Często łapiemy się na tym, że używanie wielkich słów w odniesieniu do polskiej piłki wypada po prostu komicznie. Przykład? Nigdy nie przyszłoby nam do głowy, że spotkanie pomiędzy Olimpią Grudziądz a Stomilem Olsztyn można nazwać hitem. Nie byłoby jeszcze najgorzej, gdyby robiono to z przymrużeniem oka, z pełną świadomością nieadekwatności określenia do sytuacji, ale przyjrzeliśmy się konkurencyjnym mediom, a tam wszyscy śpiewali jednym głosem: hit, hit, hit. Tak, mamy świadomość, że spotkały się ze sobą dwie drużyny z czołówki ligowej tabeli, ale mimo wszystko, uśmiechaliśmy pod nosem, gdy ktoś próbował nadać tej potencjalnej kopaninie miano szlagieru.
Nie pomyliliśmy się. Piłkarze obu drużyn solidarnie postanowili wylać kubeł zimnej wody na rozgrzane głowy ludzi tworzących szumnie zapowiedzi. Łupanka jak każda inna, a nie żaden hit.
Ktoś kiedyś powiedział, że idealny mecz to taki, który skończy się wynikiem 0-0. Obie drużyny unikną błędów i perfekcyjnie zrealizują założenia taktyczne, więc gole nie padną. No, to w Grudziądzu było dziś trochę inaczej. Gole co prawda nie padły, ale nie dlatego, że piłkarze Jabłońskiego i Kubickiego zagrali tak solidnie, a z powodu bijącej po oczach nieudolności strzeleckiej. Obrońcy mylili się często, okazji nie brakowało, ale konkurs na najgorsze pudło trwał w najlepsze. Wystartowali w nim kolejno: Arkadiusz Aleksander, Wołodymyr Kowal, Denis Popović, Marcin Kaczmarek, ponownie Aleksander i ponownie Kowal.
Nie będziemy rozstrzygać, kto wygrał, ale średnio bawiliśmy się oglądając te zawody. Niby to pierwsza liga, więc powinniśmy być już przyzwyczajeni, ale wybaczcie – zawsze irytujemy się w sytuacji, gdy zawodowy piłkarz walczy z przyjęciem piłki, zamiast pytać bramkarza, w który róg ją posłać. Tak już mamy. Jednak – żeby nie było, że tylko krytykujemy – doceniamy, że w pierwszej połowie mecz był toczony w tempie, które uniemożliwiało nam zaśnięcie. Chociaż tyle.
Koniec końców, z rezultatu mogą się cieszyć najbardziej w:
a) w Olsztynie, bo Stomil był od Olimpii słabszy
b) w Niecieczy, bo jutro będzie szansa, by odskoczyć od obecnego wicelidera na 10 punktów
c) w Lubinie, bo po ewentualnej wygranej w Ząbkach, Zagłębie wskoczy na drugie miejsce
***
Dość ciekawe wyniki padły w pozostałych dzisiejszych meczach. Bytovia, która w ostatniej kolejce wygrała z Sandecją 6-1, tym razem przegrała (2-3) z GKS-em Tychy po bramce samobójczej w 93. minucie spotkania. Przy okazji tego meczu sprawdziliśmy, jak na Kaszubach wiedzie się Danielowi Gołębiewskiemu. Bardzo średnio. Z reguły nie łapie się podstawowego składu (tylko trzy razy w pierwszej jedenastce), zdarza mu się – razem z Piotrem Kulisem – grywać w czwartoligowych rezerwach z takimi firmami jak Start Miastko czy Amator Kiełpino, a gole dla Bytovii strzela niejaki Janusz Surdykowski. Dziś trafił dwa razy. Wracając do Gołębiewskiego, chyba w Kielcach nie mają prawa żałować, że odpuścili sobie tego zawodnika. I piszemy to z pełną świadomością tego, że w ataku tej drużyny grywają Trytko i Chiżniczenko.
Piłkarze GKS-u Katowice chcieli zrewanżować się kolegom po fachu z Chrobrego Głogów za porażkę w Pucharze Polski, ale nie wyszło. Podopieczni Kazimierza Moskala tylko zremisowali z beniaminkiem, nie wykorzystując tym samym szansy na zrównanie się liczbą punktów z Olimpią Grudziądz.
W Łodzi – mimo zmiany trenera – sytuacja raczej nie drgnęła. Jeśli już to na gorsze, bo do tej pory Widzew na własnym boisku co prawda nie wygrywał, ale również nie przegrywał (pięć remisów), a dziś uległ Wiśle Płock. Drużyna Rafała Pawlaka zajmuje ostatnie miejsce w tabeli. A zaraz nad nią Miedź Legnica, z którą powoli żegna się duet Stawowy-Przytuła. Nie będziemy pisać o tiki-tace, po prostu – nie wyszło. W piątek Miedź przegrała u siebie z Chojniczanką, a to oznacza, że szkoleniowiec z wąsem prawdopodobnie wróci na bezrobocie, a asystent będzie mógł skupić się na pracy NC+.
A skoro jesteśmy już przy drużynach w kryzysie, jeszcze jedno info: Arka przegrała u siebie z Wigrami. Jeśli Grzegorz Niciński po cichu liczył, że dzięki dobrym występom zostanie trenerem na dłużej, to jego podopieczni strzelili mu dziś w potylicę. To co teraz? Bogusław Baniak? Na boisku gorzej raczej nie będzie, a na konferencjach na pewno będzie ciekawiej.
Fot. FotoPyK