Przyjechał do Polski z Dakaru tylko na turniej, a został – z przerwami – dziesięć lat. Ma też żonę Polkę. Emile Thiakane, piłkarz Korony Kielce, próbę podboju europejskiej piłki zaczął od Włocławka. Spotkało go w Polsce wiele dobrego, ludzie, którzy chcieli mu pomóc, i których traktował jak członków rodziny, ale były też sytuacje, jak z… wyrwaniem włosów czy problemami pieniężnymi, które sprawiły, że chciał w pewnym momencie wyjechać z Polski na dobre. Zapraszamy.
***
Emile Thiakane: – W Senegalu mieszkaliśmy w Dakarze: ja i piątka rodzeństwa. Byłem najmłodszy i to o dużo. Moja najstarsza siostra, jak się urodziłem, miała osiemnaście lat. Wychowywałem się bez ojca, bo tata miał wylew, gdy miałem dwa lata. Zabrali go do szpitala, ale nie odratowali. Zmarł. Długo tego nie rozumiałem, pytałem: gdzie tata. Dopiero jak trochę podrosłem mama przetłumaczyła mi co się stało.
Mama utrzymywała nas pracując na rynku miejskim w drobnym handlu. Pomagał naszej rodzinie też brat mojej mamy, który jest lekarzem. Nie było w domu nigdy tak, że, na przykład, nie było co jeść. Ale jadłeś jedną potrawę, powiedzmy ryż, do znudzenia. Praktycznie codziennie to samo. Jadłeś z rozsądku, już z czasem ci nie smakowało. W szkole większość dzieci miała jakieś kanapki i tak dalej, ja niekoniecznie. Nie zazdrościłem innym, bo bardzo szybko zrozumiałem, że mama robi wszystko co tylko może. Harowała całe dnie. Szczerze mówiąc, było mi jej żal. Smuciłem się jak męczy się z tym wszystkim. Sytuacja poprawiła się wyraźnie dopiero, gdy najstarsza siostra i najstarszy brat skończyli studia, a potem wyjechali do Francji. Zaczęli tam pracować, dobrze zarabiać, brat był cenionym inżynierem.
W Polsce studia trochę spowszedniały, a u was widać, że jednak były przepustką do lepszego bytu.
Ja uczyłem się najlepiej, nikt z rodzeństwa nie miał w młodym wieku takich ocen jak ja. Tylko, że mnie to nigdy nie interesowało. Uczyłem się żeby mama była zadowolona. Tak naprawdę sam jednak nie miałem tej motywacji, pasji, i w pewnym momencie zacząłem wagarować, by grać w piłkę.
Co ci wtedy powiedziała mama?
Była mega zła. Schowała mi też buty do gry. To zacząłem grać w butach, w których chodziłem do szkoły. Wszystkie miałem rozwalone. I znowu mama zła.
Całe rodzeństwo już było wówczas we Francji, w Dakarze zostałem tylko ja z mamą. To oni namówili mamę, że nie ma co z tym walczyć, tylko trzeba mi znaleźć klub. Z tym, że byłem bardzo związany z mamą – nie chciałem jej zostawić samej, iść do akademii, gdzie wracałbym do domu tylko razy czy dwa razy w roku.
To miałeś bardzo mocną więź, ale wagarowałeś i sprawiałeś, że się na ciebie złościła.
Byłem taki, że nie lubiłem, gdy coś mi się każe robić. Dziecko. Później żałowałem zaprzepaszczonej edukacji. Wyjechałem do Europy w klasie maturalnej. Wielokrotnie, gdy na początku miałem ciężko, myślałem: Emile, trzeba było słuchać mamy. Mama do dzisiaj mówi, że trzeba było skończyć szkołę. Odpowiadałem swego czasu “co to za różnica, czy skończę czy nie, skoro i tak miałem zamiar robić coś innego”. Ale gdy siedziałem sam w domu, miałem problemy w Polsce, zrozumiałem: jednak miała rację. Trzeba było tę szkołę skończyć.
W Senegalu byłeś tylko w akademii, czy pograłeś w seniorach?
W akademii, a potem przez rok w pierwszoligowym klubie. To była akademia założona przez znanych piłkarzy – Tony Sylva, Salif Diao.
Kto był twoim idolem piłkarskim w tamtych latach?
