Jak wiadomo, Wisła Kraków wyleciała z Pucharu Polski z hukiem. Jeszcze na dobre tak naprawdę nie zaczęliśmy grać tych zawodów, a Białej Gwiazdy nie ma już w rozgrywkach. I jest to takie zaskoczenie jak fakt, że po sierpniu mamy wrzesień, a zima w Polsce nie należy do tych z gatunku najostrzejszych. Zdecydowanie Wisła i Puchar to para niedobrana, dzieci z tego od dłuższego czasu nie ma.
Dość powiedzieć, że wiślacy w ostatnich trzech sezonach nie potrafią wyściubić nosa poza 1/32 finału. Rundę później zostaje jeszcze ponad 30 drużyn w grze, a Wisły – w końcu reprezentantów umownej elity – w tym składzie nie ma. Jeszcze odpadnięcie z Lechią po karnych można było zrozumieć, wówczas ekipa Stokowca wygrała całą edycję, ale to, co się stało z Wisłą później, już wytłumaczalnie nie jest.
WPADKI Z NIŻSZYMI LIGAMI
Najpierw wypad do blamażu z Błękitnymi. Porażka 1:2. Błękitni byli i są drugoligowcem, co więcej nie takim z górnej półki. Sezon 19/20 skończyli na 12. miejscu z ledwie oczkiem zapasu nad spadającą Stalą. W Pucharze Polski – jak się łatwo domyślić – też szału jak niegdyś nie zrobili. Ograli Wisłę, potem jeszcze Sandecję 3:0, ale od Stali dostali już w trąbę. Można było ich ograć? Trzeba było.
Teraz przyszła porażka w takich samych rozmiarach z KSZO, które gra piętro niżej niż Błękitni. I gdy ekipa Sasala w swojej lidze mierzyła się z Sokołem Sieniawa, to wyłapała 1:3, ale cóż – od Wisły okazała się mocniejsza. Ciekawie mówił dzisiaj na naszych łamach Marcin Sasal: – Chcieliśmy wygrać ten mecz. Fakt, że to dobrze pokazuje mental tej szatni. Nie było podejścia: OK, 0:0 to dobry wynik. Były pretensje o niewykorzystane sytuacje i to, że pewne rzeczy można było zrobić lepiej. Sportowa złość, zespół żył. W tym momencie musiałem aż trochę uspokoić drużynę.
Trzecioligowiec ma 0:0 z Wisłą i nie kalkuluje, że trzeba dowieźć to do dogrywki czy karnych, tylko chce wygrać w podstawowym czasie gry. Jasne, to dużo dobrego mówi o ekipa Sasala, ale też wiele złego o postawie Wisły. KSZO widziało, że przeciwnik jest absolutnie w zasięgu ręki i nie ma się czego bać. To fatalna recenzja dla ekstraklasowicza.
SUKCESY? PREHISTORIA
Mówiliśmy o trzech ostatnich sezonach Wisły w Pucharze Polski, ale dalej wcale nie jest lepiej.
- Sezon 17/18 – koniec na 1/8.
- Sezon 16/17 – finisz w ćwierćfinale.
- Sezon 15/16 – 1/16 i cześć.
- Sezon 14/15 – to już 1/16? Spadamy, hej.
- Sezon 13/14 – 1/8 to już za daleko, zmykamy.
Żeby znaleźć półfinał, trzeba się cofnąć do rozgrywek 12/13 i porażki w dwumeczu ze Śląskiem Wrocław. By odnaleźć finał zmieniamy dekadę i jesteśmy w sezonie 07/08, kiedy lepsza okazała się Legia. A żeby dojechać do zwycięstwa Wisły, musimy cofać się do piłkarskiej prehistorii, kampania 02/03 i dwumecz z Wisłą Płock. Bramki w rewanżu strzelali Żurawski i Kuźba, odrabiając straty po porażce w pierwszym spotkaniu spowodowanej golem Jelenia.
A przecież od tamtego czasu Wisła sporo wygrała, kolekcjonując sześć mistrzostw Polski. Tylko w tym Pucharze nie szło.
Natomiast o ile w lepszych czasach rozgrywki pucharowe były co najwyżej uwierającym kamyczkiem w bucie, o tyle teraz jest to głaz, który trzeba targać na plecach. Naprawdę można wiele mówić o problemach Wisły, ale przecież Puchar Polski jest szansą właśnie dla drużyn, które mają różne kłopoty. Wygrywały go ostatnio między innymi Zawisza, Arka, Lechia, rywal zza Błoń, tylko Wisła jakoś przemóc się nie może.
Po pierwsze wstyd. Po drugie brak wyciąganych wniosków. Raz można się skompromitować, bywa, ale rok po roku? Naprawdę, Wisło, mimo kłopotów zbyt mocna jesteś, by robić taką siarę.
Fot. FotoPyk