Koronawirus udowodnił, jak zdeterminowane i solidarne potrafi być środowisko piłkarskie. Koronawirus pokazał nam w pełni, że choć piłkarze istotnie nie są aż tak potrzebni ludzkości jak pielęgniarki, to trudno sobie wyobrazić choćby tydzień bez ich zmagań na całym świecie. Wielu ludziom totalny lockdown, z zamknięciem orlików włącznie, uświadomił, dlaczego pokochali futbol. Wiele klubów przypomniało sobie, że kibice to ważna część tego interesu.
Ale koronawirus w pełni pokazał też, jak wygląda obecny podział piłkarskiego świata. I naprawdę trudno uciec od tej okładki:
Takich miejsc i takich zdjęć jest zresztą więcej, viralami stały się choćby granice faweli z Brazylii, gdzie otoczone murami luksusowe hotele z kortami tenisowymi kryją bogatych przed złożonymi naprędce chatkami – i oczywiście mieszkańcami tych chatek. Naturalnie nie mam zamiaru teraz palić swojej koszulki z głównego zdjęcia i zachęcać, by ustawą znieść ubóstwo, ale niestety: Liga Mistrzów wiele się od przedstawionych fotografii nie różni. I o ile wcześniej można było tylko za Januszem Korwin-Mikkem westchnąć: “tak działa wolny rynek”, o tyle w epoce koronawirusowej potrzebny jest już protest.
Albo po prostu nazywanie rzeczy po imieniu. UEFA nie jest już organizacją skupiającą wszystkie europejskie federacje piłkarskie, jest lokajem dla najbogatszych.
Pewne sygnały odbieraliśmy już wcześniej, tak naprawdę nie jest to żadne zaskoczenie, bardziej chodzi o styl. O stworzenie choćby pozorów równego podejścia. Jak do tej pory przejawiało się to odmienne postrzeganie przez UEFA poszczególnych członków federacji? Tak naprawdę chodziło o pierdółki. Tam, gdzie dla PSG czy innego Manchesteru City szykowano karę w zawieszeniu, którą zresztą po odwołaniu anulowano, Crvenej Zveździe wręczano wilczy bilet. Tak działo się w kwestii Financial Fair Play. Kluby najbogatsze w najgorszym możliwym układzie musiały wydać trochę grosza na armię prawników, która następnie zmniejszała karę do mikroskopijnych i nieodczuwalnych rozmiarów. Kluby takie jak wspomniana Zvezda czy Galatasaray wylatywały z pucharów, często tracąc w ten sposób lwią część własnego budżetu.
Identycznie było w przypadku kibiców. Gdy za wybryki swoich fanów Legia czy inne kluby z “naszej” części świata otrzymywały karę zamkniętego stadionu czy grzywny liczone w setkach tysięcy euro, racowiska czy nawet dymy (kibic Evertonu, który uderzył piłkarza Lyonu) na stadionach bogatszych klubów były traktowane zdecydowanie łagodniej. Zresztą, co tu porównywać – ekipa z Goodison Park dostała za wspomniany incydent 30 tysięcy euro kary, Lech za race na meczu z Basel – 40 tysięcy. Można jedynie zastanawiać się, jak wyglądałyby kary za oba zdarzenia (uderzenie piłkarza i pirotechnika), gdyby zamienić Liverpool z Poznaniem w rubryce “miejsce akcji”.
Nie będę już przywoływał po raz setny incydentów na linii Kosowo-Serbia, gdzie dowolny transparent o treści politycznej w Belgradzie jest karany wielokrotnie surowiej, niż polityczne oprawy w Tiranie albo Prisztinie. Na marginesie – Serbowie ogólnie są chyba w ogóle na jakiejś czarnej liście w europejskich organizacjach. Nigdy nie zapomnę kabaretu z karą za mecz Serbia – Albania, który został przerwany po tym, jak nad stadionem przeleciał dron z flagą “Wielkiej Albanii”, o którą następnie na murawie odbyła się bitwa z udziałem zawodników. UEFA starała się wówczas o salomonowy wyrok, który wydawał się nikogo nie krzywdzić. Gry po całej przepychance odmówili Albańczycy, więc UEFA zweryfikowała wynik meczu jako walkower. Z drugiej strony przez pewien czas po murawie hasali kibice z Serbii, więc gospodarze dostali karę trzech ujemnych punktów. W praktyce – spotkanie nikomu nie przyniosło choćby punktu w tabeli, karę ponieśli i zadymiarze z Belgradu, i prowokatorzy z Albanii.
Ale do akcji wkroczył CAS. Trybunał w Lozannie utrzymał karę dla Serbów i… przyznał walkowera Albańczykom. Albania po meczu, w którym piłkarze odmówili gry, a któryś z jej kibiców wleciał na stadion z prowokacyjnym bannerem, powiększyła przewagę nad Serbami w tabeli eliminacyjnej o sześć punktów.
Okej, wystarczy użalania się nad Serbami, wróćmy do UEFA. Te wspomniane kwestie – jak Financial Fair Play czy kary dla kibiców – to mimo wszystko dalekie pobocza futbolu. Jasne, dla Legii zamknięty stadion na meczu z Realem był tragedią finansową, organizacyjną i wizerunkową. Dla Zvezdy wykluczenie z europejskich pucharów stanowiło budżetową makabrę, jedynie pogłębiającą ówczesny kryzys klubu. Ale globalnie – to po prostu kary, których wysokość zawsze będzie wywoływać kontrowersje. Niezależnie od szerokości geograficznej, niezależnie od nazwy wydziału dyscypliny – tutaj zawsze każdej decyzji będą towarzyszyć dyskusje. Ale obecnie, w epoce pandemicznej, mamy do czynienia z nierównym traktowaniem sportowców. W praktyce – z wypaczaniem sensu rywalizacji.
