Reklama

Kądzior: „Nie wszyscy skrzydłowi z reprezentacji mają dobre liczby. Ja mam”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

08 czerwca 2020, 15:40 • 14 min czytania 20 komentarzy

Damian Kądzior z przytupem wrócił na boisko po wznowieniu rozgrywek w Chorwacji. Zaliczył dziesiątą asystę w tym sezonie, co oznacza, że przy dwunastu golach ma już dwucyfrowe liczby w obu najważniejszych kategoriach. Mecz z NK Varażdin jest punktem wyjścia do naszej rozmowy, ale wchodzimy na znacznie szersze tematy. Dlaczego zimą odrzucił ofertę z MLS? Czy czuł rozgoryczenie, gdy po dobrych występach w lidze siedział na ławce w Champions League? Na jakiej podstawie jeszcze wierzy w przejście do topowej ligi? Czy taki transfer pomógłby mu w kontekście reprezentacji? Czy widziałby siebie po karierze w roli eksperta telewizyjnego? Zapraszamy.

Kądzior: „Nie wszyscy skrzydłowi z reprezentacji mają dobre liczby. Ja mam”
W końcu możemy pogadać o piłce. Liga chorwacka wróciła do gry, wygraliście 3:1 z ostatnim w tabeli NK Varażdin. Same pozytywy.

Dokładnie. Wreszcie zagraliśmy mecz o coś. Wcześniej mieliśmy kilka sparingów, w Chorwacji dano taką możliwość. To była namiastka powrotu do normalności, a w niedzielę znów mogliśmy poczuć adrenalinę związaną z grą o stawkę. Oczywiście kibiców na trybunach nie wpuszczano, ale nie narzekajmy. Wygraliśmy, jesteśmy bardzo blisko kolejnego mistrzostwa i czekamy na następną kolejkę. Gramy derby Zagrzebia z Lokomotiwą, ważny mecz.

Zaliczyłeś asystę przy pierwszym golu. Masz już w tym sezonie „double-double”: 12 goli i 10 asyst.

Tak naprawdę od pierwszych dni po powrocie do treningów czułem się dobrze. Nie marnowałem czasu podczas przerwy, a do tego zmiana trenera zawsze jest nowym bodźcem dla drużyny. Każdy zaczynał od zera, musiał walczyć o skład. Wczorajsza asysta była fajna, prostopadłe podanie po składnej akcji. No i w ważnym momencie, bo na 1:0. Jak na trzy miesiące pauzy, rozegraliśmy całkiem niezły mecz. Co nie znaczy, że nie mogło być lepiej. Samemu powinienem strzelić dwa gole. Ale tak jak mówisz, mam „double-double”, więc swój indywidualny cel na ten sezon już zrealizowałem. Teraz zostało dziewięć kolejek, żeby jeszcze poprawić statystyki. Jestem ambitnym zawodnikiem. Wiem, że każda następna bramka czy asysta może w przyszłości mi pomóc.

Oglądając skrót rzuciła mi się w oczy sytuacja z doliczonego czasu pierwszej połowy. Wyszliście z Gojakiem 2 na 1, ale on zamiast ci podać do pustej bramki, uderzył tak, że był tylko rzut rożny.

Na boisku i w szatni pewne kwestie sobie wyjaśniliśmy. Powinien mi dograć, cała drużyna w ten sposób zareagowała. Dziś już oczywiście nie jestem na niego zły, takie sprawy załatwia się od razu i idzie dalej. W końcówce z kolei ja źle wykończyłem bardzo dobrą sytuację. Chyba zabrakło mi sił, chwilę wcześniej miałem dwa dłuższe sprinty. Dostałem piłkę w polu karnym, wykonałem dobry zwód na lepszą nogę, ale podpaliłem się, piłka poszła nad poprzeczką. Mogłem podać do niepilnowanego Sandro Kulenovicia. Na szczęście wygraliśmy 3:1 i trzeba się z tego cieszyć. Jestem też zadowolony ze swojej dyspozycji fizycznej. Dostaliśmy raporty ze statystykami biegowymi, szybkościowymi i tym podobne. Wyglądały one nawet lepiej niż przed koronawirusem. Utwierdziłem się w przekonaniu, że dobrze pracowałem siedząc w domu przez dwa miesiące.

To były w ogóle jakaś różnice w waszej grze w porównaniu do meczów sprzed pandemii?

