Zdobył brązowy medal ME U-17 w kadrze Marcina Dorny z takimi zawodnikami jak Karol Linetty czy Mariusz Stępiński u boku. W Zagłębiu Lubin debiutował w Ekstraklasie w wieku zaledwie 18 lat. Młody, perspektywiczny lewy obrońca, o którego pytały wielkie marki (jak na przykład Hertha), a później… zaliczył zjazd do drugiej ligi. Czy jego kariera mogła potoczyć się inaczej? Czy nie powiedział jeszcze ostatniego słowa? Oto Piotr Azikiewicz, który obecnie występuje w Górniku Polkowice i jednocześnie prowadzi firmę, zajmującą się importem samochodów z zagranicy oraz wynajmem autolawet.
2013 rok. Masz na szyi brązowy medal mistrzostw Europy U-17, zaliczyłeś debiut w Ekstraklasie, a na karku dopiero 18 lat. Mocno zaszumiało ci wtedy w głowie?
Kiedy byłem tak młody, wielu starszych zawodników ostrzegało przed pokusami, ale nie zwracałem na to uwagi. Z perspektywy czasu inaczej do tego podchodzę. Pojawiły się wtedy tzw. błędy młodości. Gdybym miał w głowie to, co mam teraz, na pewno całkowicie inaczej by to się potoczyło. Nagle pojawiły się większe pieniądze i trudno całkowicie się od tego odciąć, mając dopiero 18 lat. Trzeba mieć naprawdę mocno poukładane w głowie, żeby nie odbiło.
Zwłaszcza, że postawił na ciebie nie tylko Adam Buczek, ale również Orest Lenczyk, który nie słynął z ręki do młodych.
Tak, wiele osób mnie przestrzegało. Mówili, że raczej będzie mi ciężko po jego przyjściu. Ku mojemu zdziwieniu od razu u niego zagrałem, najpierw z Cracovią, a później z Ruchem [Azikiewicz zaliczył asystę – red.]. Z Sebastianem Boneckim byliśmy jedynymi młodymi zawodnikami, na których Lenczyk wtedy postawił. Wcześniej raczej tego nie robił.
A co się stało, że tak szybko zakończyła się twoja przygoda u trenera Lenczyka w Ekstraklasie?
Wydarzył się Cypr i obóz przygotowawczy. Dość nieprzyjemna sytuacja. Konkretne błędy młodości, które zesłały mnie do rezerw, a później jeszcze miałem kolejny uraz i aż do przyjścia trenera Stokowca już w pierwszej drużynie nie zagrałem.
To już nie jest jedyna kontuzja, która zahamowała twoją karierę.
Tak, już u trenera Hapala miałem problemy mięśniowe, jeszcze przed debiutem w Ekstraklasie. Później ten problem ciągle się przewijał. Nie były to groźne urazy, ale eliminowały mnie z treningów na 2-3 tygodnie i nie mogłem wpaść w rytm, a dla młodego zawodnika jest to bardzo ważne. Ciągle jeździłem na rehabilitację. Wrocław, Poznań, ciągłe leczenie tych naciągnięć różnymi metodami. Przez dwa lata od debiutu w Ekstraklasie więcej czasu spędziłem w gabinetach fizjoterapeutów niż na boisku.
I później pojawiło się pierwsze wypożyczenie, powrót do Zagłębia i kolejna szansa na grę.
Byłem na rocznym wypożyczeniu w Kotwicy Kołobrzeg. W Sylwestra o 20:00 zadzwonił do mnie Piotr Burlikowski, ówczesny dyrektor sportowy Zagłębia Lubin. Pojechałem na obóz przygotowawczy. Pierwszy dzień fajnie się czułem, drugi dzień testy szybkościowe i… kontuzja.
Po kontuzji nie było opcji na grę u Piotra Stokowca?
Po kolejnym urazie jeszcze przed startem ligi był sparing z Chrobrym Głogów, zagrałem 10 minut. Później kolejny uraz, granie w rezerwach, a oprócz tego kończył mi się kontrakt, więc fatalny zbieg okoliczności. Czarna seria. Trzy miesiące bez piłki.
A jesteś bardziej „Team Stokowiec” czy „Team Peszko”?
Jeśli chodzi o relację z trenerem, to nie było półśrodków. Albo się go lubi, albo się go nie lubi. Ale nigdy nie słyszałem od żadnego zawodnika Zagłębia, żeby miał z nim jakiś problem. Wiadomo, że jak ktoś nie gra, to nie jest zadowolony, ale żeby były narzekania, że na kogoś się uwziął, to na pewno nie.
