– Bez ambicji przegrywają tu jak Benevento – rapował Quebonafide w kawałku “Benevento” na płycie z Taco Hemingwayem. W Polsce nazwa tego klubu dziś zapewne bardziej kojarzy się z muzyką niż z piłką nożną. Bo Stregoni, czyli “Czarownice” to wciąż ciekawostka. Klub, który niczym meteor przemknął przez Serie A, zaznaczając się w zasadzie tylko tym, że po drodze zbierał tęgie baty, frycowe płacąc aż przez pół roku. Teraz jednak ekipa z południa Włoch wraca na salony w wielkim stylu. Projekt, który budują wspólnymi siłami Oreste Vigorito, Pasquale Foggia oraz Filippo Inzaghi ma trwać dłużej niż lot na miotle. “Czarownice” chcą rzucić długotrwały urok na świat calcio.
Oczywiście – na takie zapowiedzi zawsze trzeba patrzeć przez palce. Wielu było takich, którzy głośno zapowiadali nowy porządek, a kończyli najwyżej sprzątając po sobie przed zgaszeniem światła. Kibice zapewne szybko kupili projekt robienia poważnej piłki w Kampanii. Nawet ci polscy, bo jednak jeśli jednym z pierwszych transferów beniaminka ma być, wedle pogłosek, sięgnięcie po Kamila Glika – było nie było, kapitana Monaco, reprezentanta kraju i znaną postać w Serie A – musi to wyglądać przynajmniej solidnie. Ale ku przestrodze przypomnimy, że przed rokiem Brescia, znacznie większa niż Stregoni marka, wchodziła do ligi z buta, podpisując umowę z Mario Balotellim, mając w składzie brylancik – Sandro Tonaliego. Gdzie dziś jest banda z Lombardii? Za parę tygodni minie się na dworcu z Benevento, podążając z powrotem do Serie B.
Czego więc spodziewać się po tej ekipie? Czy powtórzą wyczyny sprzed dwóch sezonów? A może raczej będą włoskim odpowiednikiem Rakowa – miłą niespodzianką, która przełamie trend, bo w Italii tak jak w Polsce, większość beniaminków leci z ligi?
Z myślą o bracie
– Obiecałem sobie i bratu, że wrócimy do Serie A. To nie było oczywiste, nawet jeśli patrzycie na nas i myślicie, że łatwo nam poszło. Ale takie chwile, jak ta, wszystko wynagradzają – powiedział po przyklepaniu promocji Oreste Vigorito, prezydent klubu.
Kim jest? Według notki z Wikipedii – “ojcem włoskiej energetyki wietrznej”. Już samo to mówi nam, że mamy do czynienia z kimś, kto swoje w życiu osiągnął. Rzeczywiście, wystarczy rozejrzeć się chwilę po jego biografii i wychodzi nam z tego niezłe CV. Oreste to twórca i szef jednej z największych firm we wspomnianym sektorze. Działającej nie tylko w Italii, ale i na świecie. Roczny dochód? Około 250 milionów euro. Słowem – idealny właściciel klubu, bo i ma z czego wydać i wie, jak radzić sobie w biznesie. Do świata futbolu Oreste nie wszedł przez przypadek czy przez własną pasję. Jasne, pewnie komuś kibicował, pewnie też oglądał Serie A, bo w końcu każdy Włoch zna się na piłce. Ale to jego brat, Ciro, znał calcio nie tylko ze szklanego ekranu, czy nawet ze stadionu.