Względem drużyn z wielu innych lig wracających do życia byliśmy w bardzo dobrym położeniu. Mieliśmy za sobą pięć tygodni treningów, do tego mecze towarzyskie. W próbie generalnej jednego z ligowców rozbiliśmy 4:1. Mogliśmy się przygotować. Jeśli są jakiekolwiek minusy po niedzieli, to może tylko brak intensywności, którą powinniśmy narzucić w drugiej połowie. Prowadziliśmy dwoma golami, zmarnowaliśmy tę wspomnianą sytuację 2 na 1 i nie zamknęliśmy meczu do przerwy. Gospodarze zdobyli ładną bramkę, zrobiło się gorąco. Niepotrzebnie daliśmy im nadzieję.

Reklama

Od Dinama niezmiennie wymaga się w Chorwacji wygranej w każdym spotkaniu. Możemy odnieść siedem zwycięstw z rzędu, a w ósmym meczu zremisujemy i już pojawią się komentarze, że dopadł nas kryzys. Z Varażdinem tego uniknęliśmy, ale jako drużyna musimy jeszcze podkręcić intensywność gry. Taka jak wczoraj powinna być przez 70-80 minut, a nie jedną połowę. Pod koniec ligi czekają nas prestiżowe starcia z Rijeką czy Hajdukiem, poprzeczka będzie zawieszona wyżej. Musimy też patrzeć pod kątem eliminacji Ligi Mistrzów, które mogą się zacząć zaraz po zakończeniu tego sezonu. Zabraknie czasu na okres przygotowawczy, dlatego tym lepiej, że mamy taką przewagę w tabeli. Pewne rzeczy możemy szlifować teraz i już szukać nowych rozwiązań na przyszłość.

Obaj trenerzy dokonali w niedzielnym meczu po cztery zmiany.

Ale mieli ich pięć, po prostu nie wykorzystali pełnej puli. W Chorwacji zdecydowali się na zwiększenie liczby zmian. Uważam, że to bardzo dobra decyzja, zwłaszcza w kontekście takiego klubu jak Dinamo. Mamy bardzo szeroką kadrę, 25-27 zawodników daje określoną jakość, a na co dzień niektórzy nie mieszczą się nawet na ławce. Po szybkim – mam nadzieję – zapewnieniu sobie mistrzostwa, niektórzy z młodych chłopaków zapewne dostaną więcej szans. Mogą pojawić się jakieś kartki czy kontuzje, tym bardziej wtedy tacy piłkarze się przydadzą. I kto wie, może przy okazji objawi się nowa perełka. Dinamo przecież specjalizuje się w sprzedawaniu wschodzących gwiazd. No i dzięki pięciu zmianom, łatwiej będzie utrzymać odpowiednią intensywność gry. Można wymienić wszystkich z ofensywy i na przykład wprowadzić świeżego defensywnego pomocnika, żeby dalej stosować agresywny pressing.

Nowym szkoleniowcem Dinama został Igor Jovicević. W porównaniu do okresu z Nenadem Bjelicą, coś się wyraźniej zmieniło w założeniach, sposobie gry czy trenowania?

Raczej jest to płynna kontynuacja, ale wiadomo, że każdy trener chce postawić swój stempel na drużynie. Jak na warunki chorwackie, Dinamo zawsze obroni się jakością na boisku, w detalach jednak można się różnić. Powtarzam, że Nenad Bjelica był najlepszym trenerem, z którym pracowałem. Z Igorem Joviceviciem dopiero zaczynam współpracę i pewnie także czegoś będę mógł się od niego nauczyć. Nie mieliśmy wpływu na wydarzenia w klubie, dla mnie najważniejsze jest, żeby przychodzić na zajęcia z uśmiechem na twarzy. Na tę chwilę jestem zadowolony. Treningi są fajne, intensywność jest okej.

Odejście Bjelicy przyjąłeś z wyjątkowo dużym smutkiem czy od początku podchodziłeś do tematu na zasadzie „taka jest piłka”?

Mógłbym ci mówić, że takie życie, taki jest futbol i zamknąć wątek, ale to nie do końca byłaby prawda. Z trenerem nie mogliśmy się nawet pożegnać, bo wszyscy siedzieliśmy w domach. Pożegnałem się telefonicznie. Dziękowałem wszystkim trenerom, z którymi pracowałem i przeważnie ten kontakt zostaje. Do dziś czasami zdzwaniam się z Marcinem Broszem, jeszcze częściej z Dominikiem Nowakiem i Dariuszem Dźwigałą. Przy trenerze Bjelicy w mocnym zagranicznym klubie czułem się jak w domu. Zbudowałem sobie tutaj taką pozycję, że w nowym roku po sprzedaży Daniego Olmo stałem się jednym z trzech najważniejszych zawodników Dinama jeśli chodzi o wpływ na grę. Nenadowi Bjelicy zawsze będę wdzięczny. Dzięki niemu mogłem zagrać w Lidze Mistrzów i Lidze Europy, przebić się do reprezentacji Polski, a indywidualnie wykręcałem lepsze statystyki niż na polskich boiskach. Żałowałem, że ta współpraca się kończy, na pewno pozostaniemy na łączach.

