Podobno w wielu sprawach lepiej za dużo nie oczekiwać, a potem ewentualnie miło się zaskoczyć. I życie lżejsze, i rozczarowań mniej. Nie potrzebowaliśmy tej świadomości, żeby nie spodziewać się niczego wielkiego po finale Pucharu Polski pomiędzy Cracovią a Lechią Gdańsk. Nie chodziło wcale o wcielanie tej minimalistycznej filozofii, po prostu dobrze znamy obie drużyny i ich trenerów. W tym sezonie wynikami często się broniły, ale przyjemności z oglądania ich gry mieliśmy najczęściej niewiele. Nic więc dziwnego, że nie tylko my wieszczyliśmy ciągnące się aż do dogrywki nudy bez goli i początek prawdziwych emocji dopiero w rzutach karnych. Fakt, dogrywka jednak była, tyle że po znakomitym widowisku!
Tak, nie przecierajcie oczu. To był super finał, koniec końców polemizować mogą tylko kibice z Gdańska.
Trudno powiedzieć, czy Michał Probierz i Piotr Stokowiec faktycznie zaskoczyli i nastawili swoich zawodników na mniej zachowawcze granie niż można było zakładać. Jakieś przesłanki na potwierdzenie tej teorii w początkowych minutach dostaliśmy. Cracovia na przykład przed utratą gola dwukrotnie bardzo groźnie atakowała lewą stroną. Coś się działo.
A może jednak mecz tak naprawdę swoim poważnym błędem rozruszał Michał Helik? Nie ma chłop szczęścia do ważnych spotkań. Rok temu w dogrywce rewanżu z Dunajską Stredą fatalnie stracił piłkę, co dało gościom drugiego gola i w praktyce przesądziło losy dwumeczu. Dziś Helik zawalił podobnie. Próbował kiwać w okolicach swojego pola karnego, piłka za bardzo mu odskoczyła. Flavio Paixao przejął, Żarko Udovicić dośrodkował, a Omran Haydary idealnie przyłożył stopę. Udovicić i Haidary dopiero w ostatnich tygodniach wyszli z szafy, jednak to właśnie im zaufał Stokowiec w finale.
Tak po prawdzie – “Pasy” do przerwy jeszcze nie za bardzo wiedziały, jak odpowiedzieć. Jej zawodnikom udzielała się nerwowość, co chwila ktoś kiksował i jeśli już coś wisiało w powietrzu, to drugi gol dla Lechii (choć też bez przesady). W pierwszych czterdziestu pięciu minutach jedynym celnym strzałem był gol Haydary’ego. I tak jednak już wtedy mogliśmy mówić, że mecz jest lepszy niż przewidywały czarne scenariusze.
Za to po przerwie… Szał ciał!
-
Pietrzak ofiarnie zablokował Jablonskiego, co przypłacił kontuzją uniemożliwiającą dalsze granie,
-
jedno dalekie podanie i wprowadzony za Pietrzaka Conrado wyszedł sam na sam, ale trafił w nogę Hrosso,
-
Loshaj strzelił głową w słupek po wrzutce Rapy.
No a potem zaczęły się konkrety. Mecz życia rozegrał Kamil Pestka. Szalał w ofensywie, groźnie strzelał i przede wszystkim świetnie dogrywał. To jego wrzutki nie sięgnął Michał Nalepa, dzięki czemu Pelle van Amersfoort po spokojnym przyjęciu i pewnym uderzeniu wyrównał. To także po jego podaniu w 116. minucie Mateusz Wdowiak na wślizgu posłał piłkę pod poprzeczkę, zapewniając sobie na zawsze miejsce w historii Cracovii.
Ale to wcale nie wyglądało tak, że jak już “Pasy” doskoczyły na 1:1, to wszystko zaczęły mieć pod kontrolą. Nie w takim widowisku. Ba, zapowiadało się, że podopieczni Probierza sfrajerzą się niebywale.
-
Rapa co prawda strzelił gola na 2:1, ale ręką, więc w przeciwieństwie do kolegów nawet się nie cieszył, sędziowie musieli to anulować,
-
Maloca już niemal leżąc z premedytacją pokopał Van Amersfoorta – zasłużona czerwona kartka, szczyt debilizmu Chorwata,
-
Cracovia grając w przewadze zaczyna przegrywać, bo Conrado dobrze wrzucił, a Patryk Lipski równie dobrze dostawił głowę.
Skoro los przewidział tak szalony mecz, beznadziejny przez cały sezon blondwłosy Lipski trafiający na 2:1 w finale Pucharu Polski jawił się jako coś mieszczącego się w normie. Paweł Paczul chciał już sypać groch na podłogę i paść na kolana. Ostatkami woli się powstrzymał i dobrze zrobił, bo teraz miałby więcej sprzątania.
W tym momencie bowiem Cracovia wreszcie pokazała jaja. Błyskawicznie po rzucie rożnym Fiolicia wyrównał Jablonsky (znów źle zachował się Nalepa). Lechię interesowało już wyłącznie przetrwanie dogrywki i szukanie zwycięstwa w rzutach karnych. Przyznajemy bez bicia – zaczęliśmy być przekonani, że dopnie swego. Krakowianie niby dominowali, niby Alomerović musiał się trochę wysilić po kilku próbach z daleka, ale żadnej czystej sytuacji nie wypracowali. No i nagle Pestka znalazł Wdowiaka, resztę już znamy.
Niepocieszony Piotr Stokowiec może rozpamiętywać co by było, gdyby Conrado trafił na 2:0, albo gdyby Pietrzak mógł grać dalej. Udovicić przesunięty na lewą obronę bez cienia wstydu zaczął nawiązywać do czasów Zagłębia Sosnowiec, bronił jedynie teoretycznie.
Cracovia po raz pierwszy sięga po Puchar Polski, a na jakiekolwiek trofeum czekała od 1948 roku. Wystarczająco długo. Gratulujemy “Pasom”, ale Lechii też. Panowie, dziś to była przyjemność.
Cracovia – Lechia Gdańsk 3:2 (0:1) po dogrywce
0:1 – Haydary 21′
1:1 – Van Amersfoort 65′
1:2 – Lipski 85′
2:2 – Jablonsky 88′
3:2 – Wdowiak 117′
Fot. FotoPyK