Sławomir Peszko narzekał na treningi u Stokowca, ale nie było w nich nic nadzwyczajnego. Chociaż pod względem intensywności obóz przygotowawczy zimowy jest na mega wysokim poziomie. Myślisz, że jest już koniec, a tu jeszcze „zabawa biegowa”. Brzmi niegroźnie, a tu kolejny konkret.
Czy intensywność treningów i ta „fizyczność” to główny powód, dla którego wielu młodych chłopaków na pewnym etapie odpada z rywalizacji?
Na pewno jest różnica, chociaż delikatne przetarcie mieliśmy już w Młodej Ekstraklasie, kiedy jechaliśmy na Legię czy Lecha i graliśmy przeciwko np. Furmanowi, Szumskiemu czy innym zawodnikom, którzy debiut w Ekstraklasie mieli za sobą. Później wybieraliśmy się na mecz rezerw i myślimy sobie „trzecia liga, co to za poziom”. A tu jedziesz na mecz, przeciwko tobie 35-latek, który cię przestawia, lepiej się zastawia i fizycznie zderzasz się brutalnie z rzeczywistością. Na pewno jest to przydatne dla każdego młodego chłopaka. Bo Młoda Ekstraklasa to jednak było granie trochę juniorskie, nie przygotowywała do gry w seniorach jak mecze w rezerwach, więc teraz młodsi zawodnicy z Zagłębia mają na pewno łatwiej.
A sama akademia Zagłębia teraz lepiej przygotowuje do gry w seniorach niż za twoich czasów?
Jak patrzę na młodych chłopaków, którzy mają po 13-14 lat i na to, co wyprawiają z piłką, a do tego mają dużo lepsze boiska, później mocne przetarcie w rezerwach, to na pewno są lepiej przygotowani do gry w Ekstraklasie. W Zagłębiu teraz będą grać coraz młodsi w pierwszej drużynie. Ja chyba trochę za szybko zadebiutowałem. Nie byłem na to gotowy w tamtym czasie.
Taki będzie teraz kierunek Zagłębia? Szybkie wprowadzanie i sprzedaż zawodników?
Tak. Po to się inwestuje duże pieniądze w akademię, żeby później móc z tego korzystać finansowo. To jest biznes. Nie taki jest plan, żeby grać 11 wychowankami, a żeby sprzedać w ciągu roku dwóch-trzech wychowanków, takich jak Białek. Za kilka milionów euro. Szkolą wychowanków, ale chcą na tym przede wszystkim zarabiać.
A który z tych najbardziej znanych wychowanków, z którymi grałeś miał największy talent i od razu było wiadomo, że może odejść za duże pieniądze? Jach, Jagiełło, Piątek czy Kubicki?
Z tej czwórki duży talent miał tylko Filip Jagiełło. Pozostali sobie to wypracowali, włożyli mnóstwo pracy. Piątek i Jach na początku siedzieli w rezerwach nawet na ławce, a z czasem Stokowiec zaczął na nich mocniej stawiać i zbudował ich kolejnymi szansami. Na pewno to jego zasługa. Oprócz Jagiełły, z zawodników, z którymi grałem, to na pewno Patryk Bryła mocno się wyróżniał i myślałem, że osiągnie dużo więcej.
A Dominik Hładun?
Nagle wyskoczył, bo numerem jeden zawsze był Piotrek Smołuch, a później długo, długo nic. Cały czas pracował w cieniu. I sobie zapracował. Wyjeżdżał na obóz przygotowawczy już w seniorach jako trzeci bramkarz, a nagle wraca i wskakuje do bramki jako numer jeden. Było lekkie zaskoczenie, chociaż zawsze uważałem go za dobrego bramkarza. Myślałem, że Forenc jest bliżej bronienia, a Dominik dostał szansę, wykorzystał ją i pokazał, że cierpliwość popłaca.
Też cierpliwie czekasz na szansę w wyższej lidze?
Można powiedzieć, że już mam 25 lat, ale tak naprawdę mam dopiero 25 lat i na spokojnie gram, nie podpalam się, a może jeszcze coś jeszcze uda się zdziałać wyżej. Nie składam broni!
A nie czujesz, że trochę się zasiedziałeś w drugiej lidze i ta Ekstraklasa ucieka?
Kiedy debiutowałem w Ekstraklasie, nie byłem piłkarsko na to gotowy. Wydaje mi się, że teraz wyglądałbym już dużo lepiej i stać mniej, żeby zagrać na pewno jeden poziom wyżej.
Czyli teraz dużo mądrzej wprowadza się zawodników do Ekstraklasy?
