Reklama

Mikel Merino – brylant z Kraju Basków podbije reprezentację Hiszpanii?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

03 września 2020, 15:18 • 8 min czytania 1 komentarz

Ponad dwa lata temu, w końcówce czerwca 2019 roku, Hiszpania pokonała Niemców w finale mistrzostw Europy U-21. La Furia Roja wystąpiła – jak się później okazało – w gwiazdorskim składzie, zwłaszcza w ofensywie. Mikel Oyarzabal, Dani Ceballos, Dani Olmo, Pablo Fornals, Fabio Ruiz – każdy z nich zadebiutował już w dorosłej reprezentacji. Marc Roca czy Carlos Soler mają z kolei ponad 100 meczów w La Lidze w swoim CV. W gronie piłkarzy, którzy zagrali w tamtym meczu był także Mikel Merino, który szybko trafił do Borussii Dortmund. Tyle że wtedy jego kariera wyhamowała. Teraz, gdy Merino ma już 24 lata, nadrabia to, co jego koledzy z kadry dawno już osiągnęli. Błyszczy w Primera Division, a dziś ma szansę zadebiutować w kadrze Hiszpanii w meczu z – o ironio – Niemcami.

Mikel Merino – brylant z Kraju Basków podbije reprezentację Hiszpanii?

– Czułem się tak, jakbym nie był już piłkarzem. Nawet gdy szedłem ulicą, nikt mnie nie poznawał. Ale to mnie akurat nie dziwiło. Skoro nie grałem, to skąd mieli mnie znać? – mówił Merino o swoim pobycie w Niemczech. BVB mogła zrobić na nim interes życia. Niespełna 4 miliony euro – to cena, którą zapłacono za 20-latka, który był świeżo upieczonym mistrzem Europy do lat 19 i miał na koncie ponad 60 występów w La Liga 2, okraszonych awansem do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Merino nie był mega talentem, ale miał w sobie coś, co sprawiało, że Borussia w niego uwierzyła. Pasowała mu myśl taktyczna Thomasa Tuchela; po transferze mówił, że to właśnie styl niemieckiej drużyny przekonał go do zmiany otoczenia. – Pomocnik typu box to box, utalentowany technicznie, mający dobre wyczucie momentu podania, potrafiący szybko zmienić tempo. Czyta grę jak doświadczony pomocnika nie junior. Tuchel będzie chciał uczynić go silnikiem swojego zespołu – przedstawiano go po przenosinach do Dortmundu.

Cóż, jeśli to miał być silnik, to Tuchel nigdy go nie odpalił.

W Dortmundzie mu nie zaufali

Dziewięć spotkań. Średnio 38 minut na boisku. To dorobek hiszpańskiego pomocnika w Borussii. Merino od początku był typowym zapchajdziurą. Debiutował na środku obrony, wcielał się zarówno w rolę “szóstki”, jak i “ósemki”. Ale nie wcielał się w rolę podstawowego piłkarza. Zarówno on, jak i Marc Bartra, nie okazali się najlepszymi wyborami dla BVB. Merino stracił rok, stracił także miejsce w składzie młodzieżówki, która walczyła o wyjazd na EURO U-21. Jedno trzeba mu oddać – miał przy tym sporo pecha. Na pewno lepiej wszedłby do zespołu, gdyby Mario Goetze i Raphael Guerreiro po jego podaniach trafiali do bramki, a nie w słupek. Dostałby więcej szans, gdyby nie to, że akurat po jego stracie Borussia straciła gola. Kiedy po roku udało mu się uwolnić i trafić do Newcastle, o niemieckim epizodzie opowiadał z wyraźnym żalem.

Reklama

– Wiele zależy od pewności siebie i zaufania, jakim obdarzają cię inni ludzie. W Dortmundzie straciłem tę pewność i nikt we mnie nie wierzył. Jeśli uważają, że jesteś za słaby, to po prostu nie grasz – opowiadał “Guardianowi”. – Tutaj mi zaufano, pozwolono pokazać swoje umiejętności. Nie jestem innym piłkarzem niż przed rokiem. Jestem dokładnie taki sam. Różnica polega na tym, że tu gram regularnie i mogę się pokazać, tam nie miałem takiej okazji.