Rodzina Vigorito pochodzi z Avellino. Miasta położonego ok. 40 kilometrów od Benewentu. Miasta, które na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku miało klub w Serie A. W klubie tym Ciro Vigorito po raz pierwszy poznał piłkę od wewnątrz. Jako ambitny dziennikarz stanął na czele biura prasowego tego zespołu. Później na lata zniknął, zajmując się rodzinną firmą. Ale w 2006 roku bracia wpadli na pomysł – sprawmy sobie klub. Pomylicie się jednak, myśląc, że Vigoritich poniosła fantazja po udanym mundialu w Niemczech. Stregonich przejęli bowiem już w marcu, ratując klub, który przez poprzednich właścicieli został wpakowany w poważne problemy finansowe. Benevento było wtedy na zupełnie amatorskim poziomie – w Serie C2. Ciro znów poczuł w sobie zew calcio, był nie tylko gościem w garniaku. Sam doglądał grup młodzieżowych, które zaczęły osiągać niewielkie sukcesy.
Ale w 2010 roku Ciro zmarł. Oreste, który był o siedem lat młodszy, postanowił, że od teraz “Czarownice” będą jego hołdem dla brata. Nazwał stadion jego imieniem i zbudował – skoro już jesteśmy przy polskich porównaniach – swoją Termalikę. Dekadę po pożegnaniu Ciro, Benevento ponownie zagości w Serie A, gdzie niemal pół wieku temu jego Avellino ucierało nosa bogatszym, raz będąc nawet o krok od pucharów.
Podróż za jeden uśmiech
Ale Stregoni za pierwszym razem nie zbliżyli się nawet do najsłabszego wyniku Avellino we włoskiej ekstraklasie. Gdyby w sezonie 1987-1988 funkcjonowała punktacja “za trzy”, Lupi uzbieraliby 28 punktów. 30 lat później Benevento zebrało 21 oczek, jednak w lidze były już cztery drużyny więcej. Co tu dużo mówić – “Czarownice” były memem. Bo jak inaczej nazwać klub, który 15. kolejek musiał czekać na to, by zdobyć choćby punkt, a 19. kolejek, by odnieść zwycięstwo? Beniaminek był zdegradowany zanim pozostałe zespoły w ogóle mogły rozprawiać o tym, czy biją się o utrzymanie, czy może o coś więcej.
– Zbyt łatwo było się tam dostać. Osiem lat siedzieliśmy w trzeciej lidze, a potem zrobiliśmy awans do Serie A w 12 miesięcy. Myśleliśmy, że to nasz dom, że tam zostaniemy. Nabraliśmy samych siebie, zmarnowaliśmy czas od sierpnia do grudnia. Dopiero gdy podpisaliśmy Sandro, Bacary’ego Sagnę, Cheicka Diabate czy Guilherme (tak, tego Guilherme – przyp.), gdy trenerem został De Zerbi, zaczął się nasz sezon – wspominał w wywiadzie dla “La Gazzetto dello Sport” prezydent Vigorito.
Rzeczywiście, Marco Baroni opuszczał Benewent bez choćby jednego zdobytego punktu.
Dopiero w grudniu, choć jeszcze bez byłego gracza Legii i spółki, De Zerbi wywalczył “oczko” na San Siro. Punkt, o którym każdy kibic Milanu chciałby zapomnieć. Na myśl o którym czerń znika z ich koszulek i zostaje sama czerwień. Kolor wstydu, bo takie uczucia muszą towarzyszyć 7-krotnemu zwycięzcy Ligi Mistrzów, gdy absolutny kopciuszek pogrąża go w ostatnich minutach. I to jak pogrąża! Golem bramkarza. Absolutnie magiczna historia, nawet jak na włoski futbol.
W każdym razie gdy Oreste odrobił już pracę domową i wyłożył na stół walizkę z forsą, Benevento zaczęło grać w piłkę. Vigorito uniósł się wtedy honorem i stwierdził, że nie pozwoli sobie na dalszy “walk of shame”. – Mogłem zaoszczędzić ok. 20 milionów euro i wrócić spokojnie do Serie B. Zamiast tego ciężko pracowaliśmy do samego końca i ludzie oklaskiwali nas, gdy spadaliśmy z ligi. Dzięki temu w kolejnych latach wzrosła frekwencja – uważa szef klubu i po części ma rację.
