Reklama

Kiwior: Trener Michniewicz powiedział, że zaskoczyłem pozytywnie

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

15 września 2020, 08:48 • 9 min czytania 5 komentarzy

W wieku szesnastu lat Jakub Kiwior został wypatrzony przez skautów Anderlechtu Bruksela. Razem z młodym zawodnikiem do Belgii na ponad dwa lata przeniósł się jego tata. W poszukiwaniu gry w seniorach wychowanek GKS-u Tychy wybrał kierunek niebanalny, bo ligę słowacką. Dziś chwali sobie tę decyzję grając w Żylinie, a jego grę dostrzegł też Czesław Michniewicz, najpierw powołując Kiwiora na zgrupowanie młodzieżówki, a potem wystawiając lewonożnego stopera zarówno z Estonią jak i Rosją.

Kiwior: Trener Michniewicz powiedział, że zaskoczyłem pozytywnie

***

Zajrzał ci strach w oczy, jak zanotowałeś stratę pod polem karnym i Rosjanie mało nie wyrównali?

Myślałem, że Patryk Dziczek poda mi na lewą nogę, a podał na prawą. Zanim się zorientowałem, rywal przejął piłkę. Nie powiem, chwilę modliłem się, żeby z tego nic nie wpadło. Głupio tak stracić. Na szczęście napastnik wygonił się do boku.

Oglądałem mecz w TV i trener Michniewicz pod koniec spotkania był głośniejszy niż komentatorzy. Faktycznie słucha się na bieżąco i stosuje takie podpowiedzi, czy to gdzieś bardziej działa na zasadzie motywacji?

Wiadomo, że przy pustych trybunach wszystko było słychać. Słucha się, my też staramy się sobie pomóc nawet prostymi komendami. Trener patrzy z boku, widzi więcej.

Jak dobrze mieliście rozpracowaną Rosję?

Bardzo. Znaliśmy każdego z nich, jak gra, co prezentuje. Całej kuchni nie zdradzę, ale mieliśmy video zawodników do oglądania na iPadach, wiedzieliśmy, że – na przykład – ten napastnik schodzi po piłkę, a ten szuka złamania linii. Myśleliśmy o tym na treningach, tak się przygotowywaliśmy i to też pomaga. Myślę, że nie przesadzę, gdy powiem, że wiedzieliśmy prawie wszystko o tym jak grają. Niczym nas nie zaskoczyli. Jak stwarzali sytuacje, to raczej po naszych błędach, bo czasem każdy błąd popełni.

Reklama
Powiedz, ten wyblok przy bramce Dziczka, który zrobiłeś: to było trenowane, zaplanowane? Tak wyglądało.

Nie. Ale dwa razy wcześniej tak próbowałem zrobić, szarpałem się z tym obrońcą, za trzecim się udało go zablokować. Patryk idealnie nabiegł na piłkę i wpadło.

Była w ogóle szansa, żeby w jakikolwiek sposób poświętować?

Nie bardzo, każdy po meczu wracał do klubów, niektórzy praktycznie od razu. Wiadomo, że okrzyki w szatni, wspólna kolacja, wzajemne gratulacje. Ale to tyle.

Coś cię zaskoczyło na tej kadrze?

Zaskoczyło mnie w sumie powołanie. Zaskoczony byłem też, że to nie tata pierwszy mnie o nim poinformował, zazwyczaj pierwszy wysyła SMS-a. Fajnie, kolejny krok, starsza reprezentacja, następny poziom. Na to pracuję.

Miałeś kontakt wcześniej ze sztabem trenerskim młodzieżówki?

Z tego co wiedziałem to mnie oglądali, jeździli na mecze klubowe. Ale żeby jakiś taki poszedł sygnał, że to powołanie będzie, to nie. Widać nie było takiej potrzeby.

Dostałeś sporo zaufania – pierwsze powołanie, a grasz nie tylko z Estonią, ale też w tym kluczowym meczu z Rosją, a przecież stoper to pozycja bardzo odpowiedzialna.

Zaskoczyło mnie, że już z Estonią wyszedłem w pierwszym składzie. To w praktycznie ostatnim treningu się zmieniło. Trener jest znany z tego, że lubi zmienić skład, tym razem zagrało to na moją korzyść. Na pewno ten mecz z Estonią dodał mi pewności siebie, dominowaliśmy, skupialiśmy się na rozegraniu, dorzuciłem asystę, dzięki temu z Rosją było łatwiej.

Myślisz, że czym przekonałeś trenera Michniewicza, skoro mówisz, że zdecydował ostatni trening?

Nie myślałem nad tym. Nie wiem. Po prostu się starałem. Przyjechałem po meczu w klubie, czyli miałem jeden trening mniej od niektórych i po prostu chciałem się pokazać. Fajnie, że jak wyjeżdżałem, trener powiedział mi, że zaskoczyłem pozytywnie. Wziąłem to sobie do serca, wracałem do klubu z dużym zadowoleniem. Teraz trzeba to kontynuować.

Reklama
Twoim zdaniem twoje mocne i słabe strony?