Przy okazji okazało się, że Merino nie do końca rozważnie wybrał miejsce do życia. Dortmund po prostu mu nie pasował, był zbyt szary, zbyt nudny. Przynajmniej w jego oczach. Można mówić o stereotypowej Anglii, w której wiecznie pada, a miasta mają w sobie mnie uroku niż tolkienowski Gollum. Ale Newcastle i Zagłębie Ruhry to zdaniem Hiszpana niebo a ziemia. – Myślałem, że jest tu smutno i nudno. Ale mieszkam zarówno 15 minut od centrum, jak i blisko wsi, i wybrzeża. Często wybieram się więc na plażę. Mam tu więcej rzeczy do roboty niż w Dortmundzie i czuję się tak, jakbym był w domu.

Udźwignął angielski styl gry

Niewiele potrzeba, żeby odbudować piłkarza. Przyjemniejsze otoczenie, “swój” trener, bo do Anglii ściągnął go Rafa Benitez. Merino z miejsca wskoczył do składu “Srok”, mimo że był tylko wypożyczonym zawodnikiem. A wiadomo, że tacy często mają trudniej. Nie w tym przypadku. Już po kilku meczach kibice go pokochali, bo zobaczyli, że chłopak wie, o co w tym wszystkim chodzi. W starciu z West Hamem zagrał kapitalną piłkę do Christiana Atsu, dzięki czemu Newcastle otworzyło sobie drogę do pierwszego zwycięstwa w sezonie. W meczu ze Swansea toczył korespondencyjny pojedynek z innym talentem, Renato Sanchesem i zdecydowanie go wygrał. Rządził w defensywie, pozwolił ekipie Beniteza zachować czyste konto i zgarnąć drugi komplet punktów w sezonie.

Przez niemal cały sezon Merino grał regularnie i skutecznie. Był czwartym najlepszym piłkarzem “Srok” pod względem wykreowanych sytuacji strzeleckich. Zaliczał ich średnio 2.88 na 90 minut. Był także drugim najcelniej podającym zawodnikiem zespołu, a jeśli chodzi o piłki posłane w okolice pola karnego rywala – trzecim. Do tego wspomniana skuteczność w defensywie:

  • piąty najlepiej odbierający zawodnik Newcastle
  • drugi najlepszy piłkarz zespołu pod względem wygranych pojedynków o piłkę

Niewielu spodziewało się, że Merino, który na dobrą sprawę debiutował na tak wysokim poziomie, aż tak dobrze wejdzie w ramy gościa, który potrafi zarówno dać coś z przodu, jak i skutecznie zaryglować środkową strefę boiska. Nic dziwnego, że po sezonie Newcastle zdecydowało się go wykupić. Nic dziwnego, że zaraz za tą transakcją przyszła oferta z Realu Sociedad. 12 milionów euro dla Anglików, powrót do prawdziwego domu dla Hiszpana. Wymarzony deal. Bo może i w Newcastle są plaże, ale jeśli ktoś miałby porównywać je z tymi hiszpańskimi, to musiałby być ogromnym optymistą. Żeby nie powiedzieć: szaleńcem.

Reklama

Uniwersalność przydała się w Hiszpanii

Kibice “Srok” byli nieco rozczarowani. Uważali, że zbyt łatwo oddali pomocnika, który miał ogromny wpływ na to, jak funkcjonowała druga linia zespołu, że za pieniądze zarobione na Merino nie da się znaleźć kogoś równie dobrego. Sam zainteresowany był jednak zadowolony. Być może miało to być dla niego dopiero pierwsze zetknięcie z hiszpańską piłką na najwyższym poziomie, ale miał pewien atut, którego próżno szukać u jego rodaków. Doświadczył innej kultury piłkarskiej. Nie opierał się już tylko na tiki-tace, nie był typowym hiszpańskim środkowym pomocnikiem. – Potrafię nie tylko grać szybko piłką. Jestem wysoki, dobrze zbudowany fizycznie, radzę sobie w pojedynkach z rywalami. Dzięki temu mogę być pomocnikiem kompletnym – mówił “Guardianowi”.

Merino mówił też, że Benitez rozwinął go taktycznie. Zwracał uwagę na detale i je poprawiał. Wychowanek Osasuny myślał, że ogarnia futbol, skoro dobrze czyta grę. Newcastle okazało się jednak szkołą życia. Uniwersytetem imienia Rafy. – Patrzy na specyficzne detale taktyczne. Uczy tego, żeby zwracać uwagę na najmniejsze detale, bo mogą się one okazać kluczowe. Na treningu wymaga całkowitego skupienia.

To kolejna rzecz, której nie sposób zaznać w Hiszpanii. Tam często trenujesz po to, żeby utrzymać formę pomiędzy meczami. Mikel wrócił więc do domu bogatszy o doświadczenia, które zaczęły procentować. W pierwszym sezonie Merino dał się zapamiętać jako ktoś, kto nie zawodzi w trudnych momentach. To on był piłkarzem, który poderwał Real, przerywając passę czterech porażek z rzędu. Jak?