Po części, bo według oficjalnych danych, średnia liczba widzów na Stadio Cito Vigorito – 9957 – w porównaniu z sezonem w Serie A (12 132) spadła. Ale fakt faktem, już w porównaniu do pierwszego sezonu w Serie B (8130), wzrosła znacząco. Wówczas średnia widz Czyli mimo wszystko udało się Stregonim w pewien sposób zbudować swoją markę. A i kibice z Benewentu są całkiem sympatyczni. Dowodem na to niech będzie fakt, że gdy karnetowicze dostali zwrot kosztów z powodu pandemii, nie schowali pieniędzy do kieszeni, a całość przekazali na cele charytatywne.
Plan trzyletni
– Gdy spadaliśmy z ligi, mieliśmy prosty plan. Wyciągnąć wnioski, odrobić lekcje i w ciągu trzech lat wrócić do Serie A. A tu proszę – mamy drugi rok i już udało nam się zrealizować cel. I to w jakim stylu! – cieszył się prezydent Vigorito, gdy Benevento przyklepało powtórną promocję. Znów ciśnie się na usta porównanie do polskiego klubu, bo plan trzyletni w Kampanii okazał się tak skuteczny, jak w ŁKS-ie. “Czarownice” zostały absolutnym fenomenem Serie B. Ekipa Filippo Inzaghiego bije wszelkie możliwe rekordy, a on sam nadal jest głodny kolejnych, o czym pisaliśmy już w marcu. Wówczas doszło do nietypowej sytuacji: dwaj bracia byli liderami zarówno w Serie A, jak i szczebel niżej. Jak widać Stregoni przyciągają paranormalne zdarzenia.
Inzaghi w Benewencie czuje się i pracuje tak dobrze, że już jesienią uzgodnił warunki nowej umowy. Ale nie spoczął na laurach ani wtedy, ani gdy rozgrywki były przerwane, a drużyna z południa Włoch była jedyną, która nie musiała przejmować się intensywnym finiszem. Co to za różnica, czy zagrasz cztery razy w miesiącu, czy osiem, gdy masz ponad 20 punktów przewagi nad wiceliderem? Cóż, może i żadna. Ale nie dla Pippo. – Od pierwszego dnia treningów trener myślał, jak wygrać w Cremonie. Chciał zgarnąć pierwszy rekord (8 zwycięstw z rzędu – przyp.). Nigdy nie przepuszcza okazji, żeby przypomnieć nam, jakie jeszcze rekordy możemy pobić. Jest niezwykły, z takim doświadczeniem i umiejętnościami tylko utwierdza nas w przekonaniu, że warto walczyć o kolejne zwycięstwa – mówił mediom Pasquale Schiattarella, weteran włoskich boisk.
Ostatecznie ośmiu zwycięstw z rzędu zgarnąć się nie udało, bo mimo zwycięstwa nad Cremonese, w Empoli nie zobaczyliśmy bramek i marsz zatrzymał się po remisie 0:0. A jakie rekordy Benevento już pobiło?
-
Najszybszy awans w historii – siedem kolejek przed końcem ligi
-
Najwięcej punktów na półmetku rozgrywek – 46
-
Najwięcej zwycięstw z rzędu na wyjazdach – 10
Teraz czas na kolejne. – Chciałbym pobić wynik Juventusu z sezonu 2006-2007. To byłoby coś! – mówił “LGdS” Inzaghi. Wówczas Bianconeri wygrali ligę z 85 punktami na koncie i 83 strzelonymi bramkami. Drugi cel jest raczej odległy – “Czarownice” zdobyły dotychczas 56 goli. Ale pierwszy… Benevento ma dziś 76 “oczek” na koncie i sześć meczów do końca sezonu. Zgarnąć dziewięć punktów? Banał. Mało tego – warto pamiętać, że Juventus zaczynał wówczas ligę z dziewięcioma minusowymi punktami. A Benevento wygrywając wszystkie spotkania do końca rozgrywek, wyrównałoby nawet wynik “Starej Damy” bez uwzględniania kary (92 punkty – przyp.).