Wiadomo, że lubiło się oglądać Dioufa, mimo, że był kontrowersyjny, ale moim idolem był Samuel Eto’o. Diouf miał za dużo problemów. Mówili na niego: bad boy. Zawsze mówił to co myśli, ale wiadomo w jakim świecie żyjemy. Czasem lepiej zagryź język. On tego nie potrafił.
Eto’o był taki, że boiskowo zawsze potrafił zrobić różnicę. Miał wielką wiarę w siebie. Pamiętam jak nie dali mu szans w Realu i poszedł do Mallorki. Potem za każdym razem najlepsze mecze grał z Realem. Zawsze też reprezentował nas, czarnoskórych w Europie. Dużo mówił o sprawach rasizmu. Twierdził, że nie gra dla Kamerunu, a dla wszystkich czarnoskórych.
Do Polski przyjechałeś na turniej dziesięć lat temu. Miałeś tylko zagrać i wyjechać, a zostałeś.
Mówiłem, że jadę na kilka tygodni, a po turnieju wracam. Nie miałem pojęcia, że Dakar znowu zobaczę za pięć lat. Przyjechaliśmy na turniej we Włocławku. Czterech z nas tu zostało. Prezes miał kontakty z naszym agentem, załatwili wszystko błyskawicznie.
I ty byłeś zdecydowany zaczynać podbój Europy od Włocławka?
Chciałem zostać, widziałem w tym szansę. Skoro mnie chcą, to spróbuję. Zawsze to Europa.
Wiedziałeś coś wcześniej o Polsce?
Nic. Dopiero jak pojawiło się zainteresowanie mną, zacząłem czytać. Trochę o tym, co dzieje się teraz, trochę o historii: II wojna światowa, zsyłki na Sybir, PRL. Nie twierdzę, że jakoś nie wiadomo jak wnikliwie, ale czytałem. Dochodziły też do mnie głosy, że w Polsce zdarzały się przypadki rasizmu wobec czarnoskórych piłkarzy. Myślałem: po co mnie chcą, skoro nas nie lubią? Starałem się jednak skupić na perspektywach gry.
Spotkało cię coś kiedyś nieprzyjemnego na tle rasizmu w Polsce?
Niestety dużo. W Bełchatowie potrafili zwyzywać mnie kibice GKS-u. Później przyszli przeprosić, ale tylko dlatego, że zostali złapani na kamerze. Dla mnie to jest przykre, ale jak ktoś przychodzi przeprosić, to wybaczam.
Najgorsza sytuacja była we Włocławku, gdzie mnie pobili i wyrwali włosy. Szedłem wtedy z żoną.
Jak to: wyrwali ci włosy?
Miałem wtedy długie dredy. Jeden gość mnie ciągnął, ja się wyrywałem. Obrażali też moją żonę. Policja nie zrobiła z tym nic i to mnie najbardziej zabolało. Ta historia była znana, pisano o niej w mediach, policjanci mieli też nagrania z kamer. A oni dostali za pobicie karę po trzysta złotych. Co to za kara?
Myślisz, że sytuacja w Polsce się zmienia pod tym kątem?
Nie wiem co o tym myśleć. Jestem spokojnym facetem, za dużo nie wychodzę, większość czasu spędzam w domu. Teraz, w Kielcach, kursuję tylko na linii stadion-dom. Nie lubię jak się zwraca na mnie uwagę, to nie moja bajka, a ciężko mnie nie zauważyć, więc wolę nie wychodzić.
Jakie miałeś warunki we Włocławku?
Mieszkaliśmy we czterech w dwupokojowym mieszkaniu. Mieliśmy opłacone zakwaterowanie, a poza tym 250 złotych na całą czwórkę na tydzień.
250 złotych? Na co to mieliście?
Na wszystko. Jedzenie. Środki czystości. Prezes, jak pierwszy raz razem poszliśmy na zakupy, był bardzo zły, gdy rachunek wyszedł na 600 złotych. Mieliśmy szczęście, że dostawałem też wsparcie od brata z Francji. Bez tego byłoby bardzo ciężko.
W Zawiszy się nie przebiłeś, choć to była szansa, całkiem wysoki poziom i klub na wznoszącej, a ty byłeś wtedy młodym piłkarzem.