Muszę podszkolić prawą nogę. Lewa dominuje. Już jest lepiej, nie mam takiego stresu, żeby zagrać prawą, nie jest już tylko do wsiadania do tramwaju, ale jeszcze szukam tej lewej. Kiedyś mówiono o mnie, że dobrze czytam grę, że to moja mocna strona, ale to nie mi oceniać. A najbardziej chciałbym… więcej strzelać bramek.

Serio? Obrońcą jesteś. To może minąłeś się z powołaniem?

Grałem w juniorach chyba na wszystkich pozycjach. Bywało się napastnikiem, królem strzelców, w domu stoją statuetki. W którymś momencie zaczęli mnie cofać , aż któryś trener powiedział na obozie: chodź, zobaczymy cię na stoperze. I tak zostało.

Ale tęsknisz za tymi bramkami.

Każdy chce je strzelać. To jest adrenalina. Ostatnio strzeliłem bramkę w Żylinie i aż zaskoczony byłem. W pierwszej chwili nie cieszyłem się, zapomniałem jak to jest, nie wiedziałem co mam zrobić.

Wybrałem sobie za wzór Sergio Ramosa – oczywiście zachowując proporcje. Podglądam, analizuję jak walczy o pozycję przy stałych fragmentach, jaki robi wyskok, jak uderza. Wszystko ma znaczenie.

Ta lewa noga to atut, zawsze się przyda w piłce. Ty się czujesz dobrze tylko na stoperze, czy w razie czego też lewa obrona?

Nie mam z tym problemu. Większość czasu grałem na stoperze, ale ostatnio na Słowacji trener wystawił mnie na lewej obronie i dramatu nie było. Wiadomo, że tam potrzeba innego ustawienia, innej gry, ale to przydatne, znowu coś, co rozwija.

Piłka miała u ciebie w dzieciństwie jakąś konkurencję, czy zawsze byłeś na nią nakręcony?

Jestem już z tego nowego pokolenia. Wiem, że starsi opowiadają, jak grali pod blokiem czy gdzieś, ja od czwartego roku życia chodziłem na treningi. Tata ma do dziś nagrania, jak jestem taki mały i biegam z piłką. Tata sam grał, w amatorskiej lidze w Tychach, chodziłem na te mecze i chciałem go naśladować. Rodzice do dziś się trochę śmieją, a trochę mi wypominają, że do zerówki musiał być nie tylko na każdym treningu, ale jeszcze musiał stać tak, żebym go widział, bo inaczej potrafiłem wybiec z treningu. Wypychali mnie na te treningi, może po to, żebym uczył się samodzielności.

Jak to się stało, że gdzieś z Tychów trafiłeś do Anderlechtu?

Na naszym meczu U17 był skaut Belgów. Nikt o tym nie wiedział. Graliśmy wtedy przeciw drużynie U19 i wygraliśmy. Potem okazało się, że ten skaut jeździł za mną na kolejne kilka spotkań. W końcu doszło do kontaktu: spytał, czy nie chciałbym przylecieć w lutym i potrenować kilka dni. To było kilka dni przed moimi szesnastymi urodzinami.

Poleciałem z tatą. Bruksela. Dwa tygodnie. Baza robiła wrażenie. Rano treningi, po obiedzie treningi – intensywnie i szybko zleciało. Od razu widać było, że Belgowie mają większy nacisk na technikę, po ich wyszkoleniu widziałem, że na to w dużo większym stopniu stawiają niż my.

Nie bałeś się jechać do Belgii w takim wieku?

Jechał ze mną tata. Wiedziałem, że mi pomoże.

To rzucił dla ciebie swoją pracę?

Miał swoją firmę budowlaną, którą zawiesił i wyjechał ze mną na dwa lata do Brukseli. Wiedzieliśmy, że to nie potrwa wiecznie, ale na pewno w pierwszej chwili nie chciałbym zostać tam w Belgii sam ze wszystkim.

I co, mamę z bratem zostawiliście w domu?

Tak to wyglądało, zostali w Tychach. Niemniej nie było tak źle. Jak przyjeżdżali, to na tydzień. Ja też jak jechałem na kadrę czy gdzieś, to tata jechał do Polski. Później mu mówiłem: tata, spokojnie, przecież ja nie mam już czterech lat. Jedź spokojnie do Polski, poradzę sobie. Staraliśmy się to jakoś łączyć i udało się. Teraz już jest normalnie. Ale wciąż rodzice u mnie w Żylinie są praktycznie co tydzień na meczu. Po prostu blisko się trzymamy.

Klub wam wszystkie przeloty pokrywał?

Nie, nie. To już na własną kieszeń. Przez klub mieliśmy wynajęte fajne mieszkanie, rachunki tylko opłacaliśmy takie jak gaz, woda.

Na pewno mój tata jest takiego typu, że nie może za długo nic nie robić. Pierwsze dwa miesiące było mu fajnie później: kurczę, nudzi mi się, nie mam co robić. Poszedłbym do roboty. Ale przemęczył się jakoś, teraz jest z powrotem, zajmuje się tym samym co kiedyś, tylko z kolegą. Mi pasowało, że był, bo mamy taki przyjacielski kontakt, zawsze mogłem o wszystkim powiedzieć. Jak miałem problem, zawsze najpierw mogłem uderzyć do niego z prośbą o poradę.