Dwa dni przemyśleń, podziękowanie za współpracę i musiałem patrzeć dalej. To nie ostatnia zmiana szkoleniowca, która mnie w karierze czeka. W ciągu dwóch lat zdążyłem się utożsamić nie tylko z trenerem Bjelicą, ale także z klubem i kibicami. Czuję się tu jak u siebie. Język chorwacki opanowałem już na tyle, że swobodnie w nim rozmawiam nie tylko w szatni. Fani traktują mnie jak swojego, z jeszcze większym szacunkiem. Niedawno dostałem nowy kontrakt, zostałem doceniony finansowo. Nie mogę zawieść zaufania. Nie grasz jedynie dla trenera, ale też dla kibiców, dla siebie, dla swojej rodziny.

Reklama
Na gorąco nie miałeś pretensji do Bjelicy, że tak mało z ciebie korzystał w Lidze Mistrzów? To był chyba jedyny „haczyk” w dyskusji, gdy zastanawiano się, czemu więcej nie grasz w reprezentacji: w Chorwacji ma świetne liczby, ale w tych najważniejszych pucharowych meczach go nie ma. Często w porównaniu do ligi tylko ciebie brakowało w składzie.

Każdy może wyrazić swoją opinię i takie też przyjmowałem do wiadomości. Co nie znaczy, że muszę się z nimi zgadzać. Uważam, że wielu zawodnikom trudno byłoby się odnaleźć w Dinamie i mieć dobre liczby nawet w samej lidze chorwackiej. Jeśli chodzi o Ligę Mistrzów – jasne, chciałem grać więcej. Na to, że wyszło inaczej złożyło się wiele rzeczy. Eksplozja mojej formy nastąpiła na przełomie września i października, gdy mieliśmy za sobą dwa mecze w fazie grupowej. Kiedy już czułem, że jestem w gazie, wkurzałem się, że w lidze jestem najlepszy na boisku, a parę dni później tylko się przyglądam. Rozmawiałem jednak z trenerem Bjelicą. Potrafił mi wyjaśnić, co z czego wynika. W Lidze Mistrzów ustawialiśmy się piątką w obronie, odpadało miejsce dla jednego klasycznego skrzydłowego. Z przodu grali Dani Olmo, który jest projektem klubu i został zimą sprzedany za duże pieniądze, strzelający hat-tricka z Atalantą Orsić i podstawowy napastnik reprezentacji Chorwacji Bruno Petković. Wychodziło, że to jedno miejsce do poświęcenia w ofensywie było moje.

Musiałem się z tym pogodzić i czekać. Tyle już w piłce przeszedłem, wszystko musiałem sobie wywalczyć, że potrafiłem zachować cierpliwość. Wiedziałem, że dzięki swojej upartości doczekam się szansy. I tak się stało. Zagrałem od początku w najpiękniejszym meczu, który mógł się w tej grupie trafić – u siebie z Manchesterem City, przy 30-tysięcznej widowni. Zaliczyłem asystę, przez 20 minut prowadziliśmy. Okej, przegraliśmy 1:4, ale City to inna półka. Doceniałem to, gdzie jestem, pamiętając, gdzie znajdowałem się 2-3 lata wcześniej.

Wspinam się krok po kroku. Uważam, że od wyjazdu z Polski zrobiłem duży postęp. Można komentować, że to tylko liga chorwacka. Żeby jednak trafić do Dinama i móc sobie nabijać statystyki, trzeba wcześniej coś prezentować. Sądzę, że cały czas wysyłam pozytywne sygnały w kontekście reprezentacji. Oprócz Kamila Grosickiego innych skrzydłowych mających fajne liczby w ofensywie za bardzo nie mamy. Na razie skupiam się na pozostałych dziewięciu kolejkach. Latem otwiera się okno transferowe i zobaczymy, co się wydarzy. Do wrześniowych meczów kadry jeszcze daleko. Miejmy nadzieję, że w ogóle do nich dojdzie.

Sprzedaż Olmo do RB Lipsk pomogła ci jeszcze bardziej wzmocnić pozycję w drużynie?

