Cztery pełne sezony we Francji. 167 występów pod herbem Monaco. Mistrzostwo kraju i trafienie do jedenastki dekady klubu z księstwa. I wreszcie nadszedł czas, by powiedzieć “dziękuję”. Kamil Glik odchodzi z Monaco i wraca do Włoch, gdzie podpisał kontrakt z beniaminkiem Serie A – Benevento. Tym razem ekipa “Czarownic” nie chce jak meteoryt przelecieć przez włoską ekstraklasę i dlatego ściąga weteranów, którzy mają pomóc w ustabilizowaniu statusu tej drużyny. A plany właściciela Stregoni sięgają nawet europejskich pucharów.
Jeszcze trzy lata temu nie przesądzalibyśmy, że finisz tej historii Glika w Monaco może wyglądać w taki sposób. W sezonie 2016/17 Polak był kluczowym elementem drużyny, która była rewelacją Ligi Mistrzów i która jako jedyna w ostatnich latach potrafiła zrzucić Paris Saint-Germain z tronu. Ekipa z Mbappe, Silvą czy Carrasco była niezwykle spektakularna pod bramką rywala, ale i bardzo skuteczna we własnym polu karnym. Glik zbierał zasłużone pochwały, w jego kontekście mówiło się o transferach do klubów ze ścisłego europejskiego topu.
I gdybyśmy obrali perspektywę tamtego sezonu, by spojrzeć na dzisiejszy transfer do Benevento, to mówilibyśmy pewnie o pewnym rozczarowaniu.
Ale to perspektywa myląca. Bo dla polskiego stopera powrót na włoską ziemię to dziś zupełnie naturalny ruch. I jeśli za dekadę będziemy wspominać o karcie zapisanej przez Glika w księgach Monaco, to nie będziemy wspominać fatalnego sezonu 2018/19, gdy jego drużyna walczyła o utrzymanie. Nie będziemy mówić o tym, że sezon 2019/20 też był rozczarowanie zwieńczonym dziewiątym miejscem w Ligue 1. Będziemy raczej wspominać 167 występów, tamte starcia z Ligi Mistrzów i tamten złoty medal z 2017 roku.
Na pożegnanie ciepłe słowa niż wyrazy żalu
Glik zostawia w księstwie piękne wspomnienia. Ale nadszedł czas, by się pożegnać. Monaco chce tego lata przebudować zespół, planuje kolejne kasowe transfery do klubu. Po części chce tę kadrę odmłodzić, po części dodać do niej głodnych wilczków, którzy mają swoim apetytem wywindować klub w górę tabeli. Glikowi na pewno wręczą antyramę, na pewno prezes wyściska go jak syna. Natomiast – jak to w futbolu bywa – nadszedł czas pożegnań. Oprócz Glika w kadrze w chwili obecnej jest jeszcze dwóch piłkarzy, którzy pamiętają mistrzostwo sprzed trzech lat. Ale i Jemerson, i Sidibe też mają lada dzień zmienić kluby.
Polak jednak nie ląduje w miejscu bez ambicji. Benevento w świadomości wielu kibiców wciąż na pewno funkcjonuje jako ten dziadowski beniaminek, który dwa late temu czekał piętnaście (!!!) kolejek na zdobycie pierwszego punktu w Serie A. Pierwsze zwycięstwo przyszło dopiero w dziewiętnastym meczu. Spadek był nieunikniony, ale Benevento nie wsiadło na zjeżdżalnie do Serie C. Właściciele od razu zadeklarowali, że mają plan na powrót do elity i jasno zadeklarowali – w ciągu trzech lat wrócimy do Serie A.
Gdzie trafia Glik?
Misję udało się zrealizować już w drugim sezonie. I to w jaki sposób. Już na siedem kolejek przed końcem sezonu “Czarownice” były pewne awansu. To najszybszy awans w historii Serie B – nawet odbudowujący się Juventus nie zrobił tego wcześniej. Prawdopodobnie Stregoni pobiją też rekord punktowy drugiej ligi włoskiej – na dwie kolejki przed końcem sezonu mają 83 oczka na koncie, rekord należy właśnie do Juve – 85 punkty. Benevento zanotowało rekordowe dziesięć zwycięstw z rzędu na wyjazdach, miało też najwięcej punktów w historii na półmetku sezonu (46). Lider nie spuszcza z tonu nawet mimo tego, że od 31. kolejki gra o frytki – dziś ma osiemnaście (!) punktów przewagi nad wiceliderem z Crotone, a trzecia Spezia traci do niego dwadzieścia sześć oczek.
W obozie Benevento słychać już o deklaracjach walki nie tylko o spokojne utrzymanie, ale padają nawet hasła… walki o europejskie puchary.
– Jeśli spojrzymy na to, jak silny jest to klub i jak bardzo zaangażowany w niego jest nasz prezydent, możemy nawet marzyć o Lidze Europy – wypalił Roberto Insigne w rozmowie z „LGdS”, ale nie było to przypadkowe stwierdzenie. Brat kapitana Napoli stwierdził, że właśnie taki cel postawił drużynie właściciel. Oczywiście nie oznacza to, że już w pierwszym roku Benevento będzie chciało zrobić niespodziankę. Obecnie mają kłaść podwaliny pod przyszły sukces.
– Horyzont jest granicą, do której dociera wzrok, ale nie końcem. Nie możemy mieć jednego celu, raczej kilka, które zrealizujemy jeden po drugim. Najpierw chcemy się utrzymać. Potem chcemy się „okopać” w lidze. Aż w końcu chcemy piąć się w górę tabeli – zapowiada Oreste Vigorito, prezes klubu. – Musimy być jak Padova Nereo Rocco, której wszyscy się bali. Albo jak Avellino, przeciwko któremu rywale przez 10 lat musieli się wysilać, żeby zdobyć punkty – dodaje.
Ostatni klub w karierze?
Samemu Benevento poświęciliśmy duży tekst, więc chyba nie ma sensu się w tym miejscu jakoś obszernie rozpisywać. Odsyłamy do riserczówki Szymona Janczyka, z której dowiecie się o tym, skąd się wziął gigantyczny majątek właściciel klubu, jakim trenerem jest Filippo Inzaghi i jakich piłkarzy chce jeszcze ściągnąć beniaminek: Benevento wraca, by zaczarować Serie A.
Co do samego Kamila – o jego formę jesteśmy raczej spokojni. Przypuszczamy, że to będzie jego ostatni klub w poważnej lidze europejskiej, bo w tym roku stuknęły mu 32 lata. Benevento ściąga go jako lidera obrony, więc będzie grał co tydzień. Kwestie zdrowotne? W minionym sezonie właściwie nie miał żadnych poważniejszych problemów, które wykluczałyby go z gry na dłużej niż kilka dni. Na kadrę powinien przyjeżdżać ograny, zdrowy i zadowolony z powrotu do swoich ukochanych Włoch.
Poza tym to po prostu pozytywny sygnał, że Glik ma ambicje sportowe. Mógł pewnie wybrać sobie emeryturkę na Bliskim Wschodzie, a tak nie dość, że i dobrze zarobi, to jeszcze pogra przez dwa-trzy lata na poważnym poziomie. Nie widzimy minusów w tym ruchu – i dla zawodnika, i dla naszej reprezentacji.
fot. Newspix