  • najpierw wywalczył rzut karny w meczu z Realem Madryt, wygranym przez Sociedad 2:0
  • potem zaliczył gola i asystę w spotkaniu z Espanyolem, wygranym 3:2

Co więcej, później Merino zanotował także kapitalne ostatnie podanie w meczu z Barceloną. Piłka minęła po nim kilku rywali i spadła wprost pod nogi Juanmiego, który dał Sociedad remis. I wreszcie, niemal na zamknięcie sezonu, wisienka na torcie. Gol na 1:1 z Realem Madryt, który rozpoczął pościg zakończony wygraną 3:1.

Lider Realu Sociedad

Jednocześnie 22-latek potwierdzał, że nabyta w Niemczech i Anglii uniwersalność, będzie dużym atutem. Był zarówno tym, kto posłał najwięcej piłek w okolice pola karnego rywala, jak jednym z najskuteczniejszych odbierających w swoim zespole. Mocno poprawił także grę głową, która stała się jego dużą zaletą. W minionym sezonie jego pozycja była więc jeszcze mocniejsza. Omijały go kontuzje, był pewniakiem do gry, więc po raz pierwszy w karierze spędziła na murawie ponad 3000 minut. A w Kraju Basków zebrała się całkiem niezła ekipa, złożona z młodych talentów. Do La Real dołączyli Alexander Ishak – notabene znajomy z czasów gry w BVB – czy Martin Odegaard. U boku coraz lepszych kolegów, Merino radził sobie jeszcze lepiej niż dotychczas.

Lista dokonań:
  • był zawodnikiem Realu z największą liczbą celnych podań na koncie – 1519
  • miał także najwięcej zagrań w okolice pola karnego rywali – 204, co dało mu 7. miejsce w lidze
  • trzecia największa liczba podań w pole karne w Realu Sociedad
  • trzeci wynik pod względem stworzonych sytuacji strzeleckich
  • najwięcej wygranych pojedynków o piłkę – 63, co dało mu 3. miejsce w lidze
  • najwięcej odbiorów – 56, 8. miejsce w lidze
  • najlepsza skuteczność pressingu w drużynie i 6. w całej lidze
  • najwięcej zablokowanych strzałów
  • najczęściej faulowany piłkarz Realu – 91 razy, 5. wynik w lidze

Jak widzicie, wcale nie jest ona krótka. Merino wyróżniał się w praktycznie każdym elemencie ofensywnym i defensywnym. W wielu przypadkach zanotował liczby, które umiejscowiły go w czołówce ligi. Podobno trafił na listę życzeń Barcelony. Sociedad mocno zabiegał o to, żeby podpisał nowy kontrakt z wyższą klauzulą odstępnego – rzekomo ok. 70 milionów euro – dając mu zarazem drugą najwyższą pensję w zespole. Sam zainteresowany także zdaje sobie sprawę ze swojej roli w drużynie.

– Moje zadania są jasne. Jestem łącznikiem między defensywą a ofensywą. Muszę zapewnić równowagę i pomóc w “przepływie” piłek. Jednocześnie zabezpieczam tyły, jestem gotowy do tego, żeby dużo biegać. Trener doskonale wyjaśnia nam nasze zadania, to wszystko ułatwia – twierdził wywiadzie z “Tribal Football”.

Bez Merino nie byłoby sukcesu Sociedad, jakim niewątpliwie jest szóste miejsce w lidze i – przede wszystkim – finał Pucharu Króla. W minionym sezonie znów zapakował dwie sztuki Realowi Madryt. Założył opaskę kapitana w spotkaniu z Barceloną. Siłą rzeczy musiał zwrócić na siebie uwagę większych.

***

Jednym z tych, którzy uważnie obserwowali rozwój Mikela Merino, musiał być Luis Enrique. To on spełnił długo wyczekiwane marzenie pomocnika i powołał go do reprezentacji kraju. 24-latek na zgrupowaniu spotkał paru kumpli, z którymi dzielił szatnię dwa lata temu. Jest Unai Simon, wówczas rezerwowy bramkarz. Są także Fabian Ruiz i Dani Olmo, liderzy drugiej linii złotej ekipy. I w końcu jest też on, być może przyszły bohater wielkiego transferu. Wypada już tylko zacytować Grzegorza Skwarę: zasłużenie proszę pana, zasłużenie.

SZYMON JANCZYK

Fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...