Znałem angielski, ale w Zawiszy często mówili do mnie po polsku, a wtedy dużo rzeczy jeszcze nie rozumiałem. Umiejętności nie były problemem, ale ustawienie taktyczne – tu na pewno wymagałem poprawy, a nad tym trzeba dobrze popracować, wytłumaczyć. Przyznam, że zdołowałem się w Bydgoszczy psychicznie. Nie było tak, że grałem źle – rewelacyjnie też nie, ale nie jakoś słabo. Myślę, że jakby poświęcono mi więcej uwagi, to mogło wypalić. Ale zostałem odsunięty na bok. Od momentu, gdy trenerem został Adam Topolski, nie zagrałem ani minuty. I OK, takie życie piłkarza. Ktoś gra, ktoś nie. Ale nie usłyszałem nigdy dlaczego. Nikt ze mną nie rozmawiał, nikt nic nie wytłumaczył.
Czułem się niepotrzebny. Poprosiłem, żeby skrócili moje wypożyczenie i wróciłem do Włocławka. Grałem w miejscowym Liderze. Były jednak problemy z papierami – nie chcę mówić dokładnie, co się tam działo, ale nie mogłem grać kilka miesięcy. Przez to przepadły mi choćby testy w drugoligowym Kluczborku. Chciałem podziękować klubowi Włocłavia Włocławek, bo bardzo mi pomogli odzyskać papiery, pozbierać się. Niemniej jak je odzyskałem i znowu miałem swój los w swoich rękach, byłem tak zdołowany psychicznie, że postanowiłem uciec z Polski.
Miałeś dość Polski.
Tak, chciałem wyjechać, byłem rozczarowany.
Ale miałeś też już wtedy wsparcie dzisiejszej żony, to z nią wyjechałeś do Francji.
Wyjechałem pierwszy, dojechała. Zostaliśmy u mojej rodziny. Byli już tam wszyscy poza mamą. Później dowiedziałem się, że mama w tym czasie była w Dakarze ciężko chora. Nie mogła się ruszyć prawie przez rok i był problem z jej sprowadzeniem. Nie chcieli mi powiedzieć, że choruje – to była mamy decyzja, żeby mi nie mówić, nie martwić mnie dodatkowo. Czułem rozmawiając z nią, że coś jest nie tak, pytałem, ale zapewniała: wszystko dobrze. Dowiedziałem się dopiero później, gdy już wszystko się poprawiło. Dziś mama też jest we Francji.
Wznowiłeś we Francji karierę piłkarską.
Romilly. Okręgówka. Po paru meczach miałem dograny transfer do III ligi, czyli na całkiem wysoki poziom. Nie chcieli mnie jednak puścić. Chciałem wykupić kartę – też nie chcieli. Więc stwierdziłem – dobra, to nie będę grał wcale. Przez pół roku tylko trenowałem w Saint-Denis. Jest tam taki trener, Campos, który prowadzi treningi z piłkarzami, którzy nie mają aktualnie klubu, a chcą podtrzymać formę. Zgłosił się do mnie francuski menadżer, myślałem: fajnie, może coś się rozkręci. A też tylko namieszał, a potem uciekł. Nie dość, że nic mi nie pomógł, to jeszcze chciał pieniędzy. Dobrze, że miałem wsparcie rodziny, bo nie wiem jak by to było. Pół roku nie zarabiałem i mieszkałem z żoną za darmo.
Wkrótce wróciliście do Polski.
Wróciłem do grania, grałem w Saint-Quentinois, miałem fajny kontrakt. Ale żona powiedziała, że wraca – chciała w Polsce skończyć studia. Przekonywałem, żebyśmy zostali, ale nie udało się. Mówię: dobra, ona przyjechała za mną do Francji, teraz moja kolej. Choć trochę żałowałem. W Polsce nie wiedziałem co mam robić. Okienko transferowe zamknięte, kadry pozamykane. We Francji miałem już przygotowany temat, nowy kontrakt na stole, a w Polsce miałem nie grać przez pół roku. Mieszkaliśmy najpierw u teściów przez jakiś czas.
