Reklama

Wisła do Lubina nie dojechała, Zagłębie pograło jak na treningu

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

14 lipca 2020, 22:59 • 5 min czytania 6 komentarzy

Ach te mecze o pietruszkę. Teoretycznie liczymy na walkę i słynne “dawanie z wątroby”, ale w praktyce bywa z tym różnie. Przekonaliśmy się o tym w Lubinie, bo dziś chęci do gry miała tylko jedna strona. Wisła ewidentnie na Dolny Śląsk nie dojechała i nawet przypadkowy gol na początku meczu nie okazał się dla niej zaproszeniem do zabawy. Nie to nie – pomyślało Zagłębie i stwierdziło, że równie dobrze pobawi się samo. Tak też było, bo gospodarze zgarnęli trzy punkty na dużym luzie.

Wisła do Lubina nie dojechała, Zagłębie pograło jak na treningu

Przed pierwszym gwizdkiem miłe obrazki. Jako że Zagłębie ostatni mecz sezonu gra na wyjeździe, dziś przypadła okazja do pożegnania Alana Czerwińskiego, Bartosza Kopacza i Jakuba Tosika. Wydawało się, że ten sympatyczny i przyjemny dla gospodarzy klimat utrzyma się w Lubinie na dłużej. W pierwszych minutach “Miedziowi” bawili się piłką, próbowali szybkiej wymiany podań i wyjścia spod pressingu w ten właśnie sposób, co kibice docenili nieśmiałymi brawami, mimo że w finalnej fazie akcji precyzji brakowało. Brakowało jej także wtedy, gdy obcięli się Basha i Kuveljić, dając gospodarzom szansę na prowadzenie. Sprawdziła się jednak stara piłkarska prawda o niewykorzystanych okazjach. Artyzm przerwał brutalny kleks.

Turgeman potwierdza, że warto go wykupić

W 9. minucie gry właściwie po raz pierwszy zobaczyliśmy Wisłę przy piłce. Z pozoru niegroźna akcja, Lubomir Tupta pokombinował przed polem karnym, jego strzał został przyblokowany i Kacper Bieszczad powinien bez problemu piłkę złapać. No właśnie, powinien, bo zamiar był dobry, a realizacja fatalna. Piłka wymsknęła mu się z rąk, z czego skorzystał Alon Turgeman. Tu należy się pochwała za instynkt snajpera, bo zrobił to, co powinien zrobić klasowy napastnik. Poszedł do końca, zaczekał na błąd i nie dał młodemu bramkarzowi szans strzałem z bliskiej odległości. Wpadka duża, wpadka wstydliwa, ale cóż, Bieszczad przeszedł chrzest bojowy – każdy prędzej czy później taki błąd zaliczy.

Ale gol wcale Wisły nie obudził. Na palcach jednej ręki można policzyć momenty, w których “Biała Gwiazda” mogła cokolwiek zdziałać. Pod polem karnym Zagłębia krakowianie byli przeważnie wtedy, gdy akurat zdecydowali się na wrzutkę ze stałego fragmentu gry. W ekipie Skowronka było dwóch gości, którzy próbowali się z tego schematu wyłamać. Pierwszy to oczywiście strzelec bramki. Turgeman grał tak, jakby chciał pokazać, że 400 tysięcy euro za takiego grajka to promocja. Bartosz Kopacz miał z nim problemy, zwłaszcza w sytuacji, gdy minął go, a potem założył mu siatkę, wpadając w pole karne. Gdyby nie asekuracja kolegi z zespołu, powiedzenie “kłopoty, kłopoty Zagłębia” byłoby jak najbardziej słuszne. Także po przerwie potwierdził swoją wartość, gdy zmusił Bieszczada do efektownej parady po strzale z dystansu. Szkoda, że musiał opuścić boisko z kontuzją.

A kto był drugim muszkieterem? Gość, który pierwszą bramkę wypracował, czyli Tupta. On też szarpał, on też męczył Kopacza, potrafił efektownym kółeczkiem wykiwać kilku rywali. Tyle że na tym akcje gości się kończyły. Wisła była jak ładny, stary samochód, który pięknie prezentuje się na podjeździe. Ale jak się go już odpali, to nie dość, że ledwo jedzie, to jeszcze co chwilę odzywa się jakiś problem pod maską.