Na jakie jeszcze “świętości” Stregoni mogą zrobić zamach?
-
Najwięcej zwycięstw w sezonie. Rekord dzierży Ascoli z 26 wygranymi na koncie. Benevento ma ich dziś 23.
-
Największa liczba punktów na koniec ligi – 86 (w 20-zespołowej lidze rekord już mają, poprzedni wynosił 74 punkty)
-
Największa średnia punktów w całym sezonie – pod tym względem Stregoni już są lepsi od Juventusu, wystarczy to dowieźć do mety
Już śnią o Europie
Zresztą Benevento w biciu rekordów ma doświadczenie – i nie chodzi tylko o przykrą serię porażek po historycznym awansie, a właśnie o rzeczony awans. Gdy “Czarownice” po raz pierwszy dostały się do ligi, były pierwszym zespołem, który zdołał wywalczyć promocję jako beniaminek Serie B. Zresztą ekipa z Kampanii ustanowiła swego rodzaju tradycję. Na podobny wyczyn zdobyło się także SPAL, a teraz szanse na to ma Pordenone, które z myślą o Serie A ściągnęło już nawet Adama Chrzanowskiego. Ale teraz nie chodzi tylko o to, by wejść do ligi z hukiem. Chodzi też o to, by zadomowić się w niej na stałe. Być może dziś brzmi to komicznie, ale w Kampanii marzą o… europejskich pucharach.
– Jeśli spojrzymy na to, jak silny jest to klub i jak bardzo zaangażowany w niego jest nasz prezydent, możemy nawet marzyć o Lidze Europy – wypalił Roberto Insigne w rozmowie z “LGdS”, ale nie było to przypadkowe stwierdzenie. Brat kapitana Napoli stwierdził, że właśnie taki cel postawił drużynie właściciel. Oczywiście nie oznacza to, że już w pierwszym roku Benevento będzie chciało zrobić niespodziankę. Obecnie mają kłaść podwaliny pod przyszły sukces.
– Horyzont jest granicą, do której dociera wzrok, ale nie końcem. Nie możemy mieć jednego celu, raczej kilka, które zrealizujemy jeden po drugim. Najpierw chcemy się utrzymać. Potem chcemy się “okopać” w lidze. Aż w końcu chcemy piąć się w górę tabeli – zapowiada Vigorito. – Musimy być jak Padova Nereo Rocco, której wszyscy się bali. Albo jak Avellino, przeciwko któremu rywale przez 10 lat musieli się wysilać, żeby zdobyć punkty – dodaje.
Wygląda na to, że Oresto traktuje klub tak samo, jak swoją firmę. Nie patrzy tylko na bilans zysków i strat, a na to, co stanie się z nim w przyszłości. Sam przyznaje, że Benevento nie doczekało się jeszcze profesjonalnego centrum sportowego, ale organizacja znacznie się poprawiła. Stregoni mają 70 pracowników, którzy dbają o to, by w klubie niczego nie brakowało. – Nawet, gdy nie grasz w Serie A, musisz funkcjonować, jak klub z Serie A – uważa Vigorito.
Tyczy się to również wizji budowy drużyny. Prezydent “Czarownic” zauważył, że warto sięgać po doświadczonych piłkarzy. Nie udaje też mądrzejszego od Pasquale Foggii, który na calcio zjadł zęby. Wręcz przeciwnie, słucha jego rad. – Powtarza mi, że drużyna składa się z atomów, które krążą w wolnej przestrzeni, szukają się i przyciągają. Że nie musimy kupować Dybali czy Ronaldo, a piłkarzy, którzy pasują do naszej układanki. Dzięki przewadze, jaką mieliśmy w lidze, Foggia mógł pracować nad planem na powrót. Choć tak naprawdę pracował nad nim już od momentu degradacji. Mamy trzech piłkarzy pierwszego wyboru. Jeśli nie uda się zrealizować planu B, mamy kolejnych czterech na liście. Każdy jest doświadczony, gotowy do walki i nie ucieknie z placu boju.
