Widzieliśmy mocniejsze wejścia w sezon niż to w wykonaniu Lechii, bo owszem, punktowo tragedii nie ma, trzy oczka wpadły, ale jeśli chodzi o grę? Nawet nie dramacik, a jeden wielki regularny dramat. Warta mogła spokojnie wygrać, natomiast zapłaciła frycowe, ale już Raków z Górnikiem nie zostawili nawet reszty, ładując gdańszczanom po trzy gole. I cóż, mecz z kolejnym beniaminkiem, Stalą, miał być dla Lechii przełamaniem. Tak też się stało, jednak na miejscu kibiców gospodarzy nie popadalibyśmy w mega optymizm.
LUKI W OBRONIE LECHII
A skoro takie mamy zdanie, to mimo zwycięstwa zacznijmy od negatywów. Przede wszystkim Lechia znów grała przeciętnie w obronie i po czterech kolejkach ma średnią dwóch bramek przyjmowanych na mecz. Dzisiaj dawała się zaskakiwać po stałych fragmentach i to w sposób juniorski. Tak, rozegranie Domański-Getinger było śliczne, szczególnie strzał tego drugiego, czysty, precyzyjny, a trudny, bo piłka leciała dłuższy czas. Jednak gdzie byli rodzice, to znaczy obrońcy? Albo właściwie cała defensywa jako drużyna? Getinger miał masę miejsca, gospodarze zachowywali się tak, jakby nieobecność Forsella miała sprawić, że Stal nie może oddawać uderzeń z dalszej odległości niż pięć metrów. A to nie do końca prawda.
Drugi gol padł po kornerze w bardziej klasyczny sposób, ponieważ wrzutka poszła na krótki róg, gdzie Mak dostawił głowę. No i właśnie: czy Lechia powinna tracić w ten sposób bramkę, skoro Mak odrósł od ziemi na skromne 173 centymetry? Duża bura dla gospodarzy, tak bronić po prostu nie wypada.
CO POTRAFI MAKOWSKI?
Po drugie nie możemy przejść obojętnie obok występu Makowskiego. Szukamy atutów tego chłopaka i znaleźć ich nie możemy. To znaczy, jest jeden: wiek. Makowski jest młodzieżowcem i ma łatwiej, by znaleźć się w składzie, tym bardziej, gdy Fila przestał nosić ten status, ale słuchajcie: na trybunach też było sporo dzieci. Możliwe, że gorzej by nie zagrali. Najbardziej kuriozalne były próby z dystansu Makowskiego, szczególnie to ostatnie uderzenie, które poleciało w aut. Chłopie, nie umiesz, nie strzelaj. Ale co umiesz? Odebrać, rozegrać? Mamy solidne wątpliwości. I jeśli Makowski dalej będzie tak grał, to Lechia będzie regularnie występować w dziesięciu, co – przyznacie – jest dość upierdliwe.
Ale dobra, wskazaliśmy uwagę na mankamenty, to teraz pochwalmy. Wreszcie Lechię chciało się oglądać. To nie była już ta nudna drużyna, która ma problem ze skonstruowaniem jakiejkolwiek sensownej akcji, a tak we wcześniejszych kolejkach bywało. Tutaj mieliśmy polot, jakość, pomysł. Mimo że nie zaliczył żadnego konkretu, to trzeba powiedzieć: świetny był Saief, który notował właściwe same dobre zagrania, zresztą powinien mieć asystę, ale Haydary zawalił sam na sam. Być może to jest dziesiątka, na jaką czekał Stokowiec, bo prawie każde podanie i drybling pomocnika są przemyślane, wykonywane ze sporą gracją.
NIEŚMIERTELNY FLAVIO
Flavio? Znów można było się zastanawiać, czy facet mimo wszystko jednak nie przechodzi na drugą stronę rzeki, tymczasem w 36. urodziny zagrał kolejny bardzo dobry mecz. Najpierw z trudnej pozycji strzelił głową, potem pewnie wykorzystał rzut karny. Przy pierwszym trafieniu asystował mu Nalepa i to nie byle jak, gdyż… przewrotką. Zresztą Nalepa, choć ma o czym gadać z kolegami w obronie, to z przodu akurat błyszczał, ponieważ dorzucił jeszcze bramkę.
Dużo wiatru robili na skrzydłach Conrado z Haydarym. Pierwszy strzelił bramkę, kiedy obrócił się w polu karnym i huknął pod poprzeczkę, drugi wywalczył rzut karny w ważnym momencie przy stanie 2:2. Owszem, widać, że jeden i drugi mają swoje ograniczenia, ponieważ Conrado mógł mieć dublet, ale źle przyjął (i zamiast w piłkę, kopnął w przeciwnika), z kolei Haydary zmarnował wspomniane sam na sam, ale na poziom Ekstraklasy tych dwóch może męczyć każdego rywala.
Patrząc szerzej na ten mecz: Lechia była po prostu lepsza. Miała więcej jakości piłkarskiej, w drugiej połowie wręcz gniotła Stal i remis byłby niesprawiedliwy. Tak, mielczanie mieli pomysł na to spotkanie, wykorzystywali swoje okazje w postaci stałych fragmentów gry, ale brakowało jakości, gdy piłki nie można było ułożyć w rękach. Groźnych kontr raczej nie uświadczyliśmy, toteż Lechia nie musiała bać się atakować.
Czyli kolejne spotkanie beniaminka i kolejny brak zwycięstwa. Ale przecież nie ma przepaści między elitą a zapleczem i dlatego poszerzamy ligę, prawda?
Fot. FotoPyk