Kluczową osobą dla mnie w Polsce jest trener Borończyk, którego poznałem we Włocławku. Byliśmy w kontakcie nawet, gdy mieszkałem już we Francji. Jak dzwonię do niego, to mówię: “tata”. Tak się śmiejemy, bo to jest bardzo dobry człowiek. Wtedy trenował Pogoń Mogilno, wziął mnie do siebie. Nie, że byłem w Pogoni jakimś faworytem, przyszywanym synkiem. Jak miałem dostać opieprz, to powiedział mi wprost, przy wszystkich. Miałem dobry sezon, zrobiłem z dziesięć asyst, do tego kilka bramek. Przeszedłem do Kleczewa, a tam, nie wiem jak, ale wypatrzył mnie trener Pawlak z Bełchatowa.
Tym razem szło już wszystko bez problemów?
Problemy są zawsze, takie jest życie. Nie można się poddawać. Miałem w Kleczewie kontuzję, miałem też inne problemy, o których wolę nie rozmawiać. Może kiedyś powiem, ale nie teraz.
Jak cię przyjęli w Bełchatowie?
Bardzo dobrze, graliśmy ofensywną piłkę u trenera Pawlaka, miałem sporo asyst. Trener Derbin – u niego też grałem praktycznie wszystko. Może miałem słabsze liczby, ale dlatego, że trener preferuje inny styl. Opłacił się na pewno, bo awansowaliśmy, mając na początku w II lidze minusowe punkty.
Ostatni sezon mieliście w Bełchatowie bardzo trudny z przyczyn ekonomicznych.
No było mega trudno. Człowiek musi za coś żyć.
Ile pensji zalega ci Bełchatów?
Ojej (śmiech). Już nie liczę. Ale byłem pod wrażeniem jak działała w Bełchatowie szatnia. Chłopaki potrafili z tego wyjść, zagryźć zęby, na boisku grać i walczyć. Wielki szacunek dla wszystkich, którzy byli w GKS-ie w zeszłym sezonie. Pamiętam, mnie trener pytał w trakcie pandemii:
– Emile, jak ty to widzisz?
– Trenerze, a jaki ja mam wybór? To jest moja praca. Czy mi płacą czy nie. Muszę dawać z siebie wszystko, bo ja muszę mieć wybór później. Jeżeli teraz nie będę dobrze wyglądał, to później nie będę miał opcji, poza jedną: zostać w Bełchatowie.
I faktycznie miałeś latem parę opcji?
Tak, kilka z pierwszej ligi. Problemem było obywatelstwo, a raczej to, że jeszcze go nie mam, choć już mógłbym mieć. Jeszcze o tym jednak nie myślałem.
Czemu zdecydowałeś się na Koronę?
Wiedziałem kto jest trenerem, a trener Bartoszek to gość, który jakby miał coś do ciebie, to powie ci wprost. Chcę pracować z takimi ludźmi. Najgorzej, jak ktoś chodzi dookoła, coś mu się nie podoba, ale zamiast ci to powiedzieć, będzie mówił naokoło wszystkim, tylko nie tobie. Miałem tylko co do Korony te wątpliwości, czy nie będzie pod względem finansów jak w Bełchatowie. Ale potem sytuacja się wyprostowała, pomogło miasto, już się nie bałem. Teraz atmosfera w klubie jest bardzo dobra, drużyna świetnie mnie przyjęła. W szatni najbliżej trzymam się z Cetnarem, mówię do niego: ojciec chrzestny. Od trenera też jest jasny przekaz, tak jak lubię.
Najbardziej utalentowany młody piłkarz Korony?
O, mamy ich dużo. Może Szelągowski. Iwo Kaczmarski też jest bardzo dobry. I Wiktor Długosz.
Mówiliśmy o tym, co złego spotkało cię w Polsce. A co ci się tutaj podoba? Poza żoną oczywiście.
Kuchnia uważam, że jest bardzo dobra. Kotlet schabowy. Lubię też bardzo leczo.
Leczo jest węgierską potrawą.
To nie wiedziałem. A bigos jest polski?
Tak.
No to bigos lubię na przykład bardzo. Poza tym w Polsce, poza zimnem, niewiele mnie zaskoczyło. Europa.
Jakie masz plany na najbliższy czas?
Chciałbym zaprezentować w Koronie najlepszą wersję siebie – taki mam plan. Mam 28 lat, to nie jest mało dla piłkarza. Piłka zaraz się skończy, a życie będzie toczyć się dalej. Chciałbym zrobić w piłce jeszcze coś, żeby zabezpieczyć swojej rodzinie w jakimś stopniu przyszłość.
Leszek Milewski
Fot główne NewsPix/w tekście FotoPyK