Sypną groszem dla weteranów…
Tak, brzmi to trochę jak generał, który snuje plany wielkiej bitwy. Ale faktycznie, Benevento nie zamierza popełnić błędu i wpaść do Serie A na wariata, bez większego rozeznania. – Mamy solidny fundament, na którym możemy oprzeć zespół. Wiemy też, kogo chcemy ściągnąć. To nie będzie łatwe okienko, ale jesteśmy na nie gotowi. Piłkarze w trakcie pandemii też ćwiczyli tak, żeby od razu przygotować się pod przyszły sezon. Te dwa miesiące są dla nas jak przedbiegi, żeby być gotowym we wrześniu – zapowiada Inzaghi.
Za słowami idą w tym przypadku czyny. Nic dziwnego, że kilka godzin po awansie Gianluca di Marzio rzucił temat przeprowadzki Kamila Glika do Benewentu. Polak idealnie pasuje do opisu – doświadczony, zaprawiony w bojach, zna Serie A na wylot. Ale nie jest to jedyne, ba, nie jest to nawet najgłośniejsze nazwisko, jakie krąży wokół Stregonich.
Obok Glika w transferowych spekulacjach pojawiają się tacy piłkarze jak:
-
Loic Remy
-
Juan Iturbe
-
Fernando Llorente
-
Daniel Sturridge
-
oraz Mario Mandżukić, o którym informował niezawodny Łukasz Gikiewicz
A to nie koniec. W plotkach przewijają się Mauro Zarate, Simone Zaza czy Gianluca Lapadula. Pojawiał się też temat Giacomo Bonaventury, natomiast odrzucono kandydaturę Marka Hamsika. – Jest dla nas za drogi – przyznał Foggia. – Interesują mnie szczególnie gracze, którym kończą się umowy. Chciałem Bonaventurę, ale jeśli ktoś może mu zaoferować grę w pucharach, jestem bez szans. Szukamy graczy, którzy nie będą się bali pobrudzić sobie rąk. Którzy będą chcieli “poślubić” nasz projekt. Nieważne nazwisko, jeśli im to pasuje: zapraszamy.
To znacząca różnica w porównaniu z poprzednią promocją. Po niej do Kampanii ściągano raczej gwiazdy Serie B, tworząc swoisty “dream team” tych rozgrywek. Jak się okazało, była to błędna taktyka i czas ją zmienić. Ale na takie transfery, jakie zapowiadają władze klubu, trzeba mieć rzecz jasna trochę więcej niż parę groszy w kieszeni. “Giki” zdradził nam, że gdy Mandżukić był oferowany do Lokomotiwu Moskwa, życzył sobie pensji w wysokości 4 milionów euro. Tyle na południu Italii raczej nie dostanie, to półka, której nie sięga nawet Lazio. Chyba że Vigorito naprawdę oszalał… Ale nawet jeśli nie, żetonami takim gościom nie zapłaci. Glik w Monaco – według informacji “Sport.pl” – zarabia ok. 3,5 miliona euro za sezon. “Goal” pisał, że Sturridge w Turcji kasuje ok. 3 milionów euro za sezon.
To pokazuje, w jaką półkę cenową strzelają szefowie Benevento. I że nie będzie to półka promocyjna.
… a mają z czego wydawać
Zresztą, włoskie media potwierdzają, że w kuluarach krążą duże sumy oferowane doświadczonym piłkarzom. Loic Remy, którego transfer jest na ostatniej prostej, miał otrzymać ofertę o 1/3 wyższą niż ta, którą przedstawiło mu Lille. Francuski klub był mocno zdeterminowany, żeby zatrzymać 33-letniego napastnika, który wbrew pozorom wcale nie zardzewiał. Zerknijmy na jego liczby z minionych dwóch sezonów.
