Bardzo ceniony w Niemczech magazyn 11Freunde zbojkotował relacjonowanie meczu RB Lipsk w półfinale Ligi Mistrzów. Zdecydowana mniejszość zapowiedzi meczowych starcia Lipska z Paris Saint-Germain dotyczy geniuszu taktycznego Nagelsmanna, fantastycznych dryblingów Neymara, przeobrażenia PSG czy zjawiskowego Sabitzera. Moraliści pieją, że to półfinał z mokrych snów kapitalistów i oburzają się na to, że paryski klub jest zabawką szejków, a zespół z Lipska to narzędzie marketingowe w rękach Red Bulla. Ale czy mają rację?
Wyobraźcie sobie jaki ból muszą dziś odczuwać antyglobaliści, którzy są jednocześnie fanami piłki nożnej. Jedna z drużyn, które są sztandarowym przykładem na potęgę pieniądza, na pewno zagra w finale tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Gdyby jeszcze w drugim półfinale zagrał Manchester City, to większość składu półfinałów byłoby obsadzona na wskroś komercyjnymi, obrzydliwie bogatymi tworami klubopodobnymi. Trudno byłoby się zachwycać geniuszem Verrattiego czy elastycznością taktyczną Lipska, bo przecież w ekranu wylewałaby się ropa naftowa i napoje energetyczne. Prawda?
No właśnie – prawda?
Obrońcy moralności pieją dziś – gdyby nie pieniądze szejków i gdyby nie to, że sztab Mateschitz postawił kropkę na mapie akurat na Lipsku, to dzisiaj nie byłoby ich w europejskich pucharach. I pewnie ci ludzie się nie mylą. Ale czy w podobny sposób zarzucają Realowi Madryt, że ma sponsora na koszulkach? A może krytykują Jurgena Kloppa za to, że reklamuje Opla? Widzieliście może, by przed meczem Barcelony z Bayernem tyle miejsca na stronach gazet poświęcano kontrahentom obu ekip, a sam mecz nazywano “derbami Qatar Airways”? Albo pamiętacie głosy, że ktoś nie cieszy się ze Złotej Piłki dla Cristiano Ronaldo, bo lista jego kontraktów reklamowych nie zmieściłaby się na 160 trzywarstwowych listkach papieru toaletowego?
Bojkot “klubu, który nie jest klubem”
Im wcześniej zrozumiemy, że świat wielkiej piłki nożnej jest zbudowany na szalejącej potędze pieniądza i składa się z obrzydliwie bogatych klubów, tym łatwiej będzie nam przestać się burzyć, a skupimy na pięknie samej piłki. Chyba, że jesteśmy idealistami, którzy – tak jak 11Freunde – bojkotują “Byki” z Lipska. Dziennikarze argumentują oczywiście, że w tym konkretnym przypadku chodzi nie tylko o sponsoring globalnych marek, ale o to, że Lipsk nie jest klubem, jest powierzchnią reklamową dla koncernu Red Bulla.
Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ten bojkot jest nie tylko wyrazem idealizmu, ale i hipokryzji. Bo paradoksalnie austriacki gigant branży napojów energetycznych nie jest – w przeciwieństwie do wielu innych firm – pasożytem na koszulkach wielkich klubów. Nie szpeci pięknej koszulki Bayernu jak T-Mobile, nie wżera się na klatę Messiego jak Qatar Airways, nie wciska się na ściankę reklamową za plecami Kloppa, Tuchela, Conte czy Mourinho. Red Bull – z punktu widzenia biznesowego – zbudował sobie przestrzeń reklamową sam. Własną kasą, własnym trudem, własnym (lub kupionym) know-how. A dzięki temu kibice dobrej piłki dostali jeden z najbardziej spektakularnych projektów piłkarskich w XXI wieku.
Dziś większe joby zbiera Lipsk niż PSG. Może dlatego, że do paryżan przyzwyczailiśmy się tak, jak przyzwyczailiśmy się do Manchesteru City? I jak przyzwyczailibyśmy się pewnie swego czasu do Malagi, która też miała pieniądze pompowanego z Bliskiego Wschodu, ale wydawała je iście idiotycznie? Paryżanie dostają jeszcze pewne usprawiedliwienie wypisane na kartce przez publicystów broniących czystości piłki nożnej (jakoś o kilka dekad za późno) przed obrzydliwą komercją. Bo to jednak klub, który przed erą szejków miał swoją historię. Coś wygrał, coś przegrał. Strona na Wikipedii pod hasłem “Paris Saint-Germain” pojawiła się tam zanim jeszcze powstał RB Lipsk.
