbać o wynik. Graliśmy nerwowo i chaotycznie, a przecież w przerwie zwracaliśmy uwagę, że musimy zachować więcej zimnej krwi pod bramką przeciwnika. Trzeba oddać gospodarzom, że byli bardzo zdeterminowani…
Wtóruje mu Gostomski: to frajerstwo.
W 93. minucie, przy prowadzeniu 2:1, uchronił pan zespół przed stratą gola, wybijając piłkę na rzut rożny. Po nim Korona wyrównała na 2:2. Co się stało? – Ta piłka chyba wychodziła na rzut rożny nawet bez mojej interwencji. A co się działo potem? Po dośrodkowaniu ktoś strącił piłkę w stronę zawodnika Korony, ten składał się do uderzenia nożycami, ja szykowałem się do obrony, ale on w ogóle nie trafił w piłkę. A ta odbiła się chyba od uda innego zawodnika gospodarzy i wpadła do siatki. Starałem się jeszcze wybijać futbolówkę, ale była już w bramce. Cóż, nie można w tak frajerski sposób dać dogonić się rywalowi. Całą sytuację muszę obejrzeć raz jeszcze, na gorąco ciężko opisać szczegółowo to zamieszanie.
Dawid Janczyk z kolei jest zdania, że wychodząc po długiej przerwie na boisko w ekstraklasie, udowadnia, że wszystko, co mówiono i pisano o nim jest nieprawdą. Ciekawe uproszczenie.
Co czuje piłkarz, który wraca na boisko po tak długiej przerwie? Nie licząc występów w rezerwach Piasta Gliwice, przez ponad dwa lata nigdzie pan nie grał.
– Radość. Miałem i nadal mam coś do udowodnienia. Że ze mną nie jest tak, jak mówiono i pisano. Mam dopiero 27 lat i poczucie, że jeszcze dużo przede mną.
Ile pan teraz waży?
– Moja masa ciała jest stosunkowo dobra jak na mój wiek i wzrost. Zapewniam, że jeśli teraz coś u mnie zobaczycie, to są wyłącznie mięśnie. Dużą uwagę przykładałem bowiem do treningu siłowego.
To inaczej: Sebastian Mila mówi o tym, że aby dojść do optymalnej formy, musiał przejść na dietę i zrzucić dziesięć kilogramów.
– No dobra. Ja zrzuciłem osiem.