Ostatecznie w Anderlechcie doszedłeś maksymalnie do młodzieżowej Champions League i rezerw.

Pamiętam, że długo grałem wszystko co mogłem i to w zasadzie na najwyższym poziomie, jaki w danym momencie mogłem reprezentować. Miałem też parę treningów z pierwszą drużyną. I przyszedł taki moment: ławka. Nie ma mnie raz, drugi, kolejny. To była pierwsza cenna lekcja. Wcześniej, czy w Anderlechcie, czy w Tychach, szło to gładko, zawsze grałem. Trzeba się nauczyć, że takie sytuacje są. Piłkarzy, którzy grać będą w każdej drużynie i u każdego trenera, jest kilku na świecie. Najważniejsze to nie odpuszczać, kiedy nie idzie. Robić swoje. To mi też wmawiał tata – spokojnie. Pracuj teraz, będziesz gotowy, jak szatnia przyjdzie.

Sama Bruksela i życie tam podobało ci się?

Są uliczki, gdzie lepiej nie wchodzić. Ta mieszanka kultur ma na pewno swoje ciemniejsze strony. Są miejsca ładne, są brzydkie, niebezpieczne. Ale jest też tam bardzo dużo Polaków, poznałem kilka osób, znajomości przetrwały.

Co w sumie zaważyło, że odszedłeś z Anderlechtu?

Chciałem grać w seniorach. Czas płynął, miałem już prawie dziewiętnaście lat. Widziałem, że koledzy z drużyny odchodzą i grają. Miałem pół roku do końca kontraktu i menadżer powiedział, że chcą mnie na Słowacji. Nawet nie chcieli mnie na testach czy czymś podobnym – zależało im mocno, oferta była gotowa, zapraszali tylko, żebym wszystko zobaczył i sam zdecydował.

Dziś grasz w Żylinie, ale wtedy to była tylko Podbrezova. Czym cię przekonali?

Tym, jak mnie chcieli. Załatwili wszystko od strony życiowej. Widziałem, że na mnie liczą. Słowacką ligę też odbierałem pozytywnie. I powiedziałem sobie, że jak już wyjechałem, to nie będę wracał do Polski, będę starał się trzymać za granicy.

A były wtedy propozycje z kraju?

Nie wiem. Nie pytałem. Miałem jeszcze pół roku kontraktu, wszyscy byli zaskoczeni, że już teraz odchodzę, raczej byłoby większe zainteresowanie trochę później. Na pewno wyboru nie żałowałem i nie żałuję. Fajnie się tu odnajduję, dogaduję – po dwóch tygodniach rozmawiałem z nimi już po słowacku, to bardzo prosty dla nas język, tak jak nasz dla nich. Niektóre słowa są takie same. Nic nie znając języka Słowak z Polakiem się dogada. Złapałem tu świetny klimat z chłopakami. Była to różnica po Anderlechcie, gdzie choć znałem angielski, a potem też francuski, bo chodziłem do szkoły francuskiej, nie było takich kontaktów, przyjaźni. Na Słowacji normalne jest, że chodzimy razem wszędzie po treningach, gadamy o wszystkim. A przy tym mam blisko do domu – 2h autem. Nawet prawko zrobiłem na Słowacji. Dzisiaj mieszkamy tu z dziewczyną, spokojnie łączy to z koniecznością jazdy na prowadzenie zajęć do Polski.

To czym się zajmuje, skoro prowadzi zajęcia?

Jest tancerką zawodową, uczy innych. Jeździ dwa razy w tygodniu, poza tym jest ze mną.

No i jest też w Żylinie Dawid Kurminowski, mała polska kolonia.

Niby dwóch Polaków, a w szatni jak za ośmiu. Słowacy uczą się przy nas polskiego, oglądają polskie filmiki w sieci. Ciągle pytają co coś znaczy. Ostatnio oglądali film „365 dni” – chyba wszyscy obejrzeli i mówili: „Dobry film polski!”, przy tym się śmiali.

Jest zainteresowanie tobą ze strony Górnika? Bo takie pogłoski chodziły.

To czytam od kilku lat. Ostatnio Bartek Mrozek też mnie o ten Górnik pytał, bo znowu gdzieś pisano, że jak ubędzie mi stoper, to będą mnie chcieć. Ja nic nie wiem na ten temat. Ja się na Słowacji czuję dobrze, moi menadżerowie też twierdzą, że słowacka liga nie jest gorsza od polskiej. Nie chcę na razie wracać do Polski, trzymam się tej Słowacji, wiem, że dużo rzeczy jeszcze się tutaj nauczę. Z Żyliny co i rusz wyjeżdżają chłopaki w fajnych kierunkach, więc perspektywy także są.

ROZMAWIAŁ LESZEK MILEWSKI

Fot. NewsPix

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...