Leszek Milewski wczoraj użył nawet świetnej nazwy – Puchar Sanepidu. To właśnie regulacje prawne w poszczególnych państwach członkowskich zdają się decydować o tym, kto awansuje dalej w eliminacjach Ligi Mistrzów czy Ligi Europy. Wyspy Owcze mają bardzo twarde reguły kwarantanny, których nie mają zamiaru luzować dla piłkarzy przylatujących do ich kraju. Dlatego też tamtejszy Klaksvik awansował do kolejnej fazy – najpierw farerski odpowiednik sanepidu “ograł” zespół Slovana Bratysława, potem też rezerwy słowackiego klubu. Ze szwajcarskimi władzami przegrała kosowska Drita, którą odesłano na kwarantannę.
Największe jaja były z Prisztiną, której UEFA pozwoliła na zmontowanie ekipy z piłkarzy innych kosowskich klubów, ale nawet to nie pomogło, gibraltarskie władze uwaliły i Prisztinę, i drużynę Kosowo All-Stars.
Jak to wszystko w ogóle brzmi? Zwłaszcza w kontekście iście mistrzowskiej organizacji finiszu Champions League 2019/20? Może gdyby te wydarzenia odbywały się w nieco większych odstępach, może gdyby UEFA nie zbierała aż tylu zasłużonych pochwał za udane dokończenie poprzedniej edycji najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek świata. Ale w takiej sytuacji?
Przez prawie cały sierpień UEFA prowadzi rozgrywki Ligi Mistrzów. Nie przejmuje się żadnymi zarażeniami w drużynach uczestniczących w turnieju, bo ma już gotowe reguły postępowania. Wie, na co pozwala portugalski sanepid w turnieju finałowym, wie z czym wiąże się organizacja spotkań Ligi Europy w Niemczech, wszystko odbywa się z zachowaniem najwyższych standardów. Nie ma mowy o żadnych walkowerach czy przekładaniu spotkań, choć jesteśmy pewni – gdyby doszło do kryzysowej sytuacji, organizacja stanęłaby na głowie, byle dograć wszystko na boisku. Już sam fakt doboru lokalizacji spotkań… Najbogatsi grali w Portugalii i w Niemczech, gdzie od początku jasne były zasady postępowania z drużynami piłkarskimi. Rundy wstępne eliminacji pucharowych zaproszono do szwajcarskiego Nyonu. Zagrano dwa mecze, do trzeciego już nie doszło.
Staram się uplastycznić jakoś taką wizję na przykład w fazie grupowej. Borussia Dortmund zmierza na mecz z Interem Mediolan, sanepid włoski idzie w ślady farerskiego. UEFA wkracza do akcji – Borussio, przyślij rezerwy. Albo nie, zbierz zawodników z innych niemieckich klubów, niech oni zagrają. Tylko do piątku, bo jak nie, to niestety, termin przepada.
Oczywiście rozumiem, że terminarz jest napięty, oczywiście znam realia. Trudno sobie wyobrazić delegację UEFA, która podróżuje na Wyspy Owcze, by wynegocjować z tamtejszym sanepidem poluzowanie reguł kwarantanny dla piłkarzy przyjeżdżających z kontynentu. Ale czy w takim razie nie rozsądniejsze było przeprowadzenie eliminacji na neutralnym gruncie? Sprawdzenie, które państwa nie są w stanie sprawnie przeprowadzić tego typu spotkań i wyeliminowanie ich z listy gospodarzy? Generalnie przyłożenie jakiejkolwiek wagi do tych pierwszych rund? Mateusz Stankiewicz, radca prawny i specjalista w dziedzinie prawa sportowego, zwraca na Twitterze uwagę, że to dość niebezpieczny precedens. Według niego, przy eliminowaniu Slovana Bratysława zaburzono tradycyjną “dwuinstancyjność”, bo sprawę ewentualnego walkowera od razu skierowano do najwyższej instancji. Odwołanie Słowaków do CAS może zostać rozstrzygnięte na korzyść klubu, ale nie może już wstrzymać efektu decyzji UEFA Appeals Body.
Koronawirus wymusza czasem dość dziwaczne działania na granicy prawa, ale czy w tym wypadku faktycznie nie dało się tego rozegrać z poszanowaniem jakichkolwiek zasad?
Właśnie w takich momentach widać jak na dłoni, że federacja ma tych wszystkich przedskoczków głęboko w nosie, turniej zaczyna się dla niej gdzieś od IV rundy, jeśli nie od fazy grupowej. To co wcześniej? A niech sobie grają, chłopaki. A jak nie zagrają, to przecież świat się nie zawali. Chcecie zagrać rezerwami? No spoko. Albo przyślijcie inny zespół, w sumie bez różnicy. Poukładany świat, gdzie wszystkie trawniki są jednakowej długości, otacza gruby mur. Przed chwilą mogliśmy podziwiać ten świat w pełnym blasku, gdy Robert Lewandowski z kumplami ogrywał katarską maszynkę do “sportswashingu”.
Za murem? Ot, morze faweli, gdzie nie panują żadne zasady, żadne reguły.
Nikt nie oczekuje, że bogacze mają wpuścić do swojego świata mieszkańców faweli. Ale byłoby całkiem miło, gdyby burmistrz tego miasta chociaż udawał, że obie grupy są równe wobec prawa, że obie mogą liczyć na podobne zasady.