-
Dwa razy po 7 goli, 0.46 xG na 90 minut w obydwu sezonach
-
Średnio 2,5 strzałów na 90 minut, z czego 1 celny
-
2.62 stworzone sytuacje strzeleckie na 90 minut w poprzednim sezonie
-
Blisko 70 proc. skuteczność dryblingów
Tak, działacze Lille mogą mieć powody, żeby zatrzymać go w kadrze. Zwłaszcza że we Francji podkreślają, że Remy był cennym nauczycielem dla Victora Osimneha, którego wkrótce może spotkać po sąsiedzku, bo ten szykuje się do przenosin do Neapolu. Lille ponoć nie spodziewało się nawet innego obrotu spraw, gdy przedstawiało Remy’emu ofertę nowej, dwuletniej umowy. A tu proszę, niespodzianka. Wjeżdża Benevento całe na biało i oferuje mu blisko 3 bańki netto rocznego kontraktu. Nie ma co ukrywać, pieniądze życia, jak na kogoś w jego wieku. Stregoni lubią zresztą sypnąć groszem. Vigorito nie ukrywał, że płaci najwięcej w lidze. Choć z drugiej strony nie zawsze miało to znaczenie. Gdy “Czarownice” zostały ograne w play-offach przez Cittadellę, która z kolei płaci najmniej, prezydent mógł być wkurzony.
Ale czy był? Chyba nie do końca. Spójrzmy na zestawienie klubów Serie B, które pokazuje, ile w minionym roku wydano na pośredników transferowych. Mówiąc po polsku – ile zapłacono tym, którzy doprowadzili do transferu.
-
6,03 mln euro – Empoli
-
2,1 mln euro – Frosinone
-
1,85 mln euro – Chievo
-
1,6 mln euro – Benevento
-
1,16 mln euro – Pescara
Ok, Stregoni nie są pierwsi, fakt. Tyle że trzy kluby nad nimi to spadkowicze z Serie A, czyli zespoły operujące na zupełnie innych pułapach finansowych. Większość stawki “Czarownice” prześcignęły o przynajmniej dwie proste. Jako ciekawostkę dodamy tylko, że jednym z gości, którzy ukroili sobie kawałek tego tortu był zapewne pan Buongiorno. A kto to taki? Menedżer Dejana Vokica, który rok temu wcisnął Słoweńca Zagłębiu Sosnowiec. Co tu tego ananasa słychać? Niewiele, bo zaliczył 11 minut w sezonie.
Jak widać nie tylko nas potrafią wkręcić tacy bajarze.
Inzaghi ma coś do udowodnienia
Ok, ale transfery swoją drogą, bo największą siłą Benevento ma być Pippo Inzaghi. Co prawda ostatnio człowiek, który wywalczył awans, się nie sprawdził, jednak teraz ma być inaczej. Pippo, który już dwukrotnie odbił się od Serie A, chce wrócić silniejszy. Determinacji nie można mu odmówić, tak samo, jak i tego, że uczy się na błędach. W Serie B już trzykrotnie zmieniał formację zespołu. Było 4-4-2, było 4-2-3-1, w końcu także i 4-3-3. To pokazuje, że Inzaghi jest świadomy. Ma też szatnię po swojej stronie. Już wcześniej cytowaliśmy jednego z zawodników, który przyznał, że doświadczenie piłkarskie Filippo pozwala im wierzyć w to, co mówi. A to działa.
Roberto Insigne: – Przegraliśmy jesienią 0:4 z Pescarą. Przez długi czas była to nasza jedyna porażka, ale nie o to chodzi. Inzaghi powiedział nam wtedy, że skoro zaliczyliśmy taką wpadkę, to musimy w rewanżu wygrać minimum 4:0, żeby “wyjść na zero”. I co? Skończyło się na 4:0 dla nas.
