Kamil Grosicki swoim występem przyćmił dziś wszystkich kolegów, ale drugi skrzydłowy także zasłużył na pochwały i sporo udowodnił. Damian Kądzior tak naprawdę przeciwko Finlandii potencjalnie mógł więcej stracić niż zyskać, jednak potwierdził, że naprawdę zasługuje na częstsze występy w biało-czerwonych barwach.
Dotychczasowa przygoda Kądziora z reprezentacją była nie do końca logiczna. Cztery występy z ławki, gol 10 czerwca ubiegłego roku w meczu z Izraelem i… koniec. Od tego czasu Jerzy Brzęczek nie dał mu już ani jednej szansy. Zdarzało się nawet, że w ogóle go nie powoływał, mimo że wychowanek Jagiellonii cały czas dawał argumenty w Dinamie Zagrzeb, by korzystać z jego usług.
Sam zainteresowany zachowywał pokorę i nie zrażał się, ale w wywiadach nie zamierzał umniejszać swoich dokonań.
To nie jest typ skandalisty, jednak nigdy nie bał się mówić, że w Chorwacji go lubią i doceniają, a on sam gra dobrze. Nie próbował więc bawić się w przesadną skromność, gdy w czerwcu pytaliśmy go o brak występów w kadrze.
– Siedzi mi w głowie myśl, że gdybym grał na przykład w średniaku Bundesligi, to byłoby mi do kadry bliżej niż obecnie. Być może również pod tym kątem patrzy selekcjoner. Z drugiej strony – nie chcę wymieniać nazwisk, ale są zawodnicy, którzy niby znajdują się w lepszych ligach, a prawie nie mają liczb. Pewnie, że liczy się też forma w danym momencie, ale bez formy nie wykręcałbym takich statystyk w lidze chorwackiej. A to nie jest taka słabiutka liga. Pod koniec pobytu Łukasza Zwolińskiego w Goricy już nie do końca na niego stawiano, a teraz wrócił do Polski i zaczął strzelać jak na zawołanie. W Chorwacji też możesz iść do przodu – mówił wówczas Kądzior.
Kilka tygodni później odszedł z Dinama do Eibar, niejako spełniając warunek z pierwszego zdania powyższej wypowiedzi. Nikt już nie mógł mu zarzucić, że gra w lidze generalnie będącej na poziomie polskiej, w której dużo łatwiej o dobre statystyki niż na Zachodzie. Teraz stał się pierwszym polskim skrzydłowym w La Liga od czasów Bartłomieja Pawłowskiego w Maladze i – jeśli dobrze kojarzymy – dopiero drugim w XXI wieku. Na hiszpańskich boiskach niczego jeszcze nie urwał, ale od razu zaczął być wykorzystywany. Zagrał w czterech z pięciu meczów, w tym raz od początku. Tego już zlekceważyć się nie dało.
Na Finów Kądzior wybiegł w wyjściowej jedenastce, kolejny historyczny moment dla niego. Musiał pokazać, że jest mocny nie tylko w gębie. I pokazał.
-
duży udział przy golu na 1:0 – błyskotliwym dośrodkowaniem odnalazł w polu karnym Milika, który nie do końca zgrabnie, ale jakoś sobie poradził i odegrał do strzelającego Grosickiego
-
udział przy golu na 3:0 – Kądzior będąc przodem do swojej bramki ładnie w tempo odegrał Linettemu, ten rozprowadził akcję do Piątka, którego zagranie źle wybijał fiński obrońca i znów mógł przymierzyć “Grosik”
-
asysta przy golu Piątka – Kądzior skorzystał z odegrania piętą Grosickiego, nieco szczęśliwie minął rywala, a potem przytomnie wyłożył piłkę napastnikowi Herthy
-
nieźle wykonywał stałe fragmenty, w pierwszej połowie po jego dośrodkowaniu z rzutu rożnego minimalnie głową chybił Milik
Jeżeli mielibyśmy się do czegoś przyczepić, to z takim przeciwnikiem oczekiwalibyśmy większej przebojowości w grze jeden na jednego. Inna sprawa, że Kądzior raczej nie jest typem skrzydłowego lubującego się w dryblingach. On woli pograć na małej przestrzeni z kolegą lub zejść do środka i szukać strzału lub dośrodkowania. A umie to robić, więc trzeba tylko te atuty odpowiednio zagospodarować.
Faktem jest, że rywal nie był dziś mocny, choć też bez przesady, że graliśmy z jakimś zespołem pieśni i tańca. Finowie to także uczestnik Euro 2020, a nawet w okrojonym składzie z przodu mieli zawodników Unionu Berlin czy Augsburga. Tak czy siak, na tym tle Kądzior powinien wypaść dobrze i to zrobił. Dał selekcjonerowi argumenty, żeby z Włochami również dostać swoje minuty. Za ten mecz piona, pierwszy ważny egzamin zdany. Czekamy na ciąg dalszy.
Fot. FotoPyK