Już Piotr Stokowiec miał takie wyczucie, kto powinien grać w Ekstraklasie. Przykład Jarosława Jacha. Wysoki, środkowy obrońca z dobrą lewą nogą. Cały czas – mimo błędów – grał w pierwszym składzie. Konsekwentnie był oswajany z Ekstraklasą i to zaprocentowało. Tak samo Krzysztof Piątek. No i później podpisali dobre kontrakty zagraniczne. Nie spalili się, bo mieli zaufanie trenera mimo słabszych meczów. Piotr Stokowiec ich budował.
Uważasz, że Jarosław Jach za wcześnie odszedł z Zagłębia?
Jak zaczął grać w Ekstraklasie, zrobił się medialny szum, bo miał mega dobre warunki fizyczne, był cały czas młody, a jeszcze dobrze grał lewą nogą i pojawił się temat reprezentacji Polski. Zacząłem patrzeć na niego przez pryzmat tego szumu medialnego i dopiero wtedy do mnie dotarło, że ten chłopak może grać w kadrze, a jeszcze niedawno siedział na ławce w rezerwach.
Na jego miejscu być został w klubie? Bo też miałeś sygnały z zagranicznych klubów, że są zainteresowane.
Co ciekawe, najwięcej tych sygnałów było po debiucie w Młodej Ekstraklasie, nawet więcej niż po brązowym medalu ME U-17. Był temat Herthy, Regginy, ale z Cezarym Kucharski uznaliśmy, żebym na spokojnie pograł w Zagłębiu Lubin i wtedy pomyślimy. Chociaż kręciło się wokół mnie wielu menedżerów, którzy naciskali na transfer za granicę ze względu na kasę. Jeździliśmy z rodzicami na takie spotkania, ale zazwyczaj wracaliśmy zniesmaczeni tym mocnym parciem na transfer zagraniczny.
A jak teraz jest z tymi menedżerami? Odzywają się do zawodnika 2-ligowego?
Tak, co pół roku są jakieś telefony, ale bez żadnych konkretów. Czasem pojawi się temat testów w drużynie 1-ligowej, ale ja mam już 25 lat, poukładane życie w Lubinie, swoją firmę, już nie napalam się na pierwszy sygnał o potencjalnym transferze. Wolę dostać konkretne informacje i wtedy dopiero podejmę decyzję. Nie mam już 18 lat, żeby jeździć po Polsce i szukać klubu.
To poukładane życie nie zabrało trochę motywacji piłkarskiej? Chce ci się jeszcze?
Na początku w Górniku Polkowice, jeszcze w III lidze, miałem takie podejście, że jest mi dobrze, klub organizacyjnie poukładany, a dodatkowo mogę sobie działać. Ale jak już zrobiliśmy awans do drugiej ligi, to apetyt rośnie w miarę jedzenia i uznałem, że to za mało. Jak ktoś się odezwie z konkretną propozycją, to jednak nic mnie tu nie trzyma. Pakujemy się z narzeczoną, zabieramy psa i wyjeżdżamy. Jak zrobiliśmy jeden awans, to wcale nie jest powiedziane, że nie możemy zrobić kolejnego i już nie trzeba będzie się dalej wyprowadzać. Zwłaszcza, że baraże wcale nie były tak daleko, mieliśmy trzy punkty straty do Stali Rzeszów.
Czy Górnik Polkowice nie jest takim mini Zagłębiem Lubin, że jest tutaj za dobrze?
Oprócz tego, że z Zagłębia Lubin jest tutaj nas aż dziesięciu, to trochę tak jest, że jest naprawdę bardzo dobrze, nie możemy narzekać. Przyszedł teraz nowy trener, więc każdy ma czystą kartę. Nowa motywacja, nowy sezon, wszystko wróciło do normy, nie rozleniwiłem się tak bardzo!
A jak odszedł Enkeleid Dobi i Michał Bednarski, czyli król strzelców II ligi, nie było obaw, że odchodzą najostrzejsze miecze?
Michał Bednarski strzelił aż 24 gole, nikt mu tego nie odbierze, ale stwarzaliśmy mu tych sytuacji bardzo dużo. Funkcjonowaliśmy jako kolektyw, mamy swoją ofensywną tożsamość i to widać po strzelonych golach. Teraz wszedł do składu Baszak, w dwóch meczach dwa gole, więc nie myślimy o tym, że nagle zapomnimy, jak strzela się bramki. Więc jak sprzedamy Baszaka, to przyjdzie kolejny napastnik i on będzie kończył te sytuacje.
Bednarski jest idealnym przykładem dla wielu chłopaków z II ligi, że można się wyróżniać i nagle pytają o ciebie kluby z Ekstraklasy (np. Jagiellonia) i trafiasz do mocnej Miedzi Legnica.