Dani to nominalnie trochę inna pozycja, ale w Lidze Mistrzów grał jako fałszywy prawoskrzydłowy. Zawsze super mi się z nim współpracowało. Wzajemnie sobie asystowaliśmy przy golach. Było mi szkoda, gdy odchodził. Podczas pożegnania nie ukrywał, że to przeżywa, my zresztą też. Tak długo grał w Dinamie, że czuł się już bardziej Chorwatem niż Hiszpanem. Jeśli mogę, śledzę teraz mecze Lipska w Bundeslidze. Po jego sprzedaży siła ofensywna rozkłada się na mnie, Orsicia i Petkovicia. I każdy z nas daje radę. Ja i Petko mamy „double-double”, a Orsić nastukał już 20 goli. Dobrze się rozumiemy, zażarło.

Wspomniałeś o letnim okienku, co sugeruje, że coś ciekawego może się wydarzyć. Ale rezygnując zimą z przejścia do MLS pokazałeś, że nie chcesz transferu za wszelką cenę.

Odejście do USA na tym etapie kłóciłoby się z moimi ambicjami piłkarskimi. O ofercie dowiedziałem się dzień po występie przeciwko Manchesterowi City. Dopiero co spełniłem wielkie marzenie. Słyszałem hymn Ligi Mistrzów z boiska, pokazałem się na tle topowego rywala, a zaraz potem miałbym iść do MLS… Wiadomo, super pieniądze i tak dalej, ale dla mnie finanse nie są najważniejsze. Prowadzę swoją karierę w inny sposób. Czy ta droga zaprowadzi mnie jeszcze do lepszej ligi? Nie wiem, ale przynajmniej nie będę miał do siebie pretensji, że jedną decyzją zaprzeczyłem temu, co założyłem sobie wcześniej.

Transfer do MLS w pewnym sensie byłby kapitulacją w walce o twoje marzenia.

Można tak powiedzieć. Moim marzeniem, takim dopełnieniem wszystkiego, jest to, żeby po Dinamie trafić do silnej europejskiej ligi. Dinamo jest bardzo mocnym klubem, jak dla mnie sportowo utrzymalibyśmy się w Serie A czy Bundeslidze, ale chodzi o to, co masz na co dzień. Chciałbym jeszcze tydzień w tydzień doświadczać wielkiej piłki. Idąc do MLS na pewno już do czołowej ligi bym nie trafił. Mam 27 lat, w takim wieku już nie wybijasz się z USA do poważniejszego grania. Myślę więc, że podjąłem słuszną decyzję. Po przedłużeniu umowy z Dinamem zarabiam już tyle, co pełnoprawny zawodnik pierwszego składu. To podobne pieniądze do tych, które miałbym w Ameryce, a z niczego w kontekście przyszłości nie muszę rezygnować.

Od początku roku całkowicie skupiam się na tu i teraz, na każdym meczu. I to mi żre. Rozegraliśmy 8-9 oficjalnych spotkań, do tego 4-5 sparingów i góra w dwóch nie miałem udziału przy przynajmniej jednej bramce. Jestem w gazie i czuję, że mogę marzyć o czymś fajnym. Na co dzień jednak zajmuje się tym mój agent. Ja chcę robić swoje.

Miałeś kiedyś na lodówce listę celów. Wiele już odhaczyłeś: gra w Ekstraklasie, zagraniczny transfer, trofea, występy w Lidze Mistrzów, znacząca podwyżka, debiut w reprezentacji, gol w reprezentacji. Co jest następne?

W zasadzie zrealizowałem wszystkie cele, który wtedy sobie wyznaczyłem. Wisienką na torcie byłby transfer do lepszej ligi. Mierzę siły na zamiary – do czołowego klubu z czołowej ligi już nie przejdę, choćby z racji wieku, natomiast ciągle widzę szansę na średni klub z takiego otoczenia. To też byłoby spełnienie marzeń. Dinamo specjalizuje się w promowaniu zawodników. Skoro przedłużono ze mną kontrakt i dano mi znaczącą podwyżkę, działacze muszą wierzyć, że mogą jeszcze ubić dobry interes. W innym przypadku mogliby powiedzieć, że poczekamy następny rok, gdy wygaśnie stara umowa i potem zobaczymy.

Masz poczucie, że potrzebujesz takiego transferu, żeby wzrosły twoje akcje w reprezentacji? Być może trzy gole i cztery asysty w jakimś przykładowym Augsburgu znaczą więcej niż 12 goli i 10 asyst w Dinamie.