Reklama

“Baszka” dyryguje, Zagłębie odrabia

Natomiast “Miedziowi” prezentowali się jak auto sportowe, na którym i oko zawiesisz i ucho nacieszysz. Okej, może nie Ferrari, raczej z drugiego szeregu, ale jednak. Rolę kierowcy wziął na siebie Jewgienij Baszkirow, który rozpoczynał większość groźnych akcji i raz za razem posyłał piłki w pole karne lub jego okolice. Jedna akcja wyszła mu bardzo ładnie – Rosjanin wpadł w “szesnastkę” i piętą wycofał do Saszy Żivca, jednak jego strzał został zablokowany. Potem “Baszka” świetnie znalazł Szysza, ale jemu nieco gorzej poszło już szukanie kolegi w polu karnym i nic z tego nie wyszło. Niemniej gol wisiał w powietrzu, bo do gry wchodzili kolejni piłkarze Zagłębia. A to obrońcy przyjęli na siebie strzał Bohara, a to Kopacza, a to Balić dwukrotnie był bliski szczęścia głową…

Dlatego też nie ma co się dziwić, że w końcu mur został skruszony. I nie był to pojedynczy wybryk, raczej wjazd taranem, bo lubinianie jeszcze przed zejściem do szatni objęli prowadzenie. Najpierw sukces przyniósł płaski strzał Filipa Starzyńskiego po zagraniu Alana Czerwińskiego. Potem fatalną obcinkę zaliczył Marcin Wasilewski, co otworzyło Patrykowi Szyszowi autostradę do wjazdu w pole karne. Szysz z niej skorzystał, zagrał do Zivca, a ten zakończył akcję w podobnym stylu, co wcześniej Starzyński. Mało tego – “Miedziowi” mogli przed przerwą wcisnąć jeszcze gola numer trzy. Wasilewski znów zaliczył wtopę, tym razem podając tak, że chwilę później Bohar wypuścił Szysza prostopadłym podaniem. Napastnik znów zagrał do środka, tym razem przed pole karne, ale na wysokości zadania stanął Mateusz Lis.

Żółta dla Tosika

A skoro już przy Lisie jesteśmy, to zatrzymamy się przy nim na dłużej, bo był to jeden z dwóch piłkarzy Wisły (o Turgemanie było już wyżej), którzy brali aktywny udział w grze w drugiej połowie. I od początku miał co robić.

  • Chwilę po przerwie wyciągnął strzał Zivca z dystansu.
  • Potem uratował sytuację po wjeździe Bohara w pole karne, wygrywając z nim pojedynek.
  • Następnie wyjął uderzenie Guldana sprzed pola karnego.

Ale jak się ma tyle roboty, to w końcu coś wpadnie. No i wpadło. Starzyński wrzucał piłkę z narożnika, Łukasz Poręba urwał się i szczupakiem umieścił ją w siatce. Prawdę mówiąc, Lis miał szczęście, że nie musiał schylać się jeszcze kilka razy, bo okazji nie brakowało. Groźnie z dystansu strzelał Balić, Zivec uderzył tuż obok słupka po kolejnej świetnej akcji Baszkirowa. Był jeszcze Szysz, który ośmieszył Kuveljica, jednak strzał zablokowali obrońcy. Był strzał Guldana po rogu, który poszybował tuż nad poprzeczką. Nie ma jednak co ukrywać, że Zagłębie zamiast zadusić rywala, trochę spuściło z tonu.

Efekt był taki, że Lis przynajmniej nie miał koszmarów, a najciekawszym zdarzeniem końcówki spotkania była zmiana Jakuba Tosika, której mocno domagał się jeden z kibiców – “dawaj, kurwa, Tosika!” pięknie się poniosło przy tej akustyce stadionu. Podobnie jak “żółta kartka!” od razu po wejściu defensywnego pomocnika na boisko. Ale hitem i tak pozostanie to, jak Tosika pożegnała drużyna. Scena z przerwy: kibice skandują jego nazwisko, on odwraca się, żeby im podziękować. Chwilę nieuwagi wykorzystał Konrad Forenc, który “wjechał” w niego sankami.

Sytuacja sympatyczna, szydercza otoczka pożegnania Tosika również, ale co by nie mówić – przecież tak właśnie zapamiętała go większość ligowców. Natomiast my dzisiejszy mecz zapamiętamy jako koncert tylko jednej kapeli.

Reklama

Fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Najmłodszy mistrz, skazaniec, bankrut. Przełomowe momenty w życiu Mike’a Tysona

Błażej Gołębiewski
0
Najmłodszy mistrz, skazaniec, bankrut. Przełomowe momenty w życiu Mike’a Tysona
Hiszpania

Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Kamil Warzocha
1
Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Komentarze

6 komentarzy

Loading...