Tak naprawdę to był jeden dobry sezon Michała Bednarskiego. Pierwsze osiem kolejek siedział na ławce i przegrywał rywalizację z Erykiem Sobkowem, który później miał uraz i wskoczył za niego Michał, więc trochę szczęścia też miał, a sezon kończył jako król strzelców ligi. A co ciekawe, w III lidze, gdzie wygrywaliśmy prawie wszystko, Michał strzelił tylko trzy gole. Sezon później jest królem strzelców w lidze wyżej.
No, ale jak wskoczył do składu w tej dziewiątej kolejce, to totalna przemiana. Siłownia, odżywki, lepsze odżywianie, wziął się za siebie w 100% i tego miejsca w składzie już nie oddał.
To właśnie ta praca i profesjonalne podejście są kluczem do sukcesu?
Z tym bywa różnie. Niektórym totalnie nie chce się nic robić na treningu, leniuchują, a wchodzą na mecz i piłkarsko przerastają innych. Trener nie posadzi takiego zawodnika na ławkę. Taki Szymon Pawłowski czy Robert Jeż raczej nie przemęczali się na treningach, niektóre odpuszczali, a wychodzili na mecz i zupełnie inny poziom. Pawłowski piłkarsko to chyba najlepszy zawodnik, z którym grałem. A niektórzy zawodnicy wręcz przeciwnie. Mocno profi, super się prowadzili, ale nigdy nie wskoczą na ten poziom co inni. Nie kopnęli piłki prosto na pięć metrów, ale już inwestowali w odżywki.
A jak zostałeś przyjęty w szatni jako 18-latek? Wtedy jeszcze tak nie stawiali na młodzież jak teraz w Zagłębiu.
Wiadomo, że młody chłopak – zwłaszcza jak nie ma grupki rówieśników – chce trzymać ze starszymi, chce poczuć szatnię, złapać klimat. I ja miałem ten niefart, że z tymi starszymi złapałem ten kontakt aż za bardzo. Byłem z nimi w tej grupie, więc za bardzo mnie nie hamowali. A jak już się zdarzyły jakieś nieprzyjemne sytuacje, to zawsze byliśmy w grupie, ale jako młody obrywałem jako jedyny.
Wtedy przylgnęła do mnie łatka imprezowicza, nawet kibice po przegranym meczu podchodzili do siatek i krzyczeli, że mnie widzieli w klubie, nawet jak to nie była prawda.
Jak młody chłopak gra w Ekstraklasie, to nie zdaje sobie sprawy z wielu rzeczy. Debiutowałem w Lubinie, u siebie, przegrywamy 0:1 z Cracovią i w ogóle się nie przejmowałem, że przegraliśmy, nie emocjonowałem, że to mój debiut, nawet nie miałem jakiejś super tremy. Byłem młody, nie zdawałem sobie sprawy, że kibice przyszli oglądać, przeżywają porażkę, a ja sobie jadę na imprezę po meczu. Nawet awans do II ligi z Górnikiem Polkowice sprawił mi większą radość, niż te kilka meczów w Ekstraklasie. Byłem już bardziej świadomy tego, co się dzieje wokół.
W Ekstraklasie w tamtym czasie nie grało wielu nastolatków, na palcach jednej ręki można było ich policzyć, nie było takiego trendu. Czułem trochę, że ten mój debiut jest bardziej na siłę – pokazanie, że stawiamy na młodych, więc zadebiutowaliśmy z Sebastianem Boneckim, a nie byłem na to gotowy. Zupełnie inaczej teraz to wygląda z chłopakami w Zagłębiu.
Ale zostałem na pewno fajnie przywitany w szatni, kapitanem był wtedy Adam Banaś, który robił duże wrażenie. Jak wszedłem to nie wiedziałem, czy powiedzieć „dzień dobry” czy „cześć”. Kilka razy do domu do Prochowic odwoził mnie Michal Papadopulos, bo z tymi busami bywało wieczorami różnie. Dla niego to było tylko 15-20 minut, a dla mnie fajne przeżycie, dodatkowa nobilitacja. Małe rzeczy, które dla młodych zawodników są istotne.
A czułeś, że jako lewy obrońca masz łatwiej w drużynie? Czułeś presję, że musisz, bo w kraju jest deficyt na tej pozycji?
Właśnie nie czułem presji, ale wiedziałem, że mam łatwiej niż na innej pozycji, bo ta konkurencja jest mniejsza. Był wtedy w Zagłębiu Costa Nhamoinesu, a drugiego nie ma. Ja miałem 18 lat i byłem naturalnym zmiennikiem, bo jestem lewonożny. Miałem na pewno dzięki temu łatwiejszą ścieżkę.