Siedzi mi w głowie myśl, że gdybym grał na przykład w średniaku Bundesligi, to byłoby mi do kadry bliżej niż obecnie. Być może również pod tym kątem patrzy selekcjoner. Z drugiej strony – nie chcę wymieniać nazwisk, ale są zawodnicy, którzy niby znajdują się w lepszych ligach, a prawie nie mają liczb. Pewnie, że liczy się też forma w danym momencie, ale bez formy nie wykręcałbym takich statystyk w lidze chorwackiej. A to nie jest taka słabiutka liga. Pod koniec pobytu Łukasza Zwolińskiego w Goricy już nie do końca na niego stawiano, a teraz wrócił do Polski i zaczął strzelać jak na zawołanie. W Chorwacji też możesz iść do przodu.

Na co dzień jednak nie żyję tymi tematami, bo nie wszystko zależy ode mnie. Cieszę się z każdego dnia, z tego, że zdrowie dopisuje. Gram z bardzo dobrymi zawodnikami i na ich tle nie jestem tylko dopełnieniem. W wielu meczach wyróżniam się i ciągnę ten wózek. To pokazuje, że poziom reprezentacyjny nie musi mnie przerastać. Uważam zresztą, że w każdym z tych czterech występów dawałem radę. Nie zjadała mnie presja, raczej jak „Grosik” czułem radość z faktu, że mogę grać z orzełkiem na piersi. Tym bardziej byłem zdziwiony, że odkąd po wejściu z ławki strzeliłem gola Izraelowi nie dostałem już szansy, choć w klubie co chwila pokazywałem, że jestem gotowy.

Od początku sezonu w Chorwacji można oglądać Ekstraklasę. Wzbudza ona teraz większe zainteresowanie z racji tego, że wznowiła rozgrywki wcześniej?

Zacznijmy od tego, że w każdej szatni mniej więcej połowa piłkarzy w ogóle nie ogląda meczów w domu. Mają tak jakby drugie życie, prywatnie piłki dla nich nie ma. Niektórzy koledzy trochę naszą ligę śledzą, ale nie zauważyłem, żeby coś się znacząco teraz zmieniło. Kto miał ją oglądać, oglądał już wcześniej. W Polsce występuje wielu zawodników z Bałkanów, mają swoich znajomych w chorwackiej piłce i oni śledzą ich poczynania. Kulenović ogląda Legię, ja oglądam Górnika, kilku innych ma kolegów grających u nas – na przykład w Jagiellonii. W Dinamie chłopaki nieraz się śmieją, gdy przełączę na Ekstraklasę: – Damian, jak się mówi „Górnik Zabrze?”.

Znacie mnie, piłka to moja pasja, a nie sam zawód. Mówiłeś, że zadzwonisz zaraz po Wisła – Legia i też ten mecz oglądałem. Nie cały, po godzinie żona wymusiła zmianę kanału (śmiech). Śledzę każde spotkanie Górnika, mocno utożsamiam się z tym klubem. Interesuje mnie postawa Erika Janży. W chorwackim NK Osijek nie za bardzo sobie radził, był zmiennikiem, a w Zabrzu gra dziś pierwsze skrzypce. Jeśli mogę, włączam nawet Wigry Suwałki, ostatnio odpaliłem mecz z Miedzią Legnica. Oglądanie futbolu sprawia mi przyjemność, zwłaszcza po tak długim poście.

Wydajesz się zatem idealnym kandydatem na eksperta telewizyjnego po karierze. Masz gadane i lubisz oglądać piłkę, więc jesteś na bieżąco. To nie jest reguła w przypadku niektórych ex-zawodników pojawiających się na antenie.

Nie wiem, co będę robił po karierze, jeszcze o tym nie myślałem. Ale fakt, o piłce mogę rozmawiać całymi godzinami. Zdzwaniam się z tatą, niby gadamy tylko o ostatnim meczu, a nagle mija pół godziny i jeszcze wchodzimy na temat Jagiellonii. Później dzwonię do agenta i to samo. Interesuję się piłką i zaczęło się to nawet przenosić na moją żonę. Wracamy autem z Białegostoku do Chorwacji, przed nami 13 godzin podróży, więc z nudów wymyślamy jakieś głupie zadania. Ostatnio zeszło na piłkę. Okazało się, że żona zna wszystkie kluby Ekstraklasy i z przynajmniej dziesięciu wymieni kilku zawodników.

Jestem osobą otwartą i – tak sądzę – w miarę inteligentną, potrafię się wypowiedzieć, więc kto wie. To jednak odległa perspektywa. Teraz dążę do spełnienia marzeń, o których wspominałem. Może w lipcu coś fajnego się wydarzy i wtedy znów porozmawiamy.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

20 komentarzy

Loading...