Nie mają historii? Ona właśnie się pisze
Ale niemiecki kopciuszek w Lidze Mistrzów oburza tych, którzy mówią, że nie ma w futbolu miejsca dla klubów bez historii. Z tym, że ta historia… właśnie się pisze. Półfinałem Ligi Mistrzów, finałami Pucharu Niemiec, sukcesywnemu rozbijaniu duopolu Bayernu i Borussii, wychowaniem kolejny reprezentantów Niemiec. – Ale za szybko to im przyszło! – mówią ci, którzy dzisiejszy mecz będą oglądali z zaciśniętymi zębami. Jak wyliczył “The Athletic” – taki Bayern Monachium na zdobycie najważniejszego pucharu w Europie czekał aż 74 lata od dnia założenia klubu. Manchester United? 90 lat. Wielka Barcelona? 93 lata. 54 lata Realu Madryt wydają się tu drogą śmiesznie krótką. A Lipsk – jeśli w tym roku sięgnie po Ligę Mistrzów – zrobi to krótko po jedenastej rocznicy założenia klubu.
I jeśli to się stanie, to będzie to chyba najbardziej finezyjny rozwój klubu w nowoczesnej historii futbolu. Bo przecież Red Bull nie rozstawił się w ogrodzie Bayernu i Borussii, by ostrzeliwać ich zwiniętymi rulonikami euro. Nie wpadł na podwórka Ligue 1, by pobijać tam rekordy transferowe za gwiazdy ligi. Też nie podbierał piłkarzy europejskim gigantom. Okopał się w byłym NRD, oddał władze Ralfowi Ragnickowi, sporządził swój dekalog i podejmował bardzo, bardzo trafne decyzje. Oczywiście to nie historia o tym, jak pięciu chłopaków po lekcji przyrody zakłada klub i z hasłem “against modern football” na ustach detronizują Real, Barcelonę czy Liverpool. Ale to też nie historia spod znaku “dzień dobry, chcielibyśmy kupić pana kolegę Mbappe, oto nasz czek, na początku jest jedynka, a później wpiszcie tyle zer, ile potrzebujecie”.
Lipsk ominął nakaz bycia nieszczęśliwym
Zrozumiałe jest obrzydzenie tych, którzy nie mogą patrzeć na łapska umoczone w łamanie praw człowieka, które sięgają po kluby piłkarskie i robią sobie z nich termofor do ocieplania wizerunku. Ale Lipsk? On mógłby służyć raczej jako gotowy poradnik dla miliarderów, którzy chcieliby wejść w futbol i którzy myślą, że rzucanie zwiniętymi plikami dolarów we wszystkich dookoła przyniesie im sukces.
– Ale każdy klub musi mieć jakiś okres porażek. Muszą coś przegrać, czymś się rozczarować, zaliczyć spadek, toczyć boje z Magdeburgiem o utrzymanie, doznać rozkupienia zespołu przez Freiburg! – znów burzą się krytycy.
Cóż, w “Nowym wspaniałym świecie” Huxleya jest taka scena, gdy Dzikus rozmawia z Mustafą Mondem, Jego Fordowską Mością.
– Ja nie chcę wygody. Chcę Boga, poezji, prawdziwego niebezpieczeństwa, wolności, cnoty. Chcę grzechu – mówi Dzikus.
– Zatem inaczej mówiąc domaga się pan prawa do bycia nieszczęśliwym – słyszy w odpowiedzi.
Lipsk dzięki swoim pieniądzom (nie większych niż dziesiątki klubów w Europie), mądrym decyzjom strukturalnym, szkoleniu i skautingowi zdobył możliwość bycia szczęśliwym. Wręcz idealnie szczęśliwym. Dziś czeka go być może najważniejszy mecz w ich krótkiej historii. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że to dopiero początek drogi. I tylko ciekawe, czy gdy za 60 lat (o ile dożyjemy) znów będą dochodzić do finałowych faz Ligi Mistrzów też będą słyszeć, że to oburzające, że klub z 71-letnią historią bije kluby, które istnieją 160 lat.
Tak jakby na boisku liczyła się warstwa kurzu w gablocie, a nie liczba zdobytych bramek.