Ten szum wokół ciebie wtedy ci przeszkadzał?
Wtedy nawet jak debiutowałem w Młodej Ekstraklasie jako 16-latek, najmłodszy w całej Polsce, to czytałem o sobie artykuły. Podobnie jak później po debiucie w Ekstraklasie. Faktycznie wtedy, tak jak powiedziałem, stawianie na młodych nie było takie modne, więc każdy nastolatek na ławce wzbudzał zainteresowanie, a jeszcze jak byłem lewonożny i na lewej obronie, to pewnie oczekiwania były duże.
Nawet jak wrzuciłem jakieś zdjęcie na Instagrama, to trener Bożyczko od razu do mnie zadzwonił, żebym usunął to zdjęcie, bo na forum ostro ze mną jadą, że wrzuca zdjęcia z imprezy w nocy. Miałem kilka takich nieprzyjemnych sytuacji, nie byłem wtedy tego świadomy jako nastolatek.
Teraz w Polkowicach mam większy spokój, swoją firmę, ale bywało też na wypożyczeniu w Kołobrzegu, że byłem sam w nowym mieście, nudziłem się, lubiłem wyjść na miasto. Nie będę kogoś okłamywał, że w sobotę wieczorem siedziałem sam w domu.
Na szczęście to już za mną, nikt mi nie wypomina, że gdzieś wychodzę na imprezę, nie łączy tego z formą na boisku. To jest bardzo fajne w Polkowicach, mam spokój.
A propos tego działania poza boiskiem i spokoju, to skąd pomysł na biznes? To chyba nie jest popularne zajęcie dla młodego zawodnika.
Już trzy lata temu ściągnąłem do Polski pierwszy samochód na sprzedaż. Było mi dużo łatwiej, bo narzeczona zna perfekcyjnie niemiecki, więc to był spory handicap. Na początku to było tylko kilka sztuk w roku, jeździłem za granicę tylko, jeśli miałem dzień wolnego, więc to nie były akcje na wielką skalę. Musiałem wtedy wynajmować od kogoś lawetę, a w Lubinie był problem z dostępnością. Więc od razu zapaliła mi się lampka, że jest sporo chętnych, ale lawet brakuje. I tak powstał kolejny pomysł, czyli kupiliśmy auto z lawetą. Pierwszy miesiąc był tak dobry, że już myśleliśmy, żeby drugi samochód kupować. Zainteresowanie ogromne. W tym roku wyhamowała to nieco pandemia, ale od czerwca wznowiliśmy biznes.
Potem pojawił się „problem” ze zbyt dużym zainteresowaniem, bo chętnych na wynajem było znowu bardzo dużo, a my graliśmy co trzy dni, często w różnych częściach kraju. Raz jedziemy do Rzeszowa, a trzy dni później do Katowic. Niby to nie jest czasochłonne zajęcie, bo tylko przekazuję auto i podpisujemy umowę, a w międzyczasie jedziemy na serwis. Znajomy się odezwał, widział, że to się fajnie kręci, więc zaproponował, że odkupi ode mnie firmę ze wszystkimi kontaktami. Gotowy produkt. Teraz jesteśmy na etapie kończenia formalności. Już w głowie mam kolejny pomysł na biznes, pierwsze doświadczenie za mną. Wiem, że nie będę grał w piłkę do końca życia.
Na koniec powrót sentymentalny. Mistrzostwa Europy U-17. Czy od początku było widać, że Linnety czy Stępiński wypłyną na szerokie wody?
Karol Linetty zdecydowanie tak, na pewno najmocniej się wyróżniał. Nawet po miesiącu trenowania z pierwszym zespołem Lecha już się mocno rozwinął. Także mentalnie.
Z Mariuszem Stępińskim było trochę inaczej. Miał tę swoją „wkładkę”, strzelał mnóstwo bramek, ale żebym wtedy miał postawić, że tak wyskoczy, to chyba nie. Było o nim głośno, bo miał najwięcej goli. Z jednej strony był trochę surowy technicznie, ale z drugiej ta umiejętność strzelania bramek – brał piłkę i nagle go nie poznawałem. Dodatkowo trafił na „fajny” czas biednego Widzewa, czyli on i Patryk Stępiński grali, bo nie było za bardzo ludzi, więc miał szanse się ograć. Ale nie spodziewałem się, że za granicą sobie tak poradzi, pozytywne zaskoczenie.
Rozmawiał KRZYSZTOF NALEPA
Fot. newspix.pl