Albo scenka z treningu. Piłkarze nie potrafili wykończyć łatwej akcji podczas ćwiczenia dośrodkowań. Inzaghi wszedł na boisko i wziął sprawy w swoje ręce. Pierwsza piłka, główka, gol. Pippo biegnie niczym oszalały do linii bocznej i celebruje bramkę, tak, jak w finale Ligi Mistrzów. Zespół kupiony – zawodnicy docenili taką formę motywacji i nie chcieli być gorsi od swojego – bądź co bądź już leciwego – trenera. Okazuje się też, że były napastnik nawet po zakończeniu kariery świetnie czyta grę. W tym sezonie rezerwowi Benevento strzelili aż 10 bramek – najwięcej w Serie B. Świetny przykład to zresztą mecz, który zagwarantował awans. Marco Sau wszedł na boisko i dwie minuty później wpisał się do notesu sędziego.
Włoskie media chwalą Inzaghiego, bo ten dojrzewa jako trener, prezentując zupełnie inne podejście niż wtedy, gdy był samolubnym snajperem. Dziś zerka na drużynę, nie boi się zmian. Wspomniane wcześniej rotacje ustawień nie były jego widzimisię. Wyglądało to tak, jakby Pippo powoli szykował zespół na Serie A. Zgłębiające taktyczne zagadnienia “L’Ultimo Uomo” zauważa, że im dalej w las, tym Benevento zmieniało styl gry. Początkowo broniło nisko, wręcz zamknięte na własnej połowie, praktycznie nie stosując pressingu. Z czasem jednak Inzaghi zaczął wymagać większego ruchu, zwłaszcza od graczy ofensywnych. Początkowo rzadko korzystał z dośrodkowań, ustawiając na lewej obronie prawonożnego bocznego defensora. Później liczba centr wzrosła, a dziś Stregoni szukają wręcz obrońcy, który potrafi dograć piłkę na nos.
– Moja Bolonia będzie jak Atletico Diego Simeone. Może nie zawsze będzie to wyglądało pięknie, ale każdy będzie walczył – zapowiadał szkoleniowiec podczas ostatniej, nieudanej misji w Serie A. Teraz na swój plan naniósł poprawki. “Czarownice” w porównaniu z początkiem sezonu częściej utrzymują się przy piłce, skrócili podania, zaczęli grać bardziej ofensywnie, częściej dochodzić do sytuacji strzeleckich. Widać jak na dłoni, że prosty futbol odchodzi do niebytu, a drużyna jest szykowana pod to, co dla beniaminków jest największym przeskokiem – wytrzymanie zmiany tempa gry i znacznie agresywniejszego pressingu rywali.
To też różnica między “starym” a “nowym” Benevento. Poprzednia ekipa, która wdarła się do Serie A, była oparta na ofensywie i przebojowości. Obecna ma solidny fundament w tyłach, który i tak zamierza wzmocnić.
Kamil Glik ma być liderem defensywny, która opiera się raczej na grze indywidualnej niż sztywnej linii lub formacji. 30-letni Nicolas Viola ma pokazać, że średnią filtrujących podań na 90 minut – 2.44 ma dać się przenieść szczebel wyżej, tak jak i wyżej będzie się dało przenieść jego łatwość w znajdowaniu wolnych przestrzeni pod bramką rywala. A wszystko ma spiąć klamrą gwiazda w ataku. Gwiazda, ale nie czarodziej. Raczej gość, który będzie gryzł kostki, a gdy trzeba, włoży głowę tam, gdzie nikt nie wkłada nogi, żeby trafić do siatki.
Być może wielkich rzeczy po Stregonich spodziewać się nie można. Ale warto obserwować ten projekt, bo wygląda na to, że faktycznie trochę